Bezpieczeństwo czasów, w których żyjemy, stoi w odwrotnej relacji do stopnia ich ciekawości. A więc, żyjemy w niezwykle ciekawych czasach. Problemy, z jakimi się borykamy, możemy rozpatrywać na różnych poziomach uogólnienia, co nie ułatwia sprawy.

Ze względu na ujawnienie się totalnej niezdolności lewicy do zajęcia sensownego, adekwatnego do wyzwań stanowiska, które nie byłoby albo de facto podporządkowaniem się określonej linii oficjalnej, albo pełną kapitulacją wobec owej oficjalnej narracji, ludzie jeszcze jakoś tam poczuwający się do lewicowości są zmuszeni do przyjmowania perspektywy politycznej tradycyjnie przypisywanej prawicy.

A już wydawało się, że zatarcie różnic między lewicą a prawicą dokonało się już w okresie tryumfu tzw. nowej radykalnej lewicy nad instytucjami demokracji burżuazyjnej, co miało spowodować, że owe instytucje będą pracowały na rzecz celów lewicowych. Okazuje się, że owa symbioza przyniosła możliwość odrodzenia koncepcji nacjonalizmu i prawicowego światopoglądu. Jest to możliwe na gruncie demagogicznego złagodzenia prawicowych fundamentów społeczno-politycznych, ponieważ w okresie powojennym to lewica wzięła na siebie faktyczną, ideologiczną odpowiedzialność za instytucje burżuazyjne, zaś prawica mogła zająć wygodne stanowisko opozycji i punktować wszelkie niekonsekwencje lewicy. Oczywiście, wszystko nie jest takie jasne i jednoznaczne, niemniej praktyce „nieudany eksperyment” ZSRR okazał się również falsyfikującym doświadczeniem samej radykalnej lewicy na Zachodzie. Nie ważne jak bardzo lewica antytotalitarna odżegnywałaby się od autorytaryzmu modelu radzieckiego i aktywnie uczestniczyła w jego zwalczaniu, tym mocniej w braku tego ostatniego pozostaje ona z nim w niepokojącym związku.

Lewica zachodnia przyjęła jako aksjomat, że w dziedzinie rozwiązań ekonomicznych system kapitalistyczny posiada niezaprzeczalną przewagę nad modelem radzieckim. Kapitulacja ZSRR wynikała również z takiego przeświadczenia. Zachodni imperializm ma przy okazji niezbyt przyjemne uczucie, że zwycięstwo w tzw. Zimnej Wojnie nie wynikało z jasnego tryumfu świata burżuazyjnego, a z implozji ZSRR pod ciśnieniem ideologicznym, w tym ze strony zachodniej lewicy, która mając wspólny język ideologiczny z realnym socjalizmem była decydującym czynnikiem w owym załamaniu.

ZSRR przetrwał bowiem wojny interwencyjne oraz ekonomiczne wydane mu przez kapitał, przetrwał i był czynnikiem fundamentalnym w zwycięstwie nad nazizmem w II wojnie światowej, dając tym samym krajom Europy szansę na powojenny rozwój 30 „chwalebnych lat”, sam liżąc swoje ogromne i długo niezagojone rany. Nie przetrwał ofensywy ideologicznej nie tyle prawicowej proweniencji, co lewicowej, antymarksistowskiej.

Swoją drogą, ta ofensywa ideologiczna, która przedstawiała w lewicowym języku ideologicznym przewagę moralną społeczeństw burżuazyjnych, przez co ją legitymizowała i jednocześnie idealizowała, bez czego ta legitymizacja nie byłaby możliwa, była przyczyną, dla której przywódcy schyłkowego ZSRR i wczesnej Federacji Rosyjskiej mieli całkowicie fałszywe wyobrażenie o naturze przyszłych relacji wzajemnych Wschodu i Zachodu.

Poleganie na aksjomacie rzekomej racjonalności gospodarczej, która w cudowny sposób rzekomo eliminowała konflikty ekonomiczne między mocarstwami imperialistycznymi (co w sposób doskonały omawia i obnaża niezrównana Annie Lacroix-Riz), miała dawać Rosji akces do koncertu mocarstw europejskich na zasadach akceptowanej hierarchicznej zależności imperialistycznej, a więc z uwzględnieniem hegemonii USA. Jak wiadomo, tak się nie stało, nie tylko dlatego, że państwa ex-satelickie ZSRR bały się jak ognia powrotu dominacji rosyjskiej w tym regionie, ale głównie dlatego, że upadek ZSRR naruszał amerykańską wasalizację Europy w postaci soft, a więc rzekomo z uwagi na stałe radzieckie zagrożenie. Amerykańska hegemonia opierała się wyłącznie na pozorowanym zagrożeniu ze strony ZSRR i na faktycznym zespoleniu Europy Zachodniej na bazie konieczności poszukiwania i wspierania amerykańskiej dominacji nad resztą świata. Interesujące pod tym względem są geopolityczne koncepcje, a jakże amerykańskie, z których wynika, że stosunki kartograficznie „pionowe” między regionami mogą mieć charakter wyłącznie grabieżczy i kolonialny, przeciwnie niż relacje kartograficznie „poziome”, wymuszające ekspansję poprzez włączanie w swoje ramy i asymilowanie innych regionów, z pozostawieniem im odrębności kulturowej i ogólnie – tożsamościowej. Natomiast kolonizacja jest aktem eksterminacji lub wynarodowiania i niszczenia kultury, zastępując ją własną, wypierającą wszelką odmienność.

Naturalnym ruchem w obrębie kontynentu euroazjatyckiego jest ekspansja i asymilacja, która została umożliwiona po zaprzestaniu istnienia Żelaznej Kurtyny dzielącej oba regiony. Rzecz jasna, to wszystko odbywa się w ramach systemu klasowego, który nie może obiecać ustania wojen ekspansjonistycznych, wynikających z różnic plemiennych czy etnicznych, a więc i narodowych.

Rosji wydawało się, że jej naturalnym przeznaczeniem jest wejście w grono państw dominujących, chociażby z racji swojej wielkości i posiadanych zasobów. Dla USA jasnym było, że zbudowanie wielkości kontynentu europejskiego z zapleczem azjatyckim zagrażało ich mocarstwowości i globalnej hegemonii już z powodu siły inercji. Rosja miał nadzieję na dołączenie, w ramach ustalonej, globalnej hierarchii imperialistycznej, do grona państw neokolonialnych, dominujących nad światem globalnego Południa. Unia Europejska była od początku planem ekonomicznej samowystarczalności Europy Zachodniej, zabezpieczonej przez Stany Zjednoczone, które umożliwiają Europie panowanie nad dawnymi koloniami. Panowanie nad owymi koloniami rekompensowało Europie brak dostępu do zasobów państwa radzieckiego. Nie tylko w kwestii parasola atomowego, ale i panowania neokolonialnego, Europa Zachodnia była zwasalizowana przez USA.

Warto pamiętać, że polityka generała de Gaulle’a, która do pewnego stopnia przeciwstawiała się tej polityce wasalizacji, opierała się na założeniu dobrych stosunków z ZSRR i ogólniej z Rosją. Hegemonia USA nad Europą Zachodnią utrzymywała stabilność na starym kontynencie. Hamowaniu ambicji Francji służyło podtrzymywanie dawkowanej potęgi ekonomicznej Niemiec. W tej roli Niemcy nie po raz pierwszy oddawały Ameryce przysługę, co wyrażało się w dwuznacznej roli USA w II wojnie światowej. Wspólnota europejska była instytucjonalizacją owego twardego trzymania Europy Zachodniej za twarz. Warunkiem sukcesu było trwałe oddzielenie Europy Zachodniej od ZSRR / Rosji.

Ta „subtelna” gra polityczna została podważona w momencie upadku ZSRR. Nie miało tu znaczenia służalcze zachowanie przywódców postradzieckich. Zasadnicze zagrożenie mogło się pojawić ze strony dotychczasowych sojuszników. I pojawiło się, skoro nawet najbardziej zwasalizowane Niemcy – wbrew ostrzeżeniom swych panów amerykańskich – doprowadziły w krótkim czasie potem, jak rządy w Federacji Rosyjskiej przejął Putin dążący naiwnie do ustabilizowania i odbudowy gospodarki rosyjskiej po upadku lat 90-tych, a przy okazji nie dostrzegając niezadowolenia USA – współpracę gospodarczą z Rosją nawiązały, czego najbardziej bezczelnym objawem były nitki gazociągu łączące oba kraje bezpośrednio.

Czy nie było to zagrożenie dla dotychczasowego fundamentu stabilności Europy? Jak najbardziej.

Współpraca z Rosją wprowadziła tylnymi drzwiami możliwość ekspansji chińskiej na ten kontynent. Rozwój Chin był chyba największą porażką intelektualną USA od czasów ich powstania. Dezindustrializacja świata zachodniego na rzecz Dalekiego Wschodu wynikała z ideologicznego zaślepienia, którego źródłem była lewicowa doktryna twierdząca, iż źródłem wartości jest dowolny rodzaj działalności gospodarczej. Ta koncepcja opiera się na Marksie tylko w tej mierze, w której wartość stanowi czynnik podziału wartości dodatkowej, gdzie wartość dodatkowa oznacza panowanie nad określoną częścią bogactwa materialnego i jego dystrybucję w nadbudowie. Ma to zastosowanie w polityce kolonialnej i neokolonialnej, ale w odniesieniu do zagwarantowania trwałości reprodukcji społecznej (wymagającej materialnego, fizycznego zabezpieczenia) okazuje się zawodne. Bez dominacji politycznej i cywilizacyjnej, narzucenie relacji podziału przestaje być przywilejem jednej tylko strony wymiany.

Próba odbudowy gospodarki realnej w Europie – czym groziła ewentualna współpraca Niemiec i Rosji – uniezależniała kontynent od amerykańskiej pomocy w utrzymywaniu dominacji neokolonialnej w tzw. reszcie świata. Przy okazji groziła odrodzeniem animozji wojennych w Europie, jak w starych, dobrych czasach (belle époque) sprzed Rewolucji Październikowej, kładącej kres jakże dżentelmeńskiej I wojnie światowej.

Lewicowa ideologia reinterpretacji marksizmu w duchu sprzyjającym planom amerykańskiej hegemonii nad Europą i światem jest całkowicie kompatybilna z powyższym schematem. Wojny ekspansjonistyczne są najczęściej związane z rywalizacją o surowce i rynki bytu, a więc ideologia nowolewicowa rozwinęła twierdzenie, że sfera nieprodukcyjna może całkowicie zastąpić sferę produkcji materialnej. Co więcej, regiony dysponujące surowcami są na drodze do osiągnięcia modelu rozwiniętego kapitalizmu, co eliminuje poczucie winy z powodu neokolonialnego wyzysku. Fakt, że kraje owych regionów nie osiągają z uporem stadium rozwiniętego, wynika jednoznacznie stąd, że ich reżymy są skorumpowane i niedemokratyczne. Lewica walczy więc o instytucjonalność demokracji w tych krajach, w przekonaniu, że wpłynie to na ich miejsce w międzynarodowym kapitalistycznym podziale pracy.

Tymczasem doświadczenie naoczne pokazuje, że ewentualne sukcesy rozwojowe są związane z politycznymi interesami mocarstw imperialistycznych w tych regionach, albo (i) nie mają charakteru demokratycznego, tylko wręcz przeciwnie. Doświadczenie Chin wskazuje na to, że na sukces tego modelu złożyły się oba te czynniki: despotyczna władza polityczna i antydemokratyczna z perspektywy lewicowej burżuazja rodzima. Nic dziwnego, że śledząc ten przykład kraje zacofanych regionów świata szukają swojej szansy w stawianiu na „antydemokratyczną”, ale jedynie skuteczną formę władzy politycznej i industrializację z jakościową ekspercką pomocą chińską.

W obliczu tej jawnej oczywistości, prawica europejska doczekała się momentu swojego rewanżu za lata poniżenia, gdy ideologia nowolewicowa lepiej służyła interesom kapitału niż prawicowo-nacjonalistyczne mrzonki. Nic dziwnego, że to prawica dostrzega znaczenie uprzemysłowienia i analizowania gospodarki w kategoriach realnej produkcji, a nie lewica, która – wydawałoby się – byłaby do tego predestynowana. Prawicy marzą się starego typu konflikty, które dają możliwość postrzegania narodów jako witalne jednostki walczące jak na prawdziwych mężczyzn przystało o swoje Lebensraum. Fundamentem nowolewicowej wizji pozostaje dziecinne przekonanie, że spętany przez normy i instytucje demokratyczne kapitał będzie zniewolony na tyle, że będzie troszczył się o pogardy warte zabezpieczenie fizyczne życia biologicznego, zaś – całkiem zgodnie z Hanną Arendt – sfera wolności życia politycznego będzie mogła przybrać charakter wiecznej negocjacji między wolnymi obywatelami.

Lewica straciła swoje znaczenie w dzisiejszym świecie, ponieważ znalazła się całkowicie na marginesie faktycznych problemów współczesności, wskazując jednak na ich manifestujące się wyraźnie przejawy, jak kryzys ekologiczny, a więc kryzys pogranicza świata natury i świata społecznego.

Ta alienacja lewicy z politycznego dyskursu współczesności wyraża się w wystąpieniach jej najlepszych przedstawicieli. Wypowiedzi przedstawicieli lewicy cechuje nieznośne wodolejstwo i irytujący brak zauważania problemów, dylematów, sprzeczności, jednym słowem – te wypowiedzi są totalnie wyprute z jakiejkolwiek głębi, z jakiegokolwiek dążenia do pogłębienia tematu. Nie ma sprzeczności, istnieje tylko złośliwe upieranie się przy piętrzeniu przejawów złej woli u oponentów politycznych. Wszelkie problemy i sprzeczności są przez lewicę rozwiązywane w wyniku określenia jak powinno być modelowo, dobrze, wartościowo… I jeśli oponent nadal nie docenia tego wysiłku polegającego na roztaczaniu dobrotliwych wizji, powinien być przymuszony, zniewolony i zakneblowany. Oczywiście, przez instytucje burżuazyjnej demokracji, której podstawy materialne są przez nowolewicową ideologię podminowane. Lewica daje przyzwolenie na przemoc, która – z chwilą, gdy nieuchronnie ideologiczna i polityczną przewagę osiągnie prawica narodowa (jedyna realna odpowiedź na problemy, na które lewica nie chce odpowiadać) – obróci się przeciwko samej lewicy.

Dlatego zasadniczą sprawą jest dla nas zrozumienie spraw najbardziej fundamentalnych, cywilizacyjnych w perspektywie opozycji do nowolewicowej reinterpretacji marksizmu, której polityczne skutki weszły w swoje stadium apogeum obecnie, pozwalając na ich jasne wskazanie. Ale to temat na kolejne rozważania.

Te rozważania muszą podjąć problemy, na które wskazuje prawica, ponieważ dotychczasowa odpowiedź nowolewicowa zaprzecza, jakoby miały one odniesienie do rzeczywistości marksizmu. Faktycznie, wiele jest zafałszowań lub braku zrozumienia koncepcji Marksowskiej na prawicy. Część zarzutów wobec Marksa bierze za punkt wyjścia nowolewicową reinterpretację, przyjmując za dobrą monetę zapewnienia nowolewicowe o jej zgodności z doktryną klasyczną.

Naszym zdaniem, rozbieżności między prawicą a marksizmem mają naturę o wiele głębszą niż to, co wynika ze sprzeciwu prawicy wobec nowej lewicy, przytłumionego w swoim czasie koniecznością utrzymania niechcianego sojuszu z lewicowymi sprzymierzeńcami w walce z rzeczywistym zagrożeniem ze strony ruchu robotniczego. I na to nie wolno zamykać oczu.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
4 czerwca 2024 r.