W dniu 10 kwietnia 2021r. Tymoteusz Kochan oznajmił na facebooku:
„… czas nazwać rzeczy po imieniu. Mamy do czynienia z planowym ludobójstwem. Rząd przez rok nie zadbał ani o większe nakłady na zdrowie, ani o przeszkolenie dodatkowych kadr, ani nie zmobilizował wojska, ani nie zadbał o rodzimą produkcję szczepionek, ani nie zadbał o kontrole higieny w miejscach pracy, ani nie potrafił nawet stworzyć sensownego planu obostrzeń, czy przeszkolić kogokolwiek w prawidłowym noszeniu odpowiednich masek. A obecnie jest zajęty wewnętrznymi wojenkami o władzę.

To, czy jest to działanie świadome nie ma w tej chwili znaczenia. Mamy do czynienia z masowym, systemowo normalizowanym mordowaniem.”

Zastanawiam się, czym ta wypowiedź różni się od spiskowych teorii lansowanych przez sekty tzw. foliarzy. „Planowe ludobójstwo”, od którego rozpoczyna swą tyradę Tymoteusz, przesądza odpowiedź na pytanie o świadome czy nieświadome działanie. Jednak w ferworze sporu Tymoteusz nie zauważa swej niekonsekwencji.

Wedle obu zwalczających się sekt, rządy stosują świadomą politykę fizycznej eksterminacji pewnych grup obywateli. Sekta „foliarzy” sugeruje, że pandemia jest wymysłem mającym na celu podporządkowanie społeczeństw i zmuszenia ich do posłuszeństwa w celu łatwego nimi manipulowania przez rządzące elity. Sekta lewicowych „covidian” uważa, że rządy wykorzystują rzeczywistą pandemię dla spacyfikowania społeczeństw poprzez udawanie walki z koronawirusem i pozwalanie na wymieranie całych grup społecznych o znikomej dla kapitału przydatności.

„Foliarze” uważają, że globalne elity są w stanie porozumieć się w celu realizacji tej polityki, dodatkowo tworzą i rozprowadzają urządzenia techniczne, które wspomagają ową politykę, zaś lewica covidiańska wyklucza porozumienie elit jako przejaw teorii spiskowych, natomiast przyjmuje, że rządy narodowe nie mają nic przeciwko społecznym skutkom pandemii. Udają jedynie troskę o społeczeństwa, aby ukryć swą schadenfreude z powodu rozwoju wypadków.

W sumie wychodzi na jedno.

„Foliarze” odzwierciedlają „ludowe” podejście do problemu, które teoretycznie jest tak mocno doceniane przez lewicę radykalną: bez gubienia się w szczegółach znajdują winnego, który subiektywnie i z pełną premedytacją czyni niekwestionowane zło. To sprawia, że bunt ludowy przyjmuje wolny od poczucia winy charakter zemsty, żywiołowy i spontaniczny, nieco prymitywny, ale jakże szczery! W praktyce, dobrze wychowana lewica ma trudności z pełną akceptacją innego niż zamierzchle historyczny przejaw „ludowego” buntu. Mając go przed własnymi oczami, tu i teraz, są jego najzagorzalszymi krytykami – bez pardonu wyśmiewającymi prymitywizm „foliarsko-ludowego” sposobu myślenia. Bardzo to zakłamane, ale jakże ludzkie!

Problem w tym, że „planowe ludobójstwo” jest efektem demokratyczno-progresywnego, „antytotalitarnego” rozumowania nowoczesnej lewicy, której aksjomatem jest kapitalizm jako najefektywniejszy system ekonomiczny.

W ten sposób, lewica polemizuje z „foliarzami”, ponieważ sama nie wznosi się (nie potrafi) ponad powierzchowny ogląd sytuacji. Nie dostrzega w „foliarstwie” potencjału żywiołowego buntu ludowego wobec kapitalistycznych elit. A udaje, że w przypadku minionych sytuacji historycznych zrobiłaby to bez wahania. Hic Rodos, hic salta! – chciałoby się zawołać. W praktyce elitarna lewica zaczęłaby stawiać „ludowi” warunki: a to naucz się wycierać buty, a to nie pluj na podłogę!

Marksista wymagałby od „ludu” zrozumienia jego obiektywnego położenia wobec klasy wiodącej, będącej awangardą ruchu społecznego buntu, rewolucji społecznej, a nie przejawów burżuazyjnych dobrych manier. Byłby stanowczy i surowy wobec niekoniecznych przejawów prymitywizmu, wierząc w dążenie ludu do zdobywania i przyswajania sobie kultury jako dorobku ludzkości, w tym i dorobku kultury burżuazyjnej. Ale krytycznie!

*

Na marginesie: jedną z cech charakterystycznych nowego, porewolucyjnego społeczeństwa, była właśnie rozbudzona predyspozycja do krytyki, tzw. krytyki konstruktywnej, mającej na celu poprawianie własnych błędów wynikających ze świadomości zacofania i ciemnoty mas, a za tym – także i ich przywódców. W przeciwieństwie do rozwiniętej zdolności marketingowej kultury burżuazyjnej, niezależnie od wszystkiego przekonanej o swojej nieomylności i wyższości. Ten samokrytycyzm sprawił, że zarówno przywódcy, jak i społeczeństwa realsocjalizmu były skłonne rozważyć ewentualność popełnienia błędu. Ludowa predyspozycja do powątpiewania we własną słuszność, rejterowanie przed niewzruszonym debilizmem, silnym wyłącznie wbijanym w głowę od stuleci przekonaniem o reprezentowaniu wyższych racji, nawet w przypadku jednoznacznie głupiego osobnika, to wszystko sprawia, że elity są zawsze silniejsze w gębie. Ludowi pozostaje tylko ślepy gniew.

Marksizm jest przezwyciężeniem tego błędnego koła.

Współczesna lewica nie kreuje wizji alternatywy dla gospodarki kapitalistycznej, a co najwyżej postuluje inną redystrybucję dochodów. Zamiast przejęcia decyzji ekonomicznych przez bezpośrednich producentów (dyktatura proletariatu), lewica domaga się – na modłę socjaldemokratyczną – udziału całego społeczeństwa w procesie redystrybucji wartości dodatkowej. A to równa się zachowaniu logiki kapitalistycznego gospodarowania z socjalnymi poprawkami. I z zachowaniem podporządkowania klasy bezpośrednich producentów, które można zachować na modłę socjaldemokratyczną lub na modłę modelu radzieckiego.

W obliczu buntu i gniewu ludowego, drobnomieszczaństwo elokwentnie dowodzi, że podział powinien dokonywać się na podstawie merytorycznych zasług. Merytorycznie, to znaczy, kto lepiej potrafi uzasadnić swoje zasługi. Jak to w praktyce pokazuje Thomas Piketty, kryterium merytoryczne jest uzasadnieniem nowego typu nierówności społecznych.

*

Konserwatyzm ma tę przewagę w oczach najuboższej ludności świata, że opiera się na postulacie zrównoważonego gospodarowania, gdzie przyrost naturalny jest dostosowany (eufemistycznie mówiąc) do możliwości gospodarki lokalnej. Lokalność jest alternatywą dla globalizmu i jednocześnie eufemistycznym postulatem ograniczania przyrostu naturalnego do wydolności danego ekosystemu. W praktyce jest to brutalny, ale i naturalny sposób eliminacji nadmiernego przyrostu biednej ludności w wyniku „naturalnych” przyczyn, jak choroby dziecięce, zgony niemowląt itd., itp. Ten system ma tę zaletę, że zwala winę za śmiertelność na przyczyny „naturalne”. Coś, jak np. AIDS czy pandemia koronawirusa.

W prawicowo-konserwatywnej ideologii zasada etyczna polega na ochronie życia poczętego, co jest symbolicznym potwierdzeniem przymierza z Bogiem, czyli na postulowanym wykluczeniu świadomej ingerencji człowieka w samą płodność, natomiast śmierć z przyczyn „naturalnych” jest zwykłym przerzuceniem odpowiedzialności na siły wyższe, czytaj na Boga Wszechmogącego, który dał i wziął, bo takie jego patriarchalne prawo.

Ideologia ta jest problematyczna w świecie, gdzie postęp techniczny, w tym i medycyny konwencjonalnej, uczynił z człowieka miniaturowy odpowiednik boga wszechmogącego. Potwierdza to nieco przewrotnie słuszność analizy Feuerbacha, że człowiek wyalienował na Boga wszystkie swoje przymioty, czyniąc samego siebie czymś nikczemnym i podłym. Należałoby dodać, że nikt nie uczyniłby z samego siebie takiego podleca, gdyby nie zasadnicza korzyść procederu – przerzucenie odpowiedzialności i winy na projektowany byt wyższy.

Zachowanie konserwatystów jest więc doskonale zrozumiałe i konsekwentne. Nowoczesna lewica ma o wiele bardziej skomplikowaną sytuację moralną.

Teoretycznie, bierze ona odpowiedzialność za postępki wynikające z zawiłości ludzkich losów i wyborów dokonywanych przez jednostki oraz społeczeństwa. Lewica oburza się, jeśli zabrania się wykorzystywania osiągnięć nauk medycznych dla ratowania życia. W ten sposób wyklucza się dogodne usprawiedliwienie, którego chwytają się rodzice zmarłego dziecka: Bóg dał, Bóg wziął. W zamian za to, lewica daje prawo (ma do tego prawo, ponieważ zajmuje opuszczone stanowisko tradycyjnie przynależne Istocie Wyższej) dokonywania świadomego wyboru o przeżyciu czy nie danego płodu. W sumie, efekt jest dla płodu taki sam, ale poczucie winy jest rozegrane zupełnie inaczej.

Można abstrahować od argumentów obu stron, ponieważ dyskusja nie ma końca. Na każdy argument można znaleźć kontrargument i tak w nieskończoność. Dla nas ważne jest zauważenie, że zagadnienia etyczne doskonale wpisują się w poziom ekonomicznego rozwoju danej społeczności – dynamiczny rozwój nauki i dobrobytu zrodził odwagę do wzięcia odpowiedzialności na siebie (odwaga potaniała, stała się obiektywnie mierzalna postępem medycyny, a więc mogła też ulec komercjalizacji). Nauka stała się nowym Bogiem Wszechmogącym, który przyjął odpowiedzialność za arbitralne decyzje. Niemożność uratowania kogoś została zobiektywizowana i przestała być odpowiedzialnością jednostek, ludzi, społeczeństwa. Medycyna może uratować wiele żyć, których wcześniej nie byliśmy w stanie uratować, choćby za cenę niepełnosprawności. Nazwaliśmy to „sprawnością inaczej” i nauczyliśmy się żyć w przeświadczeniu, że jest to nowa norma ludzkiej egzystencji.

Jest w tym pewien paradoks – z jednej strony przyznaliśmy prawo do aborcji na życzenie (bo płód zagrożony, bo przyczyny socjalne, bo wola kobiety itd., itp.), z drugiej – urodzone dziecko z niepełnosprawnością staje się źródłem nowych wartości społecznych. Co, nota bene, znosi argumentację dotyczącą prawa do aborcji na uszkodzonym płodzie. Konserwatyzm społeczny z jego kultem tężyzny fizycznej przymyka oczy na eksterminację chorych jednostek z przyczyn mniej lub bardziej naturalnych (tolerowanych przez elity, bo tak im wygodniej), natomiast progresywizm społeczny dopuszcza eksterminację jednostek nieuleczalnie chorych jedynie w wyniku świadomej decyzji osób, którym najtrudniej jest podjąć taką decyzję – rodziców.

Ukazuje to także tę prawdę, że czynniki naturalne i społeczne przeplatają się ze sobą i są zależne od społecznego postrzegania przyrody.

Jednocześnie, ujawniła się prawidłowość rozwojowa polegająca na tym, że w miarę bogacenia się społeczeństwa, maleje przyrost naturalny. W tym sensie, można tylko podziwiać harmonijność wpisaną w uniwersalne zasady rozwoju i postępu.

Kwestia ma charakter totalnie zagmatwany. Na szczęście, można dodać, jest to problem głównie społeczeństw bogatych. Społeczeństwa biedne nie mają szczęścia stanąć przed takim dylematem moralnym. Pomocą dzieciom niepełnosprawnym służą społeczeństwa bogatsze w postaci swych lekarzy bez granic i innego miłosierdzia bez granic, jak Matka Teresa z Kalkuty. W efekcie mamy pełzającą i niekończącą się biedę z pozorami charytatywnej opieki socjalnej.

Oczywiście, nie należy uważać, że przyrost ludności w krajach ubogich jest przyczyną niemożności wyrwania się owych społeczności z biedy. To rozumowanie stawia wóz przed koniem. „Opieka socjalna” bogatych społeczeństw jest tylko formą utrwalania wyzysku „otoczenia niekapitalistycznego” w skali mikro, która pojawia się na fundamencie wyzysku związanego z globalnym procesem pożerania tego otoczenia przez system kapitalistyczny. Pomoc angażująca obywateli społeczeństw bogatych rozwiązuje w jakiejś mierze problem bezrobocia w tychże bogatych społeczeństwach. Pomaga im łapać równowagę, którą one same stale naruszają.

Marksistowskim, komunistycznym rozwiązaniem kwestii równowagi gospodarczej, zanim jeszcze stanęła ona na porządku dnia jako palący problem, było stworzenie społeczeństwa bezklasowego. Dynamizm gospodarczy kapitalizmu przyczynił się do opanowania przyrody przez społeczność ludzką. Po osiągnięciu pewnego etapu, który wyraził się w przyroście bogactwa i poziomu życia, społeczeństwo naturalnie zaczęło ujawniać tendencje do samoograniczenia liczebnego. W ten sposób, naturalnie, rozwój ekonomiczny na nowym, bezklasowym etapie, kształtowałby się na podłożu takiego właśnie, dialektycznego procesu naturalnej ewolucji.

Rewolucja społeczna jest jedyną humanitarną odpowiedzią na maltuzjanizm.

Sęk w tym, że utrzymanie przewagi systemu kapitalistycznego jako motoru ewolucji społecznej, wymagało utrzymania przewagi najwyżej rozwiniętych społeczeństw burżuazyjnych. To prowadziło do zrozumiałego dążenia do podporządkowania sobie społeczeństw zacofanych, aby uczynić z nich zbrojne ramię kapitalistycznej rywalizacji. Jednak rzeczywista nierówność kondycji krajów kapitalistycznych i nieuchronna globalizacja kapitalistyczna doprowadziła do wyścigu w najbardziej prymitywnej kategorii – w kategorii przyrostu naturalnego, który zapewniać miał przewagę w owej rywalizacji. To przetrwanie kapitalizmu poza swój heroiczny etap rozwoju jest przyczyną zwyrodnień współczesności.

Antynaturalna, antydialektyczna tendencja do zwiększania przyrostu naturalnego, potęgowana przyrostem liczby obywateli niezdolnych do służenia kapitałowi (jednostki niezdolne do służby wojskowej czy do pracy na rzecz maksymalizacji zysku), powoduje, że nacisk na dzietność jest coraz bardziej brutalny. Społeczeństwu tłumaczy się tę presję odwołując się do jednostkowego interesu – ktoś musi zapracować na moją, twoją, naszą emeryturę. W tym wypadku, jak się okazuje, pieniądz (kapitał) nie rodzi pieniądza, a tylko praca żywa ma taką zdolność. Ale lewica nie wyciąga z tego wniosków, od prawicy trudno tu oczekiwać logicznego ciągu rozumowania.

Niemniej, to prawica ma ideologiczną przewagę odwołując się do etosu pracy produkcyjnej, łagodząc ideowe przesłanie odwołaniem do harmonijnej współpracy pracy i kapitału, przez który rozumie ona kapitał produkcyjny, czyli środki (materiały, surowce i narzędzia) pracy. Lewica, odrzucająca w praktyce (nie zawsze w deklaracjach) marksizm, nie ma tu nic do przeciwstawienia, odpuszczając całą działkę pracy teoretycznej.

Tymczasem lewica, jak to ukazuje Tymoteusz Kochan – typowy reprezentant tego gatunku – odwołuje się do… państwa, które powinno wszystko zrobić, czyli: zadbać o większe nakłady na zdrowie, o przeszkolenie dodatkowych kadr, zmobilizować wojsko, zadbać o rodzimą produkcję szczepionek, o kontrole higieny w miejscach pracy, stworzyć sensowny plan obostrzeń itd., itp.

Z teorii wiemy, że państwo kapitalistyczne nie ma najmniejszego zamiaru robić tego wszystkiego, szczególnie, kiedy musi ostro i z zachowaniem pozorów wzajemnej sympatii rywalizować z innymi szakalami. Dla kapitału, społeczeństwo to tylko zasób do wykorzystania w trudnej grze o maksymalizację zysków. Tym bardziej, że nie ma chwilowo perspektyw, aby państwo polskie mogło sobie ułatwić sprawę uczestniczeniem w wyzysku społeczeństw podporządkowanych, na co liczono bardzo w ramach ścisłego „partnerstwa” ze Stanami Zjednoczonymi, globalnym hegemonem. Tzw. lewica postkomunistyczna postawiła na tego konia jeszcze w latach 90-tych, wchodząc do NATO i prowadząc nieodróżnialną od prawicy politykę antyrosyjską (powołując się na swój żelazny atut antykomunizmu). Obecnie, polska prawica nacjonalistyczna liczy na to, że otrzyma prawo do czerpania korzyści z podporządkowania sobie krajów powstałych na gruzach europejskich republik radzieckich w ramach odrodzonej, mocarstwowej polityki wschodniej Piłsudskiego. Budowanie tzw. partnerstwa wschodniego w ramach UE jest polską racją stanu, której lewica bynajmniej nie kwestionuje.

Centrolewica, która spada na coraz bardziej prawicowe pozycje polityczne, usiłuje roztopić się w tym tyglu prawicowo-liberalnej realpolityki. Lewica tzw. radykalna trwa na pozycjach XX-wiecznej socjaldemokracji i przekonania, że radykalna demokracja jest w stanie w XXI wieku wymusić na kapitale działania socjalne. Czysta utopia!

Problemy socjalizmu ekologicznego są pochodną lewicowego, antykomunistycznego wyboru socjaldemokracji, akceptującego kapitalistyczny system gospodarczy jako przeciwwagę dla komunistycznego programu nowego etapu ewolucji społecznej, polegającej na samoograniczeniu w sposób naturalny: spadek przyrostu naturalnego jako wynik wzrostu poziomu życia wyklucza odwoływanie się do wojen i pandemii jako do czynników osiągania tego samego efektu, tyle, że w warunkach antagonizmu klasowego.

Ekologicznie świadoma lewica tym różni się od nieświadomej problemu ekologii koncepcji komunistycznej, że przyjmuje jako aksjomat wyższość produkcji kapitalistycznej jako bardziej efektywnej (i dającej możliwość wzrostu pod każdym względem, z którym to wzrostem będziemy mogli świadomie zrobić, co zechcemy). W systemie komunistycznym problem zrównoważonego rozwoju w ogóle nie stanąłby na porządku dnia, ponieważ nie zaszłaby taka potrzeba. Dialektyka rozwoju zrównoważonego zadziałałaby samoistnie. Rzecz w tym, że socjalizm realny obaliły grupy społeczne wkurzone „siermiężnym” poziomem życia w porównaniu z kapitalizmem. Dziś ten „siermiężny” styl życia jest propagowany jako new age’yzm, stawianie na duchowość, cała ta kulturowa otoczka lewicowych nowych ruchów społecznych, która ma na celu wezwanie do samoograniczenia. Wezwanie całkowicie bez odzewu w zasadniczej kwestii – przyswojenie wyrwanych elementów wschodniej kultury w celu powiększenia komfortu zachodniego stylu życia stało się bardzo przejrzystą polityką. Jak wiadomo, drobnomieszczańskie grupy społeczne nie mają najmniejszego zamiaru rezygnować z uzyskanych przywilejów. Trudno zresztą oczekiwać od kogokolwiek, że zachce sam z siebie zrezygnować z przyjemności swobodnego poruszania się po świecie, natomiast bardzo chętnie odwiedza miejsca, gdzie dziewiczość przyrody wiąże się z przywiązaniem do ziemi tubylców. W ramach powrotu do natury, jej wielbiciele zagospodarowują ostatnie dziewicze zakątki rodzimych lasów czy gór, ciągnąc za sobą naśladowców. Turyści, zadowoleni z siebie i z czystym sumieniem, bo dają zarobić tubylcom, zadeptują ostatnie czyste miejsca na planecie.

Jedynym sposobem na opanowanie tego procesu w interesie globalnej elity, bez naruszenia interesów społecznej gospodarki rynkowej, jest pozbawienie większości ludzkości mobilności. Niewyobrażalne dotąd ograniczenie owej mobilności trwa już drugi rok. Międzynarodowa opinia publiczna przyzwyczaja się też stopniowo do realności groźby narastania ograniczonych konfliktów wojennych w bezpośrednim sąsiedztwie krajów dotychczas nie znających zbrojnych konfliktów.

Państwo kapitalistyczne nie ma żadnego interesu w tym, aby zapewniać społeczeństwu dotychczasowy poziom życia. Ma natomiast pewien interes w podtrzymywaniu liczebności obywateli. Rysuje się tu pewna sprzeczność, a stąd i niespójność polityki rządów. Ponieważ umieralność najbardziej dotyka grup społecznych związanych z najbardziej podstawowymi mechanizmami funkcjonowania społeczeństwa, grupy związane z obsługą nieprodukcyjnych sfer życia muszą nauczyć się zastępować owe grupy proletariackie. Pozbawienie złudzeń owych grup musi być brutalne, ponieważ dotąd czerpały one swe poczucie wartości z faktu, że znajdowały się poza proletariatem produkcyjnym. Żyjemy w czasach restrukturyzacji społeczeństw rozwiniętych, która ma dostosować je do bytowania w nowych warunkach.

Lewica wciąż odmawia zrozumienia, że funkcjonowanie sfery usług opiera się na tym, że usługi wykorzystują produkty pracy produkcyjnej, materialnej, do przygotowywania swych usług. Szczególnie dotyczy to branży gastronomicznej. Warunkiem prosperity sfery usług jest taniość i dostępność owych podstawowych produktów. Usługodawcy oddaleni od branży spożywczej otrzymują dochody od ludności, która już sama otrzymała swoje w ramach wtórnego podziału. Każdy kolejny cykl redystrybucji ma mniejszą wartość. A więc, interesem sfery usług jest taniość i dostępność podstawowych produktów służących utrzymaniu fizycznego istnienia.

Tymczasem, jak doskonale wiemy, akurat te produkty drożeją dziś najbardziej. Na czele stawki znajduje się dostępność czystej wody pitnej. Jest to materialna podstawa dzisiejszej, koniecznej zmiany struktury społecznej. Musi się ona dostosować do dostępnych zasobów. Intensyfikacja wymiany usług nieprodukcyjnych nie przyniesie żadnego przyrostu wartości dodatkowej, ponieważ nie będzie materialnego podłoża do wymiany owych usług.

Oczywiście, w ramach zróżnicowania i nierówności w redystrybucji, będziemy mieli do czynienia ze zjawiskiem pełnego zaspokojenia potrzeb przez nielicznych na tle mniej lub bardziej niezadowalającego zaspokojenia potrzeb pozostałych grup społecznych.

W tej sytuacji zróżnicowania warunków, warstwy drobnomieszczańskie nie będą w stanie zająć jednolitego stanowiska – czego dowody mamy już dziś. Brak solidarności i wykorzystywanie (w duchu systemu kapitalistycznej przedsiębiorczości i pomysłowości) sytuacji kosztem innych ludzi jest na porządku dnia. Tylko klasa robotnicza znajduje się we względnie jednolitej sytuacji społecznej, a także ma dostęp bezpośredni do warunków produkcji materialnych czynników reprodukcji społecznej, czyli dostęp do warunków realizacji swojego programu. Pod tym więc względem, klasa ta stanowi fundament społeczny mechanizmu antykapitalistycznej walki. Jednocześnie, bez świadomości klasowej, nie jest ona w stanie wykonać niezbędnych ruchów dla zbudowania społeczeństwa bezklasowego. Na poziomie świadomości społecznej, uświadamianym interesem jest polepszanie warunków pracy i życia w ramach podstawowego, a więc najdłużej niezagrożonego sektora społecznego gospodarowania. Klasa ta ma warunki do zmiany ustrojowej, ale w związku z bytowaniem w powtarzającym się we wszelkich systemach społecznych mechanizmie ekonomicznym, nie ma świadomości konieczności walki o zmianę charakteru tego elementarnego mechanizmu ekonomicznego. Jest to klasa przywykła do adaptacji do wszelkich warunków pracy i życia w toku długiej historii społeczeństw klasowych. Dlatego niezbędna jest świadomość klasowa. To natomiast jest rolą lewicy.

Lewica apelująca do rządu kapitalistycznego i co najwyżej postulująca zastąpienie jednego odłamu burżuazji przez inny nie jest w stanie spełnić funkcji ideologicznej, do której jest predestynowana.

Stąd waga pracy na lewicy, bez której nie ma szansy na pracę w środowisku robotniczym.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski 
25 kwietnia 2021 r.