Opublikowano 18 lutego 2018, autor: BB

[tu było zdjęcie]
Młody Ber Borochow

Najnowszy, ubiegłoroczny numer „Nowej Krytyki”, przynosi – jak zwykle – interesujące teksty. Numer ten, nie będący tym razem pokłosiem dorocznej, Marksowskiej konferencji, wpisuje się w tematy aktualne, nurtujące współczesną, nie tylko polską lewicę. Gruby tom zasługuje na przeciągniętą w czasie lekturę, jednak już część poświęcona kwestiom teorii marksizmu, wystarczy sama w sobie jako przedmiot recenzji.

Część ta składa się z dwóch artykułów poprzedzonych ogólnymi rozważaniami redaktora naczelnego „NK”, odsłaniającymi kulisy zainteresowania prof. Jerzego Kochana broszurką autorstwa Dow-Ber Borochowa pt. Interesy klasowe a kwestia narodowa i stanowi świadectwo historyczne potwierdzające tezę, iż marksizm, w szczytowym momencie swego znaczenia i wpływu w ruchu robotniczym, przyciągał ludzi, których akces do owego ruchu był podyktowany niekoniecznie pełnym utożsamianiem się z ideologią klasy robotniczej, jednak teoria jako taka wydawała się im siłą zdolną załatwić więcej niż jeden problem społeczny.

Borochow, podobnie jak wielu innych intelektualistów przystępujących do ruchu robotniczego, nie kwestionuje dominującej roli i znaczenia kwestii emancypacji proletariatu. Interesująca go osobiście kwestia narodowa, w jego interpretacji czerpiącej z marksizmu, uzupełnia się z teorią Marksa.

Zamieszczenie w numerze broszurki Borochowa motywuje J. Kochan tym, że „porównywano rolę Borochowa w historii Żydów do roli, jaką odegrał Mojżesz Majmonides, który ‘pogodził’ z tradycją żydowską Arystotelesa. Borochow miał pogodzić w podobny sposób judaizm z marksizmem, z Karolem Marksem” („NK” nr 38, s. 16). Jako najciekawszy moment analizy Borochowa przedstawia tezę, że „[w]alka klasowa nie toczy się o rzeczy ‘duchowe’, lecz o materialne, mianowicie o narzędzia i środki do pracy; podobnie rzecz się ma z walką narodową” (tamże, s. 19). Jak wyjaśnia J. Kochan, „[c]hodzi mu o konsekwentne materialistyczne oparcie teorii narodu na fundamencie stosunków własnościowych. Materializm to nie tylko podejście od strony gospodarki, ekonomii, teorii klas, teorii walki klas. W analizie zjawisk narodowych musi on zejść do poziomu stosunków własnościowych. Prawdziwy materialista ujawnia w istnieniu narodu i w konfliktach narodowych walkę o własność, sprzeczności i konflikty własnościowe. Naród to jedna z form organizacji społeczeństw w walce o własność, o zapewnienie sobie wyłączności z korzystania z pewnego terytorium. Jak pisze Borochow: ‘Walka pomiędzy organizmami społecznymi, walka narodowa nie toczy się o posiadanie ‘duchowe’, lecz materialne, aczkolwiek walka ta prowadzona jest częstokroć pod sztandarem wartości duchowych. Nacjonalizm pozostaje zawsze w związku z posiadaniem materialnym nacji, jakkolwiek na zewnątrz może on przywdziewać rozmaite maski’.” (tamże, s. 19).

Broszura Borochowa daje argument na rzecz tezy o wadze stosunków własnościowych, która to teza odgrywa w koncepcji J. Kochana ważną rolę w analizie faktycznego statusu realnego socjalizmu i na rzecz odrzucenia przezeń tezy o biurokratycznym zwyrodnieniu państw tzw. obozu socjalistycznego.

Podobnie, jak u J. Kochana, tak i u Borochowa pojęcie stosunków własnościowych zaczyna żyć własnym życiem, służąc różnorodnym celom. Mniejsza w tym momencie o J. Kochana, u Borochowa teza o potrzebie stosunku własności wobec pewnego terytorium, na którym dany naród może się rozwijać, jest powiązana z rozważaniami o stadiach rozwoju owego narodu i z kwestią stosunków kapitalistycznych, dopiero które umożliwiają ukształtowanie się narodu na bazie rozwoju gospodarki towarowej z jej potrzebą istnienia rynków narodowych, na których można się dogadać w narodowym języku. Różne grupy i klasy społeczne są w różnym stopniu zainteresowane utworzeniem się odrębnego narodu, a zależy to od stopnia wciągnięcia w gospodarkę kapitalistyczną i od rozwoju sprzeczności charakterystycznych dla tego sposobu produkcji.

Borochow uzależnia kształtowanie się poczucia tożsamości narodowej klas niższych, szczególnie proletariatu przemysłowego, od poczucia zagrożenia swej pozycji na rynku pracy. Burżuazja jest bardziej „internacjonalistyczna”, gdyż nie gardzi siłą roboczą sprowadzaną w miarę potrzeb z zagranicy. Posunięcie to jednak bije robotników po kieszeni, ponieważ obniża wartość ich siły roboczej do poziomu poniżej jej wartości zwyczajowej. W ten sposób kształtuje się tożsamość narodowa, obejmująca całość wyodrębnionego społeczeństwa. Stosunek różnych grup i klas do kwestii narodowej jest zróżnicowany i skomplikowany poprzez nakładanie się kwestii społecznej na narodową. Borochow wprowadza czynnik zagrożenia dla warunków życia i rozwoju, który powoduje, że proletariat staje się bardziej podatny na nacjonalistyczną retorykę, czyniąc go łatwą ofiarą populistycznej demagogii, jak byśmy to dziś określili.

Borochow różnicuje postawy w kwestii narodowej, a mianowicie: „Normalnie warunki produkcji umożliwiają zaostrzenie się antagonizmów klasowych, warunki zaś nienormalne je przytępiają, co jest faktem ogólnie znanym. Ale jednocześnie warunki normalne produkcji denacjonalizują (wynaradawiają) narodowość, przytępiają jej świadomość narodową, zaś normalne, czyli brak jakichkolwiek stron posiadania narodowego, lub wszczuplenie jego form obronnych – harmonizują interesy nacji, wzmacniają i zbogacają jej uświadomienie narodowe. Dlatego też pomiędzy uświadomieniem klasowym istnieje do pewnego stopnia niezatarty antagonizm, przy czym obie te świadomości mają tendencję wzajemnego zaciemniania się i tuszowania. Niekiedy interesy jednostek nacji – oczywiście znajdujących się w normalnych warunkach produkcji – istotnie są harmonijne pod jednym jakimś względem, a jednakże nieumiarkowani ideologowie klasowi, ignorując interesy narodowe, zaciemniają świadomość narodową, której właśnie w danym wypadku nie należałoby zaciemniać, ponieważ szkodzi to także interesom klasy. Taki sam efekt ma również propaganda nacjonalistyczna tam, gdzie nacja znajduje się w warunkach normalnych bądź też sama propaganda zaleca harmonię interesów dalej i szerzej, niż rozciągać się winna ta dziedzina, gdzie harmonia interesów naprawdę istnieje: w tym ostatnim wypadku nacjonalizm zaciemnia świadomość klasową, co oczywiście szkodliwym jest również dla całej nacji, ponieważ wypacza istotne ustosunkowania grup, stwarza samoułudę, czcze frazesostwo i krótkowidztwo społeczne” (podkr. – DBB; tamże, s. 39).

Chociaż język broszury jest niekiedy dość zwodniczy (na co zwraca uwagę sam J. Kochan, który dokonał niezbędnych zabiegów redakcyjnych i korektorskich), można się zorientować, o co autorowi chodziło. Normalne (kapitalistyczne) warunki produkcji umożliwiają zaostrzenie się antagonizmów klasowych, co jest sytuacją normalną i zdrową w modelowym kapitalizmie. Rozwój bowiem powoduje zrozumiałe dążenie proletariatu do podniesienia swej stopy życiowej, co skutkuje zaostrzeniem antagonizmu klasowego, który jest motorem napędzającym ewolucję kapitalistycznych stosunków produkcji. Ale jednocześnie te normalne warunki powodują zobojętnienie narodowe. Oczywiście, dopóki nie nastąpi fala imigracji konkurujących na rynku pracy robotników.

Temu obrazowi Borochow przeciwstawia (choć z cytatu nie wynika przeciwstawienie: „zaś” implikuje przeciwstawność, natomiast w zdaniu następującym po „zaś” próżno szukać przeciwstawienia „normalne” – „nienormalne” warunki) sytuację, kiedy brak jest „stron posiadania narodowego”, a nawet może pojawić się „wszczuplenie jego form obronnych”, czyli sytuacja braku własnego terytorium, co pociąga za sobą brak możliwości obrony własnego rynku i własnej struktury gospodarczej. Jest to obraz sytuacji, w jakiej znajdowali się wówczas Żydzi. Sytuacja ta, wedle Borochowa, sprzyja harmonizacji interesów nacji. Dlatego też „pomiędzy uświadomieniem klasowym” a uświadomieniem narodowym (brakujące w zdaniu, choć narzucające się dopełnienie) „istnieje do pewnego stopnia niezatarty antagonizm”.

Nawiasem: Jednocześnie Borochow nie odrzuca wagi czynnika „duchowego” w kształtowaniu się postaw nacjonalistycznych czy narodowych. Jednak nosicielem tego czynnika są warstwy nieproletariackie.

Kontynuując rozbiór cytatu: „Niekiedy interesy jednostek nacji (…) istotnie są harmonijne”, jednak „nieumiarkowani ideologowie klasowi” niekiedy niepotrzebnie „zaciemniają świadomość narodową”, co „szkodzi interesom klasy”. Faktycznie, skoro forma narodowa potrzebna jest, aby zapewnić „normalne” warunki rozkwitu stosunków kapitalistycznych, sprzyjające rozwojowi walki klasowej. Zaś „nieumiarkowana ideologia” szkodzi bezpośredniemu, ekonomicznemu interesowi proletariatu propagując internacjonalistyczną solidarność z robotnikami-imigrantami, co zmniejsza wartość ich siły roboczej.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że to rozumowanie przypomina nieco „legalny marksizm”, który propagował rozwój kapitalistyczny Rosji w celu osiągnięcia „normalności”, w której dopiero to będzie można dawkować agitację emancypacyjną proletariatu z zachowaniem dbałości o utrzymanie równowagi między antagonistycznymi tożsamościami: klasową i narodową… o ile Bóg i sytuacja polityczna pozwolą.

Borochow kończy swoje rozważania znamienną, wybitą rozstrzelonym drukiem, tezą: „Nacjonalizm realny jest to mianowicie ten typ, który nie zaciemnia świadomości klasowej. Spotyka się on tylko w środowisku żywiołów przodujących nacji uciśnionych” (tamże, s. 54).

Żywioły przodujące narodów uciśnionych, czyli warstwa inteligencji, uwewnętrzniają świadomość złożonej i konfliktowej sytuacji między świadomością narodową a świadomością klasową. W ten sposób mogą znaleźć się na barykadach obu typów walk. Borochow, jako intelektualista żydowski o postępowych poglądach politycznych, nie idealizował proletariatu dostrzegając implikacje wynikające z Marksowskiego rozróżnienia między klasą w sobie a klasą dla siebie. Zastosował to rozróżnienie do analizy problemu politycznego, który go tak naprawdę interesował. Podobnie jak wielu intelektualistów („legalnych marksistów” czy socjalistów czerpiących z Marksa tylko to, co potwierdzało przepowiednię o liniowym postępie dziejów ludzkich), Borochow nie wydaje się zainteresowany skracaniem politycznych dróg realizacji celu ruchu robotniczego – zbudowania społeczeństwa bezklasowego: to jest wszak obiektywne prawo natury, jak głosiła ówczesna wulgata marksizmu, dopiero co podważona przez koncepcję „otoczenia niekapitalistycznego” R. Luksemburg i rychłe doświadczenie wojny światowej i Rewolucji Październikowej. Oba te doświadczenia podważały pojęcie „normalności” związanej z rozwojem kapitalizmu. Z pojęcia normalności stosunków kapitalistycznych i burżuazyjnego modelu rozwoju społeczności czerpie nurt syjonistyczny uzasadnienie dla postulatu pozyskania własnego terytorium dla wcielenia w życie idei syjonistycznej, w jej postępowym, lewicowym wydaniu.

Interesujące w tym przypomnieniu postaci Borochowa jest odniesienie do wspomnień innych intelektualistów pochodzenia żydowskiego, którzy skorzystali z utworzonego przez Borochowa „pomostu” łączącego „judaizm z marksizmem”, a która to przygoda skończyła się w wielu przypadkach gorzkim odrzuceniem marksizmu jako idei zwodniczej, dającej pole dla „nieumiarkowanych ideologów”, którzy, wbrew wnioskom Borochowa, przesunęli akcent na uświadomienie klasowe kosztem narodowego, skądinąd – dopowiedzmy – nieskutecznie ze względu na (wymuszone okolicznościami) zignorowanie bezpośredniego, bieżącego interesu proletariatu, stojącego w sprzeczności z obiektywnym interesem klasowym (klasy samej dla siebie).

Obiektywna niemożność przełamania antagonizmu świadomości narodowej i świadomości klasowej na rzecz przewagi świadomości klasowej jest związana z obiektywnym opóźnieniem gospodarki socjalizmu realnego w stosunku do gospodarki kapitalistycznej, a więc z ukształtowaniem się bieguna przyciągania proletariatu przez czynnik narodowy, jako że natura nie znosi próżni.

Elementem psującym dobry humor tych, którzy poprzestaliby na tym wytłumaczeniu historii, byłoby jednak przypomnienie, że lewica kształtująca późniejszą opozycję demokratyczną w Polsce konsekwentnie odchodziła od polityki uświadamiania klasowego na rzecz pragmatycznej linii powrotu do koncepcji narodotwórczej, współgrając z procesami zachodzącymi w aparacie władzy, obie tendencje usiłowały wykorzystać dla swojej promocji legitymizację związaną z odbudowywaniem świadomości i tożsamości narodowej, zarzucając koncepcję klasową, schlebiając mniej lub bardziej żywiołowym tendencjom, wymagającym – zdawałoby się – mniejszego zaangażowania logistycznego i rokującego nadzieje na łatwiejsze profity propagandowe. Śladem opozycji demokratycznej podążyły późniejsze ugrupowania lewicy radykalnej, zdobywające i umacniające przyczółki na polskiej scenie politycznej, po zapoczątkowaniu transformacji. Współczesne problemy z postawami nacjonalistycznymi mają więc swoje historyczne, dawne i całkiem niedawne, korzenie.

Niemniej, zgoda z J. Kochanem, że lektura tej broszury może napawać wzruszeniem, niczym stara fotografia przodka. Szkoda tylko, że zamierzony efekt pietyzmu nieco psuje zniekształcenie nazwiska Borochowa na Bochorowa w hebrajskiej wersji, na samym początku artykułu wprowadzającego, a także zapis w lustrzanym odbiciu nazwy partii Poalej Syjon (w hebrajskim pisze się, odwrotnie niż po polsku, od prawej do lewej). Można by też nieco dłużej popracować nad samym tekstem broszury, albowiem bardziej niż stara polszczyzna, utrudnieniem jest wątpliwa logika niektórych zdań, czego egzemplifikacją był przytoczony przez nas cytat z broszury Borochowa).

*

Nieco mniej wyrozumiałości można mieć w stosunku do raczej niechlujnego przygotowania do druku kolejnego tekstu zamieszczonego w piśmie, a mianowicie artykułu pióra Daniela Bensaïda pt. Résistance. Tezy oporu. Artykuł poprzedza wstęp wzięty z „International Viewpoint” (nr 362/grudzień 2004), w którym ukazał się przedruk tego artykułu: „(…) Zdaniem autora teoretyczna sterylność współczesnej socjaldemokracji i innych wielkich politycznych nurtów może powodować, że marksiści spoczywają na laurach i tylko ortodoksyjnie potwierdzają odziedziczone historycznie tezy. Ale, jak twierdzi, rewolucyjna teoria musi teraz starać się uporać z wielkimi zmianami w świecie, jakie nastąpiły po upadku stalinizmu. (…) Jest to tekst gęsty i trudny.”

Zapewne byłby mniej trudny, gdyby to tłumacz (i korektor) zadał sobie więcej trudu. Choć rozumiem jego problem – tłumaczenie tekstu angielskiego, napisanego przez autora myślącego po francusku i piszącego, tak jakby pisał po francusku, może być zadaniem karkołomnym.

Jako ilustrację szerszego, dotyczącego tłumaczenia w jego całokształcie, problemu, pozwolimy sobie przytoczyć przykład dość nieskomplikowanego fragmentu tekstu (tamże, s. 60), którego niezdarność nie wynika z „głębi” przemyśleń autora, ale z niechlujstwa tłumacza:

Tekst z „Nowej Krytyki”: Mary Kaldor, która była na początku lat osiemdziesiątych, wraz z E.P. Thompson, jedną z liderów kampanii na rzecz rozbrojenia jądrowego przeciwko „eksterminizmowi” i rozmieszczeniu rakiet pershing i cruise w Europie, mówi teraz, że „charakterystyczne dla epoki pokoju westfalskiego rozróżnienie między wewnętrznym pokojem a wojnami zewnętrznymi zarządziło także prawo wewnętrzne i anarchię międzynarodową, i zakończyło się ‘zimną wojną’. Zapoczątkowaliśmy obecnie ‘okres’ regularnego postępu w kierunku globalnego porządku prawnego”. Epokę nazywaną przez niektórych, bez obaw o sprzeczność w kategoriach, „etycznym imperializmem”, a co Kaldor nazywa „łagodnym imperializmem”.

W rzeczywistości ten „gęsty i trudny” fragment powinien brzmieć raczej tak (tłumaczenie z marszu):

Mary Kaldor, która na początku lat osiemdziesiątych, wraz z E.P. Thompsonem, była jednym z liderów [ewentualnie: jedną z liderek] kampanii na rzecz rozbrojenia jądrowego i przeciwko „eksterminizmowi” oraz rozmieszczeniu rakiet Pershing i Cruise w Europie, mówi obecnie, że „charakterystyczna dla epoki pokoju westfalskiego rozbieżność między wewnętrznym pokojem a zewnętrzną wojną, uporządkowanym wewnętrznym systemem prawnym a zewnętrzną anarchią, zakończyła się wraz z Zimną Wojną.” Weszliśmy obecnie, jak twierdzi, w epokę „systematycznego marszu w kierunku globalnego porządku prawnego”, czegoś, co niektórzy nazywają, nie obawiając się sprzeczności pojęciowej [ewentualnie: oksymoronu], „etycznym imperializmem”, a co Kaldor określa mianem „łagodnego imperializmu”.

Tekst oryginalny, do porównania, można znaleźć na stronie: https://www.marxists.org/archive/bensaid/2004/12/resist.htm

Autor popełnił ów tekst w 13 lat po upadku ZSRR, kiedy już jasnym się stało, że upadek stalinizmu nie będzie początkiem świetlanej rehabilitacji i bezdyskusyjnej hegemonii nurtu posttrockistowskiego na lewicy radykalnej, ale jeszcze przed rozwianiem się iluzji związanych z rozszerzeniem Unii Europejskiej i nadziei na doszlusowanie „nowych demokracji” Europy Wschodniej do zachodniej cywilizacji i centrum gospodarczego. Stąd może się brać obawa przed kurczowym trzymaniem się marksistowskiej ortodoksji, z której po kolejnych 13 latach pozostało jedynie wspomnienie, nawet jeśli weźmiemy pod uwagę nurty neostalinowskie.

Przypominając ten tekst w setną rocznicę Rewolucji Październikowej, redakcja „Nowej Krytyki” przypomina prawdy, które obecnie, przy okazji jubileuszowych spotkań, zostały odrzucone w ramach przezwyciężania rzekomej marksistowskiej superortodoksji. I tak, kiedy na konferencji rocznicowej, zorganizowanej przez Stowarzyszenie Marksistów Polskich, którego przewodniczącym jest prof. J. Kochan, zakwestionowana została możliwość hipotetycznej obecności Włodzimierza Lenina na rzeczonej imprezie – jako zwykłego polityka nie wnoszącego nic do nauki, tenże prof. Kochan drukuje Daniela Bensaïda, który pisze: „Wielkie strategiczne analizy ruchu robotniczego powstały głównie w ramach formacji przed I wojną światową: na przykład analizy imperializmu (Hilferding, Bauer, Róża Luksemburg, LENIN, Parvus, Trocki, Bucharin), problem narodowy (znowu Róża Luksemburg, LENIN, Bauer, Ber Borochow, Pannekoek, Strasser), relacje między partią i związkami zawodowymi oraz parlamentaryzmem (Róża Luksemburg, Sorel, Jaurès, Nieuwenhuis, LENIN), strategia i droga do władzy (Bernstein, Kautsky, Róża Luksemburg, LENIN, Trocki)” (wyróżnienie – BB; tamże, s. 56). Świadczy to tylko o tym, że w głowach poststalinowców panuje zrozumiały mętlik.

Bensaïd zauważa, że współczesny stan koncepcji lewicowych pozostaje w tyle za poziomem debat, które miały miejsce jeszcze w latach 70-tych, a co wiąże się nierozerwalnie z postępującym stanem rozkładu ruchu. Tak więc ruch ma zasadniczy wpływ na teorię. Autor dostrzega niebezpieczeństwo, jakie kryje się między pokusą konformizmu zagrażającego tradycji a potrzebą „odważnego analizowania nowych czasów”. Dlatego postuluje postawę „otwartego dogmatyzmu”, świadomie narażając się towarzyszom na lewicy, stawiając jednak tę tezę przekornie i prowokująco, ponieważ zagrożone są właśnie tradycje. Upadek „realnego socjalizmu” umocnił odrzucenie „dogmatyzmu” na lewicy radykalnej, łudząc nadzieją na rozkwit teorii wyzwolonej z okowów owego dogmatyzmu. Tymczasem rewizje teorii, które z perspektywy chwiejnej dominacji poststalinizmu, mogły się wydawać alternatywą – jeśli nie dla kapitalizmu, to choćby dla totalitaryzmu, po upadku ZSRR obnażyły swoją niemoc. „Dogmatyzm – pisze autor – ponieważ to słowo jest drażniące (…) opór wobec modnych wyobrażeń jest wartością” (tamże, s. 57). Natomiast przymiotnika „otwarty” nie trzeba tłumaczyć.

Bensaïd proponuje 5 tez, na których opiera swą strategie oporu:

1. Imperializm nie rozpuścił się w towarowej globalizacji;

2. Komunizm nie rozpuścił się wraz z upadkiem stalinizmu;

3. Walka klas nie może być redukowana do polityki tożsamości kulturowej;

4. Różnice konfliktowe nie rozpuszczają się w ambiwalentnej różnorodności;

5. Polityka nie rozpuszcza się ani w etyce, ani w estetyce.

Autor zachęca, aby „sporządzić szczegółowy bilans i wyciągnąć wnioski z wątpliwości, błędów (czasami) oraz trudności, które moglibyśmy zlokalizować w konfliktach ostatnich lat”.

Niemniej, to zachęcające z początku bicie się w nie wiadomo czyje piersi rozczarowuje. I tak, np. postulat: „Wynikająca z relacji sił wyłonionych po II wojnie światowej ONZ musi bez wątpienia zostać zreformowana i zdemokratyzowana (…) z korzyścią dla Zgromadzenia Ogólnego oraz przeciwko zamkniętemu klubowi Stałej Rady Bezpieczeństwa” (tamże, s. 59) opiera się na przeświadczeniu o niezależności opinii państw podejmujących decyzje suwerenne i niezależne od miejsca w międzynarodowym podziale pracy, co wydaje się ukłonem w stronę starego „niedogmatycznego” sposobu postrzegania rzeczywistości mimo oczywistych świadectw wynikających choćby z przytoczonych przykładów politycznej zależności tzw. opinii publicznej wobec wojny w Iraku czy w b. Jugosławii. Elitaryzm Stałej Rady Bezpieczeństwa jest, paradoksalnie, ostatnim zasiekiem, niekonsekwentnie broniącym świat przed globalną hegemonią USA i bezkarnym linczem dowolnej ofiary.

Podsumowując stan teorii na ówczesny moment, autor wyznaczył linie, wedle których kształtowały się wybory polityczne radykalnej lewicy przez następną dekadę – nie przynosząc skądinąd oczekiwanych, pozytywnych efektów, które mogłyby zaowocować nadaniem nowej dynamiki lewej stronie sceny politycznej.

Patrząc wstecz, można powiedzieć, że przedstawione przez autora podejście do konfliktów związanych z osieroconym dziedzictwem ZSRR nie zdało egzaminu. Po wtórnym i wyraźnie niesamodzielnym podejściu do konfliktów zbrojnych, po których lewica radykalna oczekiwała przełomu, nieskuteczność polityki lewicy radykalnej zrodziła ostre rozłamy w łonie lewicy. Stało się tak, jakby upadek ZSRR i bloku wschodniego postawił zachodnią, radykalną lewicę w sytuacji, w której historia zaczęła mówić jej: „Sprawdzam!” I okazało się, że lewica radykalna nie miała żadnego asa w rękawie. W tej sytuacji zaczął się odradzać nurt poststalinowski. Ale to już jest wybieganiem w przód w stosunku do omawianego tekstu. Jeżeli jednak ma on coś wartościowego dziś do przekazania, to wiąże się to z konfrontacją z poststalinizmem. Z tego punktu widzenia wartościowym jest podjęcie tematu przez „Nową Krytykę”, nawet jeśli redakcja pisma nie podejmuje bezpośrednio problemów, które mają zasadnicze, konsytutywne znaczenie dla posttrockistów. Takim problemem jest bowiem kwestia stosunku do stalinizmu i do biurokracji stalinowskiej.

Kwestią czasu jest konfrontacja poststalinistów i posttrockistów na tym polu. Bensaïd zwraca uwagę na kwestię nieciągłości między Rewolucją Październikową w jej pierwszym etapie a późniejszą stalinowską kontrrewolucją. Poststalinowcy nie godzą się na taką wizję nieciągłości, która odmawia im sympatii zarówno po lewej, jak i po prawej stronie sceny politycznej. Obstając przy ciągłości między, umownie ujmując rzecz, Leninem a Stalinem, nawróceni na demokrację poststalinowcy potępiają i potępiać muszą Lenina i bolszewików jako pierwsze źródło totalitarnego wypaczenia Rewolucji. Cofając się dalej w swym zaprzaństwie niż posttrockiści, ufają, że schodzą tym samym z pola bicia, co na dłuższą metę może okazać się sprytną strategią. Wymuszają tym samym na posttrockistach, zlewających się z szeroką masą nowolewicowców, kolejne ustępstwa doktrynalne, a jednocześnie ich wzajemna gra stwarza warunki dla rozłamu ideowego na lewicy i stworzenia warunków dla odrodzenia myśli teoretycznej marksizmu.

Posttrockiści schodzą się z poststalinowcami na bazie ruchów nowolewicowych. Teoretycznie więc opuszczają pole ruchu robotniczego i marksizmu. W praktyce jednak odczuwają głęboką niechęć do pozostawienia w „cudzych” rękach tego pola. Urządza ich pogrzebanie marksizmu, a nie jego odpuszczenie. Stąd śmieszne zachowania, które z zaskoczeniem mogliśmy obserwować w roku rocznicowym Rewolucji Październikowej. Daleko nie szukając, na krajowym podwórku, w SMP mieliśmy do czynienia z 12-miesięcznym bojkotowaniem przygotowań do konferencji, bez odwagi cywilnej przyznania tego faktu przez członków Stowarzyszenia. Ostatecznie, konferencja nie odbiegała od innych, które były w 2017 roku organizowane przez „marksistów”. Polegało to na dawaniu wyrazu dystansowania się wobec Rewolucji, wobec bolszewików i wobec teorii ruchu robotniczego. Zabawne formy przybrało to w wykonaniu władz SMP, które nie potrafiły odmówić sobie PR-owego pochwalenia się organizacją imprezy, ale jednocześnie dały wyraz zawstydzeniu, zamazując twarze uczestników i utajniając nagranie z konferencji, podczas gdy w tym samym czasie, w kraju odbywały się bynajmniej nie wstydliwe, inne konferencje rocznicowe dotyczące Rewolucji, nawet z udziałem członków SMP, ale których antykomunistyczny wydźwięk (forsowany także na rzeczonej konferencji SMP, nieskutecznie i w atmosferze skandalu) czynił całkowicie zbędnym powyższe środki ostrożności.

Ustalając diagnozę sytuacji, w jakiej znalazła się lewica, Bensaïd pisze: „(…) jedną z cech obecnej sytuacji jest ‘zniknięcie’ niezależnego międzynarodowego ruchu robotniczego.” Skutkiem jest dojmująca nieobecność alternatywy dla panującego systemu. Ten brak alternatywy oznacza także, a może przede wszystkim, brak alternatywy teoretycznej i to mimo obecności marksizmu na zachodnich uczelniach, w warunkach minionej już, niestety, swobody intelektualnej i demokracji. Jaka, po 13 latach od diagnozy Bensaïda, jest odpowiedź współczesnych marksistów?

Otóż, na stronie internetowej „Nowej Krytyki” dumnie wisi nagranie z konferencji odbytej na początku roku rocznicowego, w której brał udział prof. E. Balibar, nestor światowego marksizmu. Jego wykład, w 13 lat po zdiagnozowanym kryzysie teorii marksistowskiej przez Bensaïda, w pewnym sensie przypieczętowuje los teorii, wyciągając wnioski z nieskuteczności reformatorskich koncepcji. Można rzec, że dla Balibara, jak i dla radykalnej lewicy, jedynym sposobem na odrodzenie teorii marksistowskiej jest ostateczne pożegnanie się z tym, co stanowiło o jego oryginalności. W pierwszej kolejności dotyczy to koncepcji podmiotu, którego emancypacji miałaby służyć teoria marksizmu. Odrzucenie teorii wartości opartej na pracy (koncepcji wartości dodatkowej), w wyniku stwierdzenia nieusuwalnych wad tej teorii, jest – jak przyznaje Balibar – jednocześnie zakwestionowaniem teorii Marksa jako takiej: „Proste i jednoznaczne odrzucenie pojęcia wartości dodatkowej lub, czego dokonywały już liczne nurty marksistowskie, od których ja/my także się uczyliśmy ważnych rzeczy, poprzez przekłady czy ponowne przekłady kategorii wartości dodatkowej jako po prostu ‘nadwyżka’, czy może ‘wzrost’ czy jeszcze ‘zysk’ itd., [czy – dodajmy od siebie – zastępowanie pojęcia wartości dodatkowej pojęciem wartości dodanej – BB.] oznacza rewizję marksizmu jako teorii wyzysku i panowania. Jednakże, pojęcie wartości dodatkowej, tak jak zostało ono skonstruowane przez Marksa, jest w dużym stopniu nie do utrzymania. (…) Rozpatrując zagadnienie względnej wartości dodatkowej, Marks – podając definicję tego, co rozumie pod tym pojęciem – wydaje się w dziwny sposób mieszać, jeśli nie mylić (…) pod tym samym mianem dwa różne mechanizmy lub tendencje. (…) Skąd ten, wydawałoby się, błąd Marksowskiego wykładu? Wydaje mi się, że wynika on stąd, iż Marks łączy logiczną dedukcję kategorii z polityczną analizą różnych rodzajów walki klasowej, związanej z uprzemysłowieniem (…) Po drugie, ze względu na restrykcyjną definicję wartości dodatkowej (…) [związaną] ze szczególną postacią kapitalistycznego wyzysku, który wiąże się z procesem industrializacji i z esencjalizacją płacowej postaci w jej prymitywnej instytucjonalnie formie (…) Należy wziąć pod uwagę dwie następujące po sobie definicje wartości dodatkowej przedstawione przez Marksa: definicję formalną, która dotyczy akumulacji pieniądza (M -> M’) oraz merytoryczną definicję, wedle której wartość dodatkowa powstaje lub przebija się jako realizacja przekształcenia, jako wyraz pracy dodatkowej, tzn. Mehrarbeit wytwarza Mehrwert lub wyzysk. (…) Marksowski ideologiczny przesąd, że w ostatniej instancji to zawsze towar kieruje pieniądzem musi zostać odrzucony w oparciu o jego własny opis. Marksowski akcent na to, że T – P – T’ posiada ontologiczny prymat nad P – T – P’ (…) może być zinterpretowany jako paradoksalny ślad, pozostałość po Proudhonowskiej, ba, więcej, Arystotelesowskiej wzgardzie wobec pieniądza, przeciwstawianego rzeczywiście produkcyjnej i materialnej działalności (…) to jest związane z politycznym przesądem, że praca jako działalność i w ostateczności jako kolektywny podmiot ma coś wspólnego z formą towarową, w której przejawia się jej dualistyczny charakter i który gubi się w formie pieniężnej, w której reprezentowana jest wyłącznie praca abstrakcyjna. Co uniemożliwiło Marksowi rozwinięcie teorii monetarnej, jak to proponują współcześni postmarksiści.”

Jako lekarstwo na to posunięcie, E. Balibar proponuje zajęcie się niesłusznie wzgardzonymi z przyczyn ideologicznych teoriami ekonomii „wulgarnej” czy burżuazyjnej, licząc, że są one lepszym wyjaśnieniem nowych trendów w gospodarce. Jednym słowem, Balibar proponuje rozwiązanie drogie kręgom naukowym – wyznaczenie perspektywy badawczej, która w bezpiecznej, odległej perspektywie wyznaczy nam (lub nie, któż o to dba?) obiektywne, niepodważalne fundamenty teorii, którą będzie można spokojnie i bez zawstydzenia prezentować na politycznie poprawnych salonach, a której ewentualne wady dadzą się wytłumaczyć akceptowalnym ryzykiem badawczym, zaś ze względu na jałowość polityczną będą całkowicie pozbawione szkodliwości społecznej. Przynajmniej w oczach klasy panującej…

Jak napisał Bensaïd w przytoczonym w „NK” artykule: marksizm nie jest socjologią uniwersytecką! W trzynaście lat później, wiemy już, że ta herezja nie da się utrzymać. Autorytety marksistowskie zadecydowały inaczej.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
18 lutego 2018 r.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Teksty bieżące. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.
← Нюра Н. Берг: На Украине выдают лицензии на убийство — за особые заслуги
Кагарлицкий о левых и выборах →