Opublikowano 27 października 2017, autor: BB
Z cyklu „Jaja jak czerwone berety”

Powstała w 1983 r. Grupa Samorządności Robotniczej na lewicy w swoim szczytowym okresie – przypadającym na pierwszą połowę lat 90. – zasłużenie wyrobiła sobie markę koncyliacyjnej. Spytajcie Andrzeja Smosarskiego, Tomasza Wiśniewskiego, Przemysława Wielgosza, Cezarego Miżejewskiego, Tomasza Truskawę, Grzegorza Ilkę, Piotra Ikonowicza, Borysa Hassa czy Jarosława Tomasiewicza – nie sądzę, że któryś z nich zaprzeczy. Wkrótce po rozłamie – w 1986 r. – znalazła się ona jednak pod ostrzałem trockistów związanych ze Zjednoczonym Sekretariatem IV Międzynarodówki (mandelowcy), z którymi współtworzyła w stanie wojennym „Sprawę Robotniczą” – pierwsze pismo grupy.

Po rozłamie byli partnerzy uznali nas za… stalinowców. Dowodem koronnym na nasz domniemany stalinizm stała się książka Cezarego Sikorskiego Cienie Nep-u – na nowo dziś odczytana http://www.dyktatura.info/?p=8058#more-8058, że tak powiem w nowym kontekście.

Z prośbą o recenzję zawiózł ją Z. M. Kowalewskiemu do Paryża Marek Rapacki (animator „CDN – Głosu Wolnego Robotnika”). Na prośbę Marka podpisałem ją. Dla Kowalewskiego to był dowód koronny na nasz stalinizm. Polecił nam ją znany trockista – Ludwik Hass. Wówczas też za jego namową i z jego rekomendacji pisałem felietony do wrocławskich „Spraw i Ludzi” – pisma lewicy akademickiej PZPR-owskiego chowu, z którą współpracował Cezary Sikorski.

Krótko mówiąc za mandelowcami epitet ten podchwycił i zaklasyfikował nas jako stalinowców Andy Żebrowski z Solidarności Socjalistycznej – obecnie Pracownicza Demokracja, córka brytyjskiej SWP. I tak już zostało, zważywszy, że i inne tendencję posttrockistowskie chętnie tym epitetem operowały, zwalczając nas bez skrupułów jako stalinowsko-sekciarską konkurencję. Wyjątek LIT CI.

Spartakusowcy (MLK) do epitetu stalinowcy dodali jeszcze określenie centryści – co na jedno wychodzi – zwłaszcza, że Trocki do centrystów zaliczał Stalina i jego świtę. Do tego dodali jeszcze coś od siebie – GSR/GIPR „partia godna Piłsudskiego”. Tak obnażeni do połowy lat 90. nie straciliśmy nic ze swego powabu.

W 1995 r. nastąpił kolejny rozłam – tym razem to ja nie wytrzymałem – najwyraźniej jeszcze się nie zahartowałem. 1997 r. grupa rozpadła się.

Do działalności publicystycznej wróciliśmy w 2002 r. Pod naszą nieobecność scenę polityczną na radykalnej lewicy zagospodarowali posttrockiści, którzy naszego powrotu na nią nie oczekiwali. Coś mieli jednak dla nas w zanadrzu – wspomniany epitet i kłody pod nogi.

W 2016 r. odtworzyliśmy Grupę Samorządności Robotniczej w stanie kadłubowym i reanimowaliśmy Stowarzyszenie Marksistów Polskich. Zgodnie z zapowiedzią z okazji 100 rocznicy Rewolucji Październikowej do obu struktur tak obnażeni wszystkich serdecznie zapraszamy.

Młodzi przyjaciele, lata płyną, starzejemy się jak wszyscy. Niemniej nic nie mamy do ukrycia – o czym wiedzą dobrze starzy wyjadacze.

Coś z nas jednak wyparowało – teraz nikt nas już nie posądza o koncyliacyjność, przyznaję zasłużenie. Zasługami gotów jestem podzielić się z posttrockistami. Na waszą korzyść od nich odstąpię. Macie na to moje słowo.

Możecie nas na zgodę pocałować w ten prześliczny zadek.

Gwarantujemy z posttrockistami i z nową radykalną lewicą размеживание.

Włodek Bratkowski
27 października 2017 r.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Jaja jak czerwone berety. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.
← Интервью Максима Шевченко (26.10.2017)
Разведопрос: Михаил Васильевич Попов о величии Октябрьской революции →

4 odpowiedzi na „W POJEDNAWCZYM TONIE – ROZEJDŹMY SIĘ, BRACIA, W POKOJU”

1. J.T. pisze:
29 października 2017 o 20:42
Potwierdzam :).
Tak przy okazji: a nasuwają Wam się jakieś refleksje na temat korelacji między poziomem koncyliacyjności a zasięgiem wpływów?

2. W.B. pisze:
30 października 2017 o 19:47
Jarku, nie zauważyłem, żeby koncyliacyjność przekładała się wprost na wpływy reprezentowanego przez nas nurtu ideowego. Możemy mówić raczej o krótkotrwałej symbiozie. Otwarte łamy naszych pism stanowiły oczywistą zachętę. Niektórzy z tego skwapliwie korzystali. „Tygodnik Antyrządowy” czy „Magazyn Antyrządowy” otwierały już swoją anarchizującą nazwą pewne pole współpracy. Od tego do akceptacji powołanej przez nas w 1993 r. Grupy Inicjatywnej Partii Robotniczej było jednak daleko. Współpracujący z nami anarchiści czy anarchosyndykaliści naszą inicjatywę przyjęli wrogo, podobnie jak posttrockiści, którzy od początku mieli do nas wrogie nastawienie. Współpracę zamroziło jedno słowo – „partia”. Nowolewicowcy, w rodzaju Tomasza Wiśniewskiego, wrogo zareagowali na przymiotnik „robotnicza”. Prof. Jan Dziewulski odskoczył, gdy zamajaczyła w dokumentach programowych „perspektywa rewolucyjna”. Tomasz Wiśniewski nalegał by grupa inicjatywna rewolucyjna była już w nazwie i tak dalej. Dziewulskiemu do szczęścia wystarczyło utrzymanie „Magazynu Antyrządowego” – pozostali przejrzeli na oczy i w ogóle wykluczyli współpracę. Nie było nawet pola do kompromisu czy manewru. Nie ma czego żałować.

3. W.B. pisze:
30 października 2017 o 21:23
Doświadczenie pokazuje, że w gruncie rzeczy przedstawiciele innych nurtów – autorzy tekstów – stawiają zaporowe warunki w imieniu swoich domniemanych zwolenników/czytelników. Niektórzy z nich co najwyżej gotowi byli ponosić koszty wydawnicze w postaci indywidualnych składek. Zwarte grupy nastawione były na darmochę. Próżno było od nich oczekiwać pomocy nawet w sytuacji podbramkowej. Nurty posttrockistowskie gotowe były inwestować, grając na wyłączność – w perspektywie powołanie własnej sekcji krajowej. Wąskie gardło – finanse czy braki kadrowe – oczywiste przy zerwanej ciągłości organizacyjnej ruchu komunistycznego – pogłębiała konkurencja kilku opcji odbudowy ruchu komunistycznego i środowisk. Pomijając już posttrockistów, konkretnie chodziło o Związek Komunistów Polskich „Proletariat” i Stowarzyszenie Marksistów Polskich – obie organizacje afiliowane wówczas przy SdRP/SLD. Od lokali i ogłoszeń w „Trybunie” trudno było ich oderwać dopóki głównej sile na lewicy na nich choć trochę zależało. Było to jednak w naszym zasięgu. Nieoczekiwany zgon Wsiewołoda Wołczewa (1993), a następnie Jarosława Ładosza (1997) temu nie sprzyjały.

4. A.W pisze:
31 października 2017 o 08:45
Dobre dupy!