Zaczyna się z grubej rury, a potem rura pęcznieje: „… ponad rozmaitymi oceanami i kontynentami, walka o wyzwolenie narodowe i społeczne jest jedna i światowa”. Tak głosi apel „JESTEŚMY Z RUCHEM OPORU NARODU UKRAIŃSKIEGO W WALCE O ZWYCIĘSTWO NAD AGRESJĄ” wystosowany 29 maja 2022 r. przez stowarzyszenie polityczne Utopia Rossa (RED UTOPIA ROJA: CON LA RESISTENCIA DEL PUEBLO UCRANIANO POR SU VICTORIA CONTRA LA AGRESIÓN (utopiarossa.blogspot.com)).

Jest taki zwyczaj, pewnie nie tylko na lewicy, że bierze się jakieś loci communi i wysnuwa z nich daleko idące wnioski, niekoniecznie sensowne w rozumieniu teorii, do jakiej ten czy inny banał się odnosi. I tak, w danym przypadku, mamy bezsprzecznie słuszną oczywistą oczywistość twierdzącą, iż wyzwolenie narodowe i społeczne są jak bracia bliźniacy, nie przymierzając jak Lech i Jarosław Kaczyńscy.

Naród, jak wiadomo, niekoniecznie jest jednolity klasowo, jak sugerowałoby owo twierdzenie w tak kategorycznym zestawieniu. Kształtowanie się idei narodowości samo w sobie jest interesującym zjawiskiem, składającym się z zaskakujących zwrotów akcji. Masy ludowe mówiące jakimś dialektem, którego używania wstydzą się kosmopolityczne elity, w epoce formowania się kapitalizmu osiągają rangę wysokiego czynnika sprzyjającego pojawianiu się lokalnego rynku i oddzielania granic, w których rodzimy kapitał ma szczególne przywileje, pozwalające mu na wzrost w cieplarnianych warunkach, a dopiero następnie rzucenie się na międzynarodowe, niespokojne wody wymiany międzynarodowej. Łatwym wyróżnikiem odrębnej narodowości staje się język, który urósł do rangi kryterium buntu jeszcze w epoce rozpadu narodowościowego kościoła powszechnego, w którym językiem urzędowym była łacina. Poza językiem, nie było szczególnego kryterium tożsamości etnicznej, ponieważ w zależności od potrzeb ekspansji kapitału zmieniać się mogło wszystko, w tym granice etnicznych państw.

Brak jednolitości etnicznej nie stoi na przeszkodzie wzrostu znaczenia danego społeczeństwa. Najlepiej pokazuje to przykład narodu amerykańskiego. Naród ten ukształtował się w dzisiejszą potęgę o potężnym potencjale patriotyzmu nie mając wspólnej, tysiącletniej tradycji ani pierwotnie wspólnego języka. Co więcej, naród ten ukształtował się na ewidentnej krzywdzie mnogości tradycji narodowych, które uległy imperialistycznej przewadze narodu o najsilniej wykształconym poczuciu odrębności interesów i pragnącym najmocniej dominacji nad innymi. Zanim plebejscy uchodźcy z różnych zadupiów Europy, mający własną etniczność i kulturę językową za nic, zorientowali się w grze zaawansowanych cywilizacyjnie Anglików, klamka zapadła i angielski stał się łaciną nowego narodu tysiącletniego imperium romanum narodu posteuropejskiego.

Refleks szachisty wykazali jedynie odwieczni rywale dumnego Albionu, Francuzi, którym udało się wyrwać kawałek terytorium na północ od zwycięskich Jankesów. Wcześniej, dumni Hiszpanie i Portugalczycy, wyprzedzający Anglię w dziele ekspansji imperialistycznej początków kapitalizmu, mieli świadomość dominowania, a nie bycia dominowanymi (jak inni europejscy imigranci chłopscy) w Nowym Świecie. Ta świadomość wyrażała się poprzez narzucenie niedobitkom tubylców własnego języka.

Potrzeby ekonomiczne i polityczne grały więc decydującą rolę w kształtowaniu nowych narodów, z językiem opresora jako czynnikiem scalającym ową tożsamość narodową.

Wszędzie, jak okiem sięgnąć, świadomość narodowa była sztucznym tworem elit szukających legitymizacji własnych rządów, niekiedy wbrew opresji dotychczasowych struktur (jak w przypadku Kościoła), ale zawsze jako wyznaczanie granic, poza które obca dominacja nie powinna się zapuszczać. Takie zawłaszczanie zasobów w dobie, kiedy siła robocza była zasadniczym zasobem. Na starym kontynencie narody powstawały więc jako forma rywalizacji poszczególnych kapitałów o zasięg swego niezakłóconego działania.

Prawdą jest więc, że kwestia narodowa i społeczna wzajemnie na siebie oddziałują, ale zazwyczaj w odwrotnym kierunku.

Kolejnym, ciekawym mechanizmem w tym aspekcie jest to, że tożsamość narodowa rozmywa się wraz z poddawaniem danego narodu wpływowi innego narodu o lepiej rozwiniętej gospodarce, uznanym za wyższy poziomem kulturowym itp. Dekady „sowieckiej” opresji Europy Wschodniej nie zaowocowały nawet przyzwoitym poziomem opanowania języka rosyjskiego poza obszarem samego ZSRR, natomiast kilka lat amerykańskiej wolności po 1989 r. przyniosły podniesienie języka angielskiego do rangi nieformalnego drugiego języka urzędowego w Polsce. Wystarczy porównać ulice polskich miast z lat 60-tych i 2000-ych, aby przekonać się ile można było tam przeczytać napisów w języku rosyjskim, a ile jest ich współcześnie w języku angielskim. Ale to porównanie, oczywiście, nie świadczy o świadomej polityce wynarodowiania przez III RP.

Czy to dobrze, czy to źle, kiedy rzecz idzie o zachowanie tożsamości narodowej? Tak naprawdę, tego typu problemy nie rozstrzygają się inaczej, jak na poziomie praktyki. W świecie nowoczesnym, rozstrzygnięcie, kierunkowy model przyniósł przykład amerykański jako posiadacz najsolidniejszego doświadczenia w tej kwestii. Naród amerykański, wieloetniczny jak żaden inny, zadowala się pielęgnowaniem tradycji narodowych na poziomie jednostkowym, czyniąc z tego niekiedy święto o zabarwieniu folklorystycznym. I tyle. W dobie powszechnej mobilności obywateli wolnego świata, podobnie jak w przypadku wyboru tożsamości płciowej, decyzja jest uzależniona od głębokiego poczucia wewnętrznego, na które niespecjalnie mają wpływ czynniki obiektywne.

Wiadomo, największymi patriotami są emigranci… rozgrywający swoje porażki rozpalaniem emocji pozostałych w kraju.

Co więcej, przechodząc na podwórko bardziej nam bliskie, jeśli rzecz o lewicy, to choćby ukochany projekt wspólnoty europejskiej, będący rzeczywistą (tylko lepszą) odpowiedzią zachodniej lewicy na wyzwanie realsocjalistycznej alternatywy na wschodzie kontynentu, opiera się na stopniowym sprowadzaniu idei różnorodnych narodowości do tego, do czego sprowadziła się ta koncepcja w Ameryce Północnej: do emocjonalnego przywiązania do tradycji odrębności sprowadzonej do wymiaru folkloru i/lub sagi rodzinnej. Efektem takiego podejścia miało być upowszechnienie modelu socjalnego w całej Europie, bez etnicznego zróżnicowania. Rozwiązania narodów, które wpadły na lepszy pomysł miały się przyjmować w pozostałych ku wspólnej korzyści.

W wymiarze praktycznym było to liderowanie niemieckie. Coś, jak równe etniczności w USA, z tym, że potomkowie Anglików (WASP) są równiejsi. W ramach jednego społeczeństwa łatwiej się utożsamiać z narodem sukcesu i zabić w sobie Włocha, Francuza, Niemca czy Węgra. No i mówić „na kuchni” po angielsku.

Lewica bardzo energicznie zwykła przeciwstawiać się nacjonalizmom, które pozycjonują się jako siła oporu wobec tego europejskiego projektu. Bardzo energicznie opowiada się za sprawą irlandzką, szkocką, jaką tam jeszcze…

Dochodzimy do sedna. Te kwestie narodowe zaczynają w takiej optyce grać jako czynniki klasowego konfliktu. Pewne narody czują się pokrzywdzone w ramach ogólnie słusznej idei zjednoczonej Europy. Podobnie jak ludność afroamerykańska w USA, narody pokrzywdzone (jak Irlandia czy Szkocja) w Europie reprezentują czynnik społeczny, klasowy.

Co ciekawsze, rządy Bidena w USA ukazały bodajże istotę problemu: sprawa Czarnych nabrała kolorytu walki narodowowyzwoleńczej. To nie kwestia społeczna, w której częścią klasy wyzyskiwanej jest ludność czarnoskóra w Ameryce, ale kwestia odrębności tożsamości narodowej (lub kontynentalnej, co brzmi lepiej w odniesieniu do potomków afrykańskich niewolników). Dlaczego tak właśnie się to ujmuje? Weźmy pod uwagę, że drugą częścią tego samego problemu społecznego jest biała, nierzadko rasistowsko nastawiona zmarginalizowana grupa tego samego społeczeństwa.

Jakby nie patrzył, problem społeczny zostaje zastąpiony przez problem narodowościowy. Mówiąc ściślej, problem społeczny zostaje udekorowany aspektem :narodowym” jako niezbędną komponentą jedynie słusznej wizji konfliktu społecznego.

Jeżeli więc dla klasyków kwestia narodowa niekiedy dopełniała kwestię społeczną, tak jak w przypadku np. Polski pod zaborami (szczególnie pod zaborem rosyjskim, ponieważ pozostałe zabory niejako unieważniały kwestię narodową ze względu na postępowe aspekty społeczno-rozwojowe). I tak do pewnego momentu walka narodowowyzwoleńcza Polski była zbieżna z celami rewolucji społecznej, a od pewnego momentu stała się z nią sprzeczna.

Ale to nie sprawia, że raz Polacy byli orędownikami rewolucji, a drugi raz jej przeciwnikami. Po prostu za każdym razem część Polaków była nastawiona rewolucyjnie, a część antyrewolucyjnie. Ważne, który nurt miał przewagę. Ocena postępowości walki narodowowyzwoleńczej zależała od jej zbieżności z celami rewolucji lub nie.

Współczesna lewicowa ocena roli Ukrainy w jej konflikcie z Rosją podlega tej samej logice. Oba kraje są kapitalistyczne i wartościowanie ich pozycji w światowym procesie rewolucyjnym zależy od oceny wpływu każdego z nich na postęp społeczny.

Tymczasem, apel sprowadza się do wysuwania argumentów należących do czysto nacjonalistycznego arsenału. Jak głosi apel w kolejnym zdaniu: „Nigdy nie godziliśmy się i nie godzimy się dziś z tym, aby jakiekolwiek mocarstwo czy jakikolwiek blok wojskowy uniemożliwiał jakiemuś narodowi decydowanie o jego własnej przyszłości, wbrew prawie [prawu – BB] narodów do samookreślenia”.

Nawet jeśli chodzi o decyzję o przystąpieniu do ultraimperialistycznego sojuszu, jakim jest NATO?

Rozumiemy, że lewica może powiedzieć: klasa panująca na Ukrainie tak zadecydowała, więc po prostu skreślamy Ukrainę z listy państw klasowych, których narodowe interesy były chwilowo zbieżne z interesem postępu społecznego (jeśli były) i od tej pory traktujemy ją jak Polskę po roztrwonieniu rewolucyjnego dziedzictwa powstania styczniowego.

Tymczasem aktualna natolewica traktuje Majdan z 2014 r. (podobnie jak i poprzednie) jako rewolucję. Aby można było tak zrobić, ukraińska lewica powinna była objąć przewodnictwo rewolucyjne na Majdanie, podczas gdy mieliśmy wówczas paradę oligarchów, którzy robili za zbiorowego Romualda Traugutta.

Zasadniczo, jedynym plusem dodatnim, który buduje argumentację zwolenników różnych kolorowych rewolucji oraz majdanów, pozostaje fakt, że te wydarzenia mają na celu zmianę złych, autorytarnych reżymów i zastąpienie ich systemem demokratycznym. Problem w tym, że modelem wzorcowym systemu demokratycznego jest i pozostaje Zachód, a w szczególności USA. W ten sposób, jak by nie przestawiał elementów układanki, z góry wiadomo, że interesy USA (poprzez NATO) mają fory. Ergo, nie ma możliwości, aby NATO znalazło się po niewłaściwej stronie konfliktu.

Swoją drogą, na tym polegał wynalazek amerykańskiego establishmentu, że rewolucyjne cele lewicy zostały w praktyce zastąpione przez cel realny, możliwy do osiągnięcia i satysfakcjonujący z perspektywy socjaldemokratycznej, tj. przez instytucję demokracji. Ten model ma swoje zalety, ponieważ nie wchodząc w bezpośredni konflikt z systemem demokracji burżuazyjnej, wykorzystuje zawarte w nim możliwości radykalizacji dla przybliżania się do rzeczywistego celu lewicy – sprawiedliwości społecznej.

Ostatnie pół wieku pokazało nam wyraźnie, że radykalna lewica przez dłuższy czas była całkowicie usatysfakcjonowana efektami walki w powyższych warunkach. Wywalczyła bowiem swobody obyczajowe i kulturowe, które w międzyczasie zastąpiły cel zmiany ustrojowej. Zachodnie państwo socjalne spełniało dostatecznie postulat społeczny. Radykalizm lewicy sprowadzał się do monitorowania ewentualnych dążeń kapitału do wygaszenia zdobyczy socjalnych. To, że kapitał stale wykorzystywał wywalczone „przywileje” pracownicze, obracając ich skutki przeciwko pracownikom, stwarzało sytuacje, w której lewica z jej roszczeniami wobec kapitału była stale potrzebna. Aby zapobiegać zakusom kapitału na raz wywalczone zdobycze. Oczywistym jest, że w warunkach dobrze funkcjonującej demokracji taka walka jest łatwiejsza i skuteczniejsza niż w reżymie autorytarnym. Lewica nie potrzebuje odwoływać się do sprzeczności wewnątrzkapitalistycznych. Wystarczy, że wywiera nacisk na rodzimy kapitał, aby szczodrzej się dzielił z resztą społeczeństwa.

Ten model kohabitacji lewicowego radykalizmu z kapitałem wymaga od lewicy wsparcia dla własnego kapitału, aby było do kogo zwrócić się z postulatem podziału zysku. Postkapitalizm jest dla nowoczesnej lewicy synonimem efektywnego gospodarowania bez komponenty walki klasowej w klasycznym znaczeniu. Czyli w znaczeniu walki w ramach produkcji, a nie wyłącznie podziału. Listek figowy walki związkowej o partycypację pracowniczą w społecznej gospodarce rynkowej przestał być obecny w unowocześnionej lewicy nastawionej na kwestie obyczajowe bardziej niż na walkę klasową.

W sposób oczywisty, lewica nie dopominała się o dozbrojenie Iraku w czasie wojny rozpętanej przez Zachód na podstawie sfabrykowanych dowodów o istnieniu w Iraku broni masowej zagłady. Kto miałby zresztą dozbrajać Irak? Poza nie mniej strasznymi reżymami autorytarnymi, których zwycięstwa lewica życzyłaby sobie jeszcze mniej niż ofiary z życia irackich dzieci. W tym całkowicie zgadza się z Madeleine Albright. Nawet jeśli racje chwili są po stronie reżymu autorytarnego, to liczy się przecież główny cel wszystkich demokratów na świecie – zwycięstwo Demokracji jako warunku koniecznego dla jakiejkolwiek walki o system sprawiedliwości społecznej.

To jest powodem, dla którego nowoczesna, radykalna lewica odrzuca bolszewizm na rzecz radykalnego mienszewizmu skojarzonego z nurtem wolnościowym. W ten sposób zresztą ewoluowała opozycja antybiurokratyczna w Polsce, która wyewoluowała ostatecznie w demokratyczną opozycję. Perspektywę robotniczą zamieniono na szerokie, społeczne poparcie, które było możliwe do zdobycia dzięki odwołaniu się do ducha narodowego oporu wobec ZSRR (w duchu walki patriotycznej z caratem). W tym sensie, polski posttrockizm i socjaldemokratyzm schodzi się po dekadach z „Gazetą Wyborczą”, czyli wraca do korzeni demokratycznej opozycji silnej nienawiścią do radzieckiego / rosyjskiego okupanta.

Jeżeli więc lewica powołuje się na swój sprzeciw wobec wojen prowadzonych przez NATO czy w ogóle przez amerykański imperializm, który tych konfliktów wywołał ponad 200 w okresie powojennym, to nie należy zamykać oczu na brak symetrii postawy wobec NATO i ZSRR czy Rosji. Jeżeli więc potępienie amerykańskiej agresji w dowolnym zakątku świata nie zbiegało się z akceptacją przeciwdziałania ZSRR czy obecnie Rosji popierających opierający się Amerykanom reżym, to w przypadku działaczy podpisujących ww. apel (przynajmniej w przypadku polskich i francuskich sygnatariuszy) akceptacja i poparcie dla działań NATO jest pełna.

Dla uczciwości należy odnotować, że ta akceptacja odbiega w pewnym stopniu od chwiejnej postawy lewicy obyczajowej, do pewnego momentu stojącej w pobliżu miejsca, na którym w przeszłości znajdowali się posttrockiści (jak np. PD). Lewicowi radykałowie obyczajowi nie wiedzą tak naprawdę, jak się w danej sytuacji zachować i nie decydują się na postulowanie, jak sygnatariusze apelu, zwiększenia dostaw broni, a nawet militarnego zaangażowania się demokratycznego świata w wspieranie Ukrainy. W imię stworzenia państwa, dla którego jedynym uzasadnieniem istnienia będzie nienawiść do Rosji.

Podobnie, jak w przypadku zachodniego antykomunizmu, ta nienawiść jest ufundowana na bazie negatywnej oceny Lenina i bolszewików. Lenin bowiem realizował swoją wizję polityczną, która od początku była niezgodna z wolnościową (anarchistyczną) koncepcją rewolucji społecznej. Spór o sprawę wolności jest immanentnie wpisany w polemikę Marksa z anarchistami. Stworzenie partii socjaldemokratycznej opartej na doktrynie Marksa, kierującej potężnym ruchem robotniczym osadzonym w systemie produkcji przemysłowej, było także przedmiotem krytyki ze strony nurtu anarchistycznego. Ten nurt postrzegał uprzemysłowienie, robotników, całość społeczeństwa opartego na industrializacji, jako immanentne zniewolenie. Z perspektywy anarchistycznej, socjaldemokracja z jej parlamentaryzmem, była dzieckiem koncepcji Marksa, kładącej nacisk na znaczenie państwa i jego instytucji niezbędnych dla przejścia koniecznego etapu dyktatury proletariatu.

Z perspektywy nurtu wolnościowego, społeczeństwo wytwarza własne więzi poziome, demokratyczne i swobodne. Władza państwa jest narzuconą instytucją, którą należy odrzucić, aby odzyskać społeczną zdolność do spontanicznego tworzenia struktur samorządności na poziomie oddolnym. Ta wizja jest logicznie spójna z postrzeganiem instytucji demokracji jako najważniejszej, ponieważ jej konsekwentne i radykalne wdrażanie prowadzi do marginalizacji aparatu władzy państwowej. Nie następuje sytuacja pustki w strukturze społecznej, ponieważ aparat władzy jest spontanicznie zastępowany wyłaniającymi się w wyniku oddolnej mobilizacji społecznej alternatywnymi instytucjami samorządności.

Nietrudno zauważyć, że ta koncepcja nie może się pogodzić z polityczną koncepcją przejmowania władzy państwowej dla zbudowania społeczeństwa bezklasowego. Czyli z koncepcją Marksa, a tym bardziej Lenina.

Społeczeństwo demokratyczne stale jest podkopywane przez oddolną mobilizację, która nie proponuje żadnych struktur państwowych w to miejsce. Systemy autorytarne z definicji nie dopuszczają do okrzepnięcia oddolnej mobilizacji i do wytwarzania przez nią różnorodnych form alternatywnej władzy samorządowej. W warunkach demokracji społeczeństwo decyduje o tym, jaką koncepcję społeczną wybiera. Nie jest ważne, w jakim środowisku rodzą się idee wolnościowe, ważne, żeby się rodziły i mnożyły. Poszukiwanie przez ZMK lewicy wśród historycznych banderowców wynika z tego właśnie sposobu widzenia mobilizacji społecznej. Ludzie mogą trafiać w różne byty polityczne, ale w warunkach wolności, którą mogą sobie wywalczyć, są skłonni do obiektywnych wyborów odpowiadających najlepiej ich interesom. Jeżeli autorytarna siła pozostanie na poziomie jednego z nurtów walczących o swe przeżycie na politycznej scenie, to nie ma znaczenia, że jest ona autorytarna. Wolnościowcy z definicji nie pozwalają na ustabilizowanie się dowolnej władzy na poziomie państwowym. Dlatego ZMK uważa, że nie ma zagrożenia przejęciem władzy przez siły faszyzujące na Ukrainie, ponieważ nie zdobędą one przewagi parlamentarnej, albowiem na tym poziomie nie poprze ich znacząca część społeczeństwa. Zaś lewicowi wolnościowcy wywodzący się z tego nurtu politycznego będą mieli przewagę i na poziomie oddolnym będą mogli narzucić swój porządek. (Jeśli nasza rekonstrukcja myśli kryjącej się za enuncjacjami apelu, od dekad głoszonej przez niezastąpionego Zbigniewa M. Kowalewskiego słusznie odsłania logikę tej myśli. W końcu każdy ma prawo nie być logiczny…)

Różnorodność nurtów politycznych pełni funkcję organizowania świadomości społecznej w różnych sposobach pojmowania swojego interesu. Zadaniem wolnościowców jest niedopuszczenie do ukształtowania się struktur na poziomie państwa, które będą pełniły funkcję czapy nad oddolnymi strukturami, które odzwierciedlają społeczną mobilizację w zależności od obiektywnych interesów.

W pojmowaniu wolnościowców i idącej za nimi radykalnej lewicy, samorządowa organizacja oddolna społeczeństwa stoi w opozycji do struktury aparaty państwowego burżuazyjnego establishmentu. Społeczeństwo prowadzi jakąś oddolną działalność ekonomiczną we wszystkich sferach dostępnych ludziom. Są to powiązania poziome, które regulują się nawzajem, w społecznościach lokalnych. Ich struktura pionowa jest zbudowana na logice podporządkowania „góry” „dołom”. Dlatego nie jest potrzebna żadna siła zwierzchnia wielkich kapitalistów, którzy dzięki władzy państwowej dezorganizują wysiłki oddolne społeczeństwa, aby prowadzić działalność gospodarczą w oparciu wyłącznie o własne interesy. Ponieważ na szczeblu lokalnym zależności wzajemne są dobrze widzialne, wszelkie ewentualne sprzeczności interesów muszą i mogą się rozwiązywać na tym samym poziomie. Bez ingerencji aparatu państwa, owe pozorne sprzeczności interesu ulegają wygaszeniu w sposób spontaniczny, zgodnie z obiektywnym interesem stron sporu.

Dlatego, radykalna lewica uważa metodę wysuwania radykalnych postulatów w duchu logiki państwa burżuazyjnego za najlepszą metodę walki z aparatem państwa. Doprowadzenie do załamania się zdolności aparatu państwa do rozwiązywania konfliktów i sprostania postulatom oddolnym społeczeństwa jest celem owej działalności. W odróżnieniu od metod rewolucyjnych, mamy do czynienia z nieprzerwanym przestrzeganiem zasad demokracji, a jednocześnie z metodą niezwykle skuteczną.

Moralna presja, izolacja i odczłowieczanie wroga jest tu skuteczną metodą samoobrony społeczeństwa, które nie odwołuje się do zbrojnych metod walki (rewolucyjnej). Odmawianie drugiej stronie jakiegokolwiek prawa do przedstawiania swoich racji jest uzasadnione tym właśnie, że społeczeństwo nie ma innych metod skutecznej obrony swojego interesu. Działa tu poczucie własnej słabości w kwestii przemocy, co rzekomo daje prawo do kłamstwa lub półprawd oraz do nienawiści łatwo pojawiającej się u jednostki czującej własną słabość. Otoczenie jest postrzegane (całkiem słusznie) jako zdolne do uciekania się do dowolnych, przemocowych metod rozprawy. To daje stronie słabszej prawo do kłamstwa i manipulacji, albowiem usprawiedliwia takie zachowanie poczucie, że zagrożona jest sama egzystencja jednostki lub grupy.

Jednocześnie, imponuje wręcz kategoryczna odmowa empatii, wczucia się w poczucie egzystencjalnego zagrożenia INNEGO. Wolnościowcy odrzucają bowiem argument wysuwany przez prof. Mearsheimera o tym, że Rosja czuje się egzystencjalnie zagrożona przez ekspansję NATO. Na poziomie aparatu władzy państwowej, z definicji instytucji co najmniej autorytarnej, bezsensowne jest mówienie o zagrożeniu egzystencjalnym. Instytucja państwa nie jest idolem. Celem jest samorządna organizacja społeczeństwa. Jeżeli nawet na arenie międzynarodowej NATO pełni rolę dławiciela wolności, to dławiona jest wolność organizmów państwowych, a nie jednostek.

Efektem zwycięstwa natowskiej demokracji będzie stworzenie społeczeństwa, w którym będą istniały sprzeczności i konflikty między jednostkami, co będzie prowadziło do mobilizacji oddolnej w celu ustanowienia samorządności, czyli możliwości rozwiązywania problemów wynikłych z owych sprzeczności przez same zaangażowane jednostki. Tymczasem reżymy autorytarne angażują grupy społeczne wokół pewnych kwestii, sprzeczności i konfliktów, zachęcają do tworzenia partii w funkcji lobby dla realizacji grupowych (klasowych) interesów rozstrzyganych na zasadzie narzucenia korzystnego dla siebie rozwiązania poprzez instytucje odgórne, dodatkowo w przypadku reżymu autorytarnego – niedemokratycznie wybrane, a więc zamrażające owe rozwiązania i blokujące przez to oddolną mobilizację i aktywność.

Stąd waga analizy odmawiającej Rosji (jak i ZSRR) możliwości demokratycznego rozwoju z powodu wchłaniania grup o odrębnej tożsamości, zamiast przeciwstawiania ich władzy państwowej, co charakteryzuje systemy demokratyczne i tworzy więź solidarnościową, bez zatracania odrębności. Ta ostatnia jest warunkiem ruchu, mobilizacji oddolnej.  Dlatego też, zwycięstwo modelu rosyjskiego autorytaryzmu jest ciosem w klasowe społeczeństwo burżuazyjne, ale z pozycji zamrożenia ruchu, mobilizacji. A więc – oddala społeczeństwa od obalenia aparatu władzy państwowej, czyli od ich rzeczywistego wyzwolenia.

W obliczu atrakcyjności modelu radzieckiego, jedynym narzędziem mobilizacji sprzeciwu wobec tego rozwiązania pozostaje sięgnięcie po argument nacjonalistyczny. Dla sygnatariuszy apelu nie do przyjęcia jest przezwyciężenie sprzeczności tożsamości ukraińskiej w postaci nawrotu do patriotyzmu radzieckiego. Lewica wolnościowa rozgrywa kartę, której w swoim czasie nie rozegrali jej przodkowie w rywalizacji z koncepcją Lenina. Należy zrozumieć, że jest to akt spóźnionego rewanżu za ich klęskę w 1917 r.

*

Ponieważ społeczeństwa zachodnie są przywiązane do idei demokracji, z łatwością „kupują” argumentację powołującą się na stereotypowe wyjaśnienie motywów Rosji (jak i wcześniej ZSRR) w kategoriach odbudowy mocarstwa: „Dlatego stoimy u boku ruchu oporu narodu ukraińskiego w walce z agresją imperializmu rosyjskiego i jego próbą odbudowy dawnego imperium carskiego, a później radzieckiego [podkr. autorów apelu]”.

Uczciwość nakazywałaby zauważyć, że upadek ZSRR sprowadził izolowaną od początku Federację Rosyjską do roli surowcowego przydatka do gospodarki zachodnioeuropejskiej. A ściślej mówiąc, do gospodarki niemieckiej, co jednak w UE sprowadzałoby się do korzyści dla kapitalistów (oraz społeczeństw demokratycznych) całego kontynentu. Jednak w logice tego samego rozumowania, Rosja stałaby się wewnętrzną kolonią Europy, co konsekwentnie sprowadziłoby demokrację europejską do autorytarnego reżymu na wzór rosyjskiego modelu. Izolacja Rosji w tej logice była jedyną możliwą polityką w celu zachowania systemu demokracji w Europie.

Dominacja autorytaryzmu Niemiec czy Rosji – co za różnica dla wolności?

Jak by nie patrzył, więź polityczno-ekonomiczna Rosji z Europą miałaby fatalne skutki dla demokracji europejskiej. Rozwiązanie sprzeczności klasowych wymagałoby poradzenia sobie z sytuacją, w jakiej przewagę już raz zdobyli bolszewicy. Chodzi o to, aby przeprowadzić ją w warunkach wymarzonych przez socjaldemokrację stworzoną przez ruch robotniczy, ale bez jej utraty autorytetu w wyniku poparcia dla imperialistycznej wojny.

Podobnie jak socjaldemokracja początku XX wieku, dzisiejsi posttrockistowscy wolnościowcy postrzegają w systemie demokracji burżuazyjnej najlepszą płaszczyznę dla demokratycznej „rewolucji”. Tymczasem, świadomość społeczna w coraz większym stopniu wyłapuje fałszerstwa propagandy zachodniej i dostrzega zagrożenia kryzysem, które zmiatają z porządku dnia rutynową, oddolną i spontaniczną mobilizację na rzecz mobilizacji odgórnej za lub przeciw określonemu rozwiązaniu. Czyli, sytuacja ponownie zaczyna sprzyjać programowi bolszewickiemu, stwarzając mu warunki dla powtórzenia sukcesu.

Jeżeli więc sygnatariusze apelu powołują się na prawo narodów do samostanowienia i na powiązania między walką narodowowyzwoleńczą a społeczną, to odwracają wzajemne zależności między tymi pojęciami, tak aby nie przypominały one bolszewickich, a wspierały koncepcję mienszewicką.

*

W związku z powyższym forsowaniem interpretacji antybolszewickiej prawa narodów do samostanowienia, apel głosi: „Tak jak w przypadku innych walk o wyzwolenie narodowe, nasza solidarność z narodem Ukrainy jest bezwarunkowa i niezależna od oceny jego kierownictwa politycznego, gdyż jedynie Ukrainkom i Ukraińcom przysługuje decydowanie o przyszłości ich kraju”.

W przypadku sytuacji rewolucyjnej ważne jest, że naród jest określeniem neutralizującym społeczny, klasowy podział. Którzy Ukraińcy są tymi właściwymi Ukraińcami, mającymi jedynie słuszne prawo do decydowania o przyszłości ich kraju?

Sygnatariusze apelu a priori zakładają, że Ukraińcy wschodniej Ukrainy są albo Rosjanami, albo Ukraińcami gorszego sortu, wręcz zdrajcami sprawy narodowej. Podobnie jak w okresie Rewolucji Październikowej, Ukraińcy (oraz inne narody) byli podzieleni na zasadzie klasowej. Zdominowanie dyskursu politycznego przez sprawę narodową jest metodą odbierania rewolucjonistom, rzecznikom kwestii społecznej, przewagi w sporze. Czyli, zwyczajnie jest metodą sabotażu pracy rewolucyjnej. Jeżeli rozwiązanie kwestii społecznej prowadzi do zniesienia sprzeczności klasowej, to rozstrzygnięcie kwestii narodowościowych czy obyczajowych zostanie także rozstrzygnięte w ramach społeczeństwa socjalistycznego. Należy podkreślić, że rozstrzygnięcie nastąpi w kategoriach spontanicznego, oddolnego rozwiązania owych kwestii, a nie w kategoriach formalnoprawnych, ponieważ tak właśnie będą się kształtowały relacje społeczne. Brak zniewolenia ekonomicznego zmniejsza zasadniczo presję na większość problemów odległych od ekonomii już przez to, że znosi cały bagaż „kary” za „nieodpowiednią” opcję obyczajową czy „niewłaściwą” przynależność etniczną.

Rzecz jasna, że apel jest odpowiedzią na sytuację, w której Ukrainie nie udaje się zyskać spodziewanej przewagi militarnej, zaś w Europie i na świecie dojrzewa świadomość, że dyktat „demokracji” jako narzędzia manipulacji społeczeństwami dobiega końca.

Najlepiej wyrażają to społeczeństwa Afryki, które otwarcie denuncjują demokrację zachodnią jako narzędzie skutecznie uniemożliwiające społecznościom afrykańskim i ich państwom zracjonalizowanie swojej gospodarki oraz relacji z byłymi kolonizatorami.

Zachodnia propaganda w ogóle wygasiła z rozważań temat Porozumień mińskich, które chroniły Ukrainę przed utratą wschodniej części kraju. Pisaliśmy o tym wyżej, więc nie będziemy się powtarzać – Ukraina podporządkowana amerykańskim interesom idzie w poprzek interesowi europejskiej suwerenności, co nie jest już tajemnicą dla nikogo, kto chce widzieć rzeczywistość. Tymczasem wynik wyborów, które przywiodły do władzy Zelenskiego, jednoznacznie wskazuje, że przytłaczająca większość Ukraińców przychyla się do innej wizji tożsamości narodowej, niż usiłują im to wmówić w brzuch sygnatariusze apelu.

Apel jest pełen patetycznych sloganów i pustosłowia, które rajcuje już chyba tylko jego autorów i garstki sygnatariuszy, jak np.: „Również tylko naród Ukrainy może decydować o prowadzeniu wojny o niepodległość i o warunkach pokoju z agresorem”.

Czy: „Skuteczny opór Ukraińców wobec najazdu rosyjskiego supermocarstwa świadczy w sposób oczywisty o sile czynnika moralnego i o tym, jaka jest wola narodu, na przekór teorii pararasistowskich, które czynią z Ukraińców zabawkę w rękach NATO”.

Czy: „… naród ukraiński wygrał już moralnie i politycznie”.

Posądzenie Rosji o bycie supermocarstwem opiera się zapewne na wmawianiu opinii publicznej, że armia agresora zajmuje się wyłącznie gwałceniem i grabieżą, i w ogóle nie wiadomo, kto w tym burdelu jeszcze ma czas i siłę walczyć, a jednocześnie nie wiadomo jakim sposobem armia ta posuwa się konsekwentnie do przodu.

Pararasistowskie czy nie, teorie czyniące z Ukraińców bezwolne narzędzie realizowania przez USA swoich interesów polegających na uzależnieniu Europy poprzez jej odcięcie od rosyjskiej kolonii jak na razie sprawdzają się w stu procentach. O prawdziwym pojmowaniu swoich interesów przez Europę świadczy entuzjazm, z jakim przedsiębiorstwa zachodnioeuropejskie likwidują swoje interesy w Rosji, a rządy wprowadzają w życie kolejne transze (już szósta) sankcji na rosyjskie surowce. Szczególnie w sytuacji, kiedy reszta świata spieszy Europie na pomoc równie ochoczo, co ta na pomoc Ukrainie.

Stwierdzenie, że wojna na Ukrainie „jest agresją przeciwko życiu rosyjskich obywateli-żołnierzy różnych narodowości, posyłanych na rzeź i poświęcanych na ołtarzu umocnienia wewnętrznego reżimu politycznego Rosji i kapitalizmu rosyjskiego” jest niewątpliwie odzwierciedleniem rzeczywistości, jednak nie bierze pod uwagę faktu, iż Rosja od 3 dekad usiłowała zintegrować się z zachodnią demokracją, taką jaka ona jest. Nie popadajmy w niezdrowy entuzjazm, nie jest to szczyt marzeń, o czym świadczą cenzurki wystawiane zachodniej demokracji przez samą lewicę. Czyżby ocena tej demokracji zależała od momentu i od tego, do kogo skierowana jest propaganda? Trochę to żenujące.

Jeżeli wziąć pod uwagę, że normalnym marzeniem normalnej burżuazji kompradorskiej jest stabilizacja, a nie ekspansja, na którą nie ma wystarczającej suwerenności, to odwoływanie się do zagrożenia, „jakie wielkorosyjski imperializm i nacjonalizm stanowi dla wszystkich republik poradzieckich” wydaje się przesadzone. Oczywiście, efektywna współpraca z imperializmem niemieckim grozi utratą ekonomicznej suwerenności nie tylko państw poradzieckich, ale i całej Europy. Niemniej, nie ma powodu, aby to mogło stanowić jakieś zagrożenie dla demokracji unijnej. Chyba że sygnatariusze apelu w pełni podzielają niepokój PiS co do tego, że Unia Europejska jest tylko przykrywką dla pozbawienia narodów Europy suwerenności. Ale to niekoniecznie jest proces uzależniony od wielkoruskiej dominacji.

Co do stwierdzenia, że wojna na Ukrainie „zachęca inne mocarstwa imperialne do interwencji wojskowych na świecie” oraz „skutkuje już umocnieniem i rozszerzeniem NATO oraz powoduje wzrost wydatków wojskowych” czy też „stanowi zachętę do rozprzestrzeniania broni jądrowej, wbrew temu, że Ukraina dobrowolnie przekazała Rosji głowice strategiczne i taktyczne oraz ich nośniki, czyniące z niej trzecie światowe mocarstwo jądrowe”, to można kontrargumentować, że to Rosja powołuje się na precedensy amerykańskie w siłowym rozstrzyganiu problemów związanych z realizacją ich interesów.

Argument o tym, że to rosyjska agresja wywołała ekspansję NATO może tylko budzić rozbawienie. Podobnie zresztą, jak argument o winie Rosji w tym, że USA są zmuszone wykorzystywać swą atomową przewagę dla zastraszania reszty świata – zapewne w interesie tej reszty, aby nie mogła jej zastraszać Rosja.

Kolejny argument: „… w 1994 r. Rosja zobowiązała się do poszanowania integralności i suwerenności Ukrainy. Jest to (po Republice Afryki Południowej) pierwsze na świecie państwo, które dokonało jednostronnego rozbrojenia jądrowego” bazuje na dorozumieniu, że rozbrojenie jądrowe Ukrainy oznaczało wydanie się Ukrainy dobrowolnie na łaskę i niełaskę Rosji. Oczywiście, nie mogło absolutnie być tak, że Ukraina (wówczas jeszcze w dobrych stosunkach z Rosją, bez perspektywy ich pogorszenia w wyniku amerykańskiej polityki kryminalizowania Rosji niezależnie od wydarzeń) zawierzała swoje bezpieczeństwo Rosji, a nie wystawiała się na rosyjską ruletkę.

 

Autorzy apelu twierdzą ponadto, „że nacjonalistyczny i na wpół dyktatorski reżim rosyjski, wspierający wiele organizacji prawicy europejskiej, próbuje „denazyfikować” Ukrainę, jest obelgą dla ofiar Holokaustu, dla antyfaszyzmu, dla ofiar poniesionych przez narody radzieckie w wojnie z Trzecią Rzeszą”. W tym przypadku nie chcemy wchodzić w spór. Odeślemy więc tylko autorów apelu do opinii różnych środowisk żydowskich, które mają w tej kwestii swoje zdanie odrębne.

Z naszego, lewicowego punktu widzenia, ważne jest, że autorzy apelu nie dostrzegają problemu lewicy, której sytuacja na Ukrainie różni się jednak zdecydowanie od sytuacji lewicy w niewątpliwie dyktatorskiej Rosji. Rozumiemy jednak, że z perspektywy lewicy czystej w swej wolnościowej postaci lewica poststalinowska stanowi pomiot zbliżony do faszyzujących ugrupowań prawicowych, więc na ocenie reżymu ukraińskiego nie waży.

Niezależnie od naszego stosunku do poststalinowców, uważamy, że pogromy i zmuszenie do ucieczki poza granice lewicowców różnej maści nie całkiem pozytywnie świadczy o wzorcowej demokracji ukraińskiej.

 

 

Kolejne stwierdzenie: „Nie można mówić, że wojna ta toczy się między mocarstwami imperialistycznymi, gdyż Ukraina nie jest krajem imperialistycznym, a penetrują ją kapitały rosyjskie i zachodnie” jest chyba jakąś kpiną z inteligencji czytelników. Raczej, poza mediami na usługach imperializmu, trudno spotkać naiwnych, którzy nie dostrzegaliby, iż wojna międzyimperialistyczna na Ukrainie jest wojną „proxy”, czyli toczoną w zastępstwie. Coraz głośniej słychać argument, że nie jest to nawet wojna między USA a Rosją, ale wojna USA mająca na celu osłabienie Europy i poddanie jej wyłącznemu dyktatowi amerykańskich interesów. Czyli, w jakimś sensie jest to wojna między USA a Europą Zachodnią. Tym bardziej jest to prawdopodobne, że wedle licznych analityków, chociażby we Francji, sankcje rzekomo mające na celu zniszczenie gospodarki rosyjskiej są w rzeczywistości narzędziem rozkładu gospodarki europejskiej.

W każdym razie, od intelektualistów lewicowych, podpisanych pod apelem, należałoby oczekiwać materiału bardziej analitycznego i pogłębionego, a nie prymitywnego pamfletu propagandowego.

 

Całkowicie wbrew tradycji lewicowej jest nawoływanie: „Narodowi ukraińskiemu nie można mówić: „skończcie wojnę”, lecz należy walczyć o wycofanie wojsk najeźdźczych lub dążyć do ich klęski wojennej.

Narodowi ukraińskiemu nie można mówić: „stawiajcie opór!”, nie uznając jego prawa do uzyskania broni, pozwalającej bronić się, tam gdzie i tak jak jest to możliwe.

Nie można trzymać się z dala zarówno od agresora, jak i od ruchu oporu narodu.

Dlatego domagamy się maksymalnej solidarności ideowej i materialnej z oporem narodu ukraińskiego wobec putinowskiej inwazji imperialistycznej”.

 

Wbrew tradycji lewicowej jest ignorowanie głębokich przyczyn obecnego konfliktu i angażowanie się „jednoznaczne i bezwarunkowe” po jednej stronie. Przyczyny zarówno wybuchu konfliktu, jak i skłonności części lewicy radykalnej do przedstawionej w apelu interpretacji konfliktu przedstawiliśmy wyżej. Całkowicie wbrew tradycji lewicowej jest odwoływanie się do mocarstw imperialistycznych, aby pomogły jednej ze stron konfliktu. Czyżby nie wystarczyło, że supermocarstwo amerykańskie bez zachęty ze strony blogu Utopia Rossa podtrzymuje wysiłek ukraiński na tyle, na ile odpowiada to jego interesom? Czy naprawdę sygnatariusze apelu uważają, że ich dokument wpłynie na administrację amerykańską w jakikolwiek sposób? Gdyby to była walka lewicowa, o ideały socjalizmu, to należałoby raczej zwrócić się do międzynarodowej lewicy, której obowiązkiem byłoby wesprzeć rewolucję. Widać, że sygnatariusze raczej nie liczą na odzew na lewicy, chociaż ta jest mocno podzielona w temacie Ukrainy. Żaden nurt lewicowy nie idzie jednak tak daleko, by nawoływać do wsparcia ze strony NATO dla Ukrainy. Czy siła imperialistyczna mogłaby wspierać ruch o ostrzu antyimperialistycznym? W to powątpiewają nawet inni lewicowi zwolennicy kolorowych rewolucji na Zachodzie.

 

Sygnatariusze apelu domagają się „… solidarności z tymi, którzy w Rosji sprzeciwiają się wojnie, ryzykując wieloletnie więzienie, oraz z tymi żołnierzami rosyjskimi, którzy omawiają prowadzenia nadal walki z ukraińskimi braćmi”.

Problem w tym, że dla ukraińskich nacjonalistów, budujących tożsamość ukraińską na nienawiści wobec Rosji, ta nienawiść obejmuje także wszystkich „Moskali”, niezależnie od ich poglądu w sprawie konfliktu. Oczywiście, nie jest to postawa powszechna dla Ukraińców, ale bardziej umiarkowana postawa skłania raczej do patriotyzmu opartego na nostalgii za ZSRR, czyli za czymś głęboko wstrętnym autorom apelu. Jak w świecie imperialistycznym, bez zmiany ustrojowej, w dobie narastania nacjonalizmów jako bariery dla rewolucji (rozumianej na wzór Rewolucji Październikowej) autorzy apelu wyobrażają sobie braterstwo między hartującymi swoją tożsamość narodową Ukraińcami a Rosjanami, którzy mają wszelkie powody, aby postrzegać swoją sytuację nie tylko jako zagrożoną egzystencjalnie przez ekspansję NATO, ale i poprzez zagrożenie dla swojej własnej tożsamości narodowej? Wszak alternatywą dla okrojenia terytorialnego Ukrainy jest rozpad Federacji Rosyjskiej, który wynika ze strategii ekspansji NATO.

Apel kończy się deklaracją przystąpienia do inicjatywy European Network in Solidarity with Ukraine (ENSU).

 

Warto zauważyć, że w Polsce ta inicjatywa jest wspierana przez RAZEM (wcześniej z oburzeniem wyszedłsze z DIEM24) oraz przez Соціальний рух (Social Movement) z Ukrainy. We Francji reprezentowane jest m.in. przez Ernest Mandel Fond. Jest to inicjatywa członków różnych organizacji europejskich, w tym ruchów społecznych, związków zawodowych, stowarzyszeń i partii z Europy Wschodniej i Zachodniej, które sprzeciwiają się wojnie, wszelkiemu neokolonializmowi na świecie. Celem jest zbudowanie oddolnej sieci niezależnej od rządów. Na tle mnogości różnych inicjatyw wspierających Ukrainę mniej lub bardziej deklaratywnie i koniunkturalnie, powyższa nie wyróżnia się niczym i wygląda na raczej martwo narodzoną.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
2 czerwca 2022 r.