Po rozpadzie tzw. bloku wschodniego powstał problem, co zrobić z tak niespodziewanym prezentem dla zachodniego kapitału. Przewaga ekonomiczna gospodarki zachodniej powodowała, że wymiana między systemami była i tak korzystna dla Zachodu, tym bardziej, że zadłużenie państw realnego socjalizmu dawało zachodniemu kapitałowi całkiem przyjemną perspektywę długoletniego wyzysku produktu tych pierwszych. Warunkiem trwania tej korzystnej sytuacji pozostawało utrzymywanie przewagi technologicznej. Dodatkowo znikła możliwość samodzielnego prowadzenia wymiany handlowej i współpracy ekonomicznej między blokiem a krajami Trzeciego Świata, ponieważ dotychczasowe możliwości wynikały z naturalnego braku nadmiernego szacunku krajów RWPG do sfer wpływu w Trzecim Świecie, jakie narzucał Zachód. Po upadku ZSRR i bloku pierwszym efektem było zerwanie regularnych więzi gospodarczych z Trzecim Światem. W ten sposób gospodarki potransformacyjne zostały nie tylko zdemontowane wedle życzenia zachodniego kapitału, ale i ten demontaż przypieczętował zerwanie więzi kooperacyjnych z gospodarkami Trzeciego Świata, co spowodowało, że za jednym zamachem upadek realnego socjalizmu pociągnął za sobą zniszczenie kruchej bariery, dzięki której te gospodarki nie były totalnie poddane wyzyskowi kapitalistycznemu. Miały zawsze jakąś alternatywę, nie zawsze doskonałą, ale wystarczającą, aby lawirować i tworzyć własne próby wyjścia z zacofania.

Już w dziewięć lat po upadku tzw. komunizmu, Polska przystąpiła do Paktu Północnoatlantyckiego. Logicznym posunięciem byłoby rozwiązanie Paktu w sytuacji, kiedy upadł blok radziecki, a Pakt Warszawski został rozwiązany. W sposób naturalny tworzy się sytuacja, z której wynika niepewność co do stanu rzeczy – skoro Pakt nadal istnieje, a część państw europejskich do niego wciąż należy, to państwa należące do Paktu wojskowego są siłą rzeczy bardziej chronione niż państwa nie należące.

Charakterystyczne, że w okresie Zimnej Wojny naturalnym było uznanie, iż państwa neutralne są pewnym gwarantem pokoju. Obu stronom konfliktu zależało na utrzymaniu tych sfer buforowych i na zapewnieniu im bezpieczeństwa. Status państwa neutralnego nie miał w sobie nic uwłaczającego, a nawet był paradoksalnie gwarantowany przez obie strony. Po upadku jednej ze stron, status państw neutralnych zmienia się – skoro nie należą do sojuszu, to oznacza, że są potencjalnie wrogie. Oczywiście, nikt ówcześnie nie myślał o tym, że tak to wygląda, raczej kierowano się tradycyjnym wyobrażeniem o neutralności jako o pozytywnej cesze, świadczącej o zamiłowaniu do pokoju. Niemniej, potencjalnie istniała wątpliwość. Jeżeli wszyscy należą do Paktu poza tobą, to coś z tobą musi być nie tak.

Naturalnym trendem byłoby dążenie państw NATO do rozwiązania Paktu i przyjęcia statusu państw neutralnych przez wszystkich. Skoro nie ma zagrożenia, a wkoło są tylko państwa neutralne.

Stało się jednak inaczej. Część państw, które zostały „osierocone” po Układzie Warszawskim, wyraziła chęć dołączenia do NATO. Jeżeli status Finlandii czy Szwecji jako państw neutralnych był pozostałością po dawnej sytuacji i nie był rozumiany jako wrogość wobec NATO, to po ruchu Polski i innych krajów posocjalistycznych do NATO mógł być interpretowany tylko i wyłącznie w jeden sposób – wskazywał na wrogość wobec Rosji. Szwecja czy Finlandia poza NATO były państwami neutralnymi, zaś Rosja, nawet po rozwiązaniu Układu Warszawskiego i pozostająca poza NATO, jednoznacznie była już traktowana jako państwo wrogie.

Po rozszerzeniu NATO w 1999 r. Rosja usiłowała zmienić tę sytuację, badając szanse na wejście do Paktu. Jej aluzje zostały jednak zignorowane, co dało Rosji sygnał, iż NATO nadal traktuje Rosję jak coś w rodzaju jednoelementowego Układu Warszawskiego. Jednocześnie, sytuacja zmieniła się o tyle, że na zachodniej flance Rosji zabrakło państw buforowych. Stalin traktował powstanie bloku jako coś w rodzaju stworzenia buforu oddzielającego Rosję od Zachodu. W polityce Stalina nie było nawet śladu dawnej bolszewickiej koncepcji rewolucyjnej, pozostała tylko zgubna dla samego ZSRR pragmatyczna polityka utrzymywania ZSRR jako mocarstwa spajanego ideą narodową raczej niż internacjonalistyczną. Co było zapewne polityką z pragmatycznego punktu widzenia skuteczną, ale na dłuższą metę okazało się katastrofą. Jak pokazywaliśmy wyżej, nawet w tak zdeformowanej postaci, jaką był blok realnego socjalizmu, w jego cieniu dojrzewała powoli, ale skutecznie świadomość społeczna w krajach Trzeciego Świata oraz mogła działać lewica. Inną sprawą jest to, do jakiego poziomu owa lewica uległa degeneracji, zatracając całkowicie swoje klasowe podstawy.

Trudno więc zamykać oczy na fakt, że pozostawienie przy życiu NATO po upadku tzw. komunizmu, było aktem agresji wymierzonym bezpośrednio i bez żadnej wątpliwości w Federację Rosyjską. Skoro nie w Szwecję czy Finlandię…

Drugim aktem tego dramatu, który w ciągu niespełna 30 lat doprowadził do obecnej wojny na Ukrainie, jest kwestia integracji europejskiej. Również i w tej dziedzinie z integracji wykluczona została Federacja Rosyjska, a wraz z nią państwa europejskie, które nie zdecydowały się na radykalne zerwanie z Rosją: Białoruś i Ukraina.

Wiadomo, już integracja zdemontowanych gospodarek małych i średnich państw ex-socjalistycznych była wysiłkiem ponad możliwości Unii Europejskiej. Zachodni kapitał stracił możliwość zbierania samej śmietanki z realsocjalistycznych gospodarek, pozostawiając im trud samoodnawiania się po kapitalistycznym wyzysku, i znalazł się w sytuacji konieczności inwestowania w ich utrzymanie. Ten system stworzył naturalne dla kapitalizmu społeczeństwo oparte na pogłębiającym się rozwarstwieniu społecznym, które z kolei wyprodukowało lewicę znajdującą rację bytu w niekończącej się nigdy walce z bieżącym wyzyskiem i niesprawiedliwością społeczną, bez szansy zmienienia czegokolwiek strukturalnie. Niemniej, lewica posocjalistyczna udowodniła, że ten reformizm jest dla niej całkowicie satysfakcjonujący. Lewica zachodnia pokazała, że można tak funkcjonować ku obopólnemu zadowoleniu lewicy i kapitału w nieskończoność.

Wykluczenie ze swojego systemu gospodarki przez siebie eksploatowanej prowadzi do stygmatyzowania jej jako terenu przeznaczonego pod rywalizację różnorakich interesów ekonomicznych. Integracja służy akurat temu, aby stowarzyszające się państwa mogły się bronić przed taką „afrykanizacją”. Wykluczenie z Unii Europejskiej ma więc jednoznaczne znaczenie jako przeznaczenie wykluczonego na ofiarę takiej „afrykanizacji” i odmówienie mu podmiotowości, która mogłaby być legalnym środkiem jakiejkolwiek ochrony. Rosja, w wyniku obu powyższych wykluczeń, stała się potencjalną Libią po sprzątnięciu Kadafiego.

Detonatorem działań Rosji na terenie Ukrainy stało się skupienie wojsk ukraińskich w pobliżu separatystycznych republik donbaskich. USA dały rządowi w Kijowie zielone światło dla ostatecznego rozwiązania kwestii donbaskiej, czyli dla totalnej rzezi tamtejszej ludności. Trudno byłoby oczekiwać po rosyjskich oligarchach troski o tę ludność. Niemniej, w wyniku konsekwentnej izolacji Rosji nawet w ramach systemu kapitalistycznego jako dobrowolnej ofiary bezwzględnej eksploatacji, w społeczeństwie rosyjskim zaczęła zdobywać popularność koncepcja nacjonalistyczna, która realistycznie przyjęła do wiadomości, że w kwestii integracji kapitalistycznej nic się nie da wskórać. Projekt „afrykanizacji” Rosji jest także niepokojący dla oligarchów rosyjskich, ponieważ oznacza to przeformatowanie ładu własnościowego na tym obszarze. Ukradzione tytuły własności do bogactw kraju są zagrożone, a państwo uległe wobec Zachodu nie stanowi spodziewanej, skutecznej ochrony. To dało popularność nurtowi patriotyczno-nacjonalistycznemu, który stwarzał pewne możliwości odrodzenia i stworzenia jakiejś perspektywy, szczególnie w kontekście możliwej integracji azjatyckiej.

Możliwość integracji azjatyckiej, całkiem prawdopodobna w sytuacji, kiedy Chiny wyrosły na mocarstwo ekonomiczne zdolne skupić wokół siebie alternatywną grupę państw i zbudować system ochrony ich interesów w opozycji do hegemonii USA, stanowi ogromne zagrożenie dla przyzwyczajonego do łatwych zysków kapitału amerykańskiego. Szczególnie, kiedy gospodarka amerykańska boryka się z kryzysem, którego nie była w stanie przykryć nawet pandemia. Niesłychane do tej pory przejawy buntu szerokich mas społecznych, obejmujące nie tylko USA, ale i Kanadę, grożą społeczną rewoltą, co jest dla amerykańskiego kapitału i reprezentującego go establishmentu niedopuszczalne.

W tej sytuacji, priorytetem dla USA było uwikłanie Rosji w konflikt, który poszerzy jej izolację na cały świat i zneutralizuje groźbę zbudowania przez Chiny alternatywnego systemu globalnego bezpieczeństwa i sojuszy. Do tego wykorzystano tendencje patriotyczne i budzącą się koncepcję odtworzenia tzw. ruskiego miru, który scala w sobie mesjanistyczne cechy prawicowego konserwatyzmu przeciwstawianego zachodniemu zepsuciu i demoralizacji konsumpcjonizmem z elementami patriarchalnego systemu opieki socjalnej wzorowanego na modelu państwa korporacyjnego, wykorzystując jego podobieństwa do modelu stalinowskiego państwa, aby zyskać do tego projektu liczne grupy społeczne odczuwające nostalgię za ZSRR.

To samo wystarczyło, aby upolitycznić zamysł Stanów Zjednoczonych pod wodzą Demokratów uważanych za sztab główny światowej lewicy antytotalitarnej. Dla tej lewicy wystarczy aluzja do stalinowskiego autorytaryzmu, aby ujednoznacznić i uprościć poza granice absurdu złożoną sieć sprzeczności i konfliktów we współczesnej polityce. W samej Rosji mamy do czynienia z głęboką, nieprzezwyciężoną póki co tradycją opozycji wobec „sowietyzmu” w kategoriach inteligenckiej pogardy dla prowincjonalnej ciemnoty, która wspierała stalinizm z powodów czysto materialnych, pomijając względy ideowe i wolnościowe, jakimi kierowała się elita intelektualna. Podobnie, jak w Polsce, ta elita była przekonana, że kapitalizm jest systemem, w którym wszyscy są wynagradzani wedle kryteriów merytorycznych, a więc, jeśli elita nie czuje się usatysfakcjonowana swoimi zarobkami i poziomem życia, to winę za to ponoszą nieudacznicy, którzy nic nie potrafią w systemie promującym indywidualną przedsiębiorczość. Obiektywna niezdolność Rosji do integracji z tak pomyślanym systemem kapitalistycznym (wyidealizowanym i szkodliwym społecznie), niezawiniona przez jak najbardziej peryferyjny rosyjski kapitalizm, jej świadoma i celowa izolacja, jest interpretowana przez „światłą” elitę intelektualną jako efekt sabotowania wysiłku w kierunku demokratyzacji struktur upadającego państwa i jego gospodarki przez nadmierne zwracanie uwagi na interesy jakichś tam „watników” i sowieckich nostalgików z odległych prowincji. Elita intelektualna ma prostą receptę na zadośćuczynienie żądaniom demokratyzacyjnym, stawianym retorycznie przez Zachód, niewypełnialnych w dowolnym układzie w rzeczywistości, ale przecież nie w bujnej wyobraźni rosyjskiej elity. Tą prostą receptą jest kontynuacja rozpadu ZSRR poprzez rozpad Federacji Rosyjskiej. Państwo Moskiewskie rozmiarów jakiejś Estonii byłoby ostatecznie do przełknięcia przez kolejną falę europejskiej integracji. Proces „afrykanizacji” dotyczyłby więc jakichś tam ludów Syberii czy Kaukazu (którego nie chcemy, my, intelektualiści, więcej karmić!), a nawet takiej Białorusi czy Ukrainy. Elita miałaby swoje zabezpieczenie w postaci przystawki do klasy kapitalistów bezwzględnie wyzyskujących swój kraj, tak jak do tej pory. Część dzisiejszych aspirantów do elity musiałaby się pożegnać z aspiracjami, ale to wszak kwestia talentu. Dziś przecież elita jest zbyt szeroka, co rozmywa samo pojęcie.

Co w tej sytuacji robić z Marksowskim postulatem uczynienia całego społeczeństwa aktywnymi intelektualistami? A kogo to obchodzi? Tym mniej lewicowych intelektualistów!

Podobnie, jak tendencje prawicowo-populistyczne, tak i tendencje populizmu w rosyjskim wydaniu (ruski mir) są efektami tej samej, coraz bardziej bezwzględnej polityki eksploatacji ludzi pracy, spotęgowanego dramatycznym kryzysem strukturalnym kapitalizmu. Ten kryzys jest wynikiem odmrożenia procesu naturalnego wyradzania się kapitalizmu, procesu zamrożonego na czas istnienia modelu alternatywnego dla kapitalizmu. Natychmiast po zniknięciu tej alternatywy, jaką by ona nie była niewystarczającą, kapitalizm wrócił na swoją „normalną” ścieżkę. Wróciliśmy też jako ludzkość do „normalności” społeczeństwa klasowego. Ci, którzy na tym powrocie do normalności stracili nie akceptują tego, stąd poszukiwanie alternatyw w ramach porządku klasowego: wszelkiego typu koncepcje nacjonalistyczne, w których mieści się mesjanistyczny nacjonalizm „ruskiego miru”.

Stawiamy więc tezę, iż „ruski mir” jest tylko rosyjską odmianą „normalnego” prawicowo-nacjonalistycznej odpowiedzi na kryzys dotychczasowego modelu kapitalizmu.

Rzecz w tym, że nacjonalizmy jako rodzina poglądów wspierają się w oporze wobec liberalnego kapitalizmu, niemniej między sobą toczą walkę o dominację, której nie łagodzi perspektywa integracji o zasięgu obejmującym społeczeństwo jako takie. Społeczeństwa poddane koncepcji nacjonalistycznej działają jako organizm, w którym klasy mają sztywno przydzielone miejsce i pozycje klasowe są bezwzględnie egzekwowane. Stabilność takiego systemu wymaga dominacji, której nie wyznacza kryterium wolności i demokracji, ale obietnica udziału w łupie „własnej” klasy panującej. W pewnym sensie jest to model dla kapitalizmu, który stracił swoją dynamikę i posługuje się dokładnie tymi samymi metodami stabilizacji, która jest nieuchronna, jeśli organizm nie ma zginąć w wyniku ustania czynnika dynamicznego.

Biorąc to wszystko pod uwagę, popularność opcji politycznej odwołującej się do nacjonalizmu w niezbędnie populistycznej wersji jest naturalną reakcją na krach kapitalistycznych złudzeń. W efekcie, obserwujemy ciekawe zjawisko: nacjonalizm polski (i państw poradzieckich) odniósł łatwe zwycięstwo nad zachodnim kapitałem, który wszedł w kryzys, z którego nie potrafi go wyciągnąć dotychczas sprawna biurokracja państwa burżuazyjnego, a nawet unijnego. Jedyną siłą polityczną, która rozumie sens tego zwrotu w ładzie światowym, jest prawicowy nacjonalizm starych krajów kapitalistycznych. Nacjonalistyczny zwrot po krachu globalizmu kapitalistyczno-liberalnego stwarza bowiem świat, w którym brak konfliktów militarnych nie jest żadną cnotą.

Polski nacjonalizm jest zamachem na hegemonię polityczną zachodniego liberalizmu i jego gospodarczych podstaw ufundowanych na sojuszu spojonym wyzyskiem innych obszarów świata, w tym i Polski. Polscy prawicowi nacjonaliści zorientowali się, że gospodarka polska nie ma szans na przełamanie poszerzającego się dystansu od gospodarki przodujących państw świata. Pod tym względem nic się w stosunku do okresu realnego socjalizmu nie zmieniło. Temu dawała wyraz ekipa Kaczyńskiego, mówiąca o konieczności stworzenia potencjału gospodarczego, wskazując na fałszywą przyjaźń zachodniego kapitału. Z tym, że w retoryce prawicowego populizmu winą obarcza się liberalną, lewicową i zdegenerowaną kulturowo elitę globalistyczną jako kosmopolityczną aberrację. Ta retoryka trafia do społeczeństwa, które straciło złudzenia co do transformacji, odczuwa pogardę tzw. wyższych warstw społecznych, bynajmniej nie tępioną przez liberalną elitę lewicową, która w swej klasowej wyższości dorównuje intelektualnej elicie Rosji.

Polski nacjonalizm gra na nowy porządek, w którym na nowo będą zdobywane tytuły hegemona, a przyzwolenie na traktowanie Rosji jako terenu wolnej rywalizacji o nowy podział (w ramach nowych sojuszy i aktów lennych) jest tylko początkiem wyścigu grup kapitału o zajęcie jak najlepszej pozycji. Kto pierwszy, ten lepszy.

Z tego właśnie wynika możliwość bardzo szybkiej eskalacji bieżącego konfliktu.

Jeżeli Zelenski dziś traktuje przywódców państw zachodniej Europy jak lenników (przykład z niełaską dla prezydenta Niemiec), to jest to wynik nie tylko przyzwolenia Stanów Zjednoczonych, ale też i efekt pełnego zachłyśnięcia się nacjonalistów ukraińskich swoim domniemanym zwycięstwem nad wszelkimi ograniczeniami, którym dotychczas odchodzący świat podlegał. Ukraińscy nacjonaliści mają głębokie przeświadczenie, że z chaosu upadłego państwa wydobędą się na powierzchnię jako przyszły przywódca regionu, budujący lenno z otaczających go strzępów państwowych.

Dla pozostałych nacjonalizmów jest to tendencja, która prosi się o zgaszenie w zarodku i to jest właśnie troską prawicowych nacjonalistów na Zachodzie Europy, którzy z tego właśnie powodu stoją w kontrze do Ukrainy i na tym tle wydają się wręcz rusofilami. Rosyjski nacjonalizm jest uważany za tę siłę, która powstrzymać może rozpasany nacjonalizm ukraiński, dziki i nieposkromiony, który budzi większe przerażenie niż „ruski mir”.

Z pozycji polskiego nacjonalizmu, najważniejszym ruchem na dzień dzisiejszy jest zlikwidowanie Rosji, albowiem ten ruch otwiera możliwość budowy nowego ładu wokół Polski (jagiellońskiej). Kolejnym krokiem będzie jednak konieczność walki z Ukrainą, która na bieżącym konflikcie wywalczyła sobie pozycję, o jakiej jeszcze 3 miesiące temu nie śniła. Polska nie może jednak dopuścić do tego, aby Ukraina odebrała jej rolę budowniczego sojuszów i hegemona wśród lenników. Nie po to był cały ten wysiłek, aby teraz całą śmietankę spiła Ukraina.

Z drugiej strony, działania Polski faktycznie rozbiły Unię Europejską. Nawet jeśli partie nacjonalistyczne nie wygrają w Unii, to faktycznie polityka rządów liberalnych będzie podporządkowana nadal interesom kapitału, który obecnie szuka gwarancji i stabilności w ramach innego systemu reguł, tym razem nacjonalistycznych. Zmienia się tylko fasada, narzędzia sprawowania władzy, ale nie ulega zmianie władza kapitału. Zwycięski Macron będzie się więc zachowywał jak Marine Le Pen, jeśli tego będzie wymagał interes francuskich kapitalistów. A tym interesem jest poskromienie buntu na pokładzie takich majtków, jak Polska, której ambicje mogą zagrozić interesom kapitału zachodniego. Nie ma bowiem możliwości, poza z trudem budowanymi kompromisami, wymuszonymi obecnością modelu alternatywnego dla gospodarki kapitalistycznej, stworzyć systemu, w którym mniej więcej wszyscy, mniej więcej będą zyskiwali, a ewentualne rozbieżności interesów pokryje się wzmożonym wyzyskiem obszarów czystej, imperialistycznej grabieży. Gospodarka polska chce się wyrwać z pozycji ofiary owej grabieży, oczywiście, za cenę postawienia na swoje miejsce innych gospodarek. To jednak nie jest polityka, która może się spodobać ewentualnym poszkodowanym w wyniku zmiany struktury obozu wyzyskiwaczy.

Prowadzi to do mało pocieszającego wniosku, że naruszenie dotychczasowego ładu Centrum – Peryferie prowadzi do nieuchronnej konfrontacji militarnej kapitałów, które nie zawahają się użyć swych narzędzi-państw do obrony zagrożonych interesów.

W najlepszym przypadku dojdzie do konfrontacji Polski z Ukrainą w ramach walki o to, czy ideę jagiellońską będą realizowali polscy czy ukraińscy nacjonaliści. W nieco gorszym scenariuszu, będziemy mieli do czynienia z wojną wszystkich przeciwko wszystkim, oczywiście w ramach bloków interesów, które zarysowują się już obecnie dość wyraźnie w Europie.

W końcu należy jakoś uczcić nową erę zdeglobalizowanego świata w ramach małych ojczyzn.

*

Gdyby ktoś by zainteresowany, jaka jest odpowiedź na tę całkiem realistyczną wizję najbliższych dziesięciu lat w Europie, to chyba nikogo nie zaskoczymy twierdząc, iż jedynym sposobem uniknięcia rzezi, jaką sprawi nam walka grup kapitałowych między sobą naszymi rękami, pozostaje zniesienie społeczeństwa klasowego. To wymaga jednak zbyt wiele od elitarnej, intelektualnej lewicy, która nie widzi innego rozwiązania, jak oddanie się pod opiekę NATO.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
14 kwietnia 2022 r.