Miał być „czerwony majdan” w Moskwie, albo – mniejsza o kolor – ale za to rozsiany po całej Rosji. W zamian mamy ten z czerwonym paskiem, na który załapała się Białoruś – by tak rzec na życzenie Aleksandra Łukaszenki.
A co to ja gorszy?
Miałem nadzieję, że zdążą do moich urodzin, a teraz każą mi czekać do 13 września, przywiązując go tradycyjnie do dnia jakichś tam podrzędnych wyborów w Rosji. Jeszcze by tego brakowało, by „czerwony majdan” rozmieniać na drobne – w rodzaju obalania „realnego socjalizmu XXI wielu” Chaveza, Maduro czy Aleksandra Łukaszenki w ramach strukturalnego kryzysu kapitalizmu, w dodatku POD SZYLDEM WALKI Z FASZYZMEM:

«Gli scioperi in Bielorussia sono il grido di protesta degli oppressi». Conversazione con Il’jà Budraitskis

Na takie permanentne szalbierstwo ze wszystkich stron i „permanentną białoruską rewolucję” zwyczajnie się nie godzę.
Osobiście gotów jestem poczekać jeszcze trochę na coś grubszego.
Niech to wszystko wreszcie jebnie, jak przystało na strukturalny kryzys kapitalizmu.
Włodek Bratkowski
10 września 2020 r.