Rok wojny w Europie, pogarszająca się dramatycznie sytuacja ekonomiczna w UE – wszystko to są elementy sytuacji sprzyjającej rozwojowi sytuacji rewolucyjnej. Perspektywom rewolucji przyglądają się rosyjscy lewicowcy czy to na uchodźstwie, jak Andriej Rudoj, czy to w Rosji, jak Borys Kagarlicki lub Greg Judin, o Żurawliowie nie wspominając. Zadziwiająco ubogim wkładem w ogólną, współczesną myśl rewolucyjną odznaczyła się w tym kontekście Carine Clément dumnie reprezentująca lewicę zachodnią.

Ale do rzeczy…

Video Rudoja zaczyna się od najogólniejszego zaznaczenia pozycji wyjściowych. I tak Żurawliow wysuwa dość odważną tezę o tym, że władza rosyjska chce wojny. Od początku aż do obecnego momentu, marzeniem oligarchii, na której czele stoi Putin, jest wojna – wojna zaborcza, wojna imperialistyczna. Reszta zabierających głos nie zgłasza pod tym względem żadnych zastrzeżeń. Można więc przyjąć, że Żurawliow wyraża w ten sposób ogólny pogląd lewicy, która wszak od początku wojennej operacji Putina obstawia, że jest to regularna wojna imperialistyczna, w której ambicjom Rosji może się przeciwstawić tylko i wyłącznie wojenna machina NATO. Ku żalowi, że tak się złożyło, ale z pełnym zrozumieniem dla postulatu, iż położeniem kresu dyktatowi imperializmu na cywilizowanym kontynencie będzie przegrana Rosji.

КОГДА БУДЕТ РЕВОЛЮЦИЯ В РОССИИ? (ft. Григорий Юдин, Борис Кагарлицкий, Олег Журавлёв, Карин Клеман)

Teza o tym, iż Rosja została zmuszona niezupełnie dobrowolnie do reakcji na wrogie posunięcia Zachodu, które nieprzerwanie trwają od czasu rozpadu ZSRR, została z góry skreślona z lewicowego elementarza już rok temu. Na nic nie zdały się naukowe wywody prof. Rusłana Dzarasowa, który powoływał się na status półperyferyjny Rosji i wyrafinowane metody kapitału finansowego, które służą podporządkowaniu gospodarek tych krajów na zasadzie dyktatu nie znoszącego najmniejszego sprzeciwu. Żadne argumenty nie są w stanie przekonać lewicowych, jawnych szowinistów na lewicy, którzy w sposób atawistyczny, aksjomatyczny i dogmatyczny wierzą w potęgę Rosji, tak wielką, iż nie jest jej w stanie zagrozić żaden szczenięcy imperializm zachodni.

Przy okazji śmiechem zbywają jakąkolwiek myśl o tym, że zachodni imperializm miałby na celu rozbiór Rosji, chociaż strategia amerykańska w tym względzie jest wyłożona w otwartej przestrzeni publicznej.

Zapewne cywilizowane społeczeństwa zachodnie sprzeciwią się temu. Jak w przypadku innych państw Trzeciego Świata od dekad…

Nieortodoksyjna lewica rosyjska powtarza ścieżkę lewicy posocjalistycznej z lat 80- i 90-tych w Europie Wschodniej, wierząc wciąż w to, że na Zachodzie mamy do czynienia z systemem, w którym walka z kapitałem jest ujęta w demokratyczne ramy instytucjonalne, co bezwzględnie zawsze pozostaje lepszym wariantem niż życie w systemie otwarcie autorytarnym, bez listka figowego instytucji demokratycznych.

Trudno się nie zgodzić.

Problem w tym, że pozorne ramy instytucjonalne pękają w momencie kiedy pojawia się trudność z godzeniem całości przy pomocy przerzucania kosztów kompromisu na strony trzecie. Przed 30 laty do grona czynników podtrzymujących ów mechanizm wyzysku imperialistycznego dołączyła Rosja. Stosunek do niej krajów tzw. globalnego Południa najlepiej świadczy o tym, że 2/3 ludzkości postrzega Rosję jako Peryferię, a nie jako samoistny imperializm. Skoro jednak naukowa argumentacja prof. Dzarasowa nie przekonała lewicowców rosyjskich, to nie ma nawet potrzeby powtarzać się.

Jak wspomnieliśmy, dziedzictwem stalinowskiej epoki pozostało – nawet u zwolenników raczej przychylnych koncepcji posttrockizmu – niewzruszone przekonanie o wiekopomnej wielkości i stalowej mocy imperium rosyjskiego czy to pod postacią caratu, czy to pod postacią ZSRR. W istocie więc antystalinowska lewica rosyjska pozostaje równie stalinowska w swej istocie, co i ich przeciwnicy polityczni na lewicy. Bóg z nimi.

Władza chce wojny. W tej sytuacji mamy z drugiej strony Zachód, który wojny nie chce. Szczególne USA. Wojna zdołała rozmontować współpracę gospodarczą między Rosją a Niemcami, co spowodowało wzrost amerykańskiej penetracji rynku europejskiego i ograniczenie w perspektywie groźnie rosnących wpływów Chin.

Lewica uważa więc, że Rosja głupio sabotowała swoje więzi ekonomiczne z Europą Zachodnią. W pewnym sensie, wątpliwa wiarygodność tej opinii może zyskać pewne wsparcie w fakcie, że gospodarka rosyjska w pewnym stopniu lepiej zniosła efekt sankcji ekonomicznych przeciwko sobie niż Europa zdołała się przeciwstawić efektowi bumeranga. No tak, Rosja zapewne zmusiła Europę i USA do wprowadzenia zgubnych sankcji. Zapewne poprzez zamierzone prowokacje z aneksją Krymu, a potem podgrzewając wrzenie faszystowsko-nacjonalistycznych separatystów w Donbasie, którzy sprowokowali rząd ukraiński do ostrzałów owych obwodów.

Jeśli Rosja była zdolna do makiawelicznego uzależnienia gospodarki europejskiej od taniej ropy i gazu, mydląc oczy inwestycjami w Nord Stream 1 i 2, które sugerowały naiwnemu Zachodowi, że Rosja planuje utrzymanie tego kursu. Chociaż faktyczne działania oligarchów rosyjskich i rządu rosyjskiego wskazywały na to, że podporządkowany kapitał dość chętnie zadowala się zyskami pozwalającymi klasie kapitalistycznej na prowadzenie luksusowego trybu życia, niewiele przejmując się losem społeczeństwa, to lewicę rosyjską i nie tylko raczej przekonuje pogląd dość zdumiewający. Ten mianowicie, że oligarchia rosyjska jest na tyle wysoko ceniona przez lewicę progresywną, że ta ostatnia przypisuje tej pierwszej ambicje zaprowadzenia w Rosji państwa socjalnego co najmniej.

Temu bowiem mogłoby służyć wdrażanie ambitnego programu wybicia się na gospodarczą suwerenność oligarchów rosyjskich w ramach walki konkurencyjnej z kapitałem zachodnim. Wydaje nam się, że chyba sama lewica jest zdolna do zrozumienia, na ile konsekwencje z jej własnej logiki są godne homeryckiego śmiechu bogów. Rozumowanie lewicy, przypisujące oligarchii rosyjskiej jakiekolwiek ambicje suwerenistyczne, można, rzecz jasna, o kant… potłuc. Ale lewica, nie tylko rosyjska, nie zna granic śmieszności.

Co więcej, z lewicą jest głęboko coś nie tak. Szczególnie z jej akademickim odłamem, który nie tylko w Rosji sięgnął dna. Dna DNA lewicowości.

Jasne jest jak słońce, że gdyby Rosja miała osiągnąć poziom życia społeczeństw zachodnich w ich najlepszych latach powojennej chwały, to nie mogłaby tego osiągnąć inaczej, jak tylko wydobywając się z pozycji podporządkowanego kapitalizmu półperyferyjnego. Tłamszenie rosyjskiego kapitału, który jest nie mniej wredny i odrażający, jak sądzimy naiwnie zapewne, niż kapitał zachodni, wymaga więc położenia mu kresu. Jest to osiągalne na dwa sposoby.

Z jednej strony, Rosja powoli rozwija swoje więzi ekonomiczne z Zachodem. Powolny sukces tej strategii przekłada się na kruchy, jak się okazało, sukces współpracy z gospodarką niemiecką, która wyznacza tempo gospodarki europejskiej jako takiej. Drugą ścieżką jest rozwijanie współpracy z Azją. Tę opcję kapitał rosyjski także wykorzystywał. Ku chwale rozwoju rosyjskiej klasy średniej, której żądania są reżymowi Putina całkiem bliskie i miłe. Dlaczego by reżym rosyjski nie miał pragnąć stać się godnym szacunku reżymem kapitalistycznym na modłę zachodnią?

Uzależnienie gospodarki europejskiej od tanich zasobów rosyjskich okazuje się drobiazgiem w obliczu rosnących pretensji gospodarki francuskiej pod adresem Niemców, którym zarzuca się świadome sabotowanie programu nuklearnego Francji? Unia Europejska wszakże stara się zapobiegać wewnętrznym, naturalnym i całkowicie oczywistym, konstytucyjnym sprzecznościom i antagonizmom między narodowymi grupami kapitału. Rządy Francji i Niemiec usiłują desperacko zapobiec rozpadowi UE bagatelizując w przekonaniu społeczeństw wrogie i agresywne działania wczorajszych sojuszników. Czym więc różniłaby się postawa Rosji od postawy Francji czy Niemiec w sytuacji powrotu do żywiołowości naturalnych konfliktów kapitalistycznych?

Fakt, że lewica tego nie dostrzega, może spowodować uzasadnione podejrzenie, że lewica składa się albo z agentów kapitalizmu, albo ze… skończonych kretynów.

Co więcej, wydaje się, że współpraca gospodarcza Europy z Rosją stanowiła fundament dalszego rozwoju względnie prosperującego społeczeństwa cieszącego się elementarnym zabezpieczeniem socjalnym. A także czynnikiem pokoju na kontynencie.

Oczywiście, rozwój takiej współpracy grozi odrodzeniem się podziałów sprzed I wojny światowej. Co do tego nie ma dwóch zdań. Przykro, ale odmrażają się nie tylko konflikty zamrożone rozpadem bloku wschodniego. Zamrożone powstaniem alternatywy w postaci ZSRR konflikty wewnątrzkapitalistyczne odmrażają się na naszych oczach. Wojna zastępcza USA ze wzrostem wpływów Chin w Europie tylko odmraża zastarzałe konflikty wewnątrzkapitalistyczne kontynentu. Powiedzmy, że dla reszty świata nie stanowi to większego problemu. Wiadomo, kiedy nasi wrogowie się biją między sobą, można poluzować zależności własne.

Dokładnie rozbicie współpracy z Rosją, dostępu do jej tanich zasobów, jest powodem, dla którego skończył się ostatecznie mit państwa socjalnego na Zachodzie Europy, a także mit kontynentu pokoju. Rozpad UE, nieuchronny już w tym momencie, oznacza nowe wojny o nowy porządek.

Oczywiście, temu scenariuszowi może zapobiec wyłącznie perspektywa rewolucyjna.

Czy jednak lewica rosyjska i europejska mają na myśli taką rewolucję?

Borys Kagarlicki zwraca uwagę na fakt, że rewolucja oznacza zmianę sposobu produkcji. Lewica nowoczesna jednak nie postuluje nigdzie zmiany sposobu produkcji, a tylko zmianę podziału wtórnego zysków.

Na tym stwierdzeniu moglibyśmy zakończyć rozważania o rewolucyjności w wykonaniu nowoczesnej lewicy i nie marnować bajtów przestrzeni wirtualnej.

Carine Clément, np. przedstawia tezę, iż większościowy wszakże proletariat świata jakoś nie prze do rewolucji, do jednoczenia się pod sztandarami rewolucji. Na tym tle Kagarlicki przedstawia po raz kolejny parodię rozumienia rewolucji przez różnych radykałów bez pojęcia o materii, którzy sądzą, że charakter rewolucji można zaprogramować. Kagarlicki bije się z własnym cieniem, ale służy mu to do osadzenia swego reformizmu na jakimś tle, które jest może wiarygodne dla nieletnich i zaćpanych fanów kanału Rabkor, ale totalnie nietrafne z pozycji ludzi mających jakiekolwiek rozeznanie w polityce.

Kagarlicki twierdzi więc, że – jak Lenin – włączać się trzeba w proces rewolucyjny, jakim on jest, np. w proces rewolucji burżuazyjnej i działać na rzecz jego radykalizacji. Super, drugi Lenin! Ale do jakiego punktu można posunąć radykalizację? Czy lewica współczesna miałaby odwagę Lenina, aby obalić Zgromadzenie Konstytucyjne, ten filar demokracji? Jak ma się radykalizm do kwestii pluralizmu partyjnego? Do kwestii demokracji jako najważniejszego wszakże elementu jedynie słusznej rewolucji?

Nikt nie da gwarancji, że rewolucja stanie się proletariacka, ostrzega Kagarlicki. Jednak lewica radykalna nie uzna słuszności rewolucji, która nie da gwarancji zachowania zasad demokracji burżuazyjnej. I klops!

Rozchodzimy się do domów.

Demokracja stanowiąca filar cywilizacji zachodniej, do której aspiruje lewica rosyjska, ma jako fundament wolność jednostki. Odwrotną stroną medalu jest atomizacja społeczeństwa, którą Kagarlicki być może racjonalnie wysuwa jako jedną z zasadniczych przyczyn nieprawdopodobieństwa rewolucji socjalistycznej.

No to, kolego, albo masz ciastko, albo je pożerasz. Typowe inteligenckie gadanie to niezdolność do zdecydowania się, co wybierasz.

Obserwacja lewicowej ekwilibrystyki w polu politycznym nieuchronnie przywodzi na myśl to, że lewica ma na myśli taką rewolucję (najlepiej duchową), która zmusi kapitał do solidarności z proletariatem.

Na to możemy tylko odpowiedzieć cytując Charles’a Gave’a: proletariat to idioci, którzy nie potrafią być nikim innym. Demokracja, czyli równość wobec prawa, przysługuje tylko jednostkom, osobom czy obywatelom. Obywatela, jednostkę wolną, osobą jest tylko i wyłącznie ten, kto posiada jakąś własność. Nie da się zmusić kapitału do solidarności z czynnikiem produkcji…

Lewica zgromadzona w video Rudoja ubolewa nad trudnościami, z jakimi boryka się lewica radykalna w pracy nad zebraniem w jedną całość, w jedną klasę obdarzoną wspólną samoświadomością owego „proletariatu” współczesnego, który stanowi skrajnie niekoherentny zbiór wolnych atomów, grupujących się na zasadzie wzajemnie sprzecznych interesów ekonomicznych. Łączy ich postawa klientelistyczna wobec kapitału.

Trochę mało jak na zaczyn rewolucji socjalistycznej…

Ale nie wedle dzielnych lewicowców.

Kagarlicki znajduje wspólnotę interesu z tymi przedstawicielami burżuazji rosyjskiej, która chce szczerze współpracy z demokratycznym Zachodem. Przynajmniej nie ma z nimi rozbieżnych interesów. Stąd jego gotowość do daleko idących ustępstw polityczno-programowych z liberalizmem. Najważniejsze to pokonać reżym, który… nie chce porozumienia z Zachodem demokratycznym. Zaraz, zaraz, czy Rosja nie współpracowała efektywnie z demokratycznymi Niemcami ku korzyści gospodarki niemieckiej? Czy przerwanie współpracy z Europą (na życzenie Europy) nie obróciło się na niekorzyść Europy? Rozdwojenie jaźni u Kagarlickiego, czy co?

A niby jak ma wyglądać współpraca między reżymami burżuazyjnymi? Dominujący nie chce usamodzielnienia się podporządkowanego. Pretensja do podporządkowanego, że nie potrafi się uwolnić, a jednocześnie pretensja, kiedy reżym jest zmuszony do szukania samodzielności lub podporządkowania się tam, gdzie go chcą? Lewica nie potrafi zrozumieć, że dla wprowadzenia demokracji w Rosji, reżym musi się usamodzielnić, ale nie może tego zrobić bez przeciwstawienia się Zachodowi, bo ten nie życzy sobie tej samodzielności. Jednym słowem, sytuacja doszła do ściany.

Brak demokracji jest bardzo dobrym narzędziem podporządkowania reżymu, bo wobec nieprzychylnego społeczeństwa może się dowoływać tylko do poparcia reżymu patronackiego. Wycofanie patronatu kończy się zawaleniem się reżymu.

Ale to nie jest jeszcze rewolucja.

Czego lewica nie rozumie i zrozumieć nie chce.

Rudoj porusza jeszcze problem ewentualnego rozpadu Rosji. Dla Kagarlickiego pomysł jest wyssany z palca. Bo niby Zachód nie ma interesu w tym, chociaż mapy istnieją.

Wedle Kagarlickiego, ZSRR rozpadł się, ponieważ wprowadzono prywatyzację i było co grabić. Dziś nie ma czego grabić, więc rozpadu nie będzie.

Po pierwsze, wydaje się, że Zachód, USA i Chiny mają nieco odmienne zdanie. Ponadto, jak twierdzimy od dawna, nie chodzi o to, aby politycznie rozebrać Rosję dla satysfakcji politycznego peepshow, ale o to, aby Europa i Chiny nie monopolizowały dostępu do zasobów Syberii. W sytuacji, w której zasoby Afryki wymykają się Zachodowi z rąk, bogactwo Syberii nie jest takie całkiem do pogardzenia.

Sytuacja podległości Europy wobec USA powoduje, że Europa nie ma siły ani dosyć desperacji na to, aby bronić swego monopolu do bogactw Syberii, który to dostęp gwarantuje Rosja, jej tytuł własności do nich. Rozbiór Rosji daje oczywisty dostęp na uprzywilejowanych zasadach przez USA.

Z tego obrazka nie wynika nic pocieszającego dla Rosji. Europa podporządkowuje się USA, ponieważ jest to ostatnia możliwość utrzymania pokoju między sobą, pomimo dramatu ekonomicznego. Koszty tej ceny pokoju będzie płaciło społeczeństwo europejskie, a i tak pokój jest raczej nie do utrzymania.

Jedynym ratunkiem jest rewolucja. Ale nie to, co sobie lewica nowoczesna wyobraża jako rewolucję „proletariacką”.

To parodia à la Kagarlicki, a nie rewolucja.

 

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
5 marca 2023 r.