Wojna na Ukrainie wywołała na lewicy ożywione spory. Także w ruchu komunistycznym zarysował się podział na strony. Jedna przyłącza się do głównego nurtu medialnego potępienia rosyjskiej agresji jako wstępu do możliwości prowadzenia dalszej, bardziej zniuansowanej analizy wydarzeń. Druga, uznając fakty, od początku przedstawia czynniki, które do wojny doprowadziły i które odbierane są jako obrona Rosji. Obie strony krytykują się nawzajem poprzez ukazywanie uwarunkowań i skutków, do jakich prowadzi taka lub inna postawa polityczna. Zasadniczo obie strony mają rację, ponieważ w tej geopolitycznej rozgrywce imperializmów lewica jest zależna od tego, na jaki element ogólnej gry państwa imperialistyczne położą ostateczny nacisk. Czy podtrzymywanie strony ukraińskiej jest bardziej wspieraniem demokracji, czy może raczej niszczeniem konkurenta (Rosji) w międzynarodowym współzawodnictwie? Czy wspieranie Rosji jest bardziej wspieraniem rosyjskiej oligarchii w jej grze o zostanie równorzędnym partnerem Zachodu, czy może bardziej obroną imperialnych zakusów Rosji, czyli jej pretensji do zdobycia kapitalistycznej przewagi?

Gra toczy się wewnątrz imperialistycznego obozu. Dlatego słabością lewicy (a szczególnie nurtu komunistycznego, reprezentowanego zarówno przez KKE, jak i przez RKRP czy KPRF) pozostaje ograniczanie się do ram politycznych narzucanych przez imperializm.

Odpowiadając na zarzut niedostrzegania przez KKE rzeczywistej słabości rosyjskiego imperializmu wobec swego zachodniego przeciwnika, autorzy artykułu piszą: „Można pomyśleć, że stosunki między innymi państwami imperialistycznymi nie charakteryzują się nierównością, wzajemną zależnością, a jedynym krajem, którego nie uznaje się za ‘równorzędnego partnera’ okazuje się kapitalistyczna Rosja” (О позиции РКРП по отношению к империалистической войне на Украине)

https://inter.kke.gr/ru/articles/–01678/?fbclid=IwAR1NaiuVwt-7ZI9d-i2xlJZW662lkjcEoQ47-E4iZ1PpxhSbhX1C0XjwoDY

Uwaga bardzo celna. Nierówność między kapitalistycznymi podmiotami stanowi warunek wstępny istnienia rynku. Rzecz może więc nie w tym, że Rosja jest „nierównorzędnym partnerem” (jak wielu innych), ale w tym, że Rosja, podobnie jak kraje Trzeciego Świata, pozostaje w sytuacji stałego podporządkowania wobec zachodniego kapitalizmu. To prawda, że np. Grecja także ma zablokowane możliwości wyrwania się ze swego statusu kraju trwale uzależnionego od imperialistycznego podziału pracy. To właśnie tłumaczy fakt, że w tym kraju – po wielkiej klapie nieudolnych rządów lewicy – nastąpił wzrost masowego poparcia dla populistycznej prawicy, a jakże – faszyzującej.

Jednak pozostawanie w UE i w NATO sprawia, że Grecja nie jest zmuszona do obrony swojej integralności terytorialnej. Podporządkowanie kapitalistyczne odbywa się na koszt greckiego świata pracy, ale w ramach systemu demokratycznych instytucji. Te ostatnie nie są żadną ochroną przed kapitalistycznym wyzyskiem, natomiast bez wątpienia są systemem instytucji chroniącym przed zmianami własnościowymi.

Historycznie rzecz biorąc, Rosja, od upadku ZSRR, nie jest de facto uznawana przez Europę Zachodnią jako równorzędny partner (odmiennie od Grecji). Wyraża się to w izolowaniu Rosji od UE i od NATO. Jakby nie były trafne uwagi przeciwników wybielania Rosji, fakt pozostaje faktem. Trudno zlekceważyć fakt izolowania Rosji w strukturach ekonomicznych i politycznych (oraz wojskowych) Zachodu jako nie wpływający na postrzeganie Rosji jako „pełnoprawnego” członka klubu imperialistycznego.

Oczywiście, należy wziąć pod uwagę rzeczywistość. Mimo swej izolacji, mniej lub bardziej kontestowanej czy świadomie planowanej przez Europę Zachodnią, w ciągu minionych 30 lat sytuacja ulegała powolnym zmianom. Dzięki współpracy gospodarczej z Niemcami, Rosja powoli integrowała się z Unią, choć na zasadzie surowcowego przydatka do niej. Dla „cywilizowanych” oligarchów, jeszcze od czasów Jelcyna, to aż nadto zadowala ich gusta i interesy prywatne.

Rosja budująca potęgę ekonomiczną Niemiec to obraz budzący zrozumiały lęk nie tylko w Polsce czy krajach bałtyckich, ale i w Grecji.

Należałoby więc spojrzeć na sytuację polityczną z nieco innej perspektywy, aby nie ulegać jednostronnym sugestiom.

Pełna integracja ze światem zachodnim neutralizuje rosyjskie marzenia o odrodzeniu imperialnej wielkości. Z perspektywy państw Unii, to raczej wzmocnienie polityczne silnych ekonomicznie (m.in. dzięki zapleczu rosyjskiemu) Niemiec jest przedmiotem niepokoju. UE i tak pozostaje od dawna bytem znajdującym się pod kontrolą Niemiec. To przywództwo jest regulowane przez instytucje unijne, pozostając w ramach demokracji, co nie jest tożsame z satysfakcją państw kontrolowanych.

Burżuazja kompradorska państw zależnych może długo funkcjonować w warunkach zależności od metropolii. Przykładem państwa Afryki czy Ameryki Łacińskiej. Kryzys jedności unijnej został wywołany wzrostem nastrojów nacjonalistycznych w jej łonie. Ten kryzys jest efektem załamania się modelu kapitalistycznej gospodarki rynkowej sparowanej z nieodłącznym „państwem socjalnym”. Poszerzenie Unii na zasadzie włączenia w jej skład krajów, które pozostały i miały pozostać krajami półperyferyjnymi (wyrażane w pojęciu tzw. Europy dwóch prędkości), było tu ważkim czynnikiem. Wysiłek Niemiec, aby oprzeć odnowę gospodarki europejskiej na uprzywilejowanym dostępie do rosyjskich surowców, miał odnowić europejską gospodarkę. Bynajmniej nie w interesie państw, którym miano do zaoferowania jedynie status półperyferii, jak, np. Polska czy Grecja. Z tego wynikły przewidywalne problemy, których skutkiem bezpośrednim był wzrost nastrojów nacjonalistycznych.

Należy dobrze zrozumieć kwestię – przywództwo ekonomiczne Niemiec nie ma alternatywy w przewidywalnej przyszłości. Francja nie może zastąpić Niemiec, ponieważ aż do ostatnich miesięcy uważała, że ma samodzielny ruch w postaci odwołania się do swoich wpływów na kontynencie afrykańskim. Niemcy tradycyjnie nie mają takiej alternatywy, więc ich los jest związany z Europą. Ku satysfakcji bądź, częściej, przerażeniu Europejczyków. Oligarchia kompradorska Rosji, pozbawiona ochrony swego pana – niemieckiej burżuazji – poszła drogą naśladownictwa powszechnego trendu, czyli wzrostu nastrojów prawicowych i nacjonalistycznych. Oczywiście, jak w każdym przypadku, te nastroje w części społeczeństwa stale istnieją, ale ich aktywizacja jest zależna od nastania sprzyjających warunków. A te właśnie warunki w kryzysowej Europie zaistniały.

Istotną cechą faszyzmu jako metody sprawowania rządów przez klasę panującą jest odrzucenie metod demokratycznych w polityce wewnętrznej. Wynika to z faktu, że rządy muszą się opierać na zbuntowanych masach, czerpiąc legitymizację z ich buntu, a jednocześnie muszą trzymać te masy na wodzy, ponieważ nie są to rządy rewolucyjne. To rządy burżuazji, ale  w warunkach kryzysu władzy na tle kryzysu gospodarczego.

Wzrost nastrojów nacjonalistycznych nie jest więc przyczyną, ale skutkiem kryzysu, właściwego systemowi kapitalistycznemu jako takiemu. Ideologia nacjonalistyczna jest ani lepszą, ani gorszą metodą mobilizacji społeczeństwa do walki konkurencyjnej w ramach systemu kapitalistycznego. Okres powojenny w XX wieku zastąpił mobilizację nacjonalistyczną mobilizacją w obronie demokracji. Bardziej to odpowiadało realiom zglobalizowanego świata, w którym już nie narody, ale ich regionalne sojusze stały się jednostkami globalnej polityki.

System demokratyczny w wydaniu burżuazyjnym jest instytucją służącą zapobieganiu zmianom rewolucyjnym w świecie skrojonym na miarę potrzeb kapitalistycznego Centrum.

Jeżeli wziąć pod uwagę to, że zachodni krąg cywilizacyjny budował się wokół instytucji demokracji, która w ostatecznym przypadku rozwiązywała także problem przemian ustrojowych drogą demokracji burżuazyjnej, to powstaje paradoks, że orędownicy takich demokratyczno-globalistycznych rozwiązań, jak gromadzący się zwyczajowo w Davos, także podzielili się na zwolenników „nacjonalizmu” i jego przeciwników. Sprzeczności narodowe w świecie rozsypujących się ram instytucjonalnych dotychczasowego porządku globalnego są w tej optyce innym narzędziem prowadzącym do tego samego skutku. Jeżeli system demokracji nie potrafi już zapobiec rozsypaniu się obecnego porządku, to może się tu przydać odwołanie do nacjonalizmów.

Z perspektywy różnych sojuszów, jak UE, wynikających z pewnego ładu powojennego, rozpalanie nacjonalizmów jest czynnikiem, który spontanicznie rozwala dotychczasowe, przyjmowane jako wieczne, instytucje spajające państwa i narody w tych sojuszach uczestniczące. To jest rozpad. Jednak z perspektywy hegemona globalnego, rozsypanie się jednych sojuszów na rzecz zawiązywania się innych jest sprawą drugorzędną. Efektem końcowym powinno być takie przegrupowanie na mapie świata, w którym utrzymana zostanie strategiczna przewaga globalnego hegemona.

Czyli zmieni się bardzo dużo, aby nie zmieniła się istota światowego podporządkowania.

Ta optyka narzuca postrzeganie formowania się tożsamości narodowej Ukraińców jako kwestii nagle, ni stąd, ni zowąd, zasadniczej dla utrzymania zasad demokracji, a nawet więcej – sprawiedliwości historycznej, która przekracza niezauważalnie próg instytucji demokratycznej i schodzi na poziom uzasadnienia nacjonalistycznego.

Jak uzasadnić to, że w globalnym świecie, gdzie proces ewolucji historycznej i społecznej idzie w kierunku znoszenia granic i zacierania różnic narodowych, którym pozostają jedynie funkcje folklorystyczne, nagle pojawia się tak silny motyw dla wspierania tożsamości narodowej w trakcie tworzenia się i to na siłę, przez siły nacjonalistyczne, których motywacje w świecie kapitalistycznym są aż nadto jasne i zrozumiałe? Najwięcej motywacji dla odrębności narodowej mają oligarchowie nowopowstałych państw. Ramy instytucji państwa dają bowiem pretendentom do miana kapitalisty możliwości wzbogacenia się i zabezpieczenia owego majątku legalnymi gwarancjami „swojego” państwa. Do tego celu niezbędne jest stworzenie „własnego” narodu, którego istnienie będzie te oligarchiczne pretensje uzasadniało.

Tymczasem materia społeczna stawia niejaki opór. Historia narodu ukraińskiego nie rysuje się tak prosto, jak ją przedstawia ukraiński mit założycielski. Mit założycielski wymaga także, aby naród wykrystalizował swoją tożsamość w opozycji do jakiegoś innego narodu. Inaczej nie będzie mitem, a tym bardziej założycielskim.

Tym dziwniejsze dla naiwnego widza jest to, że uznaje się prawa narodowe jakiegoś narodu w dobie zakończonego podziału świata. Wiadomo, że wygospodarowanie miejsca dla nowoprzybyłego będzie miało miejsce kosztem zburzenia dotychczasowych struktur, do których przyzwyczaiła się już ludność miejscowa. Oczywiście, historycznie narody kształtowały się także i wolą arbitralną lokalnych władców, ale przede wszystkim, w epoce kapitalistycznej, poprzez więzi gospodarcze i rynkowe. Zasadą przyłączenia do Ukrainy ziem rosyjskich w okresie radzieckim była logika uprzemysłowienia. Ta logika stworzyła naród z cechą charakterystyczną, jaką jest dwujęzyczność – wynikająca z procesów kulturowych inicjowanych przez uprzemysłowienie. Nie miejsce tu na szczegóły.

Tymczasem mit założycielski współczesnej Ukrainy, opierającej się na odrodzeniu europejskich nacjonalizmów w wyniku kryzysu ekonomicznego i politycznego jako następstwa tego pierwszego, odwołuje się do czasów stepów i kozaczyzny, a nawet cofa się o tysiąc lat. Bierze całkowicie w nawias procesy historyczne, które miały miejsce od tamtej pory i przyjmuje za swój obszar, który doszedł do stepów w niedawnym okresie i nadaje im przynależność do etniczności, która skupiała się na skrawku tego obszaru. Odwołanie do tysiącletniej historii opiera się na zawłaszczaniu dziejów, kiedy rozdzielenie etniczności i usamodzielnienie Ukraińców w ogóle nie stało na porządku dziennym. Przypomina to odtwarzanie państwa żydowskiego na terenie Palestyny z tą różnicą, że Ukraińcy nie mieli nigdy swojego państwa.

Te wszystkie kwestie są jednak o tyle bez znaczenia, że pełnoprawny naród ukraiński w granicach republiki radzieckiej charakteryzował się dwujęzycznością. To jego unikalna i piękna cecha, gdyby nie fakt, że tym drugim językiem jest rosyjski, a nie, dajmy na to, angielski. No, ale z przyczyn historycznych było to raczej niemożliwe. Co prawda, dla mitu założycielskiego nic nie jest niemożliwe.

Grunt, że tym, co spaja współczesny naród ukraiński nie jest tysiącletnia historia starożytnej Rusi zawłaszczonej przez ukraińskich nacjonalistów, ale historia ZSRR. Z przyczyn oczywistych nie może to satysfakcjonować ukraińskich nacjonalistów nawiązujących do kolejnego mitu założycielskiego, czyli do tendencji europocentrycznych ujawnionych w kolaboracji z Niemcami podczas wojny. Zachodnia opinia publiczna nastawiana przeciwko ZSRR jako archetypowi nowoczesnego imperializmu, przewyższającego imperializm zachodni, musi uznać ten argument za przekonujący, ponieważ obrona tożsamości narodowej chwyta się brzytwy, aby tylko odsunąć zagrożenie sowieckie.

Zatrważa wręcz rozbudzenie nastrojów nacjonalistycznych na Zachodzie, co bynajmniej nie sprowadza się do tradycyjnych sił politycznych kojarzonych z tym pojęciem. Nacjonalizm sił liberalnych, np. wrogich Le Pen we Francji, wyraża się w coraz bardziej otwartym odrzucaniu więzi unijnych w imię przeciwstawienia się dyktatowi Niemiec. Podnoszone są sprzeczności interesów między państwami do niedawna jeszcze solidarnej biurokratyzmem Unii Europejskiej. Coraz częściej w wypowiedziach medialnych można usłyszeć, że państwa Europy Wschodniej obudziły na zachodzie Europy świadomość istnienia odrębnych interesów narodowych.

Jakoś rodzimej lewicy to nie przeraża, chociaż nacjonalizm polski jeszcze do niedawna przerażał jak najbardziej. Nacjonalizm ukraiński jest zaś przez społeczeństwo polskie entuzjastycznie wspierany. Zrozumiałe – nie tyle z miłości do Ukrainy, co z nienawiści do Rosji. Nacjonalizm polski budził niechęć i wrogość w tej mierze, w jakiej był skierowany przeciwko Europie. Ostrze antyrosyjskie zbiegało się z lewicową niechęcią do rosyjskiego autorytaryzmu, więc tu akurat sprzeczności nie było. A co z chwilą, gdy pojawi się europejski autorytaryzm? Ilu lewicowców doszlusuje chętnie do polskiego nacjonalizmu skierowanego na wszystkie kierunki geograficzne i ideowe?

*

KKE pisze dalej: „nie możemy się zgodzić na podział mocarstw imperialistycznych na ‘złe’ (‘faszystowskie’, ‘neofaszystowskie’) i na ‘dobre’ oraz z nawoływaniem do formowania nieklasowych ‘antyfaszystowskich frontów’, tj. związków nie opartych na kryteriach klasowych i społecznych, ani na popieranie rzekomo ‘antyfaszystowskich państw’.”

Oczywiste jest, że KKE ma jak najbardziej rację. Jednak większość rzeczonej lewicy niekoniecznie ma na celu popieranie państw przedstawiających się jako „antyfaszystowskie”, które, jak Rosja, powołują się na historyczne zasługi w dziele rozgromienia faszyzmu, co daje im dozgonną czystość w temacie. Niemniej, tendencje nacjonalistyczne, które w aktualnej modzie mentalnej dają posłuch uzasadnieniu ekspansjonizmu amerykańskiego przez rzekomą obronę tożsamości ukraińskiej, wyrażają zwrot od solidarności kontynentu na bazie państwa socjalnego w kierunku Europy nacjonalizmów. To pokawałkowanie jest na rękę amerykańskiemu imperializmowi i jest skierowane nie tyle przeciwko Rosji, co przeciwko Europie jako projektowi konkurencyjnego ośrodka kapitalistycznego.

Jasne, że nie jest wyjściem Europa pod przywództwem niemieckim z zapleczem w skolonizowanej Rosji i zwasalizowanymi państwami reszty Europy. Alternatywą szykowaną przez amerykański imperializm jest jednak afganizacja Europy. A to oznacza ni mniej, ni więcej, tylko to, że problem socjalistycznej alternatywy dla kapitalizmu dotyczy całej Europy i całej europejskiej lewicy. Demokracja coraz wyraźniej przestaje tu funkcjonować, więc mamy wyłącznie opcję: nacjonalizmy i autorytaryzm albo socjalizm.

To znaczy, że musimy przyglądać się, gdzie pojawiają się przejawy myślenia w kategoriach socjalistycznych. W tej optyce powinniśmy się przyjrzeć wojnie na Ukrainie. Radziecka nostalgia mieszkańców,  Donbasu bardzo mało podoba się zachodniej lewicy. Teoretycznie powinna się bardziej podobać KKE, ale jakoś tak się nie dzieje. Rzecz w tym, że ta część rosyjskiej lewicy, która jest pozytywnym odniesieniem dla greckich komunistów, minimalizuje nastroje na Donbasie i nie chce uporczywie dostrzec oddolnego nurtu nawiązywania do ZSRR. Tymczasem taka jest rzeczywista tożsamość narodowa Ukraińców, nie zdominowana przez jakieś mity założycielskie.

Postrzeganie nacjonalistycznych, imperialistycznych tendencji w Rosji jest odzwierciedleniem jakiejś części prawdy, ale tylko części. Ignoruje fakt, że jest to odpowiedź na rozpad jednolitego projektu UE i na wzrost nacjonalistycznego indywidualizmu państw zachodniej Europy. Wizja świata tworzonego przez narrację mitologiczną ukraińskiego i polskiego nacjonalizmu jest przejmowana przez zachodnią Europę i stanowi najlepsze zabezpieczenie USA przed kolejnymi próbami stworzenia w Europie silnego Centrum kapitalistycznego.

*

RKPR wini KKE za brak solidarności z narodem Donbasu.

W odpowiedzi, KKE stwierdza, że nie dzieli Donbasu „wedle kryteriów narodowych i językowych, na wzór tych, którzy w ten sposób nasilają nacjonalizm i podział narodów”. Problem w tym, że ten podział już jest narzędziem władz Ukrainy dla przeprowadzenia operacji wyczyszczenia terenów nabytych z ludności rosyjskojęzycznej, nieważne czy jest ona etnicznie ukraińska, czy nie. Tożsamość narodowa Ukrainy współczesnej tworzy się na zasadzie świadomego wyboru tej tożsamości i odrzucenia najbardziej widocznego zaprzeczenia racjonalności tak tworzonej tożsamości – języka rosyjskiego.

Oddolnym wyborem Ukraińców (rosyjskojęzycznych czy nie) jest tożsamość ukształtowana w okresie radzieckim, nie odrzucająca więzi z Rosjanami ani z pozostałymi narodami wchodzącymi w skład ZSRR. To stanowi o specyfice i znaczeniu politycznym Donbasu. Niekoniecznie zaś fakt, że oligarchiczna Rosja wykorzystywała i wykorzystuje Donbas jako narzędzie swojego nacisku na Ukrainę. A rząd Putina – w celu utrzymania Ukrainy jako państwa neutralnego, odgradzającego Rosję od NATO. Obecnie, jeszcze w sytuacji przedwojennej, ten nacisk okazał się nieskuteczny.

Twierdzenie, że Rosja chciałaby rozszerzyć swą ekspansję na całą Europę, co niektórzy serio wysuwają, oznaczałoby, że Rosja uważa się za potęgę ekonomiczną. Problem w tym, że obecna Europa staje się powoli regionem upadłym i jeśli nie w połączeniu z Niemcami, to w sojuszu z Chinami, Rosja – jeśli utrzyma jednolitość państwową – może okazać się siłą przeważającą potencjał europejski. Szczególnie jeśli wygra rywalizację z Francją na kontynencie afrykańskim. Wszystko to jednak są spekulacje oparte na niepewnym gruncie. Jako lewica rewolucyjna powinniśmy się skupić na lewicowej wizji kształtującego się świata. Nastroje prorewolucyjne najszybciej kształtować się będą na obszarze b. ZSRR ze względu na kryzys i możliwość dalszego rozpadu Federacji Rosyjskiej przy jednoczesnej, oddolnej tendencji do jego scalania. Mamy więc spore napięcie wewnętrznych sprzeczności. Przewidywany kryzys gospodarczy w Europie z upadkiem dramatycznym poziomu życia także sprzyja rewoltom.

Stwierdzenie KKE, że „charakter tzw. republik donieckich Donbasu nie ma nic wspólnego z charakterem republik ludowych powstałych w wyniku II wojny światowej w Europie” można skwitować jednym: TYM LEPIEJ! Trudno oczekiwać od kapitalistycznej Rosji, aby sprzyjała republikom prawdziwie ludowym (i socjalistycznym). Jeśli jednak przyjęły one w pierwszym odruchu takie nazwy, to dlatego, że tak w duszy grało ludności tam mieszkającej. Ta ludność nie chciała odłączenia jako Rosjanie, tylko bycia Ukraińcami w składzie ZSRR. Bez etnicznych nienawiści. Ukraina stanowiła biologiczne zagrożenie, ponieważ dla mitologicznej tożsamości ukraińskiej nie jest ważna przynależność etniczna, ale świadome opowiedzenie się przeciwko Rosji jako wciąż obecnej w mentalności personifikacji ZSRR. Nienawiść do ludności Donbasu jest nienawiścią do homo sovieticusa i niczym innym.

Dlatego ukraiński nacjonalizm cieszy się uwielbieniem kapitalistycznego Zachodu, lewicy „antytotalitarnej” oraz pogubionej lewicy poststalinowskiej.

Trzeba mieć oczy szeroko zamknięte, żeby tego nie rozumieć.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
1 czerwca 2022 r.