z cyklów: „Bez jaj” i „Jaja jak czerwone berety”

I tak oto ruskie – i nie tylko ruskie – niedźwiedzie wskoczyły do nor susłów. O mniejszych drapieżnikach nie wspomnę – za wyjątkiem zboka, co podglądał zimorodki na Skaryszaku.

Co się napatrzył, to jego.

Pewnie powiecie, że kieruje mną zazdrość. Nie przesadzajcie – za pan-brat żyję z zimorodkami i wszelakim ptactwem wodnym, zwłaszcza z kaczkami. O sierpówkach, wróblach, mazurkach, sikorkach, kosach, sójkach, rudzikach, srokowatych i krukowatych oraz ptakach drapieżnych nie wspominając. W końcu od lat karmię je codziennie. Nawet latem.

Do dziś pamiętam wzrok jastrzębia, który trzy dni z rzędu na moim parapecie rozrywał łapczywie świeżą tuszę całkiem sporej kury swym potężnym, zakrzywionym dziobem. Moje koty nie wytrzymywały jego wzroku, cofając się syczały, kładąc uszy po sobie. Po trzech dniach powędrował dalej.

Może to był orzeł? Takiego wielkiego jastrzębia w życiu nie widziałem. Ale to przecież niemożliwe. Nie jestem godzien godła obu zwaśnionych krajów. A co to zresztą za godło, co żre nieomal z ręki?

Zatem przyjmijmy ostatecznie, że to był spory jastrząb.

Nie mówcie nikomu, że ptaki karmię nawet latem. Dość, że Sylwia Spurek od miesiąca pikietuje dniem i nocą moją twierdzę warowną w Markach koła Warszawy. Tak przynajmniej wieść gminna niesie. Osobiście jej nie spotkałem. Domyślam, że chodzi o moją zieloną armię, którą zapisałem rzekomo w janczary.

Co fakt, to fakt – giną kolejne zielone szpice, zastępy i zwiady w walce ze wszechotaczającą nas ciemnością i… ciemniakami. Niektóre bezpowrotnie. Inne pewnie wrócą wiosną w ramach wiosennego przegrupowania wojsk. Główne odziały – jak stały, tak stoją w zapasie. Nadeszły też posiłki z Radzymina i z Warszawy.

Z TAKĄ ZIELONĄ ARMIĄ STRACH NAM NIE GŁOWIE.

Wracam do przerwanej myśliwskiej biesiady.

– Powiadasz, że na wasz widok ruskie niedźwiedzie wskoczyły do nor susłów? To rzecz niebywała. Masz się, za predatora? Porozmawiaj raczej z psychiatrą. Nam nikt nie dorówna. Nawet Jankesi. A tu jakiś Polak…

Spokojnie, panowie-towarzysze. Weźmy pierwszy-lepszy przykład. Dajmy na to Borysa Kagarlickiego. Chyba się ze mną zgodzicie, że to zawodnik wagi ciężkiej. Facet ma gadane:

Czasem gada jak trzeba. Kto mu podskoczy? Chyba tylko władza i коллективный Путин. Ale jak go przyciśnie ten ostatni – rżnie głupa lub, jak zawodowy polityk, udaje pierwszą lepszą, niewinną panienkę.

A tak naprawdę przed sobą macie gada, co wije się i gada, i gada:

Zatem zakładam, że mam do czynienia z ogromną anakondą – ludzkim głosem proszącą fanów i subskrybentów Rabkoru o wsparcie w walce tyranią.

– Chłopie, to nie Ameryka Południowa? Znamy rosyjskich marksistów – Borys Kagarlicki stoi po przeciwnej stronie barykady. W przeciwieństwie do obrońców grandbiurokracji, takich jak A. Korjakowcew i W. Kołtaszow. Walczy z nią jak lew. Zatem oszalałeś walcząc na dwie strony. Wszak Borys Kagarlicki to inna marksistowska szkoła – to następca Samira Amina ze słynnej szkoły systemów-światów.

Co prawda, to prawda, ale kiedyś w Rabkorze obie nowoczesne marksistowskie szkoły grały przecież razem.

– Z tym to się nawet Borys zgodzi. Ale przecież drogi się rozeszły. Zresztą – co chcesz od Borysa? Mógłbyś stanąć po jego stronie i grosza nie skąpić w walce z upadającym reżimem. A ty go obrażasz: „rżnie głupa”, „udaje pierwszą lepszą, niewinną panienkę”.

Pokrótce wytłumaczę. Wszystko się zgadza w świetle tej oto naukowej rozprawy z niemieckimi fundacjami, w tym z Fundacją im. Róży Luksemburg: Dorota Dakowska (2015), Au nom de l’Europe. Les fondations politiques allemandes face a l’integration europeenne, „Revue d’Allemagne et et des pays de langue allemande, t. 47-1 (https://journals.openedition.org.allemagne/453).

Przy okazji dodam, że Dorota jest koleżanką Moniki Karbowskiej, polskiej kandydatki na prezydenta (co z tego, że zrezygnowała przed jej formalnym początkiem?) z ramienia Towarzysza Michała – na plecach francuskich Żółtych Kamizelek. Wspomniani bohaterowie w kampanii prezydenckiej brali udział on-line, PROSTO ZE ZREWOLTOWANEGO PARYŻA.

Monika od dawna siedzi we francuskim oddziale „Suti Wremieni” Siergieja Kurginjana. To jego zagorzała fanka.

Nie dziwota, że w wojence z lewakami (2019 r.) Siergiej Kurginjan zahaczył Borysa o Fundację im. Róży Luksemburg, zarzucając Borysowi – ni mniej, ni więcej – co najmniej bezwiedną współpracę z niemieckim wywiadem. Zdaniem S. Kurginjana, Borys zapewne bezwiednie wydał w ręce niemieckiego wywiadu listy sympatyków Antymajdanu – ukraińskich gości konferencji organizowanych przez IGSO i Rabkor, skądinąd finansowaną przez wspomnianą Fundację. Zwrócił przy tym uwagę na słynne listy obecności.

Czyż potrzeba więcej niezbitych dowodów?

Gotów byłem sam takowe wyłożyć na ławę. Wszak został po nich ślad w moich felietonach. W końcu od początku do końca relacjonowałem tę wojenkę w ramach swojej pierwszej wyprawy na Moskwę. Znajdziecie je również na profilu Andreya Rudoy’a na Facebooku – cofając się wstecz od 2020 roku.

Nota bene, przedstawił je Siergiej Kurginjan, tropiąc „zdradę pod czerwoną maską”:

Jak łatwo się domyśleć trafiły one do właściwych rąk – na stół odpowiedniego resortu. Nie przypadkiem Borys Kagarlicki ma tak wielkie kłopoty.

Mogę obiecać, że jeśli w końcu zostanie banitą – chętnie przyjmiemy go w Polsce (w przeciwieństwie do umoczonych w tym procederze i sprawie (niemieckiej Fundacji im. Róży Luksemburg} rodaków, m.in. Zbigniewa Marcina Kowalewskiego i Piotra Ikonowicza).

Myśliwi z aprobatą pokiwali głowami.

Temu, co tak wysoko cenił Borysa, na odchodne spojrzałem głęboko w oczy. Zaniemówił – do końca biesiady. Chodzą słuchy, że utracił na zawsze mowę.

Co jak co, ale w to nie wierzę.

W jego źrenicach rozszerzonych do granic możliwości permanentnie widzę, że jestem… potworem, zwyrodnialcem i zbrodniarzem – na wieki przez współczesną lewicę skazanym na ostracyzm towarzyski.

Włodek Bratkowski
5 grudnia 2021 r.