W warunkach kapitalizmu można nie liczyć na utopię Tymoteusza Kochana („Im więcej pracy wezmą na siebie maszyny, tym bardziej ambitne i użyteczne społecznie będą zajęcia dla ludzi. Automatyzacja jest pożądana. Jest mnóstwo miejsc pracy przy pomocy i opiece, których obecnie nie ma obsadzonych, a gdzie ludzie są potrzebni znacznie bardziej niż w Żabce. Walka z automatyzacją to jak walka średniowiecznych niszczycieli maszyn. Jeśli jakaś praca może zostać zautomatyzowana, to cudownie i należy się tylko cieszyć, że kolejny uciążliwy odcinek społecznego podziału pracy nie spoczywa na barkach człowieka. A człowiek może przejść do miejsc, gdzie jest bardziej potrzebny.” Patrz jego profil na fejsie, 26 maja 2022 r.).

Tak się składa, że większość „uciążliwych prac” polega na dostarczaniu dóbr niezbędnych dla codziennego życia i funkcjonowania społeczeństwa. Jeżeli siłę roboczą (pracę żywą) zastąpi maszyna, to nie będzie wartości dodatkowej. Albowiem ta, wedle Marksowskiej teorii wartości opartej na pracy, jest wynikiem zastosowania pracy żywej. Wymiana rynkowa między kapitalistami nie przyniesie zysku, ponieważ fundamentem zysku jest osiągnięcie wartości dodatkowej. Jest to nadwyżka ponad spożyciem bezpośredniego producenta i nie należy tego mylić z wyprodukowanymi, fizycznymi dobrami.

Jak wiadomo, w przypadku kapitalistycznej nadprodukcji, nadwyżka ulega raczej zniszczeniu niż rozdaniu za darmo.

Jeżeli więc pozostajemy w warunkach kapitalizmu, to nie ma powodu, aby kapitalista inwestował w produkowanie automatów, które pozbawią go wartości dodatkowej, a więc i zysku. Kapitalista nie musi znać teorii Marksa, żeby sobie obliczył, że jak zapłaci za wszystkie materiały i surowce kupione u innych kapitalistów i da to zmontować przez swoje automaty (których wartość została już opłacona wcześniej, a więc nie ma z czego potrącać na poczet wartości dodatkowej), to jak zachce narzuć swoją arbitralną marżę zysku na rynku, to inni kapitaliści natychmiast podniosą swoje marże, żeby zrekompensować indywidualną chęć jednego z nich, by się wzbogacić ich kosztem.

Warunkiem realizacji zysku jest spieniężenie wartości dodatkowej na rynku. Jeżeli nie ma masowego odbiorcy towarów produkowanych przez kapitalistę, których wartość (ich siły roboczej) spada w wyniku zwiększenia skali produkcji, to nie ma możliwości zmiany proporcji między kapitałem zmiennym (fundusz płac) a wartością dodatkową (czyli wzrostu stopy zysku w efekcie końcowym).

Oddelegowanie zwolnionej siły roboczej do obsługi sektora nieprodukcyjnego prowadzi do opłacania tych ludzi kolorowymi papierkami, które powinny zostać wydane na zakup dóbr niezbędnych do utrzymania się przy życiu. Jeżeli klienci będą płacić kapitaliście tymi kolorowymi papierkami, to ten rychło pojmie, że produkuje za friko i że nie ma realnych pieniędzy do zapłacenia koledze-kapitaliście za materiały, surowce oraz automaty niezbędne do utrzymania produkcji.

Właśnie taką sytuację jesteśmy w trakcie naocznego obserwowania. Kapitał zyskuje świadomość, że dalsza produkcja dla produkcji przestała być dochodowym interesem. Jaką korzyść ma kapitalista z faktu, że za jego konkretne, realne dobra niezbędne do życia, będzie mogła się utrzymać ta część społeczeństwa, która ma się absolutnie nijak do jego działalności zarobkowej? Ta część płaci mu wszak kolorowymi papierkami bez pokrycia w konkretnym towarze. Oczywiście chodzi o towar, jakiego potrzebuje kapitalista, a nie jakiś tam Iksiński. Skąd brać środki na inwestycje, jeśli cena dóbr pierwszej potrzeby zaczyna szaleńczo szybować w górę? To zjawisko wskazuje na fakt, że to właśnie produkty sektora produkcyjnego (produkcji materialnej) stają się dobrami relatywnie rzadkimi. Nawet nie z powodu ich braku, ale z powodu nieopłacalności ich wytwarzania. Część społeczeństwa niezaangażowana w produkcję jest potrzebna ze względu na usługi, jakich może dostarczać kapitalistom jako takim, ale… nie sobie nawzajem.

Tak, tu leży sedno błędu analitycznego Tymoteusza. Usługi nieprodukcyjne służące rozwojowi społeczeństwa są zbędne z perspektywy kapitalisty, a ściślej – nie wchodzą w zakres jego troski. Jeżeli delikwent nie ma czym zapłacić, to wypada za burtę gospodarki wolnorynkowej. Państwo gwarantuje pokrycie owych kolorowych papierków, ale jednocześnie – uwolnienie masowe siły roboczej z sektora produkcyjnego mija się z potrzebami administracji państwa. Państwo dostarcza kapitaliście pewnych usług, których on potrzebuje i tylko w tych warunkach respektuje on gwarancje państwa, że kolorowe papierki mają pokrycie.

Oczywiście, państwo ma kilka dobrych sposobów na odsuwanie w przyszłość kłopotów, jak np. wojna czy inne katastrofy mniej lub bardziej naturalne. Niemniej aparat państwa i idea samorządności społeczeństwa mają się do siebie jak pięść do nosa. Działanie państwa w ramach reformizmu propagowanego przez Tymoteusza służy podtrzymywaniu zanikającej motywacji kapitału i kapitalistycznej logiki. No bo do tego sprowadza się lewicowa aktywność polegająca na stałym zgłaszaniu postulatów wobec państwa burżuazyjnego. Organizowanie działań socjalnych państwa wymaga środków, a więc państwo skłania kapitał do finansowania owych kosztów posługując się argumentem, że jest to konieczne ze względu na zachowanie pokoju społecznego. Na tym pokoju kapitałowi jako tako zależy, więc można jeszcze z niego coś wydusić na podtrzymywanie pokrycia dla kolorowych papierków. Sfera kapitału finansowego już dawno przestała dawać się mamić, o ile kiedykolwiek ulegała szantażowi na wzór kapitału produkcyjnego.

Kapitał finansowy był utrzymywany przez kapitał produkcyjny, ponieważ ten ostatni potrzebował środków na inwestycje. Jeżeli jednak jego perspektywą będzie zadłużanie się u kapitału finansowego po to tylko, aby utrzymywać sferę nieprodukcyjną (tzn. dawać realną podstawę kolorowym papierkom, które służą sferze nieprodukcyjnej jako środek płatniczy), to cała zabawa przestaje być śmieszna.

Oczywiste jest więc, że aby móc uwolnić ludzki potencjał konieczne jest zniesienie kapitalizmu. Ale w tym celu należy zdecydować się na klarowne postawienie kwestii wzajemnych relacji między produkcją materialną (materialną reprodukcją społeczeństwa) a sferą konsumpcji, w skład której wchodzi działalność kreatywna ludności. Dopóki sfera kreatywna będzie miała charakter komercyjny, dopóty będzie kontynuowany pozór ekwiwalentnej wymiany między sferą produkcyjną a nieprodukcyjną. Jeżeli jednak sfera twórczości, sfera kreatywna plus usługi niematerialne będą nieskomercjalizowane, czyli praca wykonywana w tych ramach nie będzie wynagradzana, to powstaje problem tytułu do czerpania z wyników pracy produkcyjnej.

Państwo burżuazyjne rozwiązało problem poprzez system wynagrodzeń, których pokryciem jest produkcja materialna (jak mówił Marks – produkcja bogactwa, a nie tylko wartości dodatkowej). System produkcji jednak decyduje o sposobie redystrybucji, a tu logika jest i pozostaje kapitalistyczna. Nowoczesna lewica nie zdaje sobie sprawy z tej zależności i usiłuje utrzymać wygodną logikę wynagrodzeń ustalaną wedle merytorycznych kryteriów jako sposób regulowania kwestii redystrybucyjnych.

Płaca należy się za pracę przydatną społecznie. Jeżeli społeczeństwo jest burżuazyjne, to o tym, co jest przydatne decyduje logika burżuazyjna, inaczej – kapitalistyczna. Ta logika, jak zauważono wyżej, coraz bardziej jest kwestionowana. Rozwiązanie Tymoteusza (i nowoczesnej lewicy) chciałoby utrzymać logikę burżuazyjną redystrybucji, ale przy totalnym rozpadzie kapitalistycznego sposobu produkcji.

To się tak nie da.

Logika kapitalizmu, który się broni w sytuacji, kiedy wali się wymóg osiągania stopy zysku (zgodnie z przewidywaniami Marksa), polega na skurczeniu się do wymiarów gospodarki przedkapitalistycznej – stosunkowo zrównoważonej i ekologicznej. Cała ogromna masa społeczna rozrośnięta w wyniku sztucznego podtrzymywania dynamiki kapitalistycznego rozwoju dzięki niszczeniu „niekapitalistycznego otoczenia” przestaje być potrzebna. Nie z powodu braku zdolności produkcyjnych, ale z powodu nieopłacalności tego podtrzymywania przez kapitał.

Prywatne bogactwo (własność ziemi z jej bogactwami) oraz posiadanie prywatnych armii, które zapewnią pokój społeczny skuteczniej niż państwo, którego administracja stała się zbędnym balastem. Tymczasem, to właśnie w tym państwie burżuazyjnym nowoczesna lewica pokłada całą nadzieję. Państwo „postkapitalistyczne” przestało być opłacalne dla kapitału i zbędne z perspektywy celów, jakim miało służyć. A akurat to państwo jest gwarantem roszczeń nowoczesnej lewicy reprezentującej nieprodukcyjną część społeczeństwa.

Kapitalizm z jego niespotykaną dynamiką produkcji i wzrostu społecznego bogactwa daje tylko szansę dla zmiany logiki społecznej z klasowej i antagonistycznej na bezklasową i nieantagonistyczną. Ale nie ma podstaw wolnościowa koncepcja przejęcia najlepszych cech z wzajemnie sprzecznych systemów społeczno-gospodarczych. Taki już jest ten świat…

*

Myślenie w kategoriach, że roboty wezmą na siebie trud wykonywania pracy kreatywnej wynika z przekonania, że praca tzw. kreatywna jest pracą produkcyjną w sensie przysparzania wynagrodzenia, a nie celem wyzwolenia Człowieka gatunkowego z kieratu prac powtarzalnych, uciążliwych i niezbędnych dla przetrwania. Taki jest trop niektórych wypowiedzi w dyskusji pod wpisem Tymoteusza, potwierdzany zresztą przez samego autora wpisu. To wskazuje na całkowite niezrozumienie problematyki. Po co uwalniać człowieka z kieratu uciążliwych prac, jeśli roboty przejmą pracę kreatywną? Człowiekowi pozostanie rola opieki nad bliźnimi w myśl niezapomnianej sentencji Hanny Arendt, że nic nie zastąpi ludzkiej służby… Żaden robot. Natomiast w pracy twórczej, czemu nie?

To paranoidalne myślenie wynika z rozumienia przez współczesną lewicę pracy twórczej jako pracy zarobkowej, skomercjalizowanej. Na to jest pełna zgoda lewicy. Wbrew temu, co pisał Marks, ale w końcu to pisał on w XIX wieku, a dziś logika kapitału nie jest przez lewicę podważana. Co pokazano wyżej.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
28 maja 2022 r.