Motto:
„Oni mówią nam o końcu świata, kiedy my o końcu miesiąca”
(„Lutte Ouvrière”, artykuł wstępny)

Francja się ruszyła. Cały świat wstrzymał oddech. Kto, jak kto, ale Francuzi to potrafią robić rewolucję!

Co prawda, jak się okazuje, tę pierwszą i ostatnią, która miała skutki globalne, wszechobecna polityka historyczna wykreśla skutecznie ze świadomości społecznej. W końcu to na nią powoływali się rewolucjoniści w ponad stulecie później… Tu – potępienie i wymazywanie z pamięci nie czekało dwustu lat, wystarczyło siedemdziesiąt…

Francuzi nie Grecy. Nie żyli na kredyt i na koszt innych mieszkańców Unii Europejskiej. Przynajmniej tak się wydaje. Jak więc wytłumaczyć naiwnej opinii publicznej, że sami są sobie winni, że nie stać ich na benzynę? Niech jeżdżą na oleju napędowym! A ten, jak wiadomo, zanieczyszcza powietrze – godzi w ekologię. Co z tego, że krajowy surowiec jest wypierany przez olej kokosowy? To niech produkują taniej! Żeby się narodowemu kapitałowi opłacało! Inaczej zarobią sobie na etykietkę leniwych roszczeniowców, jak Grecy itd.

To jest ten moment historii, kiedy postulaty reformistyczne mają potencjał rewolucyjny. Jeśli ludzie prześledzą logicznie łańcuch przyczynowo-skutkowy prowadzący ich do codziennych kłopotów, zrozumieją, że nie da się bez zmiany sposobu produkcji. Ale od tego są reformiści, żeby ten ciąg logiczny zamienić w porwane ogniwa, porozrzucane tak, że nikt nie dojdzie co z czym i dlaczego.

Kiedy logiczne myślenie jest uniemożliwione, to zawsze można wskazać na imigrantów czy na konkurencję obcego kapitału. Można odwołać się i do ekologii…

Prawicowy populizm wygrywa, kiedy lewica reformistyczna przestaje wystarczać kapitałowi dla uspokojenia nastrojów społecznych, a lewica rewolucyjna jest zbyt słaba.

Mamy więc bunt „wielości” (multitude) w czystej postaci. Ponieważ, wbrew złośliwej Schadenfreude (w tym przypadku pewnie celniej byłoby powiedzieć złoradosti) wielu, sztab rewolucji „żółtych kamizelek” nie znajduje się w ambasadzie amerykańskiej, działania mogą być chaotyczne i sukces nie jest gwarantowany stemplem Made in the USA. Jest to pewien kłopot, ale nie przesadzajmy.

Komentatorzy (w tym B. Kagarlicki) mają nadzieję na zwołanie Stanów Generalnych. To byłby nawet realistyczny scenariusz w sytuacji spontanicznej, nie-kolorowej rewolucji. Tradycja historyczna pokazuje jednak, że za sukcesem zjawiają się politycy gotowi zagospodarować zwycięstwo, nie zawsze w interesie żalącego się stanu trzeciego, a ściślej – jego proletariackiej części. Jest to część scenariusza rewolucji. Jeżeli doły, które stanowiły motor wydarzeń nie poczują się usatysfakcjonowane, na ich gniewie wyrosną postaci, które będą konsekwentnie obstawać przy pierwotnych postulatach, które będą konsekwentnie i upierdliwie rozsupływać łańcuch przyczynowo-skutkowy.

To, oczywiście, wywoła walkę wewnętrzną w Zgromadzeniu Narodowym, które przestanie odzwierciedlać bieżące nastroje mas, stworzy pole do popisu dla separatystów i zacznie grozić rozkładem Francji. A na to już nie będą mogli (ze strachu o własną całość) pozwolić sojusznicy z Unii Europejskiej – tendencje separatystyczne nie są bynajmniej wyłączną domeną Francji.

Ale po co się straszyć? Zawsze może być tak, że sytuację opanuje jakaś partia populistyczna, która zrobi dużo ruchów i zmian po to tylko, aby wszystko (z punktu widzenia kapitału) pozostało takim samym.

Radykalizacja nastrojów społecznych w UE świadczy o wyczerpywaniu się modelu kapitalizmu wysokorozwiniętego, który gwarantuje każdemu członkowi społeczeństwa mniejszy lub większy udział w narodowym torcie. To właśnie odczuwają ludzie w tzw. Centrum.

Upadek tzw. obozu socjalistycznego był, z tego punktu widzenia – największą porażką kapitalizmu: znikł „partner”, który brał na siebie regulowanie i wypełnianie dziur po skutkach anarchistycznej gospodarki kapitalistycznej. Nadzwyczajnym wysiłkiem własnych społeczeństw i społeczeństw Trzeciego Świata, które były ożywiane perspektywą możliwego i całkiem realnego (uwiarygodnionego losami krajów socjalistycznych) rozwoju gospodarczego i awansu cywilizacyjnego, te połączone siły stanowiły świadome „otoczenie kapitalistyczne”, którego opór przeciwko wchłonięciu przez kapitalizm był pożywką dla tego pasożytniczego systemu, przedłużając mu życie na kroplówce, transplantacjach i transfuzjach.

To się skończyło.

Jak zawsze w rewolucji, jedyną nadzieją na uniknięcie wojny interwencyjnej, rozpadu kraju, a w konsekwencji wojny wewnętrznej, którą podsyca sytuacja międzynarodowa, jest wybuch rewolucji na całym obszarze geograficznym. Internacjonalistyczna solidarność rewolucjonistów zapobiega separatyzmom, a więc i możliwości zaczepienia dla obcej interwencji. Odbiera możliwość działania partiom nacjonalistycznym, grającym na ksenofobicznych instynktach społecznych. W takiej sprzyjającej sytuacji możliwe jest nawet utrzymanie demokracji, ponieważ jedyne, faktycznie zagrażające partie wielkiego kapitału w pełni prawomocnie nie mają głosu jako agresywny, uciekający się do przemocy, o której pamięć jeszcze nie została zapomniana, wróg rewolucji, a nie jako prześladowany, były sojusznik.

Co może dać ludziom rewolucja „wielości”? Wszystkie postulaty są obliczone na okres pokoju. Brak hierarchii i pełna swoboda mają ten mankament, że nawet poza okresem rewolucyjnym wymagają twardej, materialnej podstawy zapewniającej trwałość społeczeństwu. Tę podstawę stanowi system produkcji. Społeczeństwa klasowe były w stanie zapewnić wyższy lub niższy stopień takiej swobody elitom społeczeństwa. Zapewnienie takiej swobody wszystkim wymaga społeczeństwa bezklasowego.

Drogą na skróty usiłowano na lewicy pogodzić sprzeczność między celem a możliwościami w ten sposób, że początkowo rozdzielono producenta od konsumenta, zapewniając, że jako konsumenci wszyscy uczestniczą w takiej swobodzie i wolności. Następnie objawiono wolność od pracy jako nową Ewangelię lewicy kulturowo-obyczajowej sankcjonującą taki pogląd i ośmieszającą przestarzałe dogmaty.

Jako marksiści, podobnie jak nasi poprzednicy, nie mamy nic przeciwko brakowi hierarchii i pełnej samorządności wyznawanych przez anarchistów. Jak jednak nasi poprzednicy, mamy świadomość, że dziecinne mrzonki o ustaniu konieczności biologicznej utrzymania się ludzi przy życiu i reprodukcji społeczeństwa są zgubne w okresie rewolucyjnego przesilenia. Mamy doświadczenie, że w imię takich mrzonek chwytano broń do ręki przeciwko „autorytarnym” komunistom-marksistom i to w okresie, kiedy o stalinizmie nikt jeszcze nie śnił.

Dlatego, podobnie jak w czasie Wielkiej Rewolucji Francuskiej w mniejszości znaleźli się ci, którzy pamiętali o samym proletariackim dnie stanu trzeciego i nie zatracali tej pamięci w burżuazyjnym święcie powszechnej komercjalizacji wszystkiego włącznie z sumieniem. Stąd naszym zadaniem jest przypominać o konieczności dokonania końcowego kroku i przejęcia przez robotników środków produkcji w imieniu i dla dobra społeczeństwa. Ten mały krok wymaga swej realizacji jeszcze przed rozpoczęciem świętowania.

Jak pisze komentator „LO” w odniesieniu do obecnych protestów: „Pracownicy powinni działać tam, gdzie leży ich siła, tam, gdzie mogą zagrozić, u źródła zysków tej klasy [kapitalistów]: w przedsiębiorstwach. To ich praca nakręca całe społeczeństwo, to ich praca leży u podstaw ogromnych majątków zgromadzonych w kieszeniach bogatej mniejszości” (tamże, artykuł Ch. Bernac, s. 4).

Ogromny wysiłek rewolucyjny może zostać użyty zaledwie do celu wywarcia presji na kapitał, żeby pozwolił na sprawiedliwszy podział zysków poprzez, np. obniżenie cen w interesie konsumentów. Ale to uderzy w producenta. Podniesienie konkurencyjności gospodarki francuskiej na rynku światowym też wymaga poświęcenia interesu robotnika. Dlatego tylko relacja między kapitałem produkcyjnym a robotnikami tego sektora stanowi zasadniczy problem kapitalizmu, którego nie są w stanie przezwyciężyć żadne reformy. Za całą resztę można zapłacić zasiloną kartą MasterCard.

„Wielość” nie obejmuje robotnika, ponieważ nie obejmuje też kapitalisty. Znaturalizowane funkcje społeczne przestają być problematyczne – każdy robi to, co do niego należy, brak hierarchii jest zadekretowany, nawet jeśli w rzeczywistości jest inaczej.

Jeżeli podstawowe potrzeby są zaspokojone, można bezpiecznie abstrahować od naturalnej nierówności.
Doświadczenie społeczeństwa „realnego socjalizmu” pokazuje, że nawet w przypadku braku kapitalisty, robotnik (synonim pracy nie-kreatywnej, niezależnie od aspektu jakościowego) może być wyzyskiwany. Cała historia społeczeństw klasowych pokazuje, że kondycja pracownika produkcyjnego (ucieleśniona w różnych rodzajach wykonywanej pracy, niekoniecznie w sytuacji braku własności prywatnej środków produkcji przez bezpośredniego producenta), może się powielać niezależnie od typu systemu. Sytuacja nierównej pozycji producenta bezpośredniego jest wspólna dla społeczeństw klasowych. Przezwyciężenie tego stanu dzięki wzmocnieniu roli świadomości, czyli pracy kreatywnej, uwolnionej od pracy produkcyjnej (praca, którą należy znieść), nie jest możliwe. Możliwe jest tylko zmniejszenie wagi tego problemu, przekształcając go w problem… mniejszościowy.

To było możliwe dotychczas, ale obecnie przestało.

Klasa robotnicza w skali globalnej przestała być siłą mniejszościową, jak to było tendencją w Europie.

Jak na razie jest tak: „Jeśli ruch żółtych kamizelek przyciąga pracowników wielkich zakładów, robi to najczęściej w sposób zindywidualizowany. Zgromadzenia w miejscu pracy pozostają nadal o wiele rzadsze niż te, które odbywają się na zewnątrz, na rondach” (tamże).

A przecież: „Pracownicy wielkich zakładów są najlepiej usytuowani, aby zakwestionować dyktaturę kapitału i służącego mu rządu” (tamże).

Może więc nie chodzi o to. Przynajmniej na tym etapie spontanicznego buntu.

Ruchy żywiołowe nie negują systemów, tylko zgłaszają postulaty do realizacji w ramach tego systemu. Ludzie wiedzą, że mimo kłopotów koniunkturalnych, zyski kapitału są większe niż dotychczas.

Żądanie podzielenia się tymi zyskami jest o tyle absurdalne, że kapitaliści nie pozycjonują się w odniesieniu do społeczeństwa, ale do siebie wzajemnie. Strojąc się w szaty ekologów, straszą społeczeństwo, że zmniejszając – bezsensowne z punktu widzenia zdrowego rozsądku – zyski, społeczeństwo zarzyna kurę znoszącą złote jajka. A że ta kura jest żarłoczna niczym stado wilków, to już inna sprawa. Musi się dostosować do rywalizacji z obcymi kurami-mutantami, które są jeszcze bardziej żarłoczne. I to do ludzi trafia.

Pozostaje więc zwiększyć wyzysk bezpośredniego producenta. Tego poza granicami kraju i własnego, nierzadko imigranta.

Nierozwiązywalne sprzeczności kapitalizmu, skutecznie łagodzone i odsuwane w czasie dzięki realsocjalistycznemu otoczeniu powracają w zmasowanej postaci. Spontaniczny bunt jest szansą, ale równie dobrze może zakończyć się niczym, ponieważ brakuje siły politycznej, która potrafiłaby – tak jak to zrobili bolszewicy w 1917 roku – wskazać na zasadniczy problem kapitalizmu i dać mu adekwatną ripostę.

Obecna sytuacja i narastanie nastrojów rewolucyjnych będzie chyba raczej przypominało preludia do dojrzałej rewolucji, tak jak XIX wiek stanowił preludium do rewolucji proletariackiej początku XX wieku. Na razie nie wydaje się, aby optyka robotnicza miała perspektywę, ale w czasach rewolucyjnych świadomość dojrzewa w przyspieszonym tempie.

Na to liczymy.

Że pojawi się ktoś, kto na szydercze pytanie odpowie: „Jest taka partia!”

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
8 grudnia 2018 r.