Wszyscy, którzy dziś rzucają argument o tym, że wojnie na Ukrainie można było zapobiec metodami dyplomatycznymi, zapominają, iż w długim okresie poprzedzającym wybuch wojny demokratyczne instytucje świata konsekwentnie likwidowały możliwość przedstawiania swojego punktu widzenia przez stronę, która powinna była być w ową dyplomację zaangażowana. Wystarczy przypomnieć sobie zakaz działania rosyjskiego kanału informacyjnego Russia Today jako najbardziej znamienny przykład.

https://youtu.be/-yc3PenJCHk

Oczywiście, zakazy tego typu były uzasadniane obawą o trwałość systemu demokratycznego. Nie jest ważne jak bardzo nielogiczne są argumenty używane w tego typu propagandzie, istotna jest możliwość odwoływania się do emocjonalnych aksjomatów, które zapadły głęboko w ramach burżuazyjnego prania mózgów. Jeżeli system demokratyczny jest chwalony jako ustrój polityczny, w którym nawet zły wybór może zostać naprawiony w następnym głosowaniu, to normalne jest, że cała machina propagandowa demokracji burżuazyjnej jest nastawiona na przekonanie społeczeństwa, że pewne ideologie (lewicowe, ma się rozumieć) są zgubne dla tolerancyjnej i ogólnie wytrzymałej pluralistycznej konstrukcji demokratycznej, ponieważ gdy raz przyjdą do władzy (nawet metodami demokratycznymi), zawieszają demokrację w celu uniemożliwienia demokratycznej zmiany poprzez uczciwe głosowanie.

Taki jest obraz radzieckiego systemu politycznego, jaki skutecznie zbudowała demokratyczna propaganda i który zyskał powszechne prawo obywatelstwa na gruncie rozpadu realnego socjalizmu. Każdy system, który ma problemy z demokracją – a problemy te ma cały świat poza kapitalistycznym Centrum – jest podwieszany pod ten zabójczy stereotyp. A to powoduje, że w odniesieniu do całego świata można stosować zasadę wykluczenia z demokratycznych reguł nakazujących wysłuchanie argumentacji przeciwnika.

Jednocześnie piętnuje się tego przeciwnika za to, iż rezygnuje z metod dyplomatycznego rozwiązywania narosłych problemów.

Jest to mechanizm prowokowania słabszego przeciwnika, pozbawionego prawa głosu, do podejmowania działań, które z całym dobrodziejstwem propagandowo zabezpieczonej pozycji mainstreamu można słusznie i jednoznacznie określić jako metody nieuzasadnionej agresji. Nieuzasadnionej wyłącznie dlatego, że nie wykorzystano metod dyplomacji, których nie można było wykorzystać, ponieważ jedną stronę negocjacji pozbawiono prawa głosu.

Takiemu dyktatowi „zdrowego rozsądku” ulega przytłaczająca większość lewicy, która powinna być wszakże odporna na burżuazyjną demagogię. Jednak skoro nawet Yanis Varoufakis ulega tej demagogii powołując się na fakt, że lewica grecka nie pragnie bombardowania Grecji tylko dlatego, że działa tam prężna prawica neofaszystowska, to nie dziwmy się pomieszaniu z poplątaniem nowoczesnej lewicy.

Lewica nie ma zbyt wiele wpływu na główną scenę polityczną w tzw. demokracjach, chociaż stara się (bezskutecznie) o przyznanie jej choćby jakiegokolwiek uznania w oczach burżuazji. Zasadniczym sposobem, w jaki ta lewica usiłuje to osiągnąć, pozostaje udowadnianie, że jest ona bardziej demokratyczna niż burżuazyjny wzorzec z Sevres demokracji formalnej. Usiłuje za wszelką cenę spełnić kryteria narzucone przez klasowego wroga. Jak wspomnieliśmy wyżej, te kryteria są ustawione w taki sposób, że odrzucają działania lewicy nawet w dobrej wierze i nawet najbardziej demokratyczne zaklęcia są interpretowane jako polityczny pragmatyzm mający na celu zdobycie władzy. A wiadomo, raz zdobytej władzy lewica nie odda w demokratyczny sposób.

Posługując się tym stereotypem, w oczach szacownego społeczeństwa burżuazyjnego całkowicie usprawiedliwione jest odebranie lewicy jakiejkolwiek trybuny skutecznej agitacji. Gdyby zdarzyło się, że w społeczeństwie narastałyby nastroje buntu wobec skutków kryzysu systemu kapitalistycznego, to burżuazja ma zawsze własne odwody, które są w stanie zagospodarować owe nastroje – populistyczną prawicę przerastającą w miarę potrzeby w faszyzm. To znaczy w taki układ społeczny, w którym kapitał ulega naciskowi rzeczywistości i poddaje się działaniom stworzonego przez siebie aparatu państwa (komitetu zarządzającego interesami klasy kapitalistów jako całości), co wymaga podporządkowania indywidualnych kapitalistów porządkującemu działaniu państwa, aby zapewnić przetrwanie panowania klasy jako takiej. W taki program działania należy włączyć zrewoltowane masy pracujące, a najskuteczniejszym narzędziem w tym celu jest nacjonalizm. Nacjonalizm staje się ideologią mas, które nie mają politycznych możliwości samoidentyfikacji z antykapitalistycznym internacjonalizmem. Jeżeli więc w grę wchodzi rozgrywanie nastrojów nacjonalistycznych, wówczas mamy już do czynienia z wstępną fazą narastania tendencji faszystowskich w samym łonie systemu burżuazyjnej demokracji.

Należy pamiętać o złożonej naturze faszyzmu. Z jednej strony, jest to nacjonalizm odwołujący się do narodowej mitologii, która traktuje pozostałe narody jako Inność, której tożsamość kulturowa stanowi zagrożenia dla własnej. Z drugiej strony, istnieje poziom identyfikacji „arystokratycznej” polegającej na uznawaniu podmiotowości nie tyle innych narodów, co elit nimi władających.

Dlatego faszyzujące nacjonalizmy w dużym stopniu wspierają się wzajemnie, uznając wzajemnie swoją podmiotowość. Widzimy to na przykładzie zadziwiającej niektórych niespójności polegającej na zrozumieniu, jakie dla nacjonalizmu wielkorosyjskiego przejawiają nacjonaliści innych narodów – francuskiego czy węgierskiego. Ta tolerancja podlana klasową sympatią wynika z prostego programu, który uznaje nacjonalizm za mechanizm funkcjonowania relacji międzynarodowych, któremu podporządkowane są partykularne, zależne od okoliczności formy zarządzania państwem i gospodarką. Fundamentalnym mechanizmem zarówno działania instytucji państwowych, jak i gospodarki, pozostaje mechanizm wolnej konkurencji. W myśl hasła: najlepszy zwycięża i to jest właśnie powszechny mechanizm postępu.

Normalne funkcjonowanie systemów opartych na ideologii nacjonalistycznej opiera się więc na wolnej konkurencji jako na powszechnym mechanizmie. Konkurencja może być mniej lub bardziej zażarta, może wymagać zawiązywania i zmieniania sojuszy w zależności od potrzeb własnego zwycięstwa. Warto zrozumieć mechanizm intelektualny tego systemu: elity zachowują się jak przystało na rycerstwo – uznają swoją przegraną, jeśli powinie się im noga. Elity bowiem nie grają na wzajemne wyniszczenie, a tylko na zmianę charyzmatycznego przywódcy. Co innego narody, które w tej grze stanowią mięso armatnie, pionki przesuwane przez rycerskie elity. Elity te obiecują pionkom, że w przypadku, kiedy ich drużyna wygra walkę o liderowanie, wówczas wszystkim dostaną się jakieś owoce owego sukcesu. Ale to wymaga ofiar. Oczywiście, ze strony mięsa armatniego, a nie ze strony elit, które i tak, w największym wojennym harmiderze znajdą czas, aby wypić wspólnie lampkę szampana.

W tym kontekście staje się jasny wzajemny szacunek nacjonalistów wszelkiej maści przy jednoczesnej możliwości wybuchu konfliktu w każdej chwili, po którym nastąpić może całkowite wymazanie animozji. W końcu to nie synowie elity giną w walkach wywoływanych przez nie. Nie ma powodu do chowania urazy. Natomiast w narodzie utrwala się wrogość do innych narodów.

Próba zmiany mechanizmu, prowadząca do upodmiotowienia mas społecznych, jest przedstawiana jako bezsensowna próba uwieczniania konfliktów i totalitaryzmu, ponieważ, aby pozornie zapobiec wiecznemu konfliktowi, niezbędne jest, aby ustanowić mechanizmy społeczne trwale eliminujące wolność sił, które mogłyby utajony konflikt przeobrazić w jawny. Dlatego, z punktu widzenia nacjonalistycznego konserwatyzmu, systemy demokratyczne – niezależnie czy totalitarne czy antytotalitarne – są w gruncie rzeczy jednako totalitarne. Z wyżej wymienionego powodu. Usiłują zablokować mechanizm wolnej konkurencji w dziele rozwiązywania sprzeczności, które nieuchronnie narastają w wyniku wolnej konkurencji w gospodarowaniu zasobami i nieuchronnej ekspansji, która pozostaje naturalną oznaką wzrostu i zdrowego rozwoju danego organizmu, w tym przypadku organizmu państwowego.

Nic dziwnego w tym, że wielu szczerych socjalistów nie widzi zagrożenia w ideologii nacjonalistycznej. Neoliberalny kapitalizm z jego protekcjonistycznym, stojącym na straży interesów raz ustanowionego lidera światowej elity, zahamowanie naturalnej rywalizacji jest uosobieniem autorytarnego mechanizmu nie pozwalającego Peryferiom wybić się na ekonomiczną i państwową suwerenność. Nacjonalizm tworzy mechanizmy państwa opiekuńczego i dopuszcza wolną rywalizację nowych chętnych do zajęcia stołka lidera. Oczywiście, trochę bardziej ukryty jest fakt, że droga do tych szczytnych ideałów prowadzi przez gry wojenne. Niemniej, nacjonaliści zawsze mogą odwołać się do argumentu, że liberalne systemy także nie mogą się obejść bez wojen. Z tym, że są one bardziej zakłamane i obliczone na bezwzględną, nierycerską walkę o zniszczenie wroga, nie znającą szacunku dla walecznego, choć pokonanego przeciwnika. Jednym słowem, kapitalizm nie ulega odnowie, ponieważ broni się przed zmianą lidera.

Ruch nacjonalistyczny zbliża się do radykalnej lewicy bardziej niż do tej systemowej, odwołującej się do demokracji burżuazyjnej, właśnie przez swoją niewiarę w odrodzenie kapitalizmu, którego nie należy utożsamiać z wolnym rynkiem, z wolną rywalizacją, przejawy których na bieżąco dostosowują się do potrzeb ujawnianych w miarę zmieniających się warunków.

Jest jeszcze jeden moment wspólności, a mianowicie kwestionowanie demokracji formalnej jako aksjologicznego fundamentu utrwalającego władzę elity, która już raz zdobyła władzę i nie chce jej oddać (co czyni ją automatycznie jakąś formą lewicy w oczach ruchu nacjonalistycznego). O ile dla naturalistycznego nacjonalizmu istnienie elity nie ulega kwestii z przyczyn pozapolitycznych – jest dana od Boga lub jako prawo naturalne, o tyle dla systemu demokratycznego uzasadnienie jest trudniejsze. Elita istnieje, ale jakby jej nie było, ponieważ podlega rotacji w systemie demokracji wyborczej. Prawdziwa, trwała elita odnajduje się w klasie właścicieli środków produkcji (równie naturalnych, jakby byli dani od Boga), którzy tym tylko się różnią od elity „nacjonalistycznej”, że nie kierują działaniami pionków odrębnego narodu, ale mają do dyspozycji wiele grup narodowych, a nawet ich drużyny mogą się tworzyć w poprzek podziałów narodowych, skupiając przedstawicieli danej klasy, warstwy czy grupy społecznej z wielu narodów. To pozwala na kombinowanie czynników narastania i przedłużania się sprzeczności, które istnieją w formie utajonej, ponieważ – w odróżnieniu od modelu nacjonalistycznego – nie są koniecznie związane z jasnym zwycięstwem, które powoduje pewien reset sytuacji. Latentny konflikt wynika z dynamiki sprzeczności, które każda zaangażowana siła usiłuje rozwiązać na swój sposób, powodując kolejne narastanie sprzeczności. To rodzi chaos, który zabezpiecza panowanie globalnej elity kapitału, a jednocześnie uniemożliwia rzucenie jej wyzwania, ponieważ różnorodne perspektywy skonfliktowanych, skleconych z różnych kryteriów grup społecznych koncentrują się na rywalizacji własnych rozwiązań lokalnych problemów, które utrwalają przewagę elity stwarzającej problem globalny, stanowiący fundament wszystkich pozostałych.

Jeżeli lewica nie zda sobie sprawy z tego, że jest równie jak różne ruchy drobnomieszczańskie uwikłana w takie właśnie lokalne problemy i jałowe rozwiązania, które nie dotykają istoty problemu, to nie będzie miała szansy na polaryzację konfliktu klasowego wedle adekwatnych do sytuacji kryteriów.

Podobnie jak Varoufakis, cała lewica czuje się zobowiązana do deklamowania, że zabijania ludzi nie da się usprawiedliwić żadnymi argumentami, nawet najsłuszniejszymi. Nie chodzi więc o to, aby lewica głosiła inne stanowisko, usprawiedliwiające agresora. Jako lewica nie powinniśmy w ogóle zajmować się wojną, która, jak sami to deklarujemy, nie jest naszą wojną. Jeśli chcemy jako lewica wypracować stanowisko własne, odróżniające nas od załganych, burżuazyjnych pacyfistów, powinniśmy skupić się na krytycznej analizie tego, co poprzedzało wojnę i co do tej wojny doprowadziło. Spokojnie i analitycznie wskazując na winnych eskalacji konfliktu, dostrzegając w tym kapitalistyczną regułę, a nie jakiś przypadek wynikający z pogwałcenia reguł demokracji.

Jak napisaliśmy wyżej, w okresie przed wybuchem wojny postulowane rozwiązanie dyplomatyczne konfliktu w warunkach systemu kapitalistycznego zostało wykluczone w ramach demokratycznej odmowy jednej ze stron do przedstawienia własnych argumentów. Więcej nie trzeba, aby rozbić propagandowy argument pseudopacyfistów. Prawdziwi zwolennicy pokoju i rozwiązań dyplomatycznych w demokracji burżuazyjnej powinni byli walczyć o możliwość przedstawienia swoich argumentów przez stronę, która się tego bezskutecznie domagała. Wszak jeszcze nie tak dawno lewica powtarzała z zapałem za Voltairem: „chociaż twoje poglądy są mi wstrętne, oddałbym życie za to, abyś mógł je głosić”. Hic Rhodos, hic salta, lewico!

Sankcje ekonomiczne, podobnie jak pomoc przekazywana skorumpowanym rządom, przynoszą szkodę lub nic nie dają najbiedniejszym warstwom społecznym. Nie są żadnym narzędziem służącym do wprowadzania demokracji, a tylko dowodzą oczywistości – że antynarodowa władza jest antynarodowa i że będzie adekwatnie do tego działała. Poparcie dla polityki sankcji jest irracjonalnym działaniem lewicy. Prowadzi ona do załamania gospodarczego, kiedy lewica nie ma żadnej alternatywy przygotowanej na sytuację takiego załamania i pozytywnego programu na wywołany tymi sankcjami kryzys. Lewica od dawna nie ma takiej alternatywy i liczy wyłącznie na integrację z gospodarką kapitalistyczną, której nie potrafiła doprosić się Rosja przez 30 lat spełniania żądań Zachodu. Jedyną nadzieją na spełnienie tych żądań pozostaje zaprowadzenie w Rosji stabilnego systemu demokratycznego, którego jedynym realnym precedensem był… okres rządów Jelcyna.

Obiektywna analiza systemu kapitalistycznego sugeruje, że stabilność gospodarki podporządkowanej nie jest jego celem. Tak więc, wynikiem tych procesów, które obecnie zaczęły działać, będzie zderzenie logiki kapitalizmu z logiką nacjonalizmu. Ponieważ logika kapitalizmu jest bardzo mało prawdopodobna jako mechanizm dla gospodarki rosyjskiej, pozostaje nam droga do nacjonalizmu i faszyzacji samego systemu tej peryferyjnej gospodarki. Oznacza to nie mniej, ni więcej, jak wyjęcie spod prawa lewicy, ponieważ logika kapitału w gospodarce zablokowanej przez otoczenie sprawia, iż kapitał odwołuje się do ruchów faszyzujących, likwidujących najskuteczniej zagrożenie płynące ze strony lewicy mogącej zdobyć oparcie wśród radykalizujących się mas.

Ze względu na oddziaływanie sankcji także, a nawet przede wszystkim, na gospodarkę europejską, mamy zarysowującą się tendencję do faszyzacji życia społecznego także na zachodzie Europy, do czego są już gotowe siły polityczne. Lewica traci w tym narastającym starciu między demokratycznym kapitalizmem a jego faszystowską odmianą rację bytu, ponieważ perspektywiczne rozwiązanie, które nagłaśniają owe nurty, nie obejmuje lewicowej, socjalistycznej alternatywy.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
31 marca 2022 r.