No to się Piotr Ikonowicz doczekał historycznej sprawiedliwości. Został uznany za kombatanta. Piotr, który nierzadko bywa antykomunistą, a nawet więcej niż komunistą, otrzymał oficjalne potwierdzenie od burżuazyjnej władzy, że położył zasługi w walce z komunizmem. Może to zakończy rozdwojenie jaźni Piotra.

Żarty na bok.

Lewicowa opozycja demokratyczna w PRL była jak najbardziej lewicowa i socjaldemokratyczna w typie, czyli antykomunistyczna. W ich rozumieniu chodziło o zmianę systemu na taki, który będzie lepiej realizował zasady sprawiedliwości społecznej. W tym znaczeniu opozycja wydawała się bardziej socjalistyczna niż reżym biurokratyczny PRL. Tymczasem PZPR ewoluowała od czasów postalinowskiej odwilży w kierunku socjaldemokratycznym (reformy gospodarcze oraz ideologiczna walka frakcji socjaldemokratycznej i poststalinowskiej). Kierunek ewolucji biurokracji był ten sam, niezależnie od tego, czy była to biurokracja pro- czy antysystemowa.

Ekipa Gierka chciała wprowadzić w Polsce model socjalizmu wzorowanego na zachodniej socjaldemokracji, zachowującej władzę aktualnej klasy politycznej, ale opierającej swą legitymizację na innych przesłankach niż wypływających z tradycji rewolucji rosyjskiej. Konieczna w tym modelu pluralizacja życia politycznego otworzyła możliwość walki innym grupom aspirującym do władzy. Mimo to, wydawało się ekipie Mieczysława F. Rakowskiego oraz opozycji politycznej w Polsce, że ogólna sytuacja polityczna jest stabilna, że socjaldemokratyczny fundament społeczny w kraju jest jak skała. W pewnym sensie opozycja, jak i władza liczyły na to, że ZSRR weźmie na siebie trud utrzymania tego fundamentu. W tej zewnętrznie zapewnionej stabilnej sytuacji, nurty polityczne mogą walczyć ze sobą zajadle o władzę, nie dbając o wióry, które lecą. Interwencja radziecka była straszakiem, ale w głębi ducha, dla opozycji, była też glejtem, który miał zapewniać przewagę nurtowi opowiadającemu się za jakoś luźno rozumianym socjalizmem. Rzeczywistość okazała się złośliwa i na przepychance różnych modeli socjaldemokratycznych, socjalistycznych, anarchistycznych i radykalno-lewicowych skorzystał nurt prawicowy, promujący model gospodarki czysto kapitalistycznej.

Oczywiście, działacze opozycji, tacy jak Piotr Ikonowicz, tkwili w świętym przekonaniu, że totalitarna władza biurokratyczna jest na tyle silna i zmotywowana ideologicznie, że zapewni im ochronę z prawej strony sceny politycznej. Stąd ich tolerancja dla prawicy, Kościoła, nacjonalizmu w ramach pięknego, pluralistycznego ruchu społecznego Solidarność. Celem bezpośrednim było wysadzenie z siodła aktualnej ekipy rządzącej i zastąpienie jej własną, która będzie reformowała państwo i jego instytucje na wzór zachodniej demokracji państw opiekuńczych. Nie było ich celem stworzenie masowego bezrobocia, chociaż pierwszoplanowe znaczenie miało „zracjonalizowanie” gospodarki „komunistycznej”, tak aby stała się efektywna i konkurencyjna w ramach braterskiej konkurencji rynkowej bezwzględnego kapitalizmu. Jak to zrobić, żeby zachować naukowe podstawy reformy? O to miał się zatroszczyć specjalista od samorządności przedsiębiorstw, doc. Leszek Balcerowicz.

Problem w tym, że opozycja demokratyczna i lewica posttrockistowska w żaden sposób nie dostrzegała na horyzoncie kapitalizmu, któremu można by nadać przydomek: „dziki”. To był system „kapitalizmu socjalnego”, w którym liczą się zdolności i kreatywność, a nie pochodzenie społeczne.

W realnym socjalizmie grupą społeczną, która jako jedyna nie poddawała się nastrojom konformizmu, była klasa robotnicza korzystająca ze swego przywileju przywoływania co jakiś czas biurokracji do porządku. Była więc naturalnym oparciem dla wszelkich nurtów politycznych dążących do obalenia władzy, która legitymizowała swoje pretensje do rządzenia pustym sloganem „dyktatury proletariatu”. Należało jedynie wytłumaczyć robotnikom, na czym ich rola w społeczeństwie faktycznie polegała. Aksjomatem doktryn inteligenckich, które były po leninowsku wnoszone do świadomości klasy robotniczej, pozostawała teza o tym, że robotnicy są tylko wykonawcami projektów opracowywanych przez kreatywne mózgi i przynoszących gospodarce narodowej krocie, obecnie zawłaszczane przez ZSRR wykorzystujący swą hegemoniczną pozycję w bloku wschodnim. W socjalistycznej/socjaldemokratycznej koncepcji politycznej robotnicy zostali więc sprowadzeni do należnego im miejsca, czyli gdzieś na końcu rankingu przydatnych społeczeństwu warstw społecznych. Nie mieli żadnej samodzielnej roli politycznej do wykonania w koncepcji socjaldemokratycznej/socjalistycznej rewolucji. Robotnicy tradycyjnie mieli na pieńku z różnymi biurokratycznymi działaczami w swoich zakładach, tradycyjnie istniała nieufność w stosunku do „wielkopaństwa” inteligenckich filantropów politycznych. Niemniej, opozycja demokratyczna potrafiła zdusić na pewien czas swoją „wielkopańskość” wobec robola, notując tylko skrzętnie w pamiętnikach, że ci ostatni mieli nieuzasadnione przekonanie o swej podmiotowości w dziejących się procesach historycznych. Nic dziwnego w tej sytuacji, że podmiotowość swą robotnicy odczuwali bardziej po prawej stronie sceny politycznej, gdzie nie współczuto im, ale traktowano równo jako patriotów ze szczególnym obowiązkiem wobec wspólnej (panom, chłopom i robotnikom) Ojczyzny.

Rządząca biurokracja znajdowała się w bardzo niekomfortowej sytuacji: socjaldemokratyczna z przekonań, musiała uzasadniać swą władzę „dyktaturą proletariatu”, ponieważ opozycja demokratyczna (krew z krwi biurokratycznej i kość z jej kości) narzucała to kryterium rozróżniające jako legitymizujące jej własną wiarygodność wśród działaczy opozycji w ogóle. Z drugiej strony, biurokracja rozumiała, że jej przetrwanie zależy od zwycięstwa tej właśnie opcji opozycyjnej, której tworzyła parasol ochronny w postaci tła modelu „komunistycznego”, gwarantującego i kształtującego ramy zmian planowanych w pierwszym etapie transformacji ustrojowej. Powolne odchodzenie od modelu radzieckiego dawało możliwość stopniowego wprowadzania reform prodemokratycznych, tak aby opozycja demokratyczna zachowała pewną i stabilną władzę. Okrągły Stół był właśnie próbą zafiksowania takiej drogi transformacji. Cała misterna gra została jednak wywrócona do góry nogami w trakcie jednego dnia. Po wyborach czerwcowych okazało się, że otwarta rywalizacja między nurtami politycznymi, których do tej pory jednoczyła walka przeciwko „totalitarnemu komunizmowi”, stała się faktem.

Wcześniejsze ustalenia przestały obowiązywać. Społeczeństwo zorientowało się, że specyficzna polska droga do kapitalizmu, z radziecką gwarancją osłony socjalnej, stała się nieaktualna. Próba zawrócenia czasu, czyli Wisły kijem, dzięki zagłosowaniu na „postkomunistów” okazała się porażką. Biurokracja wraz z jej opozycyjną emanacją nie zarządzała już procesem przemian, ale musiała sama walczyć o swoje w równej rywalizacji z przeciwnikami, którzy rozplenili się niczym chwasty (nierzadko własnego chowu, jak np. Leszek Balcerowicz i jego formacja ideologiczna). ZSRR nie spełnił swej roli roundupa wobec konkurencji, a jego własna biurokracja wykorzystała polskie doświadczenie jako pomocne we własnej transformacji. Nie licząc już na socjaldemokratyczny transfer władzy, biurokracja radziecka wykorzystała moment zaskoczenia i po trupach przekształciła się w oligarchię oraz jej akolitów nie dając najmniejszej szansy poststalinowskim oponentom, których nie uważała już – za polskim przykładem – za użytecznych idiotów. Rozstrzelanie parlamentu przez Jelcyna było wyraźnym ogłoszeniem tej świadomości rodzącej się klasy kompradorskiej burżuazji rosyjskiej.

Wszystko to nie na długo zmąciło dobre samopoczucie polskim opozycjonistom z lewa. Podobnie jak Piotr Ikonowicz, odnaleźli się w roli opozycji jej królewskiej mości miłościwie panującego nam kapitału, a następnie w roli obrońców uciśnionych i pokrzywdzonych przez system, o który walczyli własnymi rękami. Na czym polegał błąd? Kapitalizm to nie wybieranie dobrych stron, a odrzucanie złych, to system oferowany w pakiecie. Kapitalistyczna, sorry, rynkowa gospodarka wymusza swój specyficzny model struktury społecznej. Kapitalizm socjalny był wyjątkiem potwierdzającym regułę, a koszty tej mistyfikacji pokrywały gospodarki Peryferii.

Z perspektywy końca XX wieku system socjalistyczny wydawał się trwały, a przynajmniej kapitalizm nie wydawał się bardziej stabilny. Prawdą jest, że o zwycięstwie kapitalizmu nad realnym socjalizmem zdecydowały więc siły wewnętrzne państw „bloku wschodniego”, a mianowicie własny program ideowo antykomunistycznych formacji opozycyjnych wobec realsocjalizmu. To wynika wprost z przeciwieństwa między koncepcją Marksa i Lenina (z wszelkimi różnicami zależnymi od konkretnej sytuacji politycznej, ale spójną w podstawowych elementach) a koncepcjami lewicowymi, które zrodziły się w opozycji do koncepcji Marksowskiej, na gruncie wiary w konwergencję kapitalizmu i systemu demokratycznych instytucji społeczeństwa. Fundamentem fundamentów jest tu i pozostaje interpretacja podstawowego konfliktu klasowego. Marksowsko-Leninowska koncepcja stoi w opozycji do mienszewickiej, która następnie stała się zaczynem dla powstania neomarksistowskich interpretacji. Analizując okres PRL, zauważamy, że koncepcja tzw. marksizmu-leninizmu, czyli stalinowska (kontynuacja antymarksowskiej linii rewizjonistycznej) odpowiedź na izolację ZSRR, uznawała „dyktaturę proletariatu” za podstawę legitymizacyjną, nie mającą żadnego innego znaczenia praktycznego. Sowietolodzy znali system bardzo dobrze, nierzadko od wewnątrz, i rozumieli, że slogany o władzy robotników i chłopów są tylko zasłoną dymną dla wielkomocarstwowych ambicji Stalina, neutralizującą opinię publiczną na świecie i utrudniającą propagandę antykomunistyczną. Faktycznie, Stalin nie tyle chciał rozszerzenia socjalizmu na cały świat, co wpisywał się w kapitalistyczny porządek podziału stref wpływu. Stalin wykończył kadrę bolszewicką w swoim kraju i w partiach komunistycznych innych krajów, co skutecznie przerwało ciągłość ideową nurtu komunistycznego od Marksa, przez Lenina do działaczy ruchu robotniczego o względnej samodzielności. Teoretyczne podstawy marksistowskiej interpretacji konfliktu klasowego zostały w logice rewizjonizmu całkowicie zapomniane.

Już Trocki przewidywał, że jedyną racjonalną dla biurokracji radzieckiej linią ewolucji będzie skłanianie się ku przemianie w burżuazję kompradorską. Kontynuowanie linii rewolucji rosyjskiej i marksizmu byłoby stawianie na konsekwentną zmianę ustrojową opierając się na dyktaturze proletariatu. Odrzucenie specyficznej misji i roli klasy robotniczej w wyzwoleniu pracy prowadzi, jak pokazała historia, do odrzucenia socjalistycznej alternatywy wobec kapitalizmu jako takiej. Dynamika gospodarki kapitalistycznej wymaga przekierowania sił wytwórczych dla celów społecznych, co jest możliwe tylko pod warunkiem, że o tym kierunku będą decydowali ci, którzy wytwarzają dobra niezbędne dla reprodukcji codziennego życia społecznego. Tylko oni bowiem mogą adekwatnie stwierdzić, ile wysiłku warto włożyć w daną produkcję. Kalkulacja nakładu sił i efektów należy do nich, ponieważ to ich siły, ich wysiłek wchodzi w grę. Inne warstwy społeczne wyobrażają sobie na własny obraz i podobieństwo, że ten wysiłek i efekt są od siebie oderwane. Jeżeli chcesz mieć jakieś dobra materialne, to wysil się sam. Wtedy łatwiej określisz czy jest to rzeczywista potrzeba, czy tylko zachcianka. Oderwanie produkcji materialnej reprodukcji życia społecznego od wysiłku całego społeczeństwa powoduje, że pozyskiwanie dóbr materialnych wydaje się równie łatwe (w sensie warunków ograniczających z zewnątrz), co pozyskiwanie innych dóbr, np. wynikających z wysiłku kreatywnego. Chodzi o to, że produkcja dóbr materialnych, niezbędnych do reprodukcji, zawiera w sobie także i nasz stosunek do przyrody, do jej nadmiernej eksploatacji, co obecnie staje się problemem dla całego społeczeństwa ludzkiego. Dla grup oderwanych od sfery produkcji materialnej, tego typu zależności pozostają siłą rzeczy abstrakcją. Stykają się z nimi na wakacjach, ale kompletnie nie zauważają, jeśli w grę wchodzi kontynuowanie ich normalnego, codziennego trybu życia. Aktywizm ekologiczny stał się osobną działką, podobnie jak filantropia i społecznikostwo, co sprawia złudne wrażenie, iż stworzenie instytucji zajmującej się daną problematyką gwarantuje rozwiązanie problemu, a przynajmniej zarządzanie nim. Nic bardziej złudnego. Jest to tylko odsuwanie i zamazywanie problemu. Kapitalizm doszedł do kresu możliwości kontynuowania tego zamiatania pod dywan.

Ewolucyjną metodą transformacji kapitalizmu jest powrót do formacji stagnacyjnej, hierarchicznej i zrównoważonej w jakimś stopniu. Polega to na tym, że osiągnięcia techniczne będą w zasięgu elit, jako zabawki, natomiast klasy podporządkowane wrócą do swego statusu świata quasiprzyrodniczego, dostarczającego podstawowych dóbr materialnych na zasadzie względnej obfitości (pełnej dla elit, ograniczonej dla pozostałych grup społecznych). Ideologicznie jesteśmy przygotowywani na tę zmianę. Zaczyna się propaganda wartości arystokratycznych, w pełni adekwatna do kryterium merytorycznych zasług forsowanych przez społeczną lewicę radykalną. Powoli dopiero zaczyna docierać do działaczy, że są zmuszeni do znalezienia się po odpowiedniej stronie przepaści dzielącej społeczeństwo. Pandemia przyspiesza owo dojrzewanie świadomościowe. Przede wszystkim, otwiera oczy na fakt, że podstawowe dobra materialne nie są dostępne za darmo, tj. dzięki wyzyskowi bezpośrednio produkcyjnych pracowników sfery produkcji, co można traktować jako „czarną skrzynkę”. To zjawisko jest powodem, dla którego narasta panika w warstwach pośrednich, inaczej – drobnomieszczańskich. Kapitał potrzebuje wyłącznie pracowników produkcyjnych bądź służby opłacanej z dochodów własnych. Jeżeli pracownicy produkcyjni będą żyli na skraju przetrwania biologicznego, zbędne będzie utrzymywanie całej społecznej infrastruktury, która stanowi rozdział wtórny wartości dodatkowej. Na pewno skończył się już świat, w którym dominowała żywiołowość wymagająca „bezpańskiego” otoczenia. We współczesnym świecie zaczyna brakować takiego otoczenia, wszystko jest czyjąś własnością. Swoja drogą, to taki ideał Murraya Rothbarda, który sięgnął bruku.

I tu wracamy do punktu wyjścia – ideą zmiany ustrojowej realnego socjalizmu na gospodarkę rynkową było to, że w warunkach gospodarki „bezpańskiej” rośnie marnotrawstwo. Każde przedsiębiorstwo powinno mieć swego właściciela, aby ten mógł decydować, co jest racjonalne w danych warunkach, a co nie. Paradoksalnie, lewica radykalna proponuje przeniesienie modelu zarządzania fabrykami (przedsiębiorstwami sektora produkcyjnego) na zarządzanie przedsiębiorstwami nadbudowy (nieprodukcyjnymi). Oczywiście, ma to swój sens. Niemniej, lewica radykalna pozostawia obszar zarządzania sektorem produkcyjnym w kompetencji kapitału (który deleguje menedżerów do reprezentowania interesu kapitału). Ideologicznie, wszystko gra – zarządzają pracownicy najemni, bo menedżer też takim jest. Od kapitalisty wymaga się tylko i wyłącznie podzielenia się zyskiem, czyli tym, co pozostaje już po pierwotnym podziale wartości nowowytworzonej, o którego proporcjach decyduje kapitał. Bez słowa sprzeciwu ze strony lewicy. Na zasadzie, że robole i tak dostają już powyżej swoich kwalifikacji i śmiesznie dużo w porównaniu z pracującymi kreatywnie.

Podczas gdy są to dwa różne poziomy życia gospodarczego.

Tymczasem, kapitalista sfery nieprodukcyjnej jest silny siłą kapitalisty produkcyjnego, nie ma mowy o zmianie reguł gry, a co najwyżej o nietrwałych zdobyczach, które stają coraz trudniejsze do utrzymania w miarę jak narasta obiektywny kryzys. Kapitaliści udają, że kryzys jest wynikiem pandemii, a nie jest obiektywnym kryzysem strukturalnym kapitalizmu. Postępuje niezauważalnie zmiana struktury społecznej, bo celem jest przezwyciężenie pandemii, po której nastąpi niby powrót do tzw. normalności. Osobom znającym hasło „powrotu do normalności” z lat 80. i 90. ub. stulecia nóż się w kieszeni otwiera. Świat po pandemii będzie już zupełnie inny. Zgodny z logiką przezwyciężania najbardziej szkodliwych stron kapitalizmu, związanych z rozpasaną konsumpcją. Nie da się tego osiągnąć bez ograniczenia konsumpcji jako takiej, w tym i swobody przemieszczania.

Alternatywą pozostaje niezmiennie dyktatura proletariatu.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
30 maja 2021 r.