z cyklów: „Bez jaj” i „Jaja jak czerwone berety”

Na wstępie: przepraszam tych co z utęsknieniem i z rosnącą trwogą czekają na mój nowy felieton. Co robić? Dwoję się i troję, gdyby nie awatary już dawno bym spasował. Kolega z Jarmarku „Europa”, który – jak pozostali towarzysze – trzyma za mnie kciuki, odstąpił mi nawet ksywkę: ZAROBIONY.

Pozdrawiam starych towarzyszy i ruszam wraz ze swoimi awatarami do boju.

Na wstępie krótka tajna narada w gronie myśliwych, którzy znają Syberię, jak nikt inny, i chętnie polują na… grube zwierzę.

Przeciek kontrolowany. Opowiada stary wyga:

– Brnąłem po pas w śniegu pewnie z dziesięć kilometrów tropem olbrzyma. Miałem już dość i pewne wątpliwości – czy to ogromny niedźwiedź czy może Yeti? Wreszcie dostrzegłem światełko w tunelu ze śniegu – niepozorną syberyjską chatę, a nad nią dym z komina. Westchnąłem z ulgą: wreszcie mogę się ogrzać. A tu masz, w nieogrzewanej sieni spora kolejka takich jak ja myśliwych. Zaczaiłem się nieopodal. Na końcu kolejki stał tropiony przeze mnie Yeti lub ogromny niedźwiedź. Wchodzą czwórkami. Ci, co wyszli na papierosa, czekali nieopodal, nie zważając na pozostałych. Po dłuższej chwili do chaty wszedł niedźwiedź. Przy nim grizzly to zając. Jak wszedł to wszystkie świece zgasły – zapanował nieopisany mrok – wyszedł, gdy świtało. Na progu stanęła herod-baba, zawinięta w sieć lub w chustę. Poza tym goła. Wiem co mówię, bo mam sokoli wzrok, no i w końcu już świtało. I tak rzecze: Z KAŻDEGO PO TYSIAKU!

TEGO W SZUBIE SIŁĄ WCIĄGNĘŁA DO CHATY. I tyle go widziałem. Tego dnia zrezygnowałem z dalszych łowów. Nie żałuję: to pewnie był Yeti.

Wszyscy zamilkli, spoglądając na mnie. Zrozumiałem, że jako gość w tym zacnym gronie mam prawo do własnego komentarza (notabene, w Polsce na lewicy, rzecz raczej niespotykana). Jako Polak zdecydowałem się przebić tę opowieść o ruskiej Messalinie i przy okazji kartę rzuconą mi przez ostatniego ruskiego gieroja – Wasilija Kołtaszowa:

https://www.facebook.com/permalink.php?story_fbid=4952102264834624&id=100001046992071

którego zdaniem, tacy jak my nie znają życia i robotników. Ostatniego z utożsamiających się z URALSKĄ FILOZOFICZNĄ SZKOŁĄ MARKSIZMU, co to nie usunął naszych poleconych przesyłek ze swego profilu na Facebooku. Może dlatego, że dwa nagie miecze tkwią głęboko w jego bebechach…

https://www.facebook.com/permalink.php?story_fbid=4786800098031509&id=100001046992071

Najwyraźniej facio jest przezorny – nie chce się wykrwawić. Zresztą to inwalida – jak mawiał Wojtek Młynarski: „języka polskiego nie posiada”. Wie tyle, co naopowiadał mu o nas Andriej Korjakowcew, który język polski załapał na parodniowej wycieczce.

Pozostali adresaci z uralskiej szkoły marksizmu skrzętnie przesłane im nagie miecze ukryli, udając, że NIC SIĘ NIE STAŁO. Tylko miś nad misie – Andriej Korjakowcew – lider ze wszech miar bojowej i naukowej formacji – schował się przed swoją znajomą z Facebooka, Ewą Balcerek, w norze susła, w świetle i w mroku świecąc czterema literami.

– Misiu, boisz się, jak dajmy na to prof. Jerzy Kochan?… Zażyj tabaki.

Oto moja opowieść z życia wzięta. A konkretnie – ze stoczni, jednej z sieci stoczni remontowych, dajmy na to, że z Gdańska. Dodałem stanowczym głosem: polskości tego miasta po mojej opowieści nikt już pewnie z tu tak `licznie zebranych nie zakwestionuje. I swoją opowieść snułem dalej:

My Polacy chętnie zatrudniamy w stoczniach kobiety, zwłaszcza zgrabne. W tym przypadku miało to zasadnicze znaczenie.

Pewnego razu takie urocze dziewczę myjąc na wysokości burty iluminator zaczopowało się, jak przystało na… panienkę z okienka. Pod okienkiem natychmiast ustawiła się spora kolejka roboli…

– Kończ Waść, wstydu oszczędź. Dalszy ciąg znamy: ТРИДЦАТЬ ТРИ МУЖИКА (БОГАТЫРЯ!) НЕ ЖЕЛАЮТ ЗНАТЬ СЫНКА

ЭТО ТОЛЬКО ПРИСКАСКА – СКАСКА ВПЕРЕДИ.

C.D.N.

Włodek Bratkowski
5 grudnia 2021 r.