Na lewicy przeważa przekonanie, że we współczesnej rzeczywistości mamy do czynienia z równorzędnymi imperializmami poszczególnych państw kapitalistycznych. Rosja jest zaliczana do państw imperialistycznych jeszcze z racji odziedziczenia przez nią pozycji po ZSRR. Przez zachodnich posttrockistów – odmiennie niż to było jeszcze u samego Trockiego, który niuansował swoje stanowisko – ZSRR był państwem uciskającym pozostałe państwa bloku radzieckiego, forsującym swoje interesy ekonomiczne i polityczne ich kosztem. Niewątpliwie, ZSRR rościł sobie pretensje do pozycji hegemona w ramach bloku, decydującego o kierunkach polityki międzynarodowej, o ewentualnych sojuszach i rozbieżnościach, koordynującym gospodarkę państw współpracujących w ramach RWPG i w ramach szerszej kooperacji z Trzecim Światem.

Zasadnicze zarzuty państw tzw. satelickich sprowadzały się do tego, że państwa te nie mogły swobodnie kooperować z gospodarką zachodnią, co było uważane za główną przyczynę opóźnienia ekonomicznego i siermiężny poziom życia w demoludach. Z perspektywy czasu dostrzegamy bez trudu, że te wyobrażenia cechowały się niejaką naiwnością, niemniej nastroje resentymentu w stosunku do ZSRR jako głównej przeszkody w prowadzeniu kwitnącej kooperacji z politycznie neutralnym Zachodem, którego ideologia kapitalistyczna wykluczała wszelkie inne kalkulacje poza interesem biznesowym, przetrwały upadek realsocjalizmu.

W pewnym sensie dla ZSRR państwa bloku wschodniego były oknem na Zachód, na jego technologię i wzorcem modelu, do jakiego społeczeństwa socjalistyczne dążyły z pewnym opóźnieniem. W społeczeństwach realsocjalizmu dominowało nastawienie, że Zachód jest wzorcem i że nie ma co wynajdywać własnych procedur technologicznych, ponieważ i tak będą one opóźnione w stosunku do zachodnich. Dominowało przekonanie graniczące z pewnością, że gdyby nie całkowicie szalona ideologia bolszewicka, to Zachód z radością udostępniłby państwom bloku wszelką technologię, podzieliłby się metodami osiągania dobrobytu, aby tylko mieć z tego jakiś drobny zysk, całkowicie zrozumiały. A kiedy społeczeństwa wschodnie osiągnęłyby poziom życia (oczywiście, nazajutrz po odrzuceniu wstrętnej ideologii), to z radością przystałyby na ekwiwalentną wymianę ekonomiczną, umocowaną w przepisach prawa i w ogólnych zasadach demokratycznej praworządności.

W pewnym sensie, zrozumiałym samo przez się było, po upadku tzw. komunizmu, że ZSRR, a potem Rosja, musiały zostać ukarane za to, że przez ponad 40 lat uciskały państwa bloku nie dopuszczając ich do dobrodziejstw rozwiniętego kapitalizmu. Państwa te chowały do spadkobiercy ZSRR, Rosji, resentyment, uznając za prawidłowe, że w miarę jak do zachodnioeuropejskiej gospodarki dołączały kolejne kraje, Rosja była trzymana na uboczu.

Było to uzasadnione tym bardziej, że kiedy w państwach posocjalistycznych, po epizodach rządów tzw. postkomunistów (bardziej liberalnych neofitów niż sami liberałowie), nastąpiły rządy prawicy i neoliberałów, to w Rosji rodzima postkomuna nigdy nie straciła władzy. Nie przeszkadzało jej to zmienić barw i pozycji o 180 stopni w stosunku do wszystkiego, co było deklarowaną treścią modelu radzieckiego, ale ze względu na specyfikę sytuacji społeczeństwa, które jednak miało autentyczne doświadczenie rewolucji robotniczej i popierało nawet karykaturalną postać partii komunistycznej, sytuacja Rosji była jednak nieco inna.

Nie bez znaczenia było także to, że nawet jeśli integracja gospodarek posocjalistycznych w ramach Unii Europejskiej była kosztowna i w zasadzie doprowadziła Unię do rozkładu, to jednak w przypadku Rosji czy Ukrainy, ta integracja była niewyobrażalna od początku.

Państwa zachodnie, w okresie transformacji, utrzymywały przywódców nowej Rosji przestawiającej się na kapitalizm, w przekonaniu o swym podziwie i poparciu dla bandyckiej, oligarchicznej polityki rozkradania majątku narodowego na skalę niewyobrażalną w pozostałych krajach byłego bloku wschodniego.  Przestawienie się Rosji na tory gospodarki kapitalistycznej, w przeciwieństwie do śmiesznych państewek, które nie mogły na nic wpłynąć (jak się wydawało, do momentu, w którym okazało się, że jednak coś mogą), tworzyły z Rosji nie tyle skansen ekologiczny z życzliwymi tubylcami, co ewentualnego konkurenta gospodarczego. Opcji włączenia Rosji lub Ukrainy do wspólnoty europejskiej nie było od samego początku. O ile kraje satelickie mogły się domagać włączenia do Unii z powołaniem na fakt, że w przypadku niewłączenia, mogłyby one podpaść ponownie pod panowanie Rosji, rozbijając hegemonię Zachodu i przywracając niejako dawne przeciwieństwa, to gospodarka europejska nie była w stanie strawić i przyswoić nawet, a może tym bardziej, upadłej gospodarki rosyjskiej. Rosyjska gospodarka mogła odgrywać tylko rolę obszaru oddziaływania, rezerwy surowcowej, dla gospodarki europejskiej.

Integracja państw posocjalistycznych była elementem o decydującym znaczeniu w tej kwestii. Te państwa, nawet gdyby Zachodnia Europa miała co do tego jakieś wątpliwości, nie miały najmniejszej chęci akceptować Rosji jako równorzędnego partnera w Europie. Na politykę Zachodu państwa te przeniosły swoją optykę resentymentu i postrzegania Rosji jako elementu stale obcego.

Jeśli dla Europy Zachodniej Rosja nie była możliwa jako partner, to przynajmniej była całkiem akceptowalna jako obszar wyzysku, na wzór Trzeciego Świata. Tę „propozycję” współpracy Rosja przyjęła z braku lepszej. Wystarczy, że taka pozycja Rosji całkowicie zadowalała oligarchów, którym zależy wyłącznie na tym, aby zapewnić sobie kontynuowanie czerpania zysków z rozkradania własnej gospodarki. Rzecz w tym, że taka opcja nie była dopuszczalna z perspektywy USA. Połączenie gospodarki niemieckiej, wiodącej w Europie, z bogactwem surowcowym Rosji mogło uczynić z gospodarki europejskiej organizm zagrażający nadwątlonej, amerykańskiej hegemonii globalnej. Tym bardziej w okresie pojawienia się chińskiego rywala.

To wyjaśnia sojusz polityczny USA z państwami typu Polski, słusznie uznawanej przez Europę za amerykańskiego konia trojańskiego.

O ile oligarchom nie szkodzi rozkład państwa i gospodarki rosyjskiej, o tyle biurokracji zobowiązanej do zarządzania interesami nie poszczególnych oligarchów, ale ich klasy jako całości, przedłużanie się sytuacji zawieszenia i niepewności przeszkadza w optymalizacji rządzenia krajem. Pozycja biurokracji jest uzależniona od funkcjonowania państwa jako całości. Okres grabieży gospodarki narodowej dawał biurokracji centralnej szansę odnalezienia się w funkcji zarządzania i nadzorowania tego procederu. Biurokracja rosyjska wyrosła na swej roli w łagodzeniu i koordynowaniu grabieżczej polityki nowych oligarchów. Ta epoka (pierwotnej, grabieżczej akumulacji) jednak dobiegła kresu i wyłoniło się zapotrzebowanie na nową funkcję dla biurokracji. Naturalnie przyszedł okres krzepnięcia władzy oligarchicznej, która powinna się przekształcić w rodzimą, narodową burżuazję, agresywnie działającą na rynku globalnym. Odpowiednio do rangi i wielkości kraju.

Tymczasem okazało się, że ta droga była dla Rosji i jej biurokracji matkującej nowej burżuazji zamknięta. Rosja znalazła się w pułapce. Nie przestała istnieć jako organizm państwowy i nie przekształciła się w obszar dla zewnętrznej eksploatacji. Tą drogą usiłowała iść, wiążąc się z gospodarką niemiecką. Tę drogę uniemożliwił Rosji resentyment państw poradzieckich oraz Polski.

Faktycznie, połączenie gospodarki niemieckiej z rosyjskimi zasobami mogłoby mieć dla Polski nieciekawe konsekwencje. Pozbawiona w wyniku transformacji kapitalistycznej swojej gospodarki Polska stała się przydatkiem do gospodarki niemieckiej. W przypadku kooperacji z Rosją, Polska niknie znaczeniowo w Europie. Dopóki Rosja znajduje się faktycznie poza Europą, Polska ma szanse na rolę regionalnego mocarstwa w Europie Wschodniej. Integracja Rosji z Europą automatycznie czyni z Polski coś na kształt Estonii.

Polityczne rachuby Polski nie są w żaden sposób rachubami pokojowymi ani obliczonymi na harmonijną współpracę państw regionu. Jest to polityka hegemoniczna, projekt popłuczyn popiłsduczykowskich, zarzewie wiecznych konfliktów. Tym bardziej, że obejmuje swym działaniem Ukrainę, która podobnie jak Rosja niespecjalnie poddaje się zabiegom obrócenia w bezpański teren z garścią tubylców biegających na czworakach.

Nie ma siły.

Żaden projekt kapitalistyczny nie jest w stanie zaprowadzić pokoju i równowagi w tym zakątku Europy. Jedynym projektem tego typu był projekt socjalistyczny, ale ten został odrzucony przed ponad trzydziestu laty przez społeczeństwa, które nie podejrzewały za nim tego typu problemów.

Oczywiście, łatwo jest dziś stwierdzić, że okres realsocjalizmu tylko zamroził konflikty tkwiące w regionie. Rzecz w tym, że gdyby ich nie rozmrażać, co zrobiła transformacja, nie byłoby dzisiejszej sytuacji. Wydaje się, że większość społeczeństw jednak woli zamrożoną sytuację bez konfliktu zbrojnego niż zdrowy, odmrożony klimat z gorącą wojną.

W tej sytuacji rozpatrywanie winy za zaistniały konflikt w kategoriach, że system kapitalistyczny powinien nie poddawać się swoim naturalnym prawom, jest wyrazem zidiocenia lewicy. Jedynym konsekwentnym tokiem rozumowania przy takim podejściu pozostaje logika wewnątrzkapitalistyczna. Lewica w swej większości przyjmuje te konsekwencje, które oznaczają jej koniec jako lewicy. Przyjęcie bowiem, że Rosja jest winna (bardziej niż wszystkie pozostałe państwa kapitalistyczne) pozostawia nam wyłącznie jedno rozwiązanie, które jest rozwiązaniem spadkobierców idei piłsudczykowskiej, a mianowicie obrócenia Rosji w ziemię niczyją, teren wolnej, niczym nieskrępowanej konkurencji o zasoby. Lewica swoją nienawiść do ZSRR jako do imperializmu zanim jeszcze ZSRR stał się kapitalistyczny przerzuciła na Rosję, co komponuje się logicznie z tego typu myśleniem.

Problem w tym, że takie rozumowanie obejmuje także i Ukrainę, jeśli iść logicznym tokiem rozumowania. To tylko kwestia czasu.

Dla lewicy „antytotalitarnej” w pewnym sensie nie ma większego znaczenia prawidłowość epitetu „imperializm” w odniesieniu do Rosji. Dla części tej lewicy, zdobywającej przewagę w propagandzie dzięki jej zbieżności z propagandą burżuazyjną, która neguje realność eksperymentu socjalistycznego i robi z niego tylko przykrywkę dla konkurencyjnego imperializmu, w ZSRR i tak mieliśmy wyłącznie kapitalizm państwowy. ZSRR był imperialistyczny, a więc i Rosja pozostaje z tradycji i z wyboru imperializmem.

Co więcej, w wyniku odrzucenia ambicji Rosji potransformacyjnej przynależności do europejskiego Zachodu, Rosji pozostała wyłącznie – poza opcją socjalistyczną – opcja imperialistyczna. Samosprawdzająca się przepowiednia została więc dopełniona. Tyle, że naprzeciw imperializmów (rosyjskiego i zachodniego) nie stoją socjaliści czy komuniści, ale burżuazyjna lewica, która przyjmuje logikę kapitalizmu. Ponieważ innej nie zna.

Lewica wciąż gorączkuje się sytuacją i licytuje się w doradzaniu imperializmom, co powinny zrobić, aby uniknąć eskalacji działań wojennych. Zdania są jednak na lewicy podzielone. Część lewicy uważa, że reżym Putina został zagnany w kozi róg i sprowokowany do agresji na Ukrainę. Jednak druga część lewicy skłania się ku uznaniu argumentu o tym, że Ukraina ma pełne prawo do odwoływania się do dowolnego obrońcy, w tym do NATO, aby bronić swojej niezależności od tradycyjnego ciemiężcy – Rosji. Tym bardziej, że mamy cały ciąg rozumowania angażującego czasy ZSRR, które także nie pozwoliły Ukrainie zaznać niepodległości – socjalizm, będąc tylko pozorem, się nie liczy.

W ten sposób uznaje się kryteria, które w sytuacji walki klasowej w ogóle nie powinny wpływać na analizę marksistowską. Kwestia narodowa staje się przeszkodą, kiedy sami marksiści zrobią z niej przeszkodę. W tej kwestii jednak lewica uwielbiająca Różę Luksemburg całkowicie lekceważy jej uwagi o kwestii narodowej i zbliża się w swym rozumowaniu do linii stalinowskiej.

Pozostawmy wikłanie się w kwestie narodowe Putinowi. Dla lewicy, jeżeli kwestia narodowa współgra z kwestią klasową, robotniczą, to może służyć jako argument. Bolszewicy zrobili wszystko, aby kwestia ukraińska nie pozostała pustym frazesem i nie została odebrana jako próba oszustwa narodu ukraińskiego. Jednak rozgrywanie karty narodowej przez imperializm działa przeciwko interesowi narodu, więc angażowanie się po stronie imperialistycznej, obłudnej polityki narodowej jest dla lewicy rewolucyjnej niedopuszczalne. Niedopuszczalne jest przeciwstawianie jednego narodu drugiemu. A w bieżącej sytuacji polityka imperializmu amerykańskiego wprost przeciwstawia sobie narody ukraiński i rosyjski. A to dlatego, że w wyniku polityki imperializmu amerykańskiego naród rosyjski jest wpędzany w nędzę i stan beznadziei. Podobnie zresztą, jak naród ukraiński, który mami się fałszywymi obietnicami integracji z Zachodem, które są – z powodów wyżej wyłuszczonych – nierealne. I naród ukraiński miał okazję się o tym przekonać w ciągu minionych 8 lat. Przez te lata lewica nie walczyła o integrację Ukrainy z EU, ale wyłącznie o prawa LGBT na Ukrainie.

Lewica jątrzyła, jak tylko mogła, w relacjach między oboma narodami, kiedy trwała na pozycjach nowolewicowych zwracając uwagę na „ciemnogród” we wszystkich krajach, ponieważ właśnie kryteria obyczajowe były dla lewicy probierzem demokratyczności systemu. Lewica mijała się z kwestiami ważnymi dla narodów nie tylko Rosji i Ukrainy, ale nie zauważała problemów grup społecznych, które znalazły się poza warstwą docelową dla lewicy – „klasą kreatywną”, czyli innym pojęciem dla „klasy średniej”. Grupy poniżej klasy kreatywnej były obiektem lewicowej filantropii, a nie podmiotem walki klasowej. To wynikało wprost z teorii nowolewicowej, a więc nie było wyrazem jakiegoś błędu czy niedopatrzenia. Nie, to stanowisko było efektem teorii, na jakiej nowoczesna lewica się opiera w swych programach.

Dlatego w dzisiejszym stanowisku większości lewicy „antytotalitarnej” mamy do czynienia z faktycznym podporządkowaniem się intelektualnym wrogowi klasowemu. Dla podmiotu walki klasowej, który jest akceptowany przez dzisiejszą lewicę, czyli dla warstwy pośredniej, drobnomieszczańskiej, alternatywa dla kapitalizmu nie ma sensu. Ta warstwa ma interes ekonomiczny w poszerzaniu sfery komercjalizacji, chociaż styka się z rosnącym napięciem, ponieważ wzrost liczebności tej warstwy powoduje obniżenie wartości jej siły roboczej i proletaryzację. Nadal jednak realne zabezpieczenie dochodów tej grupy społecznej bierze się z wyzysku bezpośrednich producentów, więc grupa ta broni się przed spadkiem do klasy proletariatu. Jej interesem (utopijnym) jest racjonalizacja gospodarki kapitalistycznej w sytuacji, kiedy odmrożony po upadku realsocjalizmu kapitalizm wraca na ścieżkę przerabiania całości społeczeństwa w klasę proletariatu, o którym to procesie pisaliśmy nie raz.

Z perspektywy warstwy pośredniej, nie istnieje problem gospodarki narodowej jako warunku społecznego funkcjonowania. „Klasa kreatywna” funkcjonuje w obszarze gospodarki ponadnarodowej, ma łatwość przenoszenia się między państwami. Znaczenie gospodarka narodowa ma w przypadku pracowników bezpośrednio produkcyjnych. Ta klasa rozumie potrzebę biurokracji, aby stworzyć organizm gospodarczy spajający krajowy organizm społeczny. Warstwy pośrednie nie rozumieją, że ich ponadnarodowość jest zakorzeniona w gospodarce narodowej – mają bowiem wagę dla kapitału zagranicznego tylko pod warunkiem zabezpieczenia swego bytu w swojej gospodarce narodowej. Inaczej stają się konkurencją dla warstwy pośredniej kraju docelowego.

Warstwy pośrednie i ich ideowa reprezentacja lewicowa nie rozumieją konieczności kapitalistycznych organizmów państwowych do budowania narodowych enklaw, które w praktyce tworzą systemy niezrównoważone, konkurujące, co jest niezbędne dla podtrzymania dynamiki gospodarki kapitalistycznej, bez czego ta gospodarka zaczyna stagnować. Dlatego wydaje się im, że gospodarka kapitalistyczna może lepiej lub gorzej funkcjonować bez wojen i konfliktów, a przynajmniej w krajach rozwiniętych. Nie rozumieją, że te właśnie kraje są skazane na stagnację, którą przezwyciężają wyzyskiem obszarów uznanych za „bezpańskie” w rożnych przyczyn, np. z tej przyczyny, że odmawiają im podmiotowości, tak jak to ma miejsce ze strony USA w odniesieniu do Rosji. W Europie jeszcze kilka krajów poradzieckich plus Polska odmawia Rosji podmiotowości. Co więcej, tej podmiotowości odmawiają Rosji elity oligarchiczne oraz inteligencja.

Domaganie się podmiotowości jako zabezpieczenia dla dochodów z tej i żadnej innej gospodarki przez masy społeczeństwa rosyjskiego łatwo przesterować w model imperialny. Niemniej, imperialny nie oznacza imperialistyczny. Imperialna Rosja nie ma narzędzi kapitalistycznych dla prowadzenia polityki imperialistycznej. Dąży natomiast do odtworzenia narzędzi pozwalających na prowadzenie polityki imperialnej wzorem dynastii carskiej. Jest to wynikiem zablokowania jej możliwości rozwoju kapitalistycznego. Natomiast w naszych czasach zbiega się z degeneracją systemu kapitalistycznego w system przedkapitalistyczny.

Ten model wyłania się z tarć wewnątrzkapitalistycznych i stanowi poniekąd nurt przemian chińskich. W tej sytuacji, model rosyjski nabiera znaczenia i możliwości, co powoduje, że jest dla imperializmu amerykańskiego groźny, nawet w przypadku zablokowania zlania się gospodarki niemieckiej z rosyjską. Dlatego dla imperializmu amerykańskiego jedynym rozwiązaniem jest przekształcenie Rosji w obszar wolnej konkurencji różnych kapitałów, pozbawiony podmiotowości ekonomicznej.

Czy takie rozwiązanie w jakikolwiek sposób przybliża lewicę do  realizacji programu antykapitalistycznego? I tylko rozważania prowadzone z takim pytaniem w tle mają rację bytu dla lewicy. Tymczasem lewica usiłuje rozwiązać kwadraturę koła, zajmując się problemem, który z imperializmów ma w konkretnej sytuacji większe prawa etyczne.

Tak czy inaczej, system kapitalistyczny rozpadnie się – ważne dla lewicy powinno być tylko to, czy cofniemy się do barbarzyństwa epoki przedkapitalistycznej, czy też przejdziemy do socjalizmu. Ale dla osiągnięcia tego ostatniego celu należy prowadzić konsekwentną i marksistowską politykę, do czego współczesna lewica nie jest dostatecznie przygotowana.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
14 marca 2022 r.