Po blitzkriegu zagospodarowania lewicy neostalinowskiej, z którą endecy poczuli bliskość na polu tradycyjnego patriotyzmu, czas na zagospodarowanie pełnego spektrum osieroconej i skołowanej lewicy nowoczesnej. Ruch ten, może nieco zaskakująco, wykonał Konrad Rękas w tekście pt. „Internauta jako robotnik. Marksizm i kapitalizm w XXI wieku”, opublikowanym na stronie pisma „Myśl Polska”:

Rękas: Internauta jako robotnik. Marksizm i kapitalizm XXI wieku

Konrad Rękas to nie żaden kryptopenetrator lewicy jak Mateusz Piskorski czy Tomasz Jankowski, nie mówiąc już o Jacku Cezarym Kamińskim. To pełną gębą narodowy demokrata. Jeżeli akcent położyć na „demokratę”, to nietrudno pojąć, że ma szanse na znalezienie wspólnego języka z antytotalitarną, nowoczesną lewicą, podobnie jak koledzy znaleźli wspólnotę poglądów z neostalinizmem, akcentując aspekt „narodowy”.

Jak pisze Rękas, rozpoczynając swoje wywody: „Określać ma nas bardziej poziom i zakres konsumpcji, a nie stosunek do środków produkcji. Klasa robotnicza zanikła tak bardzo, że nawet lewica, organicznie przecież z niej wyrosła – porzuciła już dawne nawyki i znalazła sobie inne tematy, zajęcia i obiekty zainteresowania”.

Już Marks zauważył, że kapitalizm (pieniądz) sprowadza wszystko do rangi towaru. Wszystko, w tym szacunek i miłość można kupić. Co prawda dla Marksa był to dowód na całkowity upadek moralny w relacjach międzyludzkich, ale sprytna lewica dostrzegła w tym szansę na zręczne podpięcie się pod kapitalistyczny mechanizm pozyskiwania brzęczącej monety. Jak powiedzielibyśmy, pod mechanizm wtórnego podziału. Przy okazji, warto zwrócić uwagę na inną zadziwiającą zbieżność: ekonomiczna szkoła Misesa uważa za towar wszystko to, na co jest popyt. Zbieżność między nowoczesną lewicą a konserwatywną prawicą staje się w ten sposób całkowicie zrozumiała.

O ile prawica ma gdzieś uzasadnianie teoretyczne owego spodlenia relacji międzyludzkich, to lewica musi znaleźć jakieś szacowne powiązanie z teorią. I to może się podobać prawicy, co widać na przykładzie zacytowanego fragmentu z Rękasa. Skoro konsumpcja staje się produkcją, to specyfika klasy robotniczej przestaje istnieć. Rozpływa się filar i fundament Marksowskiej teorii wartości opartej na pracy, a lewica wpada w ręce prawicy niczym dojrzały owoc z drzewa wiadomości złego i dobrego.

Warto więc podkreślić: w koncepcji nowolewicowej kwestia klasowa przestała być tym elementem programu, który by odróżniał lewicę od prawicy. To zdroworozsądkowy punkt widzenia, a więc obiektywny i trudno winić prawicę, że widzi konia, jakim jest.

Nie dość, że endecka prawica narzuca patriotycznej, poststalinowskiej lewicy interpretację geopolityczną globalnych wydarzeń, ale sama może uzupełnić swój arsenał ideologiczny o te elementy nowolewicowej koncepcji, które są całkowicie nieszkodliwe z jej punktu widzenia i interesów. To znaczy o te elementy, które faktycznie rozbroiły samodzielną myśl lewicową w odniesieniu do prawicy. Proces ten trwał z nasilającą się intensywnością przez cały okres rywalizacji nurtów socjaldemokratycznego z komunistycznym w łonie ruchu robotniczego.

Prawica, dzięki populizmowi i brakowi lewicowej alternatywy, zdołała zagospodarować pole robotnicze, oddane bez walki w okresie transformacji. Inteligencki elektorat lewicowy ma natomiast z definicji charakter co najmniej mętny, jeśli chodzi o kierunek ideologiczny. Wyznaje z lewicowego światopoglądu to wszystko, co jest niesprzeczne z ideologią centrum politycznego. Ten segment jest więc teoretycznie łatwiejszy do zagospodarowania. Co prowadzi lewicę do ostatecznej rezygnacji z samodzielności i podporządkowania się populistycznej prawicy endeckiej.

W końcu przecież, jak mawia Michnik, co za różnica: lewica czy prawica. To XX-wieczny przesąd, który stracił dziś znaczenie. A w końcu sam wywodzi się z biurokratycznej opozycji demokratycznej, więc wie, co mówi.

Rękas reasumuje nowolewicowe podejście do problematyki klasowej. Interesujące, że nie znajduje w niej niczego, co skłaniałoby go do jakiejś polemiki. Cóż za cudowna zbieżność poglądów na sprawy, bądź co bądź, konstytuujące dla marksizmu! Pozostają drobne (dla nowoczesnej lewicy – ważne, ba, wręcz zasadnicze) rozbieżności, bo raczej reedukacja endeków w kwestii gender nie będzie szybka, ale możemy się mylić. Wszystko przed nami. Czekamy na kolejny artykuł Konrada Rękasa w tej kwestii.

Na chwilę bieżącą możemy odnotować tylko to, że feminizm w osobie Moniki Karbowskiej jakoś nie cierpi w tym towarzystwie (endeckim), więc pola dla kolejnych ruchów na szachownicy wzajemnej miłości na pewno nie zabraknie.

*

Odnotujmy więc zasadnicze punkty zbieżności.

Główna teza jest prosta. W warunkach pełnej komercjalizacji społeczeństwa kapitalistycznego, każdy pracownik najemny jest robotnikiem. Nawet jeśli sam odrzuca taką autodefinicję. Cała reszta jest tylko wnioskiem i konsekwencją powyższej tezy.

Ba, teza rozszerza się także na pracowników formalnie nie pozostających w stosunku najemnictwa wobec kapitału. Każdy konsument, który korzysta z narzędzi niezbędnych we współczesnym świecie, w tym z internetu, także przysparza zysków kapitałowi. Wręcz oddychając przysparzamy mu zysków.

Fakt.

Z tego wynika dyrektywa programowa dla lewicy, a mianowicie postulat radykalnej zmiany stosunków podziału owego zysku. I wszystko będzie dobrze.

Wynikają z tego pewne konsekwencje dla programu lewicowego. Najważniejszą jest taka, że niekoniecznie należy dążyć do zniesienia stosunków kapitalistycznych, ponieważ byłoby to zarzynanie kury znoszącej złote jajka. Kapitalizm powinno się starać ulepszać w trosce o stałe podnoszenie efektywności, bo wówczas jest więcej zysku, czyli więcej do podziału.

Jak dotąd logiczne, nie?

Brzmi jak program socjaldemokratyczny. No tak, bo teraz to jest miejsce dla skrajnej lewicy. Socjaldemokracja przesunęła się na miejsce niegdyś zajmowane przez liberalną prawicę. Grzecznie z jej strony, że ustąpiła miejsca skrajnej lewicy. A na tym szczebelku drabiny, skrajna lewica mogła się spotkać z populistyczną prawicą. Wszystko gra, jest ruch do przodu!

Problem w tym, że w teorii Marksa, na rynku pracy znajduje się nie tyle „praca” (kwalifikacja, jakość), ale siła robocza (człowiek bez szczególnych właściwości). Wymiana odbywa się w segmentach tego rynku, a więc na swoim rynku każdy nosiciel siły roboczej jest właściwości pozbawiony (wszyscy mają mniej więcej wyrównane kwalifikacje, liczy się masa, liczebność). Przy postępującej automatyzacji wymagania wobec kwalifikacji są coraz niższe, więc siła robocza gwałtownie tanieje. Szkolenie w ramach standardowych umiejętności wykwalifikowanej siły roboczej nie jest szczególnie złożone, więc kolejny element gra na Marksowskie spostrzeżenie, iż siła robocza powszechnie tanieje.

Tymczasem, roszczenia wobec sprawiedliwszego podziału zysku opiera się na nieuzasadnionej pretensji do wartości, jaką przedstawia „praca” pracownika najemnego dla kapitalisty. Sam fakt jakiegoś poziomu kwalifikacji stanowi podstawę do roszczenia. Zaś faktycznie roszczenie opiera się wyłącznie na tym, że państwo przejęło na siebie – w czasie kapitalistycznej prosperity po II wojnie światowej – rolę gwaranta wartości „pracy” nieprodukcyjnej, niezależnie od koniunktury. Jeżeli „praca” jest robotnikiem, to kwestii koniunktury nie możemy tak po prostu pominąć.

Trudno wymagać od Rękasa, aby miał większe zrozumienie dla rozróżnienia między „pracą” a „siłą roboczą” niż reszta lewicowych intelektualistów.

Drugą konsekwencją jest to, że kierując się logiką łagodnej, ewolucyjnej zmiany kapitalizmu na postkapitalizm (= socjalizm), pozostaje walka o radykalną demokrację. Polega ona na przyspieszaniu procesu poszerzania kręgu osób wciąganych w komercjalizację, a więc, np. gospodynie domowe. Tak, tak, nie chodzi o ograniczanie zasięgu utowarowienia wszelkich międzyludzkich stosunków, ale przeciwnie – o intensyfikację tego procesu.

W ten sposób poszerza się krąg grup społecznych, które będą mogły (teoretycznie) skorzystać z dobrodziejstw obarczenia kapitału obciążeniami socjalnymi, których wprowadzenie przegłosuje lewica zjednoczona z endecką, konserwatywną prawicą. W praktyce, poszerzanie tego kręgu prowadzi do sabotowania przez kapitał zobowiązań państwa socjalnego, zwanego wcześniej „państwem dobrobytu”. Ale cóż to za przeszkoda dla lewicowych radykałów? Tym bardziej wiarygodnie będzie wyglądała walka lewicy o wymuszenie tego, co się ludziom pracy słusznie należy od kapitału.

Z perspektywy kapitału produkcyjnego wygląda to jednak tak, że owe masy pracowników najemnych nie wnoszą nic do obiegu bogactwa, a wymagają udziału w zyskach.

Ludzie świadczą sobie wzajemnie usługi, które i tak by sobie świadczyli bez pośrednictwa pieniądza. Ale bez pieniądza i bez udziału we własności środków produkcji, nie mają dostępu do dóbr niezbędnych dla przeżycia. Dlatego wymuszona jest komercjalizacja. Im szerszy krąg zatacza, tym bardziej uzależnione od kapitału jest pozbawione własności środków produkcji społeczeństwo. Im bardziej jest uzależnione, tym mniejszy jest wpływ i nacisk, jaki może to społeczeństwo wywierać na kapitał. Pozostaje aparat państwa, czyli biurokracja.

Czyli: po co było obalać „komunę”? To pytanie zadawał już sobie Slavoj Żiżek.

*

Konrad Rękas trafnie powołuje się na Różę Luksemburg, wskazując za nią, że kapitalizm skończy się w momencie, kiedy na placu boju pozostaną tylko kapitaliści i robotnicy. Faktycznie, w jej rozumowaniu zasadniczą rolę odgrywała koncepcja „otoczenia niekapitalistycznego”, którego pożeranie przez system kapitalistyczny było warunkiem jego dynamiki. A bez tej dynamiki kapitalizm ma możliwość wyłącznie powrotu do mechanizmu gospodarki stabilnej i zrównoważonej, opartej na pozyskiwaniu nie tyle zysku, co bogactwa materialnego.

Taki unowocześniony feudalizm czy formacja azjatycka. Jednym słowem, zamiast wolności indywidualnej, która była wynalazkiem kapitalizmu, będziemy mieli znowu stosunki klientelistyczne oparte na wyzysku tego segmentu społeczeństwa, które wytwarza bogactwo materialne.

To, czego lewica nie podnosi z teorii Marksa, to jest jego stwierdzenie, że bogactwo jest efektem połączenia pracy z działaniem na przyrodę. System kapitalistyczny jest w tym kontekście systemem, który sprowadza się do jednego wielkiego mechanizmu podziału wtórnego, nadbudowanego nad podziałem pierwotnym, istniejącym jeszcze w epokach przedkapitalistycznych.

To ten właśnie podział wtórny, który zakładał proletaryzację warstw pośrednich i ich uzależnienie od podziału zysku wytwarzanego w sektorze tradycyjnej produkcji bogactwa materialnego (dawniej byli to chłopi, za kapitalizmu – robotnicy), leżał u podstaw możliwości takiej dynamiki systemu, jaką obserwowaliśmy historycznie. System kapitalistyczny dokończył procesu zniesienia samodzielności bezpośredniego wytwórcy i włączył warstwy klientelistyczne oraz służbę domową w mechanizm wtórnego podziału, pozbywając się w ten sposób odpowiedzialności za życie ludzi pracujących na klasę panującą.

W czasach Marksa istniały warstwy pośrednie, np. twórców, intelektualistów, artystów itp., które pozostawały w stosunku klienta wobec utrzymującego ich mecenasa. Przed Marksem także istniały te wszystkie warstwy, aż do starożytności. Nie są one tworem kapitalizmu. Przed Marksem i przed kapitalizmem, nikomu nie przychodziło do głowy, aby nazywać Michała Anioła chłopem i to nie tylko ze względu na orientację seksualną. Natomiast współcześnie zostałby on zaszufladkowany jako robotnik. Nic dziwnego, że spontanicznie jednostki zaliczane do „klasy pracującej”, grupującej pracowników najemnych, ostro sprzeciwia się zaszeregowaniu jako robotnicy. Bo robotnikami nie są.

Zauważmy, że akurat robotnik przemysłowy był tworem od początku do końca systemu kapitalistycznego i że jego trwanie jako klasy ma podstawy rzeczywiste do tej pory, do jakiej będzie trwał kapitalizm. Warstwy pośrednie nie są związane intymną więzią z systemem kapitalistycznym.

Zmieniają się na przestrzeni stuleci formy istnienia i utrzymania owych warstw, ale one same wciąż trwają na bazie zmieniających się form wyzysku jednej podstawowej klasy społecznej, a mianowicie klasy bezpośrednich producentów. Z ich wyzysku klasy panujące mają możliwość opłacania pozostałych usługodawców (klientów i służby) z wartości dodatkowej, która jest nadwyżką ponad koszty związane z reprodukcją narzędzi pracy i siły roboczej.

W warunkach przedkapitalistycznych nadbudowa kulturowa była uzależniona od poziomu sił wytwórczych, czyli od efektywności wykorzystywania zasobów naturalnych. Uzależnienie warstw pośrednich od rezultatów owego wyzysku było widoczne tak samo wyraźnie, jak wyzysk chłopa pańszczyźnianego był jawny i bezwstydny, obliczany w fizycznych jednostkach dni przeznaczanych na obrobek pańskiej ziemi czy w dziesięcinie. W kapitalizmie, pisze Marks, tego typu jawne relacje uległy zamazaniu, ale nie uległa zanikowi sama zasadnicza zależność.

Utrzymanie grup i warstw usługodawczych spoza sfery bezpośredniej produkcji materialnej jest uzależnione od skuteczności wyzysku w ramach sfery bezpośredniej produkcji. Ta ostatnia bowiem dostarcza, zgodnie z Marksem, bogactwa. Reszta należy do sfery obrotu, mechanizmu wtórnego podziału owego bogactwa (dochodu i dochodów), które rozprowadza owo bogactwo.

Róża Luksemburg przewidywała (za Marksem) przekształcenie społeczeństwa w szeroką klasę proletariatu, wręcz klasę robotniczą, ponieważ z punktu widzenia kapitału i dążenia do zysku, nie jest celem utrzymywanie owego społeczeństwa w imię jego utrzymania. Dopóki kapitał może opanowywać (dokonywać ekspansji na) obszary niekapitalistyczne, dopóty potrzebna mu jest siła robocza. W sytuacji pełnego opanowania otoczenia, siła robocza ulega ograniczeniu do tej wielkości, jaka jest niezbędna dla obsługi samej klasy panującej. Nie bardzo wiadomo, skąd przekonanie, że kapitał jest żywotnie zainteresowany w utrzymaniu społeczeństwa jako takiego.

Ponieważ zysk (a w pewnym momencie  należy doprecyzować, że chodzi o bogactwo) można osiągać tylko z wyzysku pracy żywej, zamienianie całego społeczeństwa w armię pracy i w rezerwową armię pracy ma sens. Ale tylko do tego momentu, w którym znak pieniężny ma jakiś sens. Pieniądz nie jest bogactwem, a tylko jego symbolem. W społeczeństwie, w którym panuje rywalizacja między kapitalistami, pieniądz reprezentuje stosunek sił między walczącymi o przejęcie rzeczywistego bogactwa (zasobów ziemi uprawnej, złóż, terenów wypoczynku itd.)

Angażowanie kapitału w podtrzymywanie rzeczywistej podstawy pieniądza, w sytuacji, w której nie powiększa się zysk, jest absurdalne. Kapitał miałby eksploatować zasoby naturalne (tworzyć bogactwo materialne) po to, aby społeczeństwo, z pominięciem kapitału mogło wymieniać między sobą wzajemne usługi, które nie prowadzą do pozyskiwania bogactwa materialnego, którego kapitał mógłby przejąć – to jest jakiś totalny bezsens.

Jednym słowem, nowoczesna lewica domaga się, aby kapitał zrezygnował z zasady maksymalizacji zysku i produkował dla utrzymania cywilizacyjnej nadbudowy. Wewnętrzne sprzeczności kapitalizmu prowadzą go do tego, że staje on w obliczu tego absurdalnego wymagania. Komercjalizacja życia społecznego jest wyrazem usiłowania kapitału, aby obronić jeszcze zasadę maksymalizacji zysku. Niemniej, ten wysiłek coraz bardziej obnaża to, że rzecz polega na wrzucaniu środków pieniężnych przez różnych przedstawicieli kapitału po to tylko, aby później na rynku zebrać je z powrotem jak najskuteczniej, kosztem rywala. Ale zabawa ma tylko ten cel, żaden inny. W miarę, jak monopolizacja rynku dokonuje się nieubłaganie, zabawa taka ma coraz mniej sensu.

A tylko w warunkach rywalizacji warstwy pośrednie miały jakąś szansę przetrwać. Wyrazem tego dążenia do przetrwania jest postulat sprawiedliwego podziału wtórnego (kosztem podziału pierwotnego, czyli wzmożonego wyzysku klasy producentów bezpośrednich). Obecnie obserwujemy przyhamowanie tej nieopanowanej ekspansji. Wyrazem świadomości konieczności takiego przyhamowania są postulaty ekologiczne, porządkowanie gospodarki (podziału rynków zaopatrzenia i zbytu) przez wielkie korporacje, próby hamowania produkcji i przestawienia jej na tory zrównoważenia. To racjonalna polityka, która jest konieczną odpowiedzią na dewastację świata przez mechanizm kapitalistycznej dynamiki. Ale ma odwrotną stronę medalu – powoduje, że ogromna część społeczeństwa staje się zbędna.

Ekspansja usług pozaprodukcyjnych była możliwa dzięki kapitalistycznej ekspansji na „otoczenie niekapitalistyczne” (warstwy pośrednie, posiadające jeszcze zasoby z poprzednich epok, także są tym otoczeniem). Obecnie ta możliwość zakończyła się. Nie jest zakończona jeszcze możliwość walki między samymi grupami kapitału i to właśnie, przygotowanie do ostatecznej rozgrywki – podziału świata na feudalne księstwa udzielne – obserwujemy. Z jednej strony, ekspansja kapitalizmu zostanie zahamowana i jedynym racjonalnym sposobem jest powrót do stabilnych gospodarek zrównoważonych. Z drugiej strony, kosztem rezerwowej armii pracy, na którą złożą się sproletaryzowane warstwy pośrednie.

*

Jeśli spojrzeć na tę perspektywę od strony marksizmu, to dostrzeżemy, że powrót do nowofeudalnej gospodarki zrównoważonej jest programem prawicowym. W paradoksalny sposób, w program ten teoretycznie wpisuje się także nowoczesna lewica.

Lewica marksistowska jest jak najbardziej odległa od takiego programu. Kapitalizm jest dla marksistów szansą na zmianę klasowego paradygmatu rozwoju historii. Dlatego też marksiści nie postrzegają dalszej ewolucji kapitalizmu w przyjazny środowisku i jednostkom postkapitalizm, ale w społeczeństwo typu tradycyjnego wyzysku i nierówności społecznych, opartych na osobistej zależności – klientelizmu i służby domowej.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
19 stycznia 2022 r.