W przeddzień I wojny światowej, socjaldemokratyczni przywódcy ruchu robotniczego zdradzili własne ideały międzynarodowej solidarności klasy robotniczej i sprzeniewierzyli się własnym programom, głosując za kredytami wojennymi. Dziś historia powtarza się… jako farsa. Etap zdrady lewicy mamy już za sobą. Kolejne etapy przed nami. To, że zdrada nastąpi nieuchronnie było dla nas jasne, kiedy jeszcze pewnie nikomu nie majaczyła wojna na większą niż lokalną skalę.

Imperializm nie może istnieć inaczej, jak poprzez wojny wspierające interesy ekonomiczne „swojego” kapitału. Na tym opiera się możliwość utrzymania przez kapitał pokoju klasowego w „swoim” społeczeństwie. Sklerotyczna w swym nowolewicowym dogmatyzmie lewica, dla której walka klasowa sprowadza się do domagania się zabezpieczenia socjalnego od kapitału, musi godzić się na wojny imperialistyczne, ponieważ godzi się na gospodarkę kapitalistyczną.

Minimum lewicowej postawy w Polsce, to domaganie się wyrzucenia baz NATO z terenu Polski, teraz i natychmiast. Niekoniecznie zaś domaganie się, aby respektowano w tych bazach prawa osób transpłciowych.

Jednak lewica posttrockistowska w Polsce bardziej boi się Putina i jego autorytarnego reżymu, przed którym zabezpiecza nas… NATO. Wiadomo, NATO to skurwysyny, ale… nasze.

Jest oczywiste, że radykalna, socjalna lewica niebezpodstawnie boi się, iż wypadnięcie Polski z orbity krajów imperialistycznych pozbawi polskie społeczeństwo unijnej renty wynikającej z wyzysku przez europejski imperializm reszty świata, gdzie, nota bene, wojny są na porządku dziennym. A przecież nic innego nie kryło się za postawą socjaldemokracji w przeddzień I wojny światowej.

Zrozumiałe, że współczesna radykalna lewica zdaje sobie sprawę z tego, iż alternatywa dla kapitalizmu będzie się równała spadkowi stopy życia dla klas i warstw społecznych powyżej klasy bezpośrednich producentów. Żadnej nielogiczności w tej postawie lewicy nie ma. Tak jak postawa socjaldemokracji niemieckiej wynikała wówczas z jej odrzucenia teorii Marksa, tak dziś postawa lewicy wynika z analogicznego odrzucania tejże teorii.

Problem Rosji wynika z faktu, że kraj ten nie został włączony w struktury ekonomiczne i polityczne Zachodu. Gdyby jednak Rosja została w te struktury włączona, jasne jest, że te struktury uległyby zmianie, ponieważ gospodarka kapitalistyczna w swojej logice konkurencji i maksymalizacji zysków nie byłaby w stanie przeprowadzić takiej integracji. Ta logika musiałaby ulec zmianie i porzucić zasadę maksymalizacji zysku na rzecz rozszerzenia zakresu planowości gospodarczej. Imperialistyczną alternatywą mogło być tylko potraktowanie gospodarki Rosji jako nieistniejącej. Już integracja – przeprowadzona z przyczyn politycznych i propagandowych – krajów satelickich rozłożyła skutecznie system ekonomiczny Unii Europejskiej. Konsekwencją była popularność, jaką zdobyły partie populistycznej prawicy – system gospodarczy Unii nie był w stanie włączyć nowych społeczeństw europejskich na tym samym poziomie, jaki był dany społeczeństwom zachodnim. Dobrobyt tych społeczeństw natomiast sam się załamał.

Jednak liczenie lewicy na to, że zniszczenie Rosji jako takiej uratuje gospodarkę europejską, jest także pozbawione podstaw. Ratowanie gospodarki europejskiej nie leży w interesie USA. Problem Rosji dawał szansę wysunięcia przez lewicę programu socjalistycznego, który byłby atrakcyjny dla wszystkich tych, dla których atrakcyjny okazał się prawicowy populizm oraz dla tych, którzy czują nostalgię za czasami realsocjalizmu. Czyli dla zmarginalizowanej części społeczeństwa, całkowicie obcego wobec klasy kreatywnej. Dla radykalnej, nowoczesnej lewicy było to nie do przyjęcia z przyczyn programowych. Dlatego, chcąc nie chcąc, lewica ta znalazła się w jednym obozie z liberałami i centroprawicą, reprezentującymi interesy wielkiego kapitału. Tak się jakoś ułożyły linie podziału politycznego. Dla lewicowej wrażliwości pozostała filantropia jako jedyne pole do wyrażania lewicowej wrażliwości. Jest to w pełni akceptowalna postawa w ramach najbardziej ortodoksyjnego kapitalizmu.

Lewica całego świata protestuje przeciwko agresji Putina, dodając półgębkiem, że NATO nie powinno się zbroić. Ale, oczywiście, co się rozumie samo przez się, w czasie pokoju. Póki co, NATO powinno pokonać Putina.

Protesty antywojenne i prodemokratyczne w Rosji są kierowane i kontrolowane przez liberałów. W ramach marksistowskiej praxis lewica posttrockistowska zawiesiła rozbieżności z liberałami na czas do obalenia tyrana. Kiedy rządy w Rosji obejmą już liberałowie, którzy jednocześnie są szczerymi demokratami, nastanie czas walki socjalnej. Czyli normalność nowoczesnej radykalnej lewicy. Powstanie nieskończone pole do wykazywania się swoją lewicową wrażliwością społeczną. O takim polu od dziecka marzyli KOR-owcy zdejmujący robotnikom okowy z nóg wraz z butami.

Aktualnie widzimy radykalno-lewicową paradę obłudy. Pal sześć lewicę burżuazyjną typu Razem czy poniżej dna staczających się sługusów kapitału wyrosłych na łonie byłego SLD. W sytuacji, kiedy taka umiarkowana lewica typu DiEM25 Warufakisa pokazuje, że wie, o co chodzi, lewica jakże radykalna i antyimperialistyczna wyciągnęła z pism Trockiego wniosek, że uznając wojnę imperialistyczną za cudzą sprawę zwolniła się z obowiązku uderzenia w rodzimy imperializm. Lewica europejska uderza więc solidarnie i z całą mocą w „imperializm” Putina.

Minimum postawy lewicowej przedstawia KKE w Grecji. Przewodniczący KKE w parlamencie, w dniu 2 marca b.r., zażądał zakazu wysyłania żołnierzy greckich na misje NATO oraz likwidacji baz NATO w jego kraju. Pamiętamy, że było to postulowane przez DiEM25, które zwróciło się o poparcie tego żądania zarówno do KKE, jak i do SYRIZY.

Przedstawiliśmy wyżej powód, dla którego nowoczesna radykalna lewica nie jest zdolna do postawienia swym rządom takiego ultimatum. Lewica nie ma najmniejszej chęci, aby takie żądania przedstawić, ponieważ nie widzi alternatywy dla gospodarki kapitalistycznej, dokładnie tak samo, jak nie widziała jej socjaldemokracja niemiecka u progu XX wieku.

Radykalna lewica nie zechce poprzeć żądań poststalinowskiej partii komunistycznej z powodów pryncypialnych. O ile taktyczny sojusz z liberałami na rzecz walki z autorytaryzmem jest dla lewicy radykalnej możliwy, o tyle autorytaryzm poststalinowski jest przeszkodą nie do pokonania. Kamieniem probierczym jest niezmiennie stosunek do demokracji. Nawet jeśli jest to demokracja po platońsku ograniczona do uprzywilejowanej kasty społecznej. Rozróżnienie Lenina na demokrację rzeczywistą i formalną jest dla nowoczesnej lewicy otwartą furtką dla autorytaryzmu.

Dla nowoczesnej lewicy oczywiste jest, że reżym Putina upiera się przy ambicjach „imperialistycznych” z powodu uczestnictwa w imperialistycznej konkurencji globalnej. Lewica nie zauważa, że imperialne ambicje Rosji są wynikiem obiektywnej niemożności jej integracji ekonomicznej, a co za tym idzie i politycznej, w struktury gospodarki europejskiej. Waga Rosji predestynuje ją do uczestnictwa w gospodarce światowej i zagrożenia amerykańskiej lub chińskiej hegemonii. Jednak to dopiero perspektywa. Tymczasowo wymuszone na reżymie Putina ambicje imperialne (a chwilowo jeszcze nie imperialistyczne) uwidoczniają nam, że stroną faktycznie agresywną jest tu wyłącznie NATO, zaś ruchy reżymu Putina są wymuszoną odpowiedzią na pierwotne ruchy zachodniego imperializmu.

Dopiero na tle takiego rozumienia sytuacji można właściwie postawić kwestię braku poparcia dla obu stron. Zwalczając reżym Putina, który działa tylko reaktywnie, lewica nie jest w stanie zastopować eskalacji agresji. Z tego względu, że jest to działanie nakierowane wyłącznie na agresywną odpowiedź, a nie na samo źródło agresji.

USA jest obojętne, która strona zwycięży w tym konflikcie. Głównym przegranym pozostaje Europa sprowadzona do rangi Afganistanu, a więc niezdolna do rywalizowania z gospodarką amerykańską. Nie jest trudno wyobrazić sobie cel, jakim jest stworzenie jeszcze jednego ogniska chaosu, tym razem na obrzeżach „cywilizowanej” Europy. Likwiduje on za jednym zamachem zagrożenie konkurencją rosyjską, jak i europejską.

Wielu Europejczykom wydaje się to niemożliwe, tak jak niemożliwe było wyobrażenie sobie, że wojna może wybuchnąć w „cywilizowanej” Europie, a nie tylko na obszarach zamieszkiwanych przez podludzi o innym kolorze skóry i z wartościami odbiegającymi od burżuazyjnej demokracji.

Gra interesów poszczególnych grup narodowych kapitału utrwala sytuację chaosu, gdzie wszyscy pilnują siebie nawzajem, aby nikt nie zdobył przewagi i nie zaprowadził swojego porządku, jak by się stało, gdyby Niemcy połączyły swoją gospodarkę z rosyjskimi surowcami. Do tego dochodzi rozpalenie animozji nacjonalistycznych, co decydująco wpływa na możliwości manipulacji. Spokój jest gwarantowany jedynie dzięki niekwestionowanej hegemonii USA, które jako jedyny podmiot kontrolują z zewnątrz sytuację.

Hegemonia narzucana przez USA jako odpowiedź na konkretne wydarzenia uniemożliwia zaistnienie alternatywy dla kapitalizmu, która pojawiłaby się naturalnie w wyniku katastrofy wojennej, jak po II wojnie światowej. Chaos uniemożliwia przezwyciężenie jasnej i niekorzystnej sytuacji.

Imperialne ambicje Rosji stają się automatycznie nieaktualne w przypadku socjalistycznego zagrożenia systemu kapitalistycznego w Europie. Ludziom, którzy mają do wyboru tylko neoliberalizm i nacjonalizm, stworzono by nową perspektywę.

Problem nie leży w istnieniu imperializmów i w tym, że się one między sobą ścierają. Taka jest logika kapitalizmu. Problemem jest brak lewicy socjalistycznej. A ta, która się w ten sposób określa, pokazała swą hipokryzję w chwili historycznego wyzwania.

Jak ponad sto lat temu.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
16 marca 2022 r.