Z formalnego punktu widzenia KKE ma rację twierdząc, że Rosja bierze udział w wyścigu imperializmów. Ale diabeł, jak zwykle, tkwi w szczegółach.

Przede wszystkim, przy upadku ZSRR, neostalinowska biurokracja nomenklaturowa szczerze wierzyła w zapewnienia, że kapitalizm ma gotowe odpowiedzi na każdą okazję i że u schyłku XX wieku niestraszny mu żaden kryzys – gospodarczy czy społeczny. Nie można abstrahować od faktu, że nomenklatura poradziecka, w ZSRR czy w pozostałych „demoludach”, ochoczo przyjęła opcję przekwalifikowania się w gospodarkę zależną, wpasowującą się w wyznaczone sobie miejsce w międzynarodowym kapitalistycznym podziale pracy. Biurokracja miała się przekształcić w burżuazję kompradorską, nadzorującą proces tworzenia wolnego (otwartego) rynku.

Z perspektywy nomenklatury (reprezentowanej ówcześnie przez Jelcyna i jego gangsterów), nie było kwestii mocarstwowości Rosji, która wyłoniła się z ZSRR.  Ten fakt przyznają analitycy zachodni, którzy ów okres dziejów Rosji określają mianem jedynego momentu demokratycznego w historii tego państwa. Mimo to, tzn. mimo tego bezprecedensowego uniesienia demokratycznego, Rosja nie została włączona w struktury „wolnego” świata. Pozostałe kraje posocjalistyczne i poradzieckie zostały włączone (lub nadal pokornie w antyszambrują przed progiem UE) mimo ich totalnej nieprzydatności gospodarczej z punktu widzenia gospodarki zachodnioeuropejskiej. Decyzja o ich integracji europejskiej była więc decyzją stricte polityczną. Na fakt istnienia reguły o poprzedzeniu wejścia do UE przez dołączenie do struktur NATO zwraca uwagę, m.in. François Asselineau (może za nami, kto go tam wie). Faktycznie, także prof. Mearsheimer już dawno wskazywał, że w projekcie umowy wiążącej Ukrainę z UE, której ostatecznie nie podpisał W. Janukowycz, zawarty był akapit regulujący tę właśnie kwestię faktycznego objęcia Ukrainy współpracą z NATO. Tak przy okazji i mimochodem. Ale, jak wiadomo, prawnicy Putina uczyli się w lepszych szkołach niż chociażby prawnicy Macrona, czego nie omieszkał wytknąć prezydentowi Francji jego ostatnio stały rozmówca nie tyle w kwestii wojny z Ukrainą, co w kwestii sytuacji Francji w Afryce subsaharyjskiej.

Tak więc ze strony elit politycznych Rosji i nuworyszowskich oligarchów nie istniała żadna wątpliwość, że Rosja będzie zapleczem surowcowym i rynkiem zbytu dla zachodnioeuropejskiej gospodarki (czytaj: niemieckiej). Powoduje to pewne perturbacje społeczne, ale zasłona iluzji istniała w tej mierze, w jakiej nawet krytyczna, zdawałoby się lewica, przyjmowała jako prawdę objawioną, że skoro świat zachodni wszedł na drogę skutecznego wprowadzania sprawiedliwego podziału bogactwa społecznego za pomocą mechanizmu demokratycznego, to nie ma powodu, aby te same mechanizmy nie miały upowszechnić się na Rosję.

Problem w tym, że owe mechanizmy nie tylko nie upowszechniły się na Rosję, ale też i ugrzęzły w bagnie projektów asymilacji ich w państwach posocjalistycznych. Dokonał się odwrotny transfer – to Europa Wschodnia upowszechniła swoje standardy socjalne na kontynencie europejskim. Rychło w czas, ponieważ po wygranej Zimnej Wojnie, Stany Zjednoczone skorzystały z okazji i przestały traktować Europę jako pożeracza grantów antykomunistycznych.

Ponieważ standardy społeczne i socjalne załamały się w całej Europie, naturalnym efektem był wzrost nastrojów populistycznych. Lewica zajmowała się nadal i wciąż radykalizowaniem upadłego już projektu demokratycznego, podmieniając walkę klasową na walkę obyczajową, więc nie była w stanie ani zauważyć, ani dać odporu zagrożeniu ze strony populistycznej prawicy. Lewica uważała nadal, że projekt gospodarczy późnego kapitalizmu jest jak najbardziej OK – co jest spuścizną koncepcji politycznej i ekonomicznej nurtu socjalistycznego i socjaldemokratycznego, na które to pozycje przesunęła się pod koniec XX wieku lewica radykalna. Istota socjalistycznej myśli zawiera się w sprawiedliwym podziale bogactwa społecznego wytworzonego w gospodarczej „czarnej skrzynce”, do której lewica nie ma najmniejszego zamiaru się wtrącać, aby nie zepsuć aksjomatu o wzorowo działającej rynkowej racjonalności i efektywności.

O ile społeczeństwa krajów zintegrowanych z UE lub blisko z nią stowarzyszonych nie żywiły dłużej już złudzeń co do racjonalności obietnic gruszek na wierzbie, jakie w późnym PRL-u serwowała społeczeństwu lewica ramię w ramię z takimi koryfeuszami wolności społecznej i gospodarczej, jak entuzjasta spółdzielczości, Leszek Balcerowicz, o tyle w Rosji, która nie miała szczęścia dołączyć do klubu pasożytów na międzynarodowym kapitalistycznym podziale pracy, wykształcona i kreatywna warstwa inteligencji wciąż jeszcze tkwiła w przekonaniu, że zbawienie jest blisko, a tylko grzech pierworodny nie pozwala Rosjanom zaznać dobrodziejstw (zbankrutowanego na oczach wszystkich poza Rosjanami) systemu zabezpieczenia socjalnego Europy Zachodniej. Grzech pierworodny polega, oczywiście, na przetrwaniu nostalgii za czasami radzieckimi. Ta nostalgia w łonie warstw tzw. ludowych przerodziła się w trwały podział klasowy, w którym klasy ludowe zostały ochrzczone mianem homo sovieticus. Resztki tej grupy ostały się także w pozostałych państwach posocjalistycznych, ale w charakterze rzadkiej fauny, na wyginięciu. Niemniej, warunki sprzyjały poszerzaniu się tej odmiany fauny, co skutkowało ripostą klasy panującej w klasycznym stylu. Ideologowie klasy panującej zróżnicowali się wedle zapotrzebowania i zagrożenia odrodzeniem poradzieckiej fauny, i odpowiedzieli wyciągnięciem z lamusa koncepcji nacjonalistycznych ożenionych z tanim populizmem prawicowym. Był to skuteczny pestycyd, szczególnie, że część lewicy radykalnej ochoczo weszła w sojusz, pomna skuteczności takiej samej taktyki uprawianej przez Stalina.

Światła część lewicy, oczywiście, odrzuciła z niesmakiem tę opcję i zaczęła denuncjować „faszystowski” charakter populistycznego zwrotu. Oczywiście, tropiąc faszyzm na każdym kroku, głównie w odniesieniu do kwestii obyczajowych i kulturowych. Światła część lewicy radykalnej przeoczyła faszystowski charakter odpowiedzi na nieuchronny wzrost radykalizmu społecznego w sytuacji narastającego kryzysu gospodarczego.

Wracając do Rosji – elity kreatywne mogły łudzić się i przyjmować za dobrą monetę tłumaczenie, że odrzucenie przez Zachód  jest podyktowane brakiem demokratycznych instytucji w Federacji Rosyjskiej. Jeżeli instytucje demokratyczne idą w parze z odpowiednim poziomem życia społeczeństwa, a więc i wygaszeniem konfliktów o podłożu klasowym, to pozostawienie Rosji poza strukturami ekonomicznymi Zachodu i wyznaczenie jej (dobrowolnej) roli półkolonii Zachodu oznacza tym samym uniemożliwienie Rosji stworzenia trwałych podstaw funkcjonowania instytucji demokratycznych.

Oczywiście, z perspektywy skretyniałej nowoczesnej lewicy, skoro instytucje demokratyczne służą głównie zabezpieczeniu swobód obyczajowych i kulturowych i w tym znajduje wyraz wskaźnik poziomu demokracji w danym kraju, to nie ma najmniejszego powodu, aby upierać się przy wiązaniu możliwości demokratyzacji z poziomem życia tzw. warstw ludowych. Warstwy ludowe, w optyce nowoczesnej radykalnej lewicy, są redundantnymi grupami społecznymi, skazanymi na wymarcie w ramach upowszechnienia awansu społecznego w kierunku tzw. klasy średniej. Cały problem sprowadza się więc do kwestii katastrofalnego zahamowania rozrostu tzw. klasy średniej i jest tragedią klasy średniej, a nie owych zmarginalizowanych i po prawdzie wirtualnych grup społecznych.

W społeczeństwie wysokorozwiniętym, tak naprawdę, nie ma dla nich miejsca ani w systemie produkcji, ani w systemie redystrybucji. To relikt XIX-wiecznej struktury społecznej. A ponieważ proces awansu do klasy średniej bądź naturalnego wymierania tych grup został zahamowany, to zaczęły one zasilać równie przestarzały i nieadekwatny nurt polityczny, jakim jest współczesny populizm (mniejsza: prawicowy czy lewicowy, jeden szajs), a więc – w perspektywie recydywa faszyzmu.

W prostym jak konstrukcja cepa rozumowaniu elit intelektualnych Rosji, cała sprawa sprowadza się do tego, że nie jest możliwe zaprowadzenie demokracji bezpośredniej w państwie-molochu, a więc i nie jest możliwe zaprowadzenie jakiejkolwiek demokracji, dopóki nie zostaną stworzone warunki dla krzewienia koncepcji wolnościowej, która jest kwintesencją lewicowego oporu wobec bolszewickiego terroru i prawdziwej obsesji antydemokratycznej. Skoro więc mamy do czynienia z otwartą konfrontacją Rosji z Ukrainą, to naturalne jest pojmowanie jej w kategoriach walki Dobra (demokracji) ze Złem (totalitaryzmem). To nie (post)kapitalizm przedstawia sobą problem. To rozmiary Rosji są niekompatybilne z lokalną demokracją i wolnościowym podejściem do życia społecznego.

Dla pogrobowców stalinizmu, do których zalicza się wszak KKE, jest to pewne wyzwanie intelektualne. Skoro greccy komuniści mogli bronić najgorszych głupot stalinowskiej polityki w swoim czasie, to dziś usiłują nadrobić stracony czas i dogodzić posttrockistowskiemu jądru, które rodzi się w ich łonie na podobieństwo zalążka Yang w maksimum Yin (lub odwrotnie, nieważne).

Prędzej czy później, nawet jeśli Rosja startuje w konfrontacji z Zachodem z pozycji jej półkolonii lub, jak kto woli – półperyferii, to z braku socjalistycznej, a po prawdzie – radzieckiej, komunistycznej – alternatywy, panująca elita rosyjska będzie musiała siłą obiektywnego procesu historycznego, rewindykować status imperialistyczny. W dalekosiężnej perspektywie więc greccy komuniści mają bezwzględną rację – Rosja skończy jako imperium. A przynajmniej jako świadomy pretendent do tej roli. Takie są konieczne mechanizmy historycznych procesów. O ile nie wtrąci się czynnik subiektywny i nie zacznie rewindykować możliwości innego rozwoju dziejów, a mianowicie przezwyciężenia konieczności rozwiązania obecnych sprzeczności kapitalizmu na drodze wynalezienia kolejnego systemu panowania klasowego.

Problem w tym, że elity oraz otaczające ich warstwy pośrednie, czerpiące z wartości dodatkowej wytwarzanej w sferze produkcyjnej (przemysłu, mówiąc dosadnie, zbyt dosadnie dla delikatnych uszu współczesnej radykalnej lewicy), są głęboko przekonane o tym, że takie radykalne, antyklasowe rozwiązanie będzie z natury rzeczy związane z koniecznością przejścia przez fazę, ostrożnie mówiąc, niedemokratyczną.

Nasza różnica z KKE polega więc na stwierdzeniu, że w perspektywie zwykłej, ludzkiej sprawiedliwości, pełną odpowiedzialność za toczący się obecnie konflikt, ponosi Zachód. Rosja, interesami swoich oligarchów, w pełni pogodziła się z rolą półkolonii Europy Zachodniej. Odmowa integracji europejskiej oznacza, że Europa jednoznacznie nie pozwala Rosji na zyskanie podmiotowości gospodarczej i politycznej. Jednak oczekiwania elit rosyjskich też są płonne, ponieważ UE wyłożyła się już na niepowodzeniu integracji krajów posocjalistycznych. Nie jest więc żadnym rozwiązaniem rozparcelowanie Federacji Rosyjskiej na części składowe – tak jak sądzono, że załatwia sprawę rozpad ZSRR czy później – Jugosławii. Oba przykłady pokazały, że nic z tego nie wynika. UE nie jest w stanie skonsumować tego tortu.

Oczywiście, gdyby wyobrazić sobie, że UE jest faktycznie unią o charakterze socjalistycznym, tzn. gdyby integracja europejska odbywała się na zasadach RWPG, to parcelacja Federacji miałaby sens, a integracja mogłaby wzmocnić kontynent gospodarczo i politycznie. Nie wolno jednak zapominać, że UE to integracja kapitalistyczna, a nie socjalistyczna. Tyle, że to jeszcze nie dotarło do radykalnej lewicy.

Rosja stoi przed szansą zmarnowania wyłaniającej się szansy takiej integracji à la RWPG z udziałem innych kontynentów. Afryka, Ameryka Łacińska czy Azja – oczekują na ruch z entuzjazmem. Jednak nie będzie w stanie tego dokonać Rosja kapitalistyczna, ani nawet imperialistyczna w perspektywie. Ważne, aby zrozumieć, że obecnie Rosja jeszcze nie stała się czynnikiem imperialistycznym, chociaż powoli dojrzewają wszystkie po temu warunki. Jeżeli lewica marksistowska nie stanie w poprzek temu imperialistycznemu dojrzewaniu, to procesy historyczne będą zachodziły z przyrodniczą koniecznością.

Jeszcze parę lat temu żywiliśmy złudzenia, że rosyjska lewica, dzięki niedokończonej transformacji i wyjątkowej swobodzie, jaką lewica, w tym poststalinowska, cieszy się w Rosji – tak, tak, wystarczy porównać z naszym wolnym krajem – będzie miała czas i możliwość nie wpaść w błędy, jakie popełniła lewica w byłych państwach satelitarnych ZSRR w transformacyjnej euforii. Iluzje trzeba schować do kieszeni. Łatwo nic nie przyjdzie.

Czy ma jakieś znaczenie spór o to, jaką rolę spełnia dziś Rosja? Jeżeli upieramy się przy postrzeganiu w Rosji wyłącznie takiego samego imperialistycznego gracza, jak pozostałe mocarstwa kapitalistyczne, to nie tylko pomijamy ważny niuans pozimnowojennej transformacji. Po pierwsze, transformacja dokonała się pod hasłem, że model ekonomiczny realsocjalizmu był całkowicie niefunkcjonalny i nieefektywny. Rosja, w wyniku transformacji kapitalistycznej, w ramach której stała się gospodarką surowcową, nie mogła stać się mocarstwem z punktu widzenia gospodarczego. Oczywiście, pozostała jej potęga atomowa i zdolność bojowa. Niemniej, trudno poważnie traktować Rosję jako państwo samoistnie dążące do konfrontacji z Zachodem. Elity inteligenckie i oligarchiczne były zadowolone z możliwości kontaktu z Zachodem. Niezadowolony był tzw. lud, ale trudno wmawiać opinii publicznej, że to lud podejmuje w Rosji najważniejsze decyzje polityczne.

Izolacja Rosji doprowadziła więc – świadomie czy nieświadomie – do konieczności przewartościowania przez nią racjonalności dotychczasowej polityki uległości wobec Zachodu. Zwyczajnie kraj zmierzał ku katastrofie ekonomicznej, a więc i politycznej. Zapewne antyrosyjscy analitycy mają rację co do powodu, dla którego w pewnym momencie nastąpił zwrot w polityce, związany z nazwiskiem Putina. Niezależnie od tego, że był on szczerym reprezentantem interesów oligarchii i wiernym uczniem demokraty Jelcyna. Rozwalenie Jugosławii przez NATO nie pozwala na żywienie iluzji, że izolacja Rosji była zwykłym niedopatrzeniem Zachodu. Francja Mitteranda wyraziła zgaszone natychmiast zdziwienie, że Rosja nie podlega tym samym procesom integracyjnym, co pozostałe ex-demoludy. Prezydent Francji został szybko zgaszony. Chociaż pozostał po nim testament polityczny, w którym daje wyraz jawnej ocenie, iż Europa Zachodnia pozostaje polem wpływów Stanów Zjednoczonych i niespecjalnie cieszy się statusem suwerenności.

Trudno było zwyczajnie zbombardować Rosję jak to zrobiono z Jugosławią. W pewnym sensie, poprzez brak pomocy, Europa Zachodnia oczekiwała, że czas zrobi swoje i Rosja zapadnie się pod własnym ciężarem, jak to miało miejsce w przypadku ZSRR. Lewicy wystarczył sam fakt, że tak się nie stało, aby uznać, że Rosja skutecznie rewindykowała swój status imperialny i imperialistyczny. Powtórzmy, w takim kraju jak Rosja, nie ma możliwości zaprowadzenia zdrowego systemu demokratycznego. Jego ogrom sprawia, że poszczególne części Federacji muszą mieć różny status suwerenności. Taka analiza wynika z samej istoty koncepcji wolnościowej.

Nota bene, to samo leżało u podłoża krytyki biurokratycznej (autorytarnej i niewolącej wchodzące w jej skład narody pod dyktando Serbii, choć w innej skali) Jugosławii. Ta krytyka, teoretycznie również słuszna, była prowadzona z perspektywy wolnościowej, demokratycznej, ale nie z perspektywy nurtu robotniczego i marksistowskiego.

Dlaczego taka sama ocena nie dotyczy integracji europejskiej? Obszar UE także powinien stać w poprzek demokracji. Sytuacja jednak jest tu inna – i jest to związane z przezwyciężeniem industrialnego etapu rozwoju gospodarki europejskiej. Demokracja skoncentrowana na problemach innych niż materialne warunki życia stanowi skuteczną ochronę instytucji demokracji.  Ot, różnica, której nie należy mylić z podwójnymi standardami etycznymi nowej, radykalnej lewicy.

W gruncie rzeczy, przeszkodą dla demokratyzacji Rosji są zsowietyzowane masy ludowe, podatne na faszystowską, imperialną propagandę celującą w zróżnicowanie klasowe, tradycyjnie prowadzące do rozwiązań autorytarnych. Lewica radykalna przez całą końcówkę XX i początek XXI wieku testowała różne formy „innego świata, który jest możliwy” w warunkach likwidacji konfliktu klasowego na bazie zróżnicowania materialnego. Musimy bowiem przyznać, że oparcie całościowej strategii socjalistycznej na fundamencie postulatów pod adresem kapitału zagrożonego protestami Żółtych Kamizelek oznacza faktyczną kapitulację lewicy z socjalistycznej suwerenności politycznej. Bez przejęcia produkcji bogactwa materialnego, dowolnie radykalne bunty sprowadzą się do demonstracji totalnej nieporadności i braku politycznego programu. Co zresztą jest warunkiem sine qua non moralnego poparcia radykalnej lewicy dla tego typu protestów. Równoległe manifestacje tryumfu instytucji demokracji nad żywiołem Żółtych Kamizelek były dostatecznym postawieniem tego warunku przez zinstytucjonalizowaną lewicę przed obliczem XX-wiecznej proweniencji tłuszczy.

Co prawda, ze wspomnianych wyżej testów anty(alter)globalistycznych nie wyłoniło się żadne sensowne rozwiązanie, zaś sama koncepcja polityczna raczej się sfalsyfikowała, niemniej lewica nie odpuści, dopóki nie skończy niczym sympatyczne lemingi.

Postawa lewicy pronatowskiej dzisiaj oznacza świadomość faktu, że bez mniej lub bardziej symbolicznego zbombardowania Rosji nie da się jej naprowadzić na drogę skutecznej demokracji.

Co więcej, efektem ubocznym takiej interpretacji obecnej sytuacji jest wzrost nacjonalistycznej identyfikacji elit politycznych Zachodu, co prowadzi nas do upowszechnienia modelu politycznego narzuconego przez państwa poradzieckie przy wydatnej pomocy USA, którym zależy na niedopuszczeniu do suwerenności Europy w obliczu zbliżającej się konfrontacji z Chinami. Świadczy o tym fakt, że ostatni szczyt NATO nie zdominowała tematyka wojny na Ukrainie, ale właśnie zagrożenie chińskie.

Nie musimy dodawać, że Chiny też mają imperialne i imperialistyczne ambicje. Jeżeli część lewicy ma pokusę, aby stanąć po stronie Rosji i Chin ze względu chociażby na nadzieje, jakie w związku z konfrontacją porządku światowego z żywiołowymi procesami w Trzecim Świecie ma większa część ludności świata, to na wybór nowej radykalnej lewicy wpływa znacząco świadomość, że amerykański imperializm oznacza przynajmniej zachowanie instytucji demokracji.

Czy aby na pewno?

Zmiana sytuacji odbija się na całościowym obrazie świata. Demokracja jest tylko narzędziem, a nie celem samym w sobie kapitalistycznych elit. Aż wstyd to przypominać elitom intelektualnym. Model demokratyczny, który jest obecnie coraz bardziej drobiazgowo rozkładany i analizowany w swych częściach pierwszych, zawiera kilka czynników określających i determinujących. Rozwiązania proponowane przez projekt demokratyczny nie zawierają żadnego modelu innego urządzenia systemu produkcji. Ten aspekt został już dawno wyeliminowany z myślenia nowolewicowego. To jest domena kapitału, który za danie mu spokoju ma podzielić się ze społeczeństwem większą częścią wartości dodatkowej, a więc i zysku. Naprzeciwko siebie stoją dwa modele, jeszcze nie do końca sprecyzowane, ponieważ zasłony ideologiczne wciąż działają. Jedno rozwiązanie bierze pod uwagę faktyczne, materialne ograniczenia systemu produkcji i konieczność odtworzenia gospodarki opartej na uprzemysłowieniu. Tylko w jaki sposób, aby sprostać rozpoznanym już zagrożeniom ekologicznym i społecznym?

Drugi model, jak wskazaliśmy wyżej, nie kwestionuje kapitalistycznego sposobu produkcji, a tylko żąda, aby nic z tego niekorzystnego dla ekologii nie wynikało. Z tego jednak wynika jasna dyrektywa – jeżeli nie racjonalizujemy produkcji, nie poddajemy jej narzędziom planowania długookresowego i powszechnego, wyrażamy zgodę na dostosowanie ludzkiego elementu układanki dla potrzeb niezmienionej strategii produkcji. Społeczeństwa nowouprzemysłowione i produkujące na potrzeby konsumpcyjne zachodnich centrów rozwiniętego społeczeństwa dobrobytu, mają coś do powiedzenia na ten temat. Obawiamy się, że w ich sytuacji nie są te społeczeństwa skłonne do postrzegania współczesnego świata przez pryzmat konfliktu między demokracją a autorytaryzmem.

Dlatego, w tej optyce, formalna racja KKE staje się nieadekwatna. Istota rzeczywistości jest bardziej złożona, a jednocześnie przedstawia się w niezwykle uproszczonej wersji, która zdarza się jedynie w kluczowych, przełomowych momentach historii. Ot, taka dialektyka.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
4 lipca 2022 r.