W czasach Marksa rewolucje wybuchały w krajach przodującej w rozwoju Europy, ponieważ tam panował ruch: uprzemysłowienie, które zmieniało strukturę społeczną, wykolejając ludzi z dotychczasowej, chwiejnej, ale zawsze, równowagi.

Na Wschodzie Europy (pod panowaniem cara) panował zastój, więc nieznośne nawet stosunki społeczne nie rodziły perspektywy zmiany (za duża inercja systemu). Co więcej, carat ze swoją inercją był siłą pomagającą zachodnioeuropejskiej reakcji w przeciwstawianiu się ruchom rewolucyjnym, które były bardzo dynamiczne, ale wciąż zakorzenione w minionych walkach narodowych i słabo upolitycznione w tej części, która dotyczyła ruchu robotniczego. A z tą właśnie klasą związana była największa wówczas dynamika. Wszystko się pod ten ruch podczepiało, żeby zyskiwać „elektorat” dla swych partykularnych celów.

Koniec XIX wieku przyniósł znaczący ruch w gospodarce Rosji. Tutaj akurat (paradoksalnie), w związku z rozumieniem marksizmu jako teorii wspierającej rozwój kapitalizmu (legalny marksizm), ruch polityczny kształtował się w zasadniczej części jako sprzeczność między robotnikami a kapitalistami. Wokół tej sprzeczności organizowały się pozostałe siły polityczne. Takie było podłoże specyficznej sytuacji, w której akurat w Rosji mogła wybuchnąć rewolucja proletariacka. Dynamika świeżego uprzemysłowienia plus importowana z Zachodu myśl polityczna na najwyższym ówcześnie poziomie i dotycząca zasadniczego antagonizmu – w Rosji i na świecie.

To, że rewolucja proletariacka pod znakiem marksizmu nie wybuchła na Zachodzie Europy, jest związane z faktem, że tam marksizm jako teoria odrębna od pozostałych koncepcji lewicowych nie osiągnął takiej przewagi w ruchu robotniczym, jak w Rosji, gdzie praktycznie nie miał równego sobie rywala. Niemniej sprzeczności między marksizmem a anarchizmem istniały po obu stronach Elby. Legalny marksizm dał jednak teorii Marksa (nawet w sprymitywizowanej przez marksistów ex cathedra wersji) przewagę nad anarchizmem w totalitarnym reżymie caratu.

To by tłumaczyło dlaczego rewolucja mogła wybuchnąć w Rosji, najsłabszym ogniwie. To jednak, że nie zapoczątkowała rewolucji proletariackiej w Niemczech i w Europie, było związane z czynnikami podobnie „subiektywnymi”, jak te, które w Rosji carskiej dały przewagę marksizmowi w ruchu robotniczym. A mianowicie, siły polityczne na Zachodzie bynajmniej nie hodowały marksizmu w cieplarnianych warunkach, ale intensywnie zwalczały go z różnych pozycji i z różnym powodzeniem, niemniej marksizm był traktowany jak śmiertelny wróg przez coraz liczniejsze tendencje polityczne, które widziały możliwość kompromisów z kapitalistycznymi rządami w ramach wywalczanych przez nie ustępstw owych rządów przyznawanych w celu utrzymania burżuazyjnego status quo.

*

Marks mylił się w różnych kwestiach bieżących, ale kwestia rewolucji proletariackiej akurat do tych „pomyłek” nie należy. Zgodnie z tendencjami rozwoju i dojrzałości do wykorzystania przewrotu rewolucyjnego do budowy społeczeństwa socjalistycznego, planowanie jej na rozwiniętym Zachodzie było jak najbardziej racjonalne i na naukowych przesłankach. Wywoływanie rewolucji proletariackiej w kraju chłopskim byłoby idiotyzmem z dowolnej perspektywy. Co innego, kiedy kraj zaczyna się industrializować i to bardzo dynamicznie, choć wybiórczo, a do destabilizacji starych stosunków dokłada się brak stabilizacji nowych, gdy tymczasem (jednocześnie) gotowa jest teoria, która adekwatnie tłumaczy zaznaczającą się dopiero tendencję i wykorzystuje splot okoliczności obiektywnych i subiektywnych.

Naukowcy akademiccy mylą trafność, z jaką jakaś teoria przewiduje tendencje, z „proroctwem” dotyczącym kwestii tego, czy przewidywana tendencja zwycięży, czy nie. To drugie nie jest kwestią nauki, ponieważ nauka nie zajmuje się wieszczeniem tego, w jaki sposób będzie przebiegała przyszłość.

Łatwiej jest wywołać konkretny ruch wykorzystujący istniejącą tendencję, jeśli mamy do czynienia z dynamicznymi procesami społecznymi. Ale żeby coś jeszcze z tym zrobić niegłupiego, trzeba mieć adekwatny program. Napoleońska zasada „on s’engage et puis on voit” zaprowadziła go na św. Helenę. W przypadku klas podporządkowanych, to zazwyczaj ich oponentka – klasa panująca – narzuca porę konfrontacji. Ruch bolszewików wykorzystał moment, w którym to klasa robotnicza wybrała moment konfrontacji i to dało jej kolosalną przewagę, którą zmarnowały, najpierw, kierownictwa partii socjaldemokratycznych, a później władza biurokratyczna. To ostatnie zjawisko (biurokracja) dowodzi, że Marks się nie mylił – zwycięstwo rewolucji proletariackiej jest uzależnione od zwycięstwa rewolucji w krajach rozwiniętych. Nota bene, Lenin miał tego świadomość, a jednocześnie nie był takim megalomanem jak Stalin, żeby rościć sobie pretensje do takiej uzurpacji, jak zbudowanie socjalizmu w odosobnionym kraju.

Wyciąganie wniosków ogólnoteoretycznych z doświadczeń historycznych, których istota daje się wyjaśnić konkretnie, jest niezbyt naukowe. Wciąż najłatwiej jest być akuszerem rewolucji w krajach, gdzie panuje destabilizacja społeczna. Jeśli jednak spojrzeć na współczesny świat, to ta destabilizacja obejmuje coraz wyraźniej kraje kapitalistycznego centrum. Niestety, przez ostatnie 100 lat sytuacja w teorii adekwatnej do zapewnienia sukcesu przyszłej rewolucji nie zmieniła się na korzyść. Dlatego walki współczesnej lewicy przypominają bardziej rewolucyjne wrzenie w XIX wieku niż rewolucje XX wieku, z Październikową na czele.

Kolonialny wyzysk Trzeciego Świata staje się coraz bardziej problematyczny i przyjmuje postać tego, co zachodnioeuropejscy naukowcy w swym apokaliptycznym amoku postrzegają jako „zderzenie cywilizacji”. Nierozwiązane problemy formacji kapitalistycznej, jeśli nie zyskują rozwiązania zachowującego poziom sił wytwórczych przy jednoczesnej zmianie stosunków produkcji (postulat marksizmu), są rozwiązywane jak dotychczas w historii – przez zniszczenie danej cywilizacji i zastąpienie jej nowym barbarzyństwem.

Zniesienie własności prywatnej (środków produkcji), oczywiście, niczego samo z siebie nie zmienia. Zastąpienie władzy kapitału przez despotię państwa (własności prywatnej własnością upaństwowioną) pozostaje nadal wyzyskiem bezpośredniego producenta, który tymi narzędziami pracuje, sam będąc częścią środków produkcji. Nawet jak najbardziej egalitarna (sprawiedliwa) redystrybucja produktów codziennego utrzymania wśród obywateli państwa nie oznacza zniesienia wyzysku bezpośredniego producenta, pracującego upaństwowionymi narzędziami produkcji.

Dlatego rzeczywiste uspołecznienie środków produkcji polega na politycznym fakcie przyznania dyspozycji owymi narzędziami przez bezpośrednio posługującego się nimi. Chodzi przy tym o środki produkcji (surowce poza maszynami) przeznaczone do wytwarzania dóbr masowego użytku czy wykorzystywanych do wytwarzania dóbr i usług masowego użytku.

Ponieważ to ten wytwórca podlega wyzyskowi niezależnie od formalnego kształtu państwa, niezależnie od formy własności środków produkcji. Upowszechnienie własności środków produkcji nie zabezpiecza przed wyzyskiem bezpośredniego producenta. Anarchistyczne rozwiązanie polega z grubsza na takim rozdrobnieniu produkcji, żeby każdy był bezpośrednim właścicielem i dysponentem produktem. To powoduje jednak brak spójności systemu jako całości, zdaje egzamin w przypadku produkcji dóbr niemasowych. Dlatego, przy utrzymaniu rozbudowanej struktury organizacji społeczeństwa, konieczne jest rozwiązanie polityczne, które w marksizmie określa się krótko terminem „dyktatura proletariatu”. Jego bezpośrednim celem jest narzucenie utrzymania interesu bezpośredniego producenta jako priorytetu i organizowanie systemu społecznego wokół tego jednego wymogu jako atrybutu społeczeństwa bezklasowego. Reszta to akcydensy.

Trudno sobie wyobrazić większych wrogów biurokracji niż zwolennicy dyktatury proletariatu, rozumianej w powyższym sensie (a nie w stalinowskiej nowomowie, która przeczyła w rzeczywistości temu, co głosiła w hasłach), a przecież również problem biurokracji należy rozpatrywać w kategoriach analitycznych, a nie emocjonalnych.

Kapitalizm miał swoje ćwierć wieku (analogicznie jak stalinizm) sukcesu. Okres „chwały” kapitalizmu przypadł na 25 lat powojennych i był odbiciem faktu zrozumienia przez burżuazję, że musi zareagować na sukces stalinizmu trwający od lat trzydziestych. W USA zrozumienie dla elementów „państwa socjalnego” zaczęło się już w latach 30-tych, a więc było bezpośrednią odpowiedzią na wyzwanie ZSRR. Był to okres mimikry, podczas której kapitalizm nałożył maskę systemu „socjalnego”. Jak mówi Vivek Chibber, współcześnie wracamy do „czystej formy kapitalizmu”, od której „państwo socjalne” było tylko chwilowym odstępstwem.

Przez cały ten okres trwał nacisk na ZSRR i jego gospodarkę ze świadomością dążenia do zniszczenia systemu, który zakwestionował kapitalizm jako taki. Nie ma powodu, aby sądzić, iż biurokracja – dla podtrzymania swej funkcji oświeconej despotii – nie wolałaby, w dogodnej sytuacji, zachować się jak kasta zarządzająca „państwem socjalnym”. Państwo to bowiem nie likwiduje wyzysku bezpośredniego producenta, dzięki temu wyzyskowi zachowuje możliwość kupowania lojalności pozostałych warstw społeczeństwa, uzależnionych od jej woli dysponenta dochodem i dochodami.

Dlatego konieczne dla celów propagandy burżuazyjnej jest przypisywanie biurokracji „realnego socjalizmu” cechy wyjątkowej krwiożerczości, związanej koniecznie z charakterem ideologii „komunistycznej” – totalitarnej z zasady. Administrator własności określonej klasy właścicieli środków produkcji do pewnego stopnia utożsamiać się może ze społeczeństwem jako ledwie sługa klasy panującej. Określone reguły państwa demokratycznego nie służą społeczeństwu do wyrażania swej suwerennej woli, ale do wzajemnego szachowania się biurokracji walczącej o przywileje ze strony klasy panującej. Stąd korupcja i niezbyt skuteczne metody kontrolowania się nawzajem przez członków biurokracji państw demokratycznych. W „realnym socjalizmie”, z braku klasy panującej, korupcja nie była większym, ani nawet równoważnym problemem, ponieważ biurokracja państwowa czerpała bezpośrednio z dochodu narodowego i nie musiała między sobą rywalizować na tym polu. Jednocześnie, jako grupa pełniąca obowiązki klasy panującej, stała w bezpośrednim konflikcie ze społeczeństwem, które w miarę rozwoju i wzrostu liczebnego warstw uzależnionych od biurokratycznej redystrybucji dochodów, przejawiało niesłychany dla tej biurokracji poziom zachłanności. Przynajmniej w porównaniu z robotnikami, którzy byli wdzięczni za brak bezrobocia – dopóki pamiętali ten problem z własnego doświadczenia przedwojennego lub z przekazu rodziców.

Biurokracja skuteczniej niż w kapitalizmie zapośredniczała związek między klasą robotniczą jako dostarczającej biurokracji środków do panowania nad społeczeństwem a resztą społeczeństwa. W kapitalizmie biurokracja państwowa jest uważana przez prawicę za przeszkodę dla sprawnego funkcjonowania wolnego rynku i warstwę nikomu nie potrzebną. Ale nie jest traktowana jako samodzielny problem. Przez lewicę nie jest traktowana poważnie, ponieważ prawdziwym wrogiem jest kapitalista. W kapitalizmie więc biurokracja może wspomagać kapitał w pacyfikacji buntu społecznego, podobnie jak lewicowe, prokapitalistyczne, wzywające do „państwa socjalnego”, nurty polityczne. Nienawiść koncentrująca się na poszczególnych sługach kapitału (włącznie z prezydentami republik) przedłuża żywot systemu dzięki zastępowalności rządów w ramach pacyfikującej zabawy w demokratyczne wybory. Jednocześnie, doświadczenie państw opiekuńczych, w których biurokracja wyszła na plan pierwszy i zdołała wykorzystać strach kapitału dla przeforsowania proredystrybucyjnych metod rządzenia, sprawia, że nie dostrzega się opresyjnej funkcji państwa jako takiego, a tylko jego konkretne formy.

Problem z biurokracją „realnego socjalizmu” nie polegał na braku programu socjalnego, ale na tym, że system biurokratyczny, pacyfikujący klasę robotniczą, nie był zainteresowany w rychłej zmianie sposobu produkcji i dynamicznym rozwoju sił wytwórczych. Legitymizacja biurokracji opierała się na wdzięczności robotników za stabilny rynek pracy. Jednocześnie, czyniła biurokracja w ten sposób pozory modernizacji gospodarki kraju, pozostając bezpiecznie w ogonie gospodarki kapitalistycznej, ponieważ miała wystarczająco dużo problemów bieżących, z którymi nie dawała sobie rady. W kapitalizmie biurokracja państwowa nie musi sobie dawać rady, wystarczy że będzie pacyfikowała społeczeństwo w momencie kryzysu, żeby dać kapitałowi wolną rękę w szukaniu wyjścia.

W „realnym socjalizmie”, gdzie biurokracja państwowa zlewała się z partyjną, problemy jednej były automatycznie problemami drugiej – problemy techniczne były automatycznie problemami politycznymi. Rozwiązywaniu problemów technicznych przeszkadzało, że były one bezpośrednio problemami politycznymi.

W tym sensie realny socjalizm nie był kapitalizmem państwowym, ponieważ nie spełniał i nie mógł spełniać tych samych, technicznych funkcji. Przekonanie o tym, że mieliśmy do czynienia z kapitalizmem państwowym powoduje, że krytyka biurokratyzmu zmienia się wraz z upływem czasu w jej apologię, zwłaszcza pod wpływem przejmowania posttrockistowskiej koncepcji kapitalizmu państwowego przez ex-apologetów biurokracji PRL w celu zyskania sobie alibi racjonalności popierania biurokracji przeciwko klasie robotniczej, którą zagospodarowywała opozycja antykomunistyczna, jak dziś robi to prawica.

To wszystko nie sprzyja jasności teoretycznej i programowej lewicy, wpychając ją w rzekomy wybór między totalitarnym państwem opiekuńczym a opartą na nierównościach społecznych demokracją burżuazyjną. Trudno w tej sytuacji wymagać od lewicy samodzielności myślenia, a przede wszystkim – odwagi samodzielnego działania opartego na samodzielnej teorii.

Pozostaje nam kwestia działań doraźnych (np. na rzecz lokatorów), których mniej lub bardziej uzasadniony brak jest powodem dla wzajemnych wyrzutów na lewicy. Działania doraźne mają znaczenie dla zyskiwania sojuszników dla programu zniesienia wyzysku jako takiego. Działania takie obejmują najczęściej ludzi, którzy znaleźli się na marginesie społeczeństwa, a więc domniemywa się, iż są skłonni do krytycyzmu wobec systemu, w którym nie potrafią sobie dobrze radzić. Na tym jednak polu lewica musi konkurować z całą masą różnych organizacji, które na swój sposób tłumaczą brak sukcesu owych ludzi – nierzadko bardziej przekonująco, ewentualnie dają skuteczniejszą pomoc. Zwłaszcza, że lewica uzależnia (niczym Marek Kotański) swoją pomoc od pracy własnej podopiecznych. Działalność ta jest w ostatecznym rozrachunku niekończącą się opowieścią dopóki refleksja „zwykłych” ludzi nie zostanie skonfrontowana z obiektywnie istniejącą narracją marksistowską nastawioną na konkretną zmianę. Dopóki nie będzie istniał ten zobiektywizowany wybór polityczno-społeczny, dopóty działacze lewicowi będą pracowali na podtrzymywanie kapitalizmu przy życiu poprzez wymuszanie cząstkowej racjonalizacji na systemie. Powszechniejszy zasięg mają działania prawicowych instytucji, które są dotowane z różnych źródeł. Nie wiadomo, czy większego pożytku nie byłoby z działalności kulturalnej, podnoszącej poziom świadomości społecznej.

Brak antysystemowej odpowiedzi lewicy na kapitalizm sprawia, że działania bieżące są bezproduktywne z perspektywy samej lewicy antykapitalistycznej, a ludzi, których udaje się przekonać, nie ma jak przywiązać do nieistniejących programów politycznych.

Jeżeli działacze nie potrafią dopomnieć się o swoje prawa, jak uznanie i dostęp do lokalu, to nie są wiarygodni jako doradcy. A pośredników między zapomogą państwa a potrzebującymi już więcej nie potrzeba. Wystarczy Ikonowicz i jego rozbudowana sieć.

Właściwa działalność polegająca na sprzeciwie nie może być organizowana przez samych działaczy. Pewnym usprawiedliwieniem jest działalność związkowa, bo to naturalne miejsce dla zorganizowanego sprzeciwu. Ludzie sami nie widzą alternatywy, zaś ta, którą proponują działacze, mieści się w ramach systemu, w jego instytucjach.

W Rosji organizowanie kółek marksistowskich jest wyrazem działalności antysystemowej i daje ludziom niezorganizowanym możliwość dostrzeżenia czegoś istniejącego obiektywnie, poza nimi, a co może się im przydać w ich własnej, jeszcze nieuświadomionej walce. Jesteśmy na etapie, na którym nie działa się „dla” innych, ale wskazuje innym drogę, którą się idzie samemu. Inaczej nie przebije się muru, jak tylko – głową.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
10 maja 2019 r.