Lewica może sobie głosić świadome niezaangażowanie po żadnej ze stron konfliktu, a także postulować ramię w ramię z IMT, że: „jedyną alternatywą dla karnawału reakcji i cierpienia wojny dla ukraińskich robotników i młodzieży jest polityka jedności klasowej przeciwko ukraińskim oligarchom, a także przeciwko imperializmowi amerykańskiemu i rosyjskiemu”. IMT przedkłada także swoją oryginalną, polityczną receptę, której nie formułują otwarcie pozostałe nurty posttrockistowskie: „jedynym sposobem na położenie kresu jego [starczego rozkładu kapitalizmu] okropności jest przejęcie władzy przez klasę robotniczą w jednym kraju po drugim i zmiecenie tego zgniłego systemu”.

No tak, jeżeli są to jedyne sposoby i jedyna alternatywa, to znaczy, że nie ma żadnej. W bieżącej sytuacji raczej nie pojawia się perspektywa takich nastrojów społecznych, które by wynosiły lewicę robotniczą do władzy. Zresztą, biorąc pod uwagę dzisiejsze rozumienie terminu „klasa robotnicza” przez nowoczesną lewicę, to najlepszym reprezentantem jej interesów byłby odpowiednik partii Kiereńskiego. Czyli, coś w rodzaju… Zielonych w Niemczech czy Partii Demokratycznej w USA. A więc ten etap rewolucji mamy już za sobą. I co dalej, koledzy i partnerzy?

„Klasa robotnicza” jest już u władzy. Teraz ruch należy do anarchistów, którzy będą pilnowali, aby rządzący przedstawiciele lewicy gwarantowali wszelkie wolności i swobody. Czyli – co miałoby się zmienić?

Enuncjacje IMT kończą się w momencie, kiedy zaczynało się najciekawiej. Bo niby co mieliby robić ci „robotnicy” u władzy? Ach, tak: „Główną gwarancją przeciwko (…) nacjonalistycznej truciźnie jest to, że rosyjscy robotnicy powinni utrzymać nieprzejednaną postawę proletariackiego internacjonalizmu, stojąc stanowczo przeciwko szowinistycznej zarazie i przeciwstawiając się reakcyjnej polityce Putina, zarówno w kraju, jak i za granicą. Stanowisko przyjęte przez rosyjską sekcję IMT jest pod tym względem wzorowe”.

A co powinni zrobić robotnicy pozostałych krajów imperialistycznych? O tym stanowisko milczy. Wspomina tylko enigmatycznie, że ruch robotniczy został bez adekwatnego kierownictwa. A więc – nie może nic zrobić. Klasa robotnicza krajów Zachodu została zatruta trucizną rodzimego, prawicowego nacjonalizmu. Bo lewica odpuściła sobie już dawno robotniczą bazę, i nie ma wpływu na jej świadomość. A skoro nie może nic zrobić, to co mogą zrobić robotnicy rosyjscy? Znowu zostać sam na sam z całą reakcją świata? Narażając się na oczywiste zarzuty jedynie słusznej lewicy zachodniej, że ich metody nie są wystarczająco demokratyczne.

Niemniej, stanowisko IMT, w odróżnieniu od oświadczenia „Czwórki” przynajmniej podejmuje próbę obiektywnej analizy obu imperializmów: amerykańskiego i rosyjskiego. Naszym zdaniem jednak, myli się w tym względzie, iż uznaje ten etap konfliktu światowego imperializmu za etap, w którym ścierają się interesy USA i Rosji. Naszym zdaniem, sprawa jest nieco bardziej złożona, ponieważ w grę wchodzi także imperializm państw zachodnioeuropejskich. Osłabione kryzysem USA stoją w obliczu zagrożenia z dwóch stron: Europy i Chin. Rosja, przy całym szacunku dla jej potencjału nuklearnego, nie jest krajem rozwiniętego przemysłu, jak chce IMT: „Obecnie jest to rozwinięty kraj przemysłowy, w którym występuje wysoki stopień koncentracji kapitału, gdzie sektor bankowy (sam w sobie wysoce scentralizowany) odgrywa kluczową rolę w gospodarce.

Nie zmienia tego fakt, że gaz i ropa odgrywają kluczową rolę w rosyjskiej gospodarce. Co więcej, zasoby te nie znajdują się pod kontrolą zagranicznych koncernów międzynarodowych, ale są w rękach rosyjskich oligarchów. Polityka zagraniczna Rosji jest w dużej mierze motywowana potrzebą zapewnienia rynków dla eksportu energii (zwłaszcza Europy) oraz środków na jej dostarczanie”.

Jest to klasyczne branie pozorów za rzeczywistość.

Gospodarka Rosji, oparta na surowcach, ma szansę utrzymania się wyłącznie w oparciu o współpracę z nowoczesną gospodarką Niemiec. Ta współpraca tworzy jednak z Europy wyłaniającą się potęgę, trzecią, która może powalczyć o światowe rynki obok USA i Chin. Z tego względu, wojna między Rosją a Ukrainą nie jest wojną między USA a Rosją, ale między USA a Europą Zachodnią (Niemcami). Świadczy o tym chociażby zapoczątkowany przez Wielką Brytanię rozpad UE, a kontynuowany poprzez pęknięcie na linii poparcia lub sprzeciwu dla linii USA wyrażającej się w konieczności zniszczenia w Rosji zaplecza surowcowego i ludnościowego dla Europy.

Niby drobna poprawka, ale zmienia ona optykę zasadniczo. Linia podziału pójdzie nie wedle kryterium „za” lub „przeciw” Rosji czy Ukrainie, ale za samodzielnością w stosunku do USA czy przeciw. Prezydentura Trumpa faktycznie obnażyła słabości USA i ich rosnące trudności w utrzymaniu pozorów dawnego mocarstwa silnie osadzonego w siodle żandarma całego świata. Tak jak walka między Rosją a Ukrainą jest wojną zastępczą, tak i opowiadanie się po jednej lub drugiej stronie tylko kamufluje realną linię konfliktu.

Dla rozwiązania konkretnego problemu wojny, należałoby wziąć się za rozwiązywanie kwestii gospodarczych w samych krajach Europy. Dopiero na tym poziomie pojawiłaby się możliwość przejęcia władzy przez klasę robotniczą. Oznaczałoby to bowiem przebudowę od podstaw gospodarki dla potrzeb budowy społeczeństwa socjalistycznego. Dopóki lewica ogranicza się do postulowania udoskonalonych sposobów wtórnego podziału wartości dodatkowej, żadnego przejęcia własności środków produkcji nie widać.

Warstwy pośrednie są zainteresowane w utrzymaniu takiego systemu własnościowego i redystrybucyjnego, jaki dziś istnieje. Cała rzecz w tym, aby ten system usprawnić. A to oznacza wzmocnienie systemu i instytucji demokratycznych, które będą skuteczniej transferowały dochody do sfery poza produkcyjnej przez kanały budżetu państwa. Dlatego priorytetem dla lewicy jest i pozostaje system demokratyczny. „Stara” demokracja jest relatywnie do innych w porządku, ponieważ w jej ramach zostały już wytworzone skuteczne kanały spełniające swą funkcję. Wprowadzanie uspołecznienia środków produkcji wydaje się bardzo słusznie większości współczesnego „proletariatu biurowego” zniszczeniem tych istniejących kanałów i zastąpienie ich niepewnymi alternatywnymi mechanizmami, które nie wiadomo jak będą w rzeczywistości działały i kogo będą faworyzowały.

W ten sposób lewica jest w kropce i czarnej dziurze. Programowo nie ma w zanadrzu żadnej alternatywy dla systemu w jego ekonomicznym aspekcie. Może tylko odwoływać się do koncepcji wolnościowej, ale ta wydaje się nawet nie tyle zbyt optymistyczna i utopijna, co zwyczajnie zawracająca głowę koniecznością zajmowania się sprawami, które nie rozwijają jednostki w sensie ogólnohumanistycznym.

Narracja na temat prawdziwego położenia ludności Donbasu w przypadku IMT nieco różni się od narracji, np. „Czwórki”, która całkowicie neguje problem, pod pretekstem, że jest to tylko rosyjski fake. IMT zauważa, że Rosjanie „udzielali (…) pomocy wojskowej rebeliantom w wojnie domowej między rosyjskojęzycznym ludem Donbasu a prawicowym, nacjonalistycznym reżimem w Kijowie. Zachód protestował i wprowadzał sankcje, ale dla Rosji nie było żadnych poważnych konsekwencji”. O konsekwencjach dla prawicowego, nacjonalistycznego reżymu nie ma nawet mowy.

IMT nie podziela złudzeń co do Zelenskiego, „który został prezydentem, został wybrany w 2019 r. jako outsider, ktoś, kto miał uporządkować politykę, rozprawić się z oligarchami, a jednocześnie zawrzeć pokój z Rosją. Jednak pod naciskiem skrajnej prawicy i za namową Waszyngtonu prowadził odwrotną politykę”. I dalej nic, ponieważ „Putin nie przejmuje się losem mieszkańców Donbasu. Wykorzystał natomiast republiki doniecką i ługańską, aby osiągnąć swoje cele na Ukrainie. Taki był prawdziwy sens porozumień mińskich”.

Porozumienia mińskie pozostawiały republiki w ramach Ukrainy, na zasadzie organizmów federacyjnych. Nawet takiego ustępstwa strona ukraińska, czująca wsparcie całego, demokratycznego Zachodu, nie była gotowa uczynić. Trudno się dziwić w przypadku reżymu nacjonalistycznego. Temu reżymowi nie jest potrzebna ludność: „czemodan, wagzał, Moskwa!”; przy Ukrainie ma pozostać wolna od stonki ziemia.

IMT zauważa, że „… Putina zjadają iluzje imperialnej dominacji. Postrzega siebie w roli swego rodzaju cara, podążającego za linią Imperium Rosyjskiego sprzed 1917 r. wraz z jego reakcyjnym, wielkorosyjskim szowinizmem”. Rzecz w tym, że nadzieje na dołączenie do zachodniej demokracji, podsycane w okresie jelcynowskiej transformacji, okazały się płonne, bynajmniej nie z winy Rosji.

Przy okazji przystąpienia do UE krajów poradzieckich oraz Polski i uzyskaniu przez nie wpływu na kształtowanie stosunku Europy do Rosji, przekonanie o niemożności integracji Rosji z resztą kontynentu nabrało charakteru systemowego.

IMT dalej pisze: „Pomysł, że taki człowiek może odgrywać jakąkolwiek postępową rolę na Ukrainie, jest po prostu śmieszny”. Słusznie. Ale nie w tym rzecz. Rzecz w tym, że lewica współczesna nie ma najmniejszego wyobrażenia o tym, co mogłoby znaczyć odgrywanie postępowej roli.

Dla wyjaśnienia, dlaczego ostatecznie IMT nie wychodzi poza granice poprawności politycznej nakreślone przez międzynarodową lewicową rodzinkę, stanowisko precyzuje: „Rosja nie jest słabym krajem zdominowanym przez imperializm. Daleko jej do tego. Rosja jest potęgą regionalną, której politykę można określić jedynie jako imperialistyczną. Prawdziwym powodem wojny Rosji na Ukrainie jest próba zabezpieczenia stref wpływów i interesów bezpieczeństwa narodowego rosyjskiego kapitału”. Jako słabe państwo imperialistyczne może co najwyżej zdestabilizować istniejący układ interesów wśród całej rodziny imperialistycznych interesów. I, jak widać, lewicy, a szczególnie reprezentowanemu przez nią elektoratowi, bardzo to nie w smak.

Zadziwia wręcz, z jaką dziecięcą naiwnością lewica antyimperialistyczna obnaża swą prawdziwą naturę, kiedy broni status quo zabezpieczonych stref wpływu i interesów bezpieczeństwa własnego, ustabilizowanego kapitału przeciwko słabemu kapitałowi peryferyjnemu. Jest to zrozumiałe, kiedy uświadomimy sobie prawdziwą myśl programową współczesnej lewicy, opartą na teorii rozminiętej z teorią Marksa.

I, oczywiście, „… żaden rozsądny człowiek nie może zaprzeczyć, że Rosja jest regionalną potęgą imperialistyczną z ambicjami w Azji Środkowej, na Kaukazie, na Bliskim Wschodzie, w Europie Wschodniej i na Bałkanach”.

Ta potęga z ambicjami wyszła ponad miesiąc temu z Kazachstanu jak pies z podkulonym ogonem, po pięciu dniach pobytu sił militarnych, analogicznych do NATO, na żądanie Tokajewa.

Ergo, „wojna Rosji na Ukrainie jest reakcyjną wojną imperialistyczną, której nie możemy poprzeć. Będzie to miało jak najbardziej negatywne skutki na Ukrainie, w Rosji i na arenie międzynarodowej”.

Jakie?

„Ta wojna rodzi nienawiść narodową między ludźmi, których od dawna łączyły bliskie więzy braterstwa, dodatkowo podsycając nastroje reakcyjnego ukraińskiego nacjonalizmu z jednej strony i reakcyjnego wielkorosyjskiego szowinizmu z drugiej, siejąc potworne podziały w klasie robotniczej według linii narodowościowych, etnicznych i językowych”. Czy coś powinno tu dziwić lewicę, skoro nacjonalizm jest rutynową bronią wykorzystywaną przez kapitał do zakłamywania prawdziwego celu jego polityki?

Nie rzucając hasła braterstwa ponad linią frontu, lewica – zachowując neutralność – w praktyce popiera silniejszy kapitał przeciwko słabszemu. Nam to wisi. Ale nie współgra to z dumnym hasłem, że lewica zachowuje jakąś neutralność. Nie zachowuje. Ale to też mały pryszcz. Gorzej, że poza obstawianiem wszystkich stron konfliktu oraz grą na przeciwstawny efekt zmagań wojennych, lewica całkowicie zapomniała o własnym programie i własnej polityce.

W rzeczywistości, IMT, jak pozostała lewica, chce manipulować świadomością robotników, którzy faktycznie są wcielani siłą do armii i faktycznie giną na froncie: „Opierając się rosyjskiej agresji, robotnicy Ukrainy muszą zrozumieć, że ich kraj został haniebnie zdradzony przez tych, którzy twierdzili, że są ich przyjaciółmi i sojusznikami. Zachodnie imperialistyczne sępy celowo popchnęły ich do wojny, a potem cofnęły się i patrzyły z założonymi rękoma, jak Ukraina pogrąża się w krwawym bagnie. Później obiecali ograniczone dostawy broni, ale oczywiście żadnych żołnierzy. Jest to cyniczna próba utrzymania konfliktu jako środka ugrzęźnięcia sił rosyjskich i spowodowania maksymalnych strat po obu stronach, jako środka zdobywanie tanich punktów propagandowych przeciwko Rosji”.

Ocena jest słuszna, ale pozostawanie przy zdaniu, że robotnicy zostali zdradzeni, jest co najmniej śmieszne. Kapitał niczego nie obiecywał robotnikom, tylko nacjonalistycznym rządom. Nie byłoby w ogóle możliwości jakiejkolwiek zdrady, gdyby robotnicy nie poczuwali się do solidarności z własnym antyrobotniczym rządem, tak w Rosji, jak i na Ukrainie. Trudno to teraz tłumaczyć robotnikom, gdy emocje na wojnie są skrajnie rozhuśtane. Przyczyną przegranej lewicy w sytuacji wojny jest to, że nie wykorzystała ona czasu pokoju dla przedstawienia klasowej alternatywy masom robotniczym. Dlatego dziś może ona tylko przyłączać się do jednego, bądź drugiego obozu.

Można już tylko pocieszać się takimi rozważaniami: „Nie ma absolutnie mowy o nowej wojnie światowej między Stanami Zjednoczonymi a Rosją, ani między USA a Chinami, po części właśnie z powodu groźby wojny nuklearnej, ale także z powodu zdecydowanego sprzeciwu wobec takiej wojny ze strony mas. Kapitaliści nie toczą wojny o patriotyzm, demokrację czy jakiekolwiek inne wzniosłe zasady”.

I dalej: „Wojna wystawia na próbę wszystkie tendencje ruchu robotniczego i jak można się było spodziewać, reformiści i socjaldemokraci pospieszyli, by dołączyć do własnej klasy rządzącej, będąc najzagorzalszymi obrońcami sankcji przeciwko Rosji. Lewicowi reformiści na Zachodzie podzielili się na różne obozy: niektórzy otwarcie przyłączają się do klasy rządzącej pod hasłem „ręce precz od Ukrainy”; inni popadli w bezsilny pacyfizm, wzywając do powrotu do mitycznych rządów „prawa międzynarodowego” i mając nadzieję, że „dyplomacja” może zapobiec wojnie.”

IMT proponuje, aby sprawę pozostawić samym robotnikom do rozwiązania. Czyli komu? Jeśli „Zadanie walki z reakcyjnym gangiem na Kremlu jest zadaniem wyłącznie rosyjskich robotników. Zadaniem rewolucjonistów na Zachodzie jest walka przeciwko własnej burżuazji, przeciwko NATO i przeciwko amerykańskiemu imperializmowi – najbardziej kontrrewolucyjnej sile na świecie”, to zauważamy pewien drobny problem. Przeciwko kremlowskim gangsterom aktywnie występuje na zapleczu liberalna inteligencja, zaś ciemny lud roboczy raczej jest wysyłany w kamasze, po obu stronach zresztą.

Ostatecznie, dla nowoczesnej lewicy, rolę klasy robotniczej może zawsze odgrywać liberalna klasa kreatywna pod wodzą Nawalnego w roli Lenina.

„Nie możemy poprzeć żadnej ze stron w tej wojnie, ponieważ jest to wojna reakcyjna po obu stronach”. Pełna zgoda, tylko – co z tego?

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
2 marca 2022 r.