Pojęcie demokracji zawiera w sobie pewną dwoistość. Po Rewolucji Francuskiej, w potocznej świadomości społecznej pojęcie demokracji zaczęło funkcjonować jako synonim dyktatury ludu. Ostrze pojęcia było zwrócone przeciwko Ancien régime’owi, który z kolei opierał się na zasadzie pochodzącej od Boga władzy panującego. Oczywiście, wraz z rozwojem myśli teologicznej, która usiłowała pogodzić zasady fundamentalizmu religijnego z narastająco świeckim charakterem władzy doczesnej, podstawy ustrojowe państw nowożytnych ulegały zmianie, a więc laicyzacji.
W potocznej świadomości więc, pojęcie demokracji nabrało niekoniecznie z rzeczywistością uzasadnionego znaczenia sprawiedliwego urządzenia społeczeństwa – z punktu widzenia ludu. Sprzeczność istniejąca w pojęciu demokracji została uświadomiona w pojęciu demokracji formalnej jako przeciwstawnej demokracji rzeczywistej, tj. takiej, która by faktycznie realizowała postulat sprawiedliwości z pozycji interesu ludu.

Warto zauważyć, że takie postawienie sprawy słusznie uświadamiało ludziom istotę sprzeczności wewnętrznej instytucji demokracji.
Tak więc, marksizm od razu trafnie zdefiniował istotę sprzeczności wewnętrznej instytucji demokracji formalnej – przewaga ekonomiczna klasy burżuazyjnej nad klasą robotniczą sprawia, że wszelka demokracja burżuazyjna ma charakter fasadowy i w przypadku konieczności rozsądzenia społecznego sporu z fatalistyczną koniecznością przechyla się na stronę interesu klasy panującej.

Lewica antyautorytarna (czytaj: anty-Marksowska) opiera się na pobożno-życzeniowej, nie mającej naukowego uzasadnienia, ideologii ludowej nadającej demokracji charakter dyktatury ludu. Oczywiście, lewica jako nurt polityczny głęboko antydyktatorski nie może szukać oparcia w demokracji jako w systemie dyktatury ludu, tj. dyktatury partykularnego interesu ludowego. Z pomocą w rozwiązaniu tego problemu przychodzi jej niedookreślenie cechujące pojęcie ludu jako podmiotu procesu społecznego. Dyktatura ludu o wewnętrznie skonfliktowanych interesach sprowadza niebezpieczeństwo kryjące się pod pojęciem dyktatury praktycznie do zera. Marksistowskie rozumienie demokracji przyjmujące ową potoczną wykładnię podkreśla jej charakter przejściowy, jako że nie sposób zbudować trwałego systemu społecznego na dyktaturze. Dyktatura jest momentem przejścia od jednego systemu do drugiego. Tymczasem, dla nowoczesnej lewicy, dyktatura ludu (demokracja) jest instytucją wieczną, docelową. Chociażby z tego tylko powodu nie może być narzędziem dyktatury; w przeciwnym wypadku nie może być systemem trwałym. Jedno z dwojga.

Niemniej, niejasności co do rozumienia pojęcia demokracji jako dyktatury, ale dyktatury, która nie jest dyktaturą, tylko słusznym postulatem pod adresem rządu burżuazyjnego i kapitału narodowego, pozwalają nowoczesnej lewicy uzasadniać swą rolę polityczną jako nurtu, który sens swego politycznego istnienia znajduje w podtrzymywaniu funkcji dyktatorskich w ramach burżuazyjnego porządku prawnego. Taki manewr, który nazwał już Jaroslav Hašek.

Oznacza to, że lewica wysuwa żądania pod adresem władz i kapitału w imię demokracji jako dyktatury ludu (pojęcie oznaczające wszystko i nic), ale jednocześnie podporządkowuje się żądaniom burżuazyjnego państwa prawa, jako że demokracja jest powszechna i w tym sensie stoi ponad dyktaturą.

Demokracja, jak wiadomo od czasów Churchilla, jest najgorszym z systemów, ale lepszego dotąd nie wymyślono. W jego ustach oznacza to, że demokracja jest systemem nietrwałego pokoju klasowego, który klasa panująca musi utrzymywać ze względu na konieczność neutralizacji buntu społecznego. W pewnym sensie burżuazja również, podobnie jak nowoczesna lewica, godzi się z koniecznością petryfikacji systemu demokratycznego ze względu na trwałą cechę społeczeństwa nowożytnego, w którym wolność indywidualna (fetysz myślenia burżuazyjnego z naciskiem na indywidualizm, bez którego nie potrafi pomyśleć wolności) jest aksjomatem.

Społeczeństwo burżuazyjne jako społeczeństwo klasowe nie chce rozwiązać problemu klasy podporządkowanej poprzez włączenie jej w ramy grup posiadających. A więc sprzeczność między powszechnością wolności indywidualnej a jej realnym zaistnieniem w każdym przypadku pozostaje w mocy i jest nierozwiązywalna. Dlatego demokracja jest szczytowym wyrazem ideologii klasy panującej, która pod pozorem dyktatury ludu utrzymuje faktyczną dyktaturę klasy panującej. Churchill mówi więc faktycznie, że nie wynaleziono do tej pory lepszego ideologicznego sposobu na zamydlenie ludowi oczu, jak fasadowe instytucje demokratyczne państwa burżuazyjnego.

Z pozycji lewicy nowoczesnej jest dokładnie tak samo. Może i demokracja państwa burżuazyjnego ma fasadowy charakter, ale nie wymyślono dotychczas lepszych warunków dla prowadzenia walki o prawa ludu. Lewica rezygnuje jednak jakby mimochodem z ludowego przekonania, że demokracja to faktycznie dyktatura ludu. Dyktatura zamyka się w obrębie sporów parlamentarnych. W związku z czym musi przyjmować, że demokracja to negocjacja z klasowym przeciwnikiem. Z pozycji siły, oczywiście, ponieważ lud ma liczebną przewagę nad klasą panującą i jej akolitami.

Niemniej, doświadczenie państw demokratycznych XX wieku pokazało wyraźnie, że liczebna przewaga ludu nie ma żadnego znaczenia i nie prowadzi do zmiany systemu. Zresztą, jaki system mógłby zastąpić niezastąpiony system demokratyczny, który jest dyktaturą, ale jednocześnie przeciwieństwem dyktatury? Z etymologii jest dyktaturą ludu, z istoty zaś dyktaturą klasy panującej, dla której demokracja pozostaje ideologiczną zasłoną dymną.

Przechodzimy tu do zasadniczej cechy demokracji jako ideologii: aksjomatem demokracji jest to, że głos każdej jednostki liczy się tak samo. Lewica ma jednak świadomość od początku, że prawo decyzji należące do ludu sprowadza się do spraw poniekąd drugorzędnych. Wybieralność komitetu zarządzającego interesami klasy panującej nie zmienia charakteru klasowego tego komitetu. Walka parlamentarna toczy się o wyrywanie spod panowania klasy dominującej coraz to nowych obszarów decyzji leżących w gestii ludu. Na tym polega postęp społeczny w rozumieniu progresywnej lewicy. Mnoży się przez pączkowanie coraz to nowe obszary walki – genderowe, kulturowe itd., itp., uważając to za erozję systemu panowania klasowego. Tymczasem tylko parceluje się coraz głębiej te obszary, które klasa panująca może spokojnie odpuścić, koncentrując się na zasadniczym obszarze interesu ekonomicznego. Podobnie jak w demokracji bezpośredniej w Szwajcarii, decyzja demokratyczna ogranicza się do spraw lokalnych i mało ważnych z perspektywy klasowej polityki globalnej.

Nowoczesna lewica nazywa to połączeniem lokalnego z globalnym (alterglobalizm)…

Faktycznie jest to sankcjonowanie bezradności politycznej klas i grup podporządkowanych, które formalnie są hegemonem.

W starożytnej Grecji było mniej konfuzji w kwestii demokracji. Demokracja obejmowała obywateli, a więc te jednostki, które można było nazwać podmiotem życia politycznego. A to z kolei równało się pojęciu jednostki wolnej, czyli posiadającej majątek zapewniający utrzymanie się obywatela i jego rodziny. Wówczas oznaczało to posiadanie majątku zapewniającego byt materialny, a więc możliwość produkowania w obrębie własnego gospodarstwa domowego środków przetrwania i reprodukcji.

Pozostałe grupy społeczne (niesamodzielne w tym względzie) były wykluczone z udziału w systemie demokratycznym. System demokratyczny wymaga więc istnienia równorzędnych podmiotów, a więc równorzędnych podmiotów ekonomicznych.

Demokratyzacja społeczeństwa nowoczesnego polegała na zniesieniu cenzusu majątkowego przy przyznawaniu praw obywatelskich, co nie przyczyniło się do uczynienia z nowych obywateli rzeczywistych podmiotów politycznych.

To właśnie mają na myśli marksiści, kiedy mówią o fasadowości burżuazyjnej demokracji formalnej. Dopóki klasa podporządkowana i wyzyskiwana nie stanie się podmiotem życia społecznego, wolnym obywatelem, nie ma mowy o innej formie demokracji, jak tylko o demokracji formalnej, a więc zaprzeczeniu demokracji. Wrzucenie w system demokratyczny obywateli na równi z nie-obywatelami oznacza całkowite ideologiczne zafałszowanie pojęcia demokracji.

Oczywiście, marksiści cenią doświadczenie Rewolucji Francuskiej i sens, jaki pojęciu demokracji nadał ruch rewolucyjny, a mianowicie dyktatury ludu. Miało to jednak sens tylko i wyłącznie w ramach dynamicznego procesu, jako etap przejściowy od zrodzenia się postulatu powszechnej równości w formie zalążkowej w klasowym społeczeństwie. Zrozumienie istoty prawdziwej podmiotowości prowadzi marksistów do dialektycznego zaprzeczenia pojęcia demokracji jako systemu nierówności i wykluczenia z „obywatelskości” i do zniesienia wewnętrznie niespójnego pojęcia demokracji poprzez przejście do postulatu upowszechnienia podmiotowości dzięki nadaniu wszystkim statusu właściciela środków produkcji i urzeczywistnienie w ten sposób inaczej utopijnej koncepcji demokracji jako dyktatury.

Oczywiście, wymagało to zrozumienia niejednolitości pojęcia „ludu”. Prowadziło to do postulatu rozumienia demokracji jako dyktatury mającej na celu nadanie podmiotowości całemu światu pracy najemnej w krótkim okresie przejściowym, a następnie do rozpłynięcia się w demokracji równych podmiotów – warunku istnienia systemu demokratycznego jako takiego, jako ustroju równych obywateli. Równych w sensie podmiotowości, a nie w znaczeniu formalnoprawnego zrównania. Wzorem społeczeństwa obywatelskiego starożytnej Grecji…

Współcześnie mamy do czynienia z implozją systemu demokratycznego, ponieważ brak ekonomicznej podmiotowości obywateli staje się coraz wyraźniejszy. Praca najemna nie jest drogą do podmiotowości ekonomicznej w społeczeństwie, w którym konieczne jest kupowanie środków przetrwania biologicznego, materialnego. Przypomnijmy, że w starożytnej Grecji gospodarstwo domowe samo wytwarzało niezbędne do życia dobra, dokupując przedmioty zbytku czy wymieniając nadwyżki.

Ekonomiści liberalni także zwracają uwagę na fakt, że tylko status posiadacza warunków własnego przetrwania czyni z nas prawdziwych obywateli. Możemy zaufać Hayekowi; wie co mówi. Ekonomiści liberalni nie mają wątpliwości co do tego, że nie-posiadacze nie mogą być podmiotem życia obywatelskiego. Stąd w tym sensie marksiści mogą się opierać na badaniach ekonomistów liberalnych (nie mylić z neoliberalnymi), których cechuje duża doza cynizmu i wystarczająca pogarda dla obywateli drugiej kategorii, aby zdobyć się na prawdomówność i realistyczny opis rzeczywistości.

Dla zarządców interesami burżuazji, demokracja jest ideologią, która pozwala im na cyniczne realizowanie poleceń klasy panującej, a równoczesne mydlenie oczu grupom społecznym podlegającym wyzyskowi.

Państwo demokratyczne przejmuje imponderabilia sądownicze, czyli prawo rozstrzygania sporów, opierając je na świeckim uzasadnieniu. W przeciwieństwie do państwa teologicznego, w którym sądownictwo opiera się na kodeksie moralnym, na gniewie bożym, państwo świeckie uzyskało prawomocność dzięki odebraniu sobie prawa do gniewu i zaślepienia. Ponieważ nie ma wyższej, boskiej, instancji uzasadniającej nasz słuszny gniew, system sądowniczy nie może ulegać emocjom. Emocje nie mają z definicji uzasadnienia naukowego, więc wychodzą poza ramy nowoczesnego społeczeństwa i jego formalnej organizacji. Prawo do zemsty zostało zastąpione sprawiedliwością. Prawo do obrony przysługuje nawet zbrodniarzowi. Państwo nie kieruje się zemstą, ale sprawiedliwością rozumianą na ludzki sposób i dlatego unikającą ekstremów, ponieważ ma świadomość, że zawsze może się pomylić. Dlatego społeczeństwo demokratyczne przyjmuje monopol państwa na stosowanie przemocy. Bo jest pozbawione emocji.

Takiemu państwu, z taką władzą sądowniczą, zaufał tzw. lud. To jest państwo świeckie. Logicznie wynika stąd, że jeżeli jakieś państwo kieruje się zemstą, to traci prawo nazywania się demokratycznym. Nie ma już żadnych zasad świeckich, którym mogłaby zaufać większość społeczeństwa. Co więcej, realizacja prawa do zemsty pociąga za sobą zaangażowanie się ludu w wykonanie zemsty, podczas gdy wykonanie kary w majestacie prawa angażuje wyłącznie urzędników państwa.

W ten sposób, państwo demokratyczne staje na poziomie organizacji terrorystycznej i państwa wyznaniowego.

Teraz należy zrozumieć, że lud zawiedziony państwem demokratycznym w zakresie realnego upodmiotowienia, czyli przyznania obywatelstwa ekonomicznego, przestaje postrzegać instytucje demokratyczne jako narzędzie własnej dyktatury (czyli narzędzie skutecznej zmiany stosunków społecznych) i reaguje emocjami.

Rządzenie emocjami porządkowanymi przez przyjęty system wyznaniowy jest prerogatywą państwa teologicznego. Nic dziwnego, że współczesny kryzys systemu demokratycznego objawia się recydywą państwa wyznaniowego. Brak świadomości, że nasze demokratyczne prawodawstwo zaczyna coraz bardziej opierać się na hierarchii opartej na moralności religijnej, nie jest usprawiedliwieniem.

Prawica przypomina, że cywilizacja europejska wyrosła na tradycjach chrześcijańskich. Ten sposób widzenia świata przyjmuje też burżuazyjna część lewicy. Cywilizacja wartości religijnych sankcjonuje prawodawstwo oparte na emocjach. System prawodawstwa i sądownictwo też tam istnieją, tyle, że są oparte na emocjach i na zadośćuczynieniu emocjom. Ponieważ muszą się w ten sposób odwoływać do emocji tłumu, lud ma złudzenie podmiotowości. To stanowi o sile państw i społeczności fundamentalistycznych. Pamiętać należy o tym, że Europa staje się coraz bardziej siedzibą rodzimego fundamentalizmu religijnego na równi z resztą świata, ponieważ system demokratyczny rozpada się pod presją wewnętrznych sprzeczności, o których pisaliśmy wyżej.

System fundamentalizmu religijnego ma więc tę przewagę nad systemem demokracji formalnej, burżuazyjnej, że daje podmiotowość ludowi. Jest to system podmiotowości hierarchicznie zorganizowanej, ale jednocześnie istnieje jasność co do rzeczywistego znaczenia różnych poziomów podmiotowości w danym społeczeństwie. Ta podmiotowość nie czyni z podmiotowości ekonomicznej zasadniczego czynnika, więc staje się funkcjonalna dla cywilizacji zachodniej znajdującej się w fazie kryzysu. I, co więcej, nie stoi w sprzeczności z ideologią nowoczesnej lewicy.

Społeczeństwa Afryki, które dziś przeżywają kolejną falę sprzeciwu wobec pozostałościom zachodniego kolonializmu, odwołują się do opartej na religii hierarchiczności podmiotowości, która ma przynajmniej tę przewagę nad demokracją zachodnią, że nie jest systemem zafałszowanym. Świadomość, że jest się obywatelem drugiej kategorii jest pewnym drogowskazem, człowiek nie obija się bez przerwy o niezgodność deklaracji demokratycznych z rzeczywistością, w jakiej żyje.

Ta niezgodność przejawia się w istocie wewnętrznej sprzeczności demokracji, która jest systemem pękniętym wewnętrznie, bo cynicznie fałszywie obiecuje obywatelstwo tym, którzy nie są podmiotem społeczeństwa obywatelskiego.

Marksizm akceptuje system demokracji rozumianej jako dyktatura ludu (pod przewodnictwem klasy robotniczej jako jedynej mogącej zapewnić podmiotowość ekonomiczną, warunku wolności obywatelskiej, całemu społeczeństwu) realizowana jako okres przejściowy do społeczeństwa bezklasowego. Bez tego mamy powrót do państwa wyznaniowego, do fundamentalizmu religijnego, który nie stoi w sprzeczności z możliwą bezwyznaniowością elit politycznych i ekonomicznych takiego państwa. Tak jak potępianie homoseksualizmu (dla mas) nie stoi w sprzeczności z wolnością seksualną elit, aby wziąć tylko jeden z możliwych przykładów. Jest to ilustracja dokładnie tego samego procesu, który z demokracji czyni system polityczny dla elit, ale nie dla mas.

Społeczeństwo hierarchiczne nie rodzi wzorców powszechnych zachowania. Każda klasa i grupa społeczna ma swoje własne wzorce zachowania, dostosowane do jej miejsca w hierarchii społecznej. Na swój sposób utrwala to wrogość między klasami społecznymi, a więc sprzyja niezafałszowanej świadomości społecznej. Nie ma bowiem możliwości stworzenia uniwersalnego systemu prawnego dla wszystkich klas. Można znieść klasy i stworzyć powszechny system prawny, nie będący fasadowym. System sprawiedliwości państwa wyznaniowego opiera się na zasadzie gniewu bożego, czyli na emocjach. Nieważne są deklaracje, ważna jest istota systemu prawnego państwa, która się przejawia w odpowiedzi na sytuacje kryzysowe.

Demokratyczne społeczeństwa zachodnie są de facto społeczeństwami fundamentalizmu religijnego in statu nascendi.

Okres przejściowy demokracji jako dyktatury ludu został tym samym zakończony, a szala zwycięstwa przechyliła się na stronę nieskrywanej dyktatury klasy panującej, która nie może inaczej ukoronować swego zwycięstwa, jak tylko stworzeniem systemu elitarnego. Ten system – jak starożytność dowodzi – nie stoi w sprzeczności z możliwością nowego Złotego Wieku dla demokracji. Typu platońskiego.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
15 października 2023 r.