Niedawno wstrząsnął Francją fakt okrutnego morderstwa dokonanego na 12-letniej dziewczynce. Niestety, trudno uznać, że takie wydarzenia pozostają czymś nadzwyczajnym we współczesnym świecie, szczególnie w tzw. cywilizowanym świecie.

Jednak czyn ten wpisuje się także w polityczny kontekst związany z tematyką migracyjną, albowiem sprawczynią jest młoda Algierka, która miała nakaz opuszczenia Francji, ale pozostający na papierze, ponieważ efektywność egzekucyjna prawa w tym względzie jest mocno ograniczona. Jak twierdzą eksperci, większość tego typu wyroków pozostaje na papierze, ponieważ zwyczajnie brakuje sił i środków, aby przeprowadzać operacje dostarczania skazanych do miejsca ich pochodzenia.

Oburzenie społeczne wywołała także maniera samoobrony ze strony rządu, wskazująca na wykorzystanie zdarzenia dla celów politycznych. Jako społeczeństwa wychowane w paradygmacie inności, kwestii mniejszości, kwestii kulturowych i tego typu rozważań, mamy natychmiast skłonność do aptekarskiego ważenia kwestii etycznych, które się tu pojawiają. Tak właśnie robi się w takich sytuacjach, poruszenie trwa jakiś czas, rozważania, które biorą pod uwagę różnorodne momenty i aspekty zdarzenia, psychologię, socjologię jednostki, jak i grupy, powodują po dwóch tygodniach zrozumiałe zmęczenie. I, oczywiście, nie prowadzą do żadnych praktycznych wniosków, które nie byłyby znane z góry i rozmieszczone bezbłędnie po różnorodnych stronach zwykłego, społecznego konfliktu, niezmiennego od lat.

Z jednej strony, mamy ludzi, dla których sprawa jest prosta – gdyby państwo egzekwowało własne orzeczenia, do tragedii by nie doszło, ponieważ nie byłoby spotkania kata z ofiarą. Trudno temu zaprzeczyć.

Można by tylko zauważyć, że do zdarzenia mogłoby dojść w miejscu, w którym morderczyni wylądowałaby w wyniku deportacji. Niewątpliwie mamy bowiem do czynienia z osobą niezrównoważoną psychicznie.

Rzecz jednak nie w tym. Jeśli można mówić o politycznym wykorzystaniu zdarzenia, to w tym znaczeniu, że sprawa nie jest rozpatrywana w kategoriach choroby psychicznej, ale w aspekcie etnicznym. Zdarzenie zachodzi w specyficznym kontekście francuskiej otwartości na kulturę arabską i szczególnych więzi tego kraju z Algierią. W pewnym momencie, nastawienie Francuzów do masowej imigracji uchodźców z Magrebu oraz innych krajów francuskojęzycznej Afryki zmieniło się wraz ze zmianą modelu społecznego w Europie Zachodniej.

Dopóki pozycje społeczne były jasno określone, tj. Francuzi byli panami, zaś Arabowie – służącymi lub prostymi pracownikami fizycznymi (przynajmniej w powszechnym odczuciu), dopóty imigracja nie stanowiła problemu społecznego. Jednak dziesięciolecia mijały i dzieci imigrantów kończyły szkoły i szukały pracy jako wykwalifikowani pracownicy. Zdominowanie klasy robotniczej przez ludność napływową nie stanowiło jeszcze większego problemu, aż do czasu, kiedy okazało się, że wszyscy Francuzi nie mogą być wyższą klasą średnią i że imigranci konkurują z Francuzami o miejsca pracy. Dalej, dyskryminacja ludności napływowej na różne sposoby ograniczała jej możliwości konkurencyjne i ta grupa zaczęła popadać w trudności związane ze zdobyciem solidnej, trwałej pracy i ze zbudowaniem stabilnej przyszłości dla siebie i dla swojej rodziny.

Do tego zrozumienia sytuacji odwołuje się zwyczajowo lewica, która odrzuca etniczne przyczyny przestępczości, wskazując na przyczyny ekonomiczne i społeczne, jednym słowem – klasowe.

W przeciwieństwie do prawicowego, prymitywnego zwyczajowo postrzegania problemu przestępczości, gdzie wszystko sprowadza się do jednostkowych aspektów i do negowania społecznych i klasowych uwarunkowań, lewica usiłuje niuansować swoje analizy. Jednocześnie, obnaża ona nierzadko rasistowskie korzenie prawicowych, prostych recept, które opierają się na aksjomacie, że rdzenna ludność Francji, wyznająca wartości chrześcijańskiego humanizmu i humanistyczne wartości zachodniej cywilizacji, nie ma powodu ani narzędzi duchowych dla popełniania takich potwornych zbrodni. Po prostu, to jest sprzeczne z Dekalogiem i/lub wartościami humanizmu, dla którego człowiek pozostaje najwyższą wartością.

Co prawda, muzułmanie wskazują słusznie, że nauka Dekalogu nie jest im obca i że ich kultura wywodzi się z tego samego judeochrześcijańskiego pnia, co kultura Zachodu, ale do mieszkańców Zachodu niekoniecznie musi to przemawiać. Doświadczenie pokoleń wychowanych na walce z terroryzmem po symbolicznym 11 września, istotą cywilizacji islamu pozostaje atawistyczna wrogość w stosunku do cywilizacji Zachodu.

Jeżeli zbrodnia zostaje dokonana przez reprezentantkę kultury islamu (nawet jeśli ponoć sama przyznaje się do ewangelizmu) na reprezentantce Zachodu, to dla świadomości potocznej francuskiego społeczeństwa, mamy do czynienia z oczywistym przejawem tej wrogości jednej kultury względem drugiej.

Logicznie rzecz biorąc, można by przedłużyć rozumowanie w tym kierunku, że gdyby nie ta kwestia etniczna, to mielibyśmy do czynienia wyłącznie z przypadkiem choroby psychicznej. Jaka różnica, skoro fakt pozostałby niezmieniony? Zwyczajnie, choroba psychiczna tłumaczy racjonalnie zdarzenie, daje nam pewność, że mamy do czynienia z indywidualną sytuację. W przypadku etnicznej interpretacji zdarzenia w umyśle rodzi się przekonanie graniczące z pewnością, iż nie jest to jednostkowy przypadek, tylko początek długiego łańcucha podobnych zdarzeń, wpisujących się w zgeneralizowane „zderzenie cywilizacji”.

Niedaleko stąd do stwierdzenia, że nie mamy do czynienia z zaburzeniem psychicznym, ale z racjonalnym postępkiem wytłumaczalnym w paradygmacie trwającej wojny między cywilizacjami. To znaczy, że morderczyni – gdyby została deportowana – wcale nie musiałaby popełnić zbrodni, gdyby znalazła się w otoczeniu muzułmańskim. To sprawia, że argument o egzekwowaniu deportacji jawi się jako racjonalny i – co więcej – rozwiązujący sprawę. Mijając granicę, morderczyni w cudowny sposób odzyskałaby zdrowie psychiczne, co jest korzystne dla wszystkich, a więc pożądane z perspektywy wszystkich zainteresowanych.

Ksenofobiczna prawica ma za sobą argument, że zdarza się zbyt wiele tego typu zdarzeń, aby postrzegać je jako wynik jednostkowych odchyleń od normy psychicznej. Odpowiedź na to polega na wskazaniu, że grupa imigrancka podlega szczególnie silnym napięciom związanym z pauperyzacją i utratą stabilności sytuacji życiowej, co trwa już drugie – trzecie pokolenia bez perspektyw zmiany. Istnieje mniej przypadków sukcesów asymilacji i zdobycia pozycji w społeczeństwie, owocujących przyswojeniem sobie przez imigrantów i ich dzieci wszelkich cech społeczeństwa goszczącego.

Prawica podnosi jednak sprawy istotne. Liczebność grupy imigranckiej powoduje narastające trudności z jej asymilacją. W przeciwieństwie do sytuacji z minionego okresu, kiedy to zarówno asymilacja (dość elitarna), jak i pozostawanie we własnej tożsamości etnicznej i kulturowej, ale która została wpisana w postkolonialny obraz francuskiego społeczeństwa, stanowiły model docelowy, obecnie wielokulturowość społeczeństwa zachodniego domaga się stopienia się społeczeństwa złożonego z różnorodnych elementów w jednolitą całość. I tu dopiero powstaje problem.

Asymilacja imigrantów poprzez ich awans społeczny powtarza schemat asymilacji – również niełatwej – klasy robotniczej w łonie społeczeństwa burżuazyjnego. Zdajmy sobie sprawę z tego, że klasa robotnicza z okresu jej kształtowania się stanowiła dla burżuazji równie odrażającą masę potencjalnych bandytów, potworów o całkowicie obcej mentalności, podejrzewanych o nieustanną mściwość i zawiść prowadzące do najgorszych zbrodni wytłumaczalnych jedynie brakiem psychicznego zrównoważenia, związanego z powszechnym zbydlęceniem owej grupy społecznej.

Przyspieszenie, które jest charakterystyczne dla wysokorozwiniętego społeczeństwa kapitalistycznego, spowodowało zablokowanie tej naturalnej, historycznej drogi asymilacji kulturowej i ujednolicenia społeczeństwa. Imigranci znaleźli się w zdezindustrializowanym społeczeństwie francuskim pozbawieni tej ścieżki awansu kulturowego i społecznego. To tak, jakby proletariat zablokował się w wiecznym kole pierwszej fazy swego tworzenia, bez możliwości stabilizacji i okrzepnięcia wraz z rozwojem przemysłu, bez szkoły godności w postaci uczestnictwa w rewolucyjnym ruchu robotniczym. Z jego wyobrażeniem o przyszłym, sprawiedliwym społeczeństwie, gdzie wartością byłoby poszerzanie swoich uzdolnień i urzeczywistnienie całego potencjału na wzór wykształconych elit, których sposób życia ulega upowszechnieniu.

Tymczasem, z czym mamy do czynienia w społeczeństwie, w którym wykształcenie i potencjał gatunkowy zostały sprowadzone do jednego z aspektów komercjalizacji życia społecznego? Wysiłek urzeczywistniania tego potencjału, który nadaje sens życiu, w wizji nowoczesnej lewicy poprawiającej Marksa w tym względzie, zostaje zastąpiony przez radykalizację demokracji, tj. przez indywidualne dążenie do rozwijania tego, co nazywa się wolnością. Ta wolność nie ogranicza się do społecznych relacji, ale odwołuje się do stosunku jednostki do swego przyrodniczego „ja”. Znajduje to wyraz w filozofii gender, która stanowi tylko przedłużenie strategii lokowania produktu w ramach skutecznego marketingu. Ten jest niezbędny ze względu na fakt, że dla lewicy powstawanie wartości dodatkowej (dodanej) jest związane z koniecznością stałego rozwijania indywidualnych potrzeb konsumpcyjnych, które są motorem rozwoju ekonomicznego i podtrzymywania koniunktury.

Dla tzw. ludu nie jest już celem przyswojenie sobie potrzeby stałego uczenia się, filozofowania i uprawiania sztuki dla samej satysfakcji. Praca kreatywna nie jest zajęciem na czas wolny od pracy, ale pracą produkcyjną, bez której wykonywania upadnie gospodarka. Warto bowiem pamiętać, że dla nowoczesnej lewicy kapitalistyczny mechanizm ekonomiczny jest synonimem efektywności. Dzięki temu zabezpiecza się materialną stronę funkcjonowania społeczeństwa, natomiast narzucenie kreatywnej czapy na tę funkcję gospodarki sprawia, że możemy udawać, iż nad nią panujemy. Faktycznie, społeczeństwo panuje nad materialnym bogactwem poprzez okładanie kapitału stosowną daniną. Dzięki technice, kapitał zagospodarowuje przyrodę bez potrzeby angażowania w to ludzi. Przynajmniej, udajemy, że jest to problem pomijalny. Lewica ma wciąż problem z kwestią, co stanowi tytuł do uzyskiwania dochodu w społeczeństwie bezklasowym. W naturalny sposób lewica czuje wstręt do wiązania dochodu z wykonywaniem pracy, ponieważ nie sposób uciec od obserwacji, że rodzaje pracy są bardzo różne. Tak różne, że aż jakościowo różne. Jakie produkty należą do grupy tych, które należy podzielić między wszystkich, ponieważ są niezbędne dla fizycznego przeżycia, a jakie do tej kategorii nie należą? I dlaczego te drugie miałyby mieć wartość wymienną wyższą w społeczeństwie bezklasowym, gdzie nie ma rynku, na którym wyceniałoby się rzadkość dobra?

Dlaczego grupy nie uczestniczące w produkcji dóbr materialnych, niezbędnych dla społecznej reprodukcji, miałyby prawo do uczestnictwa w podziale tychże dóbr? To są wszystko niewygodne pytania i dlatego lewica woli obejść problem przecinając związek pracy produkcyjnej z uzyskiwaniem dochodu.

Drogą asymilacji dla grup wiecznie proletaryzujących się bez możliwości wyjścia z tej sytuacji, zupełnie, jakbyśmy się znaleźli w pętli czasu, pozostaje asymilacja kulturowa. I tutaj czeka nas drobne zaskoczenie – kultura Zachodu jest nacechowana niezwykłą w innych kulturach dawką brutalności, kultu przemocy, braku złudzeń, poczucia, że należy nieustannie walczyć o swoje, że świat jest wrogi i obcy. Wszystko podane w formie atrakcyjnej kulturowo: muzyka czy kino. Ponadto, w tym wszechobejmującym kulcie dążenia do spełnienia, przyjemności, ze względu na komercyjną kumulację bodźców jednostka musi stale odwoływać się do najbardziej prymitywnych pobudek, aby wydusić choć minimalny zysk. Jeżeli więc młode jednostki są codziennie bombardowane taką mieszaniną podawaną jako wykwit humanistycznej cywilizacji, to trudno się dziwić, że niestabilne jeszcze, młode umysły nie są w stanie uchwycić różnicy między rzeczywistością a marketingiem. Nasze gusty i poczucie przyjemności są kształtowane kulturowo, podobnie jak poczucie płciowości. Nie można zaprzeczyć, iż wartością i najwyższą cnotą zachodniej kultury i cywilizacji staje się obecnie destabilizowanie tożsamości w tych dziedzinach, w których właśnie nasze „ucywilizowanie” powinno nas kształtować. Za Freudem i Reichem odrzucamy te metody socjalizacji jako zniewalające, poszukując poza tymi ekranami jakiejś tabula rasa, która byłaby jednocześnie naturalną istotą pełną dobroci i łagodności. Co najwyżej jest to poszukiwanie kwintesencji dobroci w przypadku jednostki poddanej lobotomii.

Wszystkie te bowiem wizje brutalności są wyrazem naszego dążenia i pragnienia znalezienia świata, który byłby dobry i pełen empatii. Jak u markiza de Sade’a. Ale jednocześnie, młodzi ludzie, którzy trafiają na te wizje są przez nie kształtowani. W zderzeniu z najbardziej esencjonalną naturą ludzką, jeszcze nie zniekształconą przez socjalizację, wygrywa wizja rzeczywistości, jaką przedstawiamy w naszym kulturowym widzeniu świata. Kształtujemy pokolenia wedle tego wzorca. Zapanowanie nad tą brutalną rzeczywistością jest obietnicą, że po tej próbie odnajdziemy nagrodę w postaci przyjemności bez wyrzutów sumienia i bez poczucia niższości. Nic dziwnego, że kolejni młodzi ludzie usiłują przejść ten nierealny test i znaleźć się po drugiej stronie tęczy, gdzie nie będzie już bólu i okrucieństwa.

To fałszywy test. Świat kultury Zachodu jest rozpaczą przy końcu tunelu, gdy okazuje się, że tunel kończy się ślepo. Nie ma nagrody po przetrzymaniu wszystkich tych potworności, żadnego oczyszczenia. Rzeczywistość jest inna. Rozpaczliwa walka ze swoimi demonami prowadzi donikąd. Nie sposób zwyciężyć w zmaganiu z samym sobą. Zmierzyć się można z obiektywną rzeczywistością. Tymczasem ponowoczesność, którą przyjęła radośnie nowoczesna lewica, polega na odmowie dostrzegania rzeczywistości.

Prawica widzi rzeczywistość, ale ma swoje klasowe interesy i nie pozwoli nam na emancypację. Lewica i tylko lewica ma narzędzia emancypacji, ale walczy z wiatrakami, zamiast zmierzyć się z niełatwą rzeczywistością.

Ukształtowani ludzi mogą się zmagać ze sobą samym, ponieważ pozostaje to wydarzeniem artystycznym. Młodzi ludzie, jeszcze nieukształtowani, muszą zmagać się ze światem realnym, a nie z upiorami swoich przodków, którzy im to narzucają w egoistycznym odruchu, kiedy im samym już brakuje sił, aby działać. Niczym zazdrosne, złośliwe duchy napawają się beznadziejną i smutną walką młodszego pokolenia, które traktuje tę sprawę śmiertelnie poważnie. Dla starych wampirów to tylko rozrywka, sposób na poruszenie zastygłej, zimnej krwi. Ta cywilizacja to taki wampir – nie ma już sił, aby samemu wbijać zęby, ale zostaje mu jeszcze żałosna satysfakcja z podglądactwa. Prawdziwa krew ich podnieca.

Nie warto zawracać sobie głowy tym żałosnym widowiskiem. Walka o społeczeństwo bezklasowe jest zmaganiem z realnym światem i przywraca młodość naszej cywilizacji.

Symbolem tego lewicowego samoupokorzenia jest zachęcanie do walki o odrzucenie chusty islamskiej w Iranie, przy jednoczesnym wspieraniu noszenia tych samych chust w Europie. Nie są ważne cele rzeczywiste, tylko indywidualna wolność, niezależna od wszelkiego kontekstu. To nie jest tolerancja, tylko ucieczka od rozwiązywania rzeczywistych problemów, które musimy rozwiązywać kolektywnie. To dziwaczne pragnienie prawnego uregulowania wszelkich przejawów życia w pozornym poszukiwaniu wolności. Wolność przejawia się w pokonywaniu oporu, a nie w dostosowaniu do najszerszych choćby regulacji i przepisów.

Tymczasem nasza zachodnia cywilizacja usiłuje przekonać młodych ludzi, że dla osiągnięcia pełni satysfakcji powinni wykonać pełną instrukcję, która – jak to w życiu – składa się ze sprzecznych fragmentów. Za bólem kryje się przyjemność, za okrucieństwem – dobroć dla samego siebie. Nikt poza tobą samym nie dba o twoje dobro, ponieważ nikt inny nie jest źródłem dobra dla ciebie. Dobro czy przyjemność, to sprawa między tobą a fizycznymi narzędziami dosięgnięcia rzeczywistości. Relacja z innym człowiekiem musi mieć charakter konsumpcyjny, jak wszystko w tym społeczeństwie. Musisz skonsumować drugiego człowieka, żeby go poznać. Nie można zaufać złudnym zmysłom i poprzestać na aluzji czy sugestii. Wszystko musi być dosadne, bo tylko doświadczenie przychodzące z wiekiem pozwala nam dostrzegać i doceniać aluzje lub sugestie. Starość, która potrzebuje mocnych wrażeń dla poruszenia zastygłej krwi, narzuca percepcję świata młodym ludziom, którym do snucia świata wystarczy ledwie aluzja czy sugestia.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
28 października 2022 r.