Nowoczesnej lewicy udało się sprawić, że prawdziwa alternatywa klasowa wobec społeczeństwa klasowego (niezależnie od tego, czy chodzi o kapitalizm, czy o inny system wyzysku) została wymazana ze świadomości społecznej. Dzięki nowolewicowemu odmawianiu Rewolucji Październikowej i doświadczeń Rosji radzieckiej miana trudnej i bynajmniej nie prostej, królewskiej drogi do zbudowania podstaw społeczeństwa bezklasowego, Nowa Lewica jako taka zrobiła wszystko, aby teoretycznie, ideologicznie i politycznie zdegradować marksizm do koncepcji demokratycznej ewolucji kapitalistycznego sposobu produkcji w system postkapitalistyczny, w którym postulowany sposób podziału wartości dodatkowej zastąpił przejęcie decyzji o sposobie produkcji przez klasę robotniczą. Zgodnie z Marksem, sposób produkcji determinuje sposób podziału. Z tą trudnością teoretyczną, post- i neomarksizm poradził sobie dzięki „poprawce” w teorii wartości opartej na pracy autorstwa Marksa.

O ile logiczne w teorii Marksa, z dialektycznego punktu widzenia, było to, że antagonizm zawarty w kapitalistycznym sposobie produkcji zawierał się w skondensowanej formie podstawowego stosunku wyzysku, jakim jest wyzysk przemysłowej siły roboczej, o tyle Nowa Lewica – na bazie krytyki socjaldemokratycznej, która oparła się na I rewizjonizmie Bernsteina – całkowicie nielogicznie uznała, że w miarę rozwoju kapitalizmu antagonizm się poszerzał, a nie kondensował. Tymczasem, rzeczywistość jest taka, że poszerza się pole sprzeczności wewnątrzkapitalistycznej, ale jednocześnie mechanizmy gospodarki rynkowej tworzą nowe pola, na których odbywa się komercjalizacja, której nie widać końca. Wszystko, jak pisał Marks, może stać się pretekstem do zdobywania pieniędzy. A ponieważ system rynkowy w swym kapitalistycznym apogeum sprawia, że większość społeczeństwa zostaje oderwana od ziemi i pracy produkcyjnej, zdobywanie pieniędzy (praca najemna lub na własny rachunek) staje się jedynym sposobem przeżycia. Poszerzanie pola komercjalizacji jest sposobem, w jaki ludzie pozbawieni własności środków produkcji usiłują utrzymać się przy życiu. W danych warunkach, na które nie mają wpływu, ich obiektywna sprzeczność z właścicielem środków produkcji jest łagodzona przez fakt, że uważają poszerzanie pola komercjalizacji za swój interes klasowy. W ten sposób, obiektywnie, ich interes partykularny, grupowy, stoi w sprzeczności z interesem klasy dla siebie (ucieleśnionym w rewolucyjnym ruchu robotniczym). W efekcie mamy co najmniej sprzeczność między interesem obiektywnym wszystkich klas wyzyskiwanych, który polega na zniesieniu kapitalizmu i zbudowaniu społeczeństwa bezklasowego, a interesem partykularnym, bezpośrednim, który polega na postulowaniu zwiększania pola nieproduktywnych zajęć, które przynoszą wykonującym je ludziom środki do życia.

Do tego, ponieważ środki do przeżycia podstawowego koncentrują się w sektorze produkcyjnym (materialne dobra służące podstawowej konsumpcji, a więc reprodukcji społeczeństwa), interes warstw i grup nieprodukcyjnych staje w bezpośredniej sprzeczności z interesem klasy produkcyjnej, która – zgodnie z programem rewolucyjnym marksizmu – dąży do zdobycia władzy decyzyjnej w kwestii sposobu produkcji i sposobu podziału. Warstwy i grupy pośrednie są w tym scenariuszu bardziej biernymi widzami niż bezpośrednimi aktorami i decydentami, o ile nie angażują się w walkę klasową i nie przyjmują koncepcji, że tylko praca produkcyjna stanowi tytuł do otrzymywania wynagrodzenia, które zapewnia przeżycie. Temat jest znany i rozpracowany w literaturze marksistowskiej, ale akurat ten aspekt teorii Marksa został uznany za XIX-wieczny przeżytek, nie uwzględniający rozwoju gospodarki kapitalistycznej w stadium monopolistycznym, a szczególnie – postkapitalistycznym. Cechą charakterystyczna owego porządku postkapitalistycznego jest właśnie rozrost sektora usług nieprodukcyjnych, który został uznany za równorzędny w swej produkcyjności z sektorem dóbr zapewniających reprodukcję materialną społeczeństwa.

Teoretycy postmarksizmu uznali, że usługi są równie produkcyjne, co sama produkcja przemysłowa. Ich argumentem jest to, że kapitał zatrudniający najemną siłę roboczą uzyskuje nie gorszą niż w sektorze produkcyjnym stopę zysku, a więc wytwarza wartość dodatkową – zgodnie z teorią. Problem w tym, że kapitał działający w sektorze usług nieprodukcyjnych sam nie jest kapitałem produkcyjnym, a raczej zaangażowanym w rozdział wartości dodatkowej wytworzonej w sektorze produkcyjnym. Rozkwit firm nieprodukcyjnych jest możliwy wyłącznie w sytuacji, kiedy sektor produkcyjny zapewnia wystarczającą masę wartości dodatkowej, zdolnej sfinansować rozrośniętą nadbudowę nieprodukcyjną kraju. Jest to explicite powiedziane przez Marksa, który stwierdził, że możliwość rozwoju społeczeństwa ponad bezpośrednie potrzeby bezpośrednich producentów pozwala na rozwój kulturowy i cywilizacyjny. Wraz z upadkiem zdolności rozwoju sił wytwórczych danej cywilizacji, upada jej najbogatsza nawet nadbudowa.

Dokładnie ta sama prawidłowość ujawnia się obecnie. Aktualny kryzys, jaki przeżywa gospodarka europejska jest bezlitosnym potwierdzeniem trafności Marksowskiej analizy ekonomicznej. Bogactwo zachodniej Europy, świata zachodniego, było kojarzone z wysokim rozwojem myśli technologicznej i z rozwojem kulturowym, który szedł za tym pierwszym czynnikiem. Problem w tym, że myśl technologiczna dawała Zachodowi tylko tytuł do pobierania lichwiarskiej renty za możliwość użytkowania owej myśli, natomiast przemysł, który potrzebował owej myśli przesunął się do krajów nierozwiniętych. Narzucanie dzięki przewadze militarnej i politycznej w skali świata dawało Zachodowi możliwość życia z dywidendy, którą musiały płacić kraje biedne, osiągnęło obecnie swój kres. Zagrożenie, jakie stwarza dla zachodniego pasożytnictwa dynamiczny rozwój gospodarek nowouprzemysłowionych, wyszło w całej pełni przy okazji obecnego kryzysu. Dzięki zarządzaniu pandemią udało się Zachodowi uniknąć czołowego zderzenia z kryzysem, a ściślej mówiąc – przerzucić odpowiedzialność za kryzys na okoliczności zewnętrzne, obiektywne. Jednocześnie udało się zdestabilizować sytuację państw, które dzięki uprzemysłowieniu mogły zagrozić potędze Zachodu.

Zachód, ufny w swoją teorię postmarksizmu, z której wynika, że każda wartość dodatkowa jest równie dobra, spokojnie zaordynował politykę sankcji ekonomicznych wobec Rosji, od której był uzależniony energetycznie. Jak zauważyli ekonomiści, głównie prawicowi, którzy z neomarksizmem niewiele mają wspólnego, Europa Zachodnia strzeliła sobie w kolano. Weźmy sposób rozumowania zachodnich, nowolewicowych postmarksistów: działalność drobnych restauratorów czy naukowców wytwarza wartość dodatkową,  a więc – jeśli pozbawimy się surowców energetycznych z rosyjskiej dyktatury, to zawsze będziemy mieli dość wartości dodatkowej, aby z tradycyjną przewagą komparatywną pozyskiwać owe surowce z dowolnego miejsca na świecie. Teoretycy prawicowi zadają sobie często na antenie pytanie, czy unijni i krajowi przywódcy są aż tak tępi, czy tylko tak sprzedajni, żeby nie dostrzegać elementarnych prawd ekonomicznych.

Mamy więc wysyp krytyków oczywistego debilizmu wszystkich euroentuzjastów i nowolewicowych fanów antymarksowskiej teorii wartości, którzy – za Nałkowską – zgotowali nam ten los…

Oczywiście, dla nas, marksistów, krytyka z prawa nie wyczerpuje analizy błędów teorii postmarksistowskiej, które od zawsze obnażaliśmy, z roku na rok zyskując potwierdzenie i możliwość poszerzania krytyki ewidentnych błędów teoretycznych nowoczesnej lewicy.

Nie bez teoretycznego znaczenia jest fakt, że wizja świata globalnego, w którym możliwe jest czerpanie renty czy dywidendy z przewagi politycznej zbudowanej na dawnej potędze gospodarczej i opartej na niej przewadze imperialistycznej, pozostaje głęboko powiązana z systemem międzynarodowych finansów. To one bowiem stwarzają prawne ramy uwieczniające wyzysk imperialistyczny państw, które stały się wrażliwe na wszelkie naruszenie międzynarodowego porządku, czytaj: międzynarodowego kapitalistycznego (imperialistycznego) podziału pracy. Ten porządek warunkuje dobrobyt społeczeństw, które pozbyły się dobrowolnie (delokalizacja) materialnych podstaw owego dobrobytu. Światowy system finansowy jest w tym sensie zaprzeczeniem wolnego rynku, który już dawno działałby na korzyść państw nowouprzemysłowionych, zmieniając porządek globalny.

To właśnie zrozumiały siły prawicowo-konserwatywne na świecie lansując program odbudowy własnego przemysłu. Ta opcja grozi stworzeniem podstaw wojny gospodarczej (nieuchronnie prowadzonej metodami militarnymi) w nie mniejszym stopniu niż opcja utrzymania dotychczasowej, sztucznej przewagi, opartej na spekulowaniu tytułami własności do dywidendy z realnego bogactwa tworzonego w dowolnym miejscu na ziemi. Siły prawicowo-konserwatywne reanimują nacjonalistycznego trupa, usiłując przywrócić dawny, przedkapitalistyczny porządek narodowy, który gwarantuje lokalne wojny w celu ustanowienia nowego przywództwa regionalnego, możliwego do pogodzenia z przywróconym wolnym rynkiem sprzed epoki monopolu.

Te siły denuncjują globalizację jako projekt lewicowy, który nie ma nic wspólnego z wolnym rynkiem i ewentualnymi lokalnymi konfliktami zbrojnymi typu „szlachetnej” rywalizacji, jaką prawica sławi jako raj utracony, poprzedzający „lewicowy”, pozbawiony rycerskości pierwszy konflikt globalny, czyli I wojnę światową, tzw. Wielką Wojnę, od której zaczęły się wszystkie nieszczęścia. Wcześniej mieliśmy do czynienia z sielskimi konfliktami zbrojnymi dowodzonymi przez obdarzonych duchem rycerskości ludzi honoru. Ginęli co prawda zawsze ci sami, ale estetyczna różnica rzuca się w oczy, nieprawdaż?

Bardzo ciekawą z tego punktu widzenia analizę paralelną Rewolucji Francuskiej i Październikowej przeprowadził Morad El Hattab:

Zgodnie z prawicowym paradygmatem dostrzega on w Rewolucji Francuskiej przebiegłą zagrywkę Perfidnego Albionu mającą na celu destabilizację zbyt silnego państwa francuskiego, które staje na drodze interesów Banku Angielskiego. Rzecz jasna, podobnie jak w przypadku Lenina i Rewolucji Październikowej (motywacja identyczna, tylko zamiast Francji mamy Rosję), rewolucja we Francji wybuchła w wyniku machinacji zdrajców interesu francuskiego, oczywiście na żołdzie Anglii.

Trudno oczekiwać po ideologu prawicy, że wgłębi się w dzieje obu rewolucji (i nie będzie mylił burżuazyjnej rewolucji w lutym 1917 r. w Rosji z Rewolucją Październikową). Niemniej lewica mogłaby dostrzec, jakiego nurtu w obu rewolucjach należałoby bronić przed prawicą. Abstrahując od machinacji burżuazyjnych polityków, którzy wchodzą jak w masło w intrygi dworów i afery korupcyjne, obie rewolucje uwolniły siły społeczne, które usiłowały wykorzystać rewolucje dla wprowadzenia na porządek dzienny własnych interesów klasowych. To te siły społeczne należą do naszej tradycji rewolucyjnego ruchu robotniczego. Trzymanie się tej tradycji chroni nas przed zygzakami akceptacji argumentacji prawicowej w sytuacji, w której argumentacja nowolewicowa jest dla tej tradycji nie do przyjęcia.

Współczesna lewica nie przypadkiem uznała, że podział na opinie lewicowe i prawicowe nie ma większego sensu w postkapitalistycznym świecie. Faktycznie, z jej perspektywy jest to stanowisko zrozumiałe. Trzymanie się podziaełu na lewicę i prawicę czyni niemożliwym uzurpowanie sobie przewodnictwa drobnomieszczańskiemu radykalizmowi, który stanowi 99% programu politycznego nowoczesnej lewicy. Trzymanie się tradycji rewolucyjnego ruchu robotniczego z całym bagażem teoretycznym i praktycznym, który za tym idzie, pozwala na wytyczenie drogi, która nie wpisuje się w jeden z paradygmatów rządzących współczesną ideologią.

Tradycja ruchu robotniczego nawiązuje do powszechności, ale nie jest tożsama z alter(anty)globalizmem głoszonym przez nowoczesną lewicę. Alterglobalizm jest kontynuacją aklasowej percepcji świata postkapitalistycznego, w którym tzw. nowe ruchy społeczne przejmują funkcję walki klas na modłę zgodną z negacją podstawowego antagonizmu klasowego, zastąpionego powszechną sprzecznością w ramach ciągłego, dynamicznego różnicowania w ramach amorficznego społeczeństwa burżuazyjnej różnorodności, kultywującej burżuazyjną demokrację. Powszechność sprzeczności, kiedy nie uznaje się materialistycznej podstawy pracy produkcyjnej, ma rzekomo zastąpić utraconą dynamikę gospodarki kapitalistycznej. Tymczasem to właśnie ta dynamika była gwarantem postępowości burżuazji w jej heroicznym okresie. Walki drobnoburżuazyjne podtrzymują różnorodność, bez której nie ma dynamiki, a jednocześnie utrzymują tę dynamikę w ścisłych granicach, które nie mogą zagrozić kapitalistycznemu sposobowi produkcji – warunkowi rozkwitu burżuazyjnej nadbudowy cywilizacyjnej.

Antyglobalizm jest z kolei wolnościowym sposobem redukcji napięcia światowego systemu kapitalistycznego, który opłaca się wyłącznie wielkim graczom. Ta część nurtu nowolewicowego znajduje z łatwością wspólny język z radykalizmem prawicowego nacjonalizmu, któremu nieobcy jest aspekt społeczny. To tłumaczy łatwość, z jaką polscy nacjonaliści, czy to socjalistyczni, czy poststalinowscy, odnaleźli wspólnotę interesów na płaszczyźnie narodowej. Wolnościowy nurt jako ruch drobnomieszczański znajduje się tradycyjnie w opozycji do marksistowskiego ruchu robotniczego jako prądu uniwersalistycznego, w czym wietrzy zalążek jego totalitaryzmu. Ten nurt całkiem otwarcie odrzuca podział na lewicę i prawicę, widząc w nim sztuczny podział narzucony wszystkim członkom społeczeństwa, których interesy są deptane przez interesy wielkiego kapitału oraz biurokracji państwa robotniczego, z natury przejawiającego ambicje uniwersalistyczne, czytaj: imperialistyczne.

Posługując się tym rozumowaniem, wolnościowcy wszelkiego autoramentu przypisują każdej próbie skutecznej, państwowej władzy w imię dyktatury proletariatu, cechę imperializmu. W ich optyce to imperializm wielkorosyjski, podtrzymywany przez odwołanie do tradycji ZSRR, jest przyczyną odrodzenia imperializmu zachodniego, a nie odwrotnie. Nacjonalistyczne partie populistyczne na Zachodzie są kreaturą rosyjskiego finansowania. Oczywiście, nie mogłyby się zrodzić na gruncie zachodniej demokracji, w łonie projektu uniwersalistycznej wspólnoty ucieleśnionej przez Unię Europejską, gdyby nie długie ręce Kremla.

Ta wizja doskonale współgra z (korzystnym dla USA) trzydziestoletnim utrzymywaniem Rosji u progu Europy i zwodzeniem jej w kwestii iluzorycznej integracji. Dla prawicowych analityków zupełnie jasnym jest, że w interesie USA leżało i leży niedopuszczenie do integracji Europy z Rosją, co stworzyłoby realne podstawy dla reindustrializacji europejskiej oraz dla powstania ośrodka konkurencji wobec USA.

Teoretyczny krach nowolewicowego rozumienia ekonomii jest przyczyną diametralnego rozejścia się zachodniej lewicy ze społecznymi oczekiwaniami. Ponieważ nie sposób odbudować gospodarki inaczej jak na bazie sektora produkcyjnego (co rozumieją już wszyscy poza nowoczesną lewicą), jedynym wyjściem dla upadłego projektu nowolewicowego pozostaje ścisła więź z amerykańskim imperializmem, który jest ostatnią deską ratunku dla pasożytniczego konsumpcjonizmu Zachodu na plecach nowouprzemysłowionego świata.

Drugim, zasadniczym elementem tej nowolewicowej ideologii, która tłumaczy polityczne wybory i decyzje, pozostaje traktowanie instytucji demokratycznych jako panaceum na wszelki zło. Wolność i demokracja są podstawą prawidłowych i zdrowych relacji międzyludzkich, a więc podstawą życia społecznego we wszelkich jego wymiarach, w tym ekonomicznym. Rzecz jasna, ponieważ aksjomatem jest tu teza, iż prawidłowa gospodarka nie musi się opierać na pracy produkcyjnej, nie ma powodu, aby nie uważać, iż instytucje demokratyczne mogą istnieć niezależnie od możliwości produkcji bogactwa społecznego w rozumieniu marksistowskim. Skoro bowiem produkcja bogactwa społecznego jest niezależna od sektora produkcyjnego.

Stąd wynika nowolewicowe oczekiwanie, iż każde państwo może swobodnie budować instytucje demokratyczne. To one są więc warunkiem dobrej gospodarki, a nie odwrotnie. Dlatego reżym Putina mógłby w każdej chwili dać rozkwitnąć gospodarce, gdyby tylko pozwolił na swobodne życie Rosjan w pełnej demokracji. Ten nurt polityczny nie widzi i nie chce widzieć, że pełna demokracja za Jelcyna dała gospodarkę opartą na klasie kompradorskiej, która wciąż, po 30 latach, nie może się przekształcić w narodową burżuazję, stojącą na straży interesów narodowego kapitału. Zupełnie, jakby świat zachodni tylko na to czekał z utęsknieniem. Ten sam proces obserwowaliśmy w Polsce, gdzie wprowadzenie wolności i demokracji jakoś nie zrodziło suwerennej gospodarki.

Oczywiście, dla betonu nowolewicowego suwerenna gospodarka nie stanowi wartości, jak dla prawicy narodowej, ponieważ zachodni konsumpcjonizm bardziej opiera się na globalizacji spekulacyjnego kapitału finansowego niż na zdrowej, suwerennej gospodarce. Zauważmy, że suwerenna gospodarka nie jest wyborem w dzisiejszym świecie, o ile nie wróci on do modelu przedkapitalistycznego. Dla nowoczesnej lewicy w ogóle problematyka ekonomiczna ma charakter drugorzędny. Dla niej, jak dla Marii Antoniny, skoro ludzie nie mają chleba, to powinni jeść ciastka. A więc, skoro nie mają zajęć produkcyjnych, to powinni zakładać drobny biznes, np. w usługach gastronomicznych i wszystko będzie super!

I byłoby, gdyby nie pandemia albo inna wojna na Ukrainie. Problem w tym, że w miarę narastania kryzysu będziemy mieli coraz więcej takich obiektywnych, nieszczęśliwych zbiegów okoliczności.

Zapewne rozwiązanie problemu braku gazu leży w zwiększeniu produkcji książek – w końcu też można nimi palić zimą w kominku…

Gorzej, że bez rosyjskiego gazu pojawiają się trudności w produkcji ręczników kuchennych oraz papieru toaletowego. Ale przecież demokracja nie zawali się od tego.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
26 września 2022 r.