Wielokrotnie zarzuca się nam, że samobójczo atakujemy lewicę, która przecież – mimo licznych i nie ukrywanych przez wielu jej krytyków wad – pozostaje siłą polityczną, jedyną zainteresowaną i zdolną obalić kapitalizm i zastąpić go ustrojem sprawiedliwości społecznej.

Otóż nie, nie i jeszcze raz nie!

Lewica jest pojęciem szerokim i rozmytym, w którego spektrum mieszczą się nurty absolutnie niezainteresowane tym, aby znieść kapitalistyczny (antagonistyczny) sposób produkcji. Co więcej, współcześnie owe nurty przejęły na lewicy wyraźną hegemonię i wykorzystują ją w swoich celach politycznych. Od początku swojego istnienia owe nurty zajmują się żywo zwalczaniem tradycyjnego, marksowskiego ruchu robotniczego, zaś od półwiecza demoralizują i wchłaniają segmenty niedobitków ruchu robotniczego, w czym silnie wspomaga je stalinowska degeneracja ruchu komunistycznego.

Owe nurty, co więcej, przez kilka dekad propagowały hasło o braku różnic między lewicą a prawicą, co sprzyjało i było obliczone na przyciągnięcie do lewicy różnych odłamów drobnomieszczaństwa z gruntu nieufnego wobec radykalnego podważania zasady świętej własności prywatnej, opartej na dowolnym filarze, w tym na filarze prywatnej własności własnego potencjału intelektualnego. Logicznie to rozmycie różnicy oryginalnie klasowej musiało doprowadzić do zastąpienia jednej opozycji politycznej przez inną. Już nie stosunek do środków produkcji i ich ram własnościowych, ale stosunek do zasady wolności stał się sednem nowego podziału politycznego między lewicą (szeroko rozlaną na liberalną centroprawicę) a tzw. faszyzmem. Tak się szczególnie składa, że tradycyjny, marksowski ruch robotniczy z jego tradycyjną, od Marksa jeszcze wywodzącą się (inkryminowaną mu przez niekłamanych wielbicieli wolności, jak Bakunin i inni anarchiści) skazą autorytaryzmu, stał się w tej optyce bliski „faszyzmowi” z jego kultem silnego przywództwa i naturalnego (biologicznego) uzasadnienia nie podlegających wątpliwości sprzeczności interesów wśród klas czy narodów.

Wszak antagonizm klasowy zdawał się w tradycji ruchu robotniczego równie jednoznaczny i oczywisty jak to, że dwa razy dwa jest cztery. Nie sprzeczność interesów sama w sobie, ale jej niepodatność na korupcję intelektualnej interpretacji i relatywizacji, stanowiła wyzwanie dla wszystkich tych, którzy nie mogli się pogodzić z faktem, że drobna własność drobnomieszczańska z każdym dniem i godziną rodzi i odradza klasowy wyzysk.

Nie może tak być, żeby tylko ciężka praca fizyczna przynosiła wartość dodatkową, o którą toczy się od zarania historii pisanej ludzkości zajadła walka klasowa. Jest to niezgodne z oczywistą oczywistością. Co więcej, ludzkość, która idzie równym krokiem przez stulecia ewoluując coraz bardziej w kierunku odrzucenia barbarzyńskich zwyczajów społecznych i ku postępowi, zawdzięcza tę ewolucję efektom coraz bardziej złożonej pracy już nie tylko i nie tyle fizycznej, co intelektualnej, kreatywnej.

Marksizm akademicki, który jest bardziej bakuninizmem niż marksizmem, przeklina pracę produkcyjną, a więc na styku społeczeństwa z przyrodą, jako siłę alienującą i przez to zniewalającą. Można żyć w przyjaźni z przyrodą, nie szarpiąc jej i nie kalecząc, szanując jej potrzeby i istnienie dla samej siebie, a nie tylko jako środek do egoistycznego, ludzkiego, materialnego przetrwania. Przecież wystarczy wyjechać na daczę dobrze zaopatrzonym w produkty z hipermarketu, żeby nie dręczyć Matki-Ziemi intensywnymi uprawami na własnej działce i wyrywaniem jej skąpych plonów…

Logika akademickich bubków z tytułami profesorskimi…

Wracając do pokolenia lewicy radykalnej epoki hipisów i tym podobnego folkloru politycznego – skuteczna opozycja wobec marksizmu, który nie bez pomówień był wskazywany jako podłoże dla stalinowskiego systemu ZSRR – lewica ta poczuwała się jednak do konieczności uzasadnienia swoich aspiracji i koncepcji politycznych zasadniczo obcą argumentacją biologizmu. Interpretując marksizm jako wulgarny biologizm i materializm, który jednak zyskał odzew w dołach burżuazyjnego społeczeństwa, lewica radykalna zaprzęgła całą swą sztukę akademickiego dyskursu dla podbudowania swojego projektu politycznego alternatywną doktryną biologizmu, odniesionego do innego poziomu życia społecznego.

Tak więc, odbiciem społecznych relacji stały się stosunki zrodzone w ramach sposobu produkcji, zaś potrzeby społeczne w ramach nadbudowy zyskały status faktów biologicznych. I tak, np. płeć jest konstruktem społecznym, z czego wynika całkiem słusznie, że małżeństwo heterogamiczne jest zrodzone przymusem klasowym, którego celem było zapewnienie sobie przez klasę panującą stałego dopływu nowych pokoleń proletariuszy, zaś dla rodziców formą zabezpieczenia się wzajemnie i zbudowania komórki, w ramach której było najłatwiej zoptymalizować istnienie w społeczeństwie klasowym. Jednocześnie subiektywne odczucie płciowości, na którym opiera się walka o prawa mniejszości seksualnych, ma charakter biologiczny i obiektywny, i nie jest podporządkowane żadnym wymogom optymalizacji społecznej, w tym minimalizacji przyrostu naturalnego ze względu na powszechną niepewność jutra czy wszechogarniającej paniki ekologicznej.

Konia z rzędem temu, kto zdoła dostarczyć satysfakcjonujących, logicznych argumentów na poparcie tezy, która jest równie relatywna, co jej zaprzeczenie.

W swoim czasie usiłował zbudować solidne fundamenty pod tę wątpliwą konstrukcję już Herbert Marcuse. Cała nowoczesna lewica po dziś dzień stanowi tylko popłuczynę po tych wysiłkach.

„… jeśli tak bardzo nalegam na koncepcję potrzeb i różnicę jakościową, w rzeczy samej mówię o problematyce radykalnej transformacji. Jednym z głównych czynników, które uniemożliwiły radykalną transformację (która znajduje się na porządku dziennym od dziesięcioleci) jest brak, a słuszniej – represja potrzeby transformacji (jako elementu jakościowo innego) w grupach społecznych, które powinny dokonać transformacji” (H. Marcuse, La fin de l’utopie, Delachaux et Niestlé Editeurs, Editions du Seuil, Paris, s. 18).

Oczywiście, jest to atak na klasę robotniczą, która zburżuazyjniała i straciła swój potencjał rewolucyjny. Sprawa znana. Sygnalizowaliśmy ją wcześniej – teraz podkreślamy, że za atakiem na klasę robotniczą jako na podmiot rewolucyjny idzie logicznie negacja „zawężania” antagonizmu klasowego do walki o owoce materialnego procesu produkcji jako podstawy podstaw struktury klasowej dowolnego społeczeństwa niekomunistycznego, a więc opartego na prywatnej własności środków produkcji.

Marcuse ogniskuje więc uwagę na czynnikach niewątpliwie obiektywnych: „Wszystko, co mogę zrobić, to wskazać, gdzie znajdują się potencjalnie siły walczące o radykalną transformację systemu. Klasyczne sprzeczności kapitalizmu są dziś wyraźniejsze niż kiedykolwiek; w szczególności ogólna sprzeczność między niesłychanym rozwojem sił wytwórczych i społecznego bogactwa, z jednej strony, a ich destruktywnym i represyjnym użytkiem, z drugiej strony, jest dziś ostrzejsza niż kiedykolwiek. Po drugie, kapitalizm znajduje się dziś generalnie w obliczu sił antykapitalistycznych, które zwalczają go dziś otwarcie w wielu regionach świata. Po trzecie, istnieją siły negatywne w samym przodującym kapitalizmie, w USA i w Europie – i nie waham się wskazać ponownie na opór intelektualistów, a w szczególności studentów” (tamże, s. 18-19).

Jeśli trzymać się Marksa, to można obrażać się na niego, tak jak to zrobił Bernstein i cały nurt I rewizjonizmu, za to, że jego teoria zakładała krach kapitalizmu jako systemu zamkniętego. Tutaj Marks budował mechanizm tendencji spadkowej stopy zysku. Na czynniki przeciwdziałające tej tendencji zwróciła uwagę Róża Luksemburg, która pokazała, że kapitalizm ma na krótką metę ratunek w rozwoju globalizmu jako sposobu wyrwania się z założenia o zamkniętym systemie kapitalistycznej produkcji i zbytu. Z dobrodziejstwem inwentarza, jakim jest militaryzacja i nieuchronność konfliktów zbrojnych o charakterze globalnym. Innym sposobem ratowania kapitalizmu był system Keynesa, który kosztem zadłużania się społeczeństw upierał się przy traktowaniu kapitalizmu jako systemu otwartego. Oba sposoby osiągnęły kres swej wydolności już pod koniec XX wieku.

Rozwój lewicy radykalnej, opozycyjnej wobec autorytarnego ponoć Marksa, opierał się na przyjęciu założenia o skutecznym i trwałym przezwyciężeniu fatalistycznej i fatalnej linii rozumowania Marksa, przewidującej samoistny krach kapitalizmu, implodującego pod ciśnieniem wewnętrznych sprzeczności. Warto przypomnieć naszym dzielnym, obecnym opozycjonistom wobec niegodziwego kapitalizmu, iż niegdysiejszy swój opozycjonizm wobec PRL i tzw. realnego socjalizmu opierali na moralnym przekonaniu o rozwiązaniu przez kapitalistyczny system rynkowy zasadniczego antagonizmu wmawianemu mu przez niedokształconych marksistów. Niech więc dziś nie odgrywają wdzięcznych ról oszukanych pierwszych naiwnych. Kapitalizm był, jest i pozostaje tym samym systemem wyzysku, zarówno dziś, jak i pół wieku temu.

Nie powinno być dla nikogo zaskoczeniem, że radykalna lewica konsekwentnie od dekad odrzuca „błędne” Marksowskie argumenty o nieefektywności kapitalistycznego sposobu produkcji i na tej podstawie buduje własne koncepcje „wolnościowe”. Grosso modo, opierają się one na przekonaniu, że racjonalizacja podziału wartości dodatkowej (której społecznego sposobu pozyskiwania nikt nie podaje w wątpliwość) zależna jest od trwałości instytucji demokratycznych. Te zaś opierają się na potrzebie wolności jednostki i społeczeństwa.

Tutaj dotykamy też głębokiej przyczyny oskarżania koncepcji Marksowskiej o głęboki autorytaryzm i fundamentalny, istotnościowy brak demokratyczności, a mianowicie wynikający z zasady dyktatury proletariatu. Ta zasada, przeciwnie do zasady demokracji, która odnosi się do całości społeczeństwa, faworyzuje bezpośredniego producenta, dając mu realną, materialną władzę nad całym segmentem społeczeństwa, które nie stanowi zbioru bezpośrednich producentów. Dzieje się tak na zasadzie analogii do pełni władzy hegemonicznej klasy panującej w społeczeństwie klasowym.

Otóż, niezależnie od stopnia rozwoju instytucji demokratycznych, to klasa posiadająca własność środków produkcji trzyma de facto resztę społeczeństwa w stanie zaszantażowania. W optyce lewicy antymarksistowskiej środkiem zaradczym jest tu rozwój autentycznych instytucji demokratycznych, które potrafią wprowadzić sprawiedliwy (egalitarny?) podział wbrew wciąż istniejącego prawa własności środków produkcji, którego podmiotem jest klasa kapitalistów.

Współcześnie powstała paradoksalna sytuacja, w której sfera produkcji materialnej została zdominowana przez system finansowy. Ten ostatni stał się paradoksalnie ucieleśnieniem najwyższego stadium idei rozwoju instytucji demokratycznych, postulowanych przez nowoczesną lewicę. System finansowy, oderwany od świata produkcji materialnej, stał się w ciągu stulecia dysponentem bogactwa społecznego. Demokratyczna instytucja ucieleśniła się więc w tej nieco odbiegającej od lewicowych wyobrażeń postaci – ale przecież zawsze jest tak, że rzeczywistość nieco odbiega od idealistycznych wyobrażeń.

Kapitał finansowy, rzecz jasna, wspiera kapitał produkcyjny w wyzysku siły roboczej. W pewnym sensie można powiedzieć, że kapitał finansowy pierwszy zajął się dostarczaniem kapitałowi produkcyjnemu środków z zewnątrz, które pozwalały na przezwyciężenie naturalnego, wskazanego przez Marksa, ogranicznika „nieskończonego” wzrostu kapitalistycznego. W sposób całkowicie zrozumiały, kapitał finansowy, potem jak mechanizm współdziałania obu rodzajów kapitału okrzepł, stał się narzędziem niszczenia kapitału produkcyjnego. Kapitał finansowy – wobec upadku realnej wartości stojącej za strumieniem pieniądza – musiał stać się narzędziem destrukcji, a nie wsparciem, jakim się początkowo wydawał. Metodą dokarmiania obu rodzajów kapitału stało się subsydiowanie budżetowe oraz pozorny wzrost oparty na zadłużeniu budżetu państwa. Ten mechanizm jeszcze bardziej przekonał lewicę, że czynnikiem wytwarzania wartości jest praca nieprodukcyjna na równi co najmniej, jeśli nie bardziej, niż praca produkcyjna. Istnienie kapitału finansowego, którego funkcjonowanie jest uzależnione od sprawnego funkcjonowania państwa burżuazyjnego jako gwaranta odporności na kryzysy, ułatwia lewicy wysuwanie postulatów socjalnych, których podmiotem jest całe społeczeństwo (klasa pracownicza, nie robotnicza) jako jeden wielki pracownik najemny. Kapitał finansowy i jego zyski stwarzają wrażenie, że realna wartość dodatkowa powstaje w dowolnym miejscu pracy ludzkiej. Tymczasem praca nieprodukcyjna, podobnie jak kapitał nieprodukcyjny, jest tylko narzędziem podziału w warunkach konfliktu klasowego.

Niemniej, cała ideologia lewicy antyautorytarnej opiera się na tym założeniu. Przeciwstawia się on od samego początku koncepcji Marksowskiej, która postrzega kwestię historycznie i wysuwa konkretny podmiot klasowy (właściwy danemu dla epoki konfliktowi antagonistycznemu), a mianowicie klasę robotniczą. Praca produkcyjna, świadczona przez klasę robotniczą, dostarcza wartości realnej całości wartości powstającej w ramach funkcjonowania społeczeństwa.

Warto zrozumieć, że faktycznie, dla Marksa, wartość jest stosunkiem społecznym. Niemniej, tak jak społeczeństwo powstaje na fundamencie przyrodniczym, tak tylko działanie na przyrodę dostarcza wartości realnej, która umożliwia powstanie innych rodzajów działalności ludzkiej w ramach społeczeństwa, zgodnie z rozwojem cywilizacyjnym. Niemniej, antagonizm klasowy różni się od konfliktów klasowo-warstwowo-grupowych (społecznych w sensie szerokim) tym, że dotyczy sfery nie tylko podziału, ale i sposobu produkcji. Konflikt klasowy o charakterze antagonistycznym dotyczy więc relacji, która powstała u zarania historii cywilizacji i jest jej warunkiem koniecznym. Każda cywilizacja może się rozwijać tak długo, jak długo produkuje wystarczająco wartości realnej, aby utrzymać całą rozbudowaną nadbudowę, infrastrukturę kulturową i cywilizacyjną.

W rozwoju historycznym cywilizacji zachodniej mieliśmy dwie klasy producentów bezpośrednich: chłopów i robotników. Robotnicy są w porównaniu z chłopami o szczebel bardziej oddaleni od przyrody, ale wciąż pozostają w swej aktywności zawodowej ściśle z nią związani.

Współcześnie mamy do czynienia z walką dwóch perspektyw postrzegania świata i społeczeństwa w jego skomplikowanych relacjach ze światem przyrody. Lewicowa koncepcja przyjmuje, że rozwój cywilizacyjny pozwala ludzkości na łagodne odrywanie się od zależności i konieczności przyrodniczych. Świat społeczny staje się dla człowieka nową biosferą. Koncepcje takie wywodzą się bezpośrednio od tego, co pisał w swoim czasie Marcuse, chociażby w cytowanej wyżej pracy.

Nie ma więc powodu, aby nadawać pracy produkcyjnej robotnika jakiś wyróżniony charakter, wynikający z jej unikalnego statusu pracy związanej z przyrodą. Przyrodą człowieka cywilizowanego jest społeczeństwo. Stąd też filozofowie, tacy jak Andriej Korjakowcew, uważają, że możliwe jest wyjście ze stanu alienacji, który wiąże się z pracą podlegającą koniecznościom i ograniczeniom przyrodniczym. Relacje z przyrodą są zawsze zniewalające dla człowieka, wolnym może on być wyłącznie we własnym, społecznym świecie. Dlatego pozostawanie w kręgu wartości Marksowskich, w kręgu wartości tradycyjnego ruchu robotniczego jest tożsame z przedłużaniem stanu zniewolenia, alienacji. Dlatego też polityczne wartości ruchu robotniczego – w odróżnieniu od ruchu pracowniczego – są nieuchronnie, wręcz fatalistycznie związane ze zniewoleniem. A więc Marks jest autorytarny, tak jak chciał go postrzegać Bakunin w swoim czasie.

Dla nas, marksistów, antagonizm klasowy jest bardzo ograniczony w swym zakresie i sprowadza się on do stosunków w sferze produkcji. Co innego sprzeczności społeczne, które rodzą się na tle niesprawiedliwego podziału wypracowanej wartości dodatkowej.

Koncepcje lewicowe idą w kierunku rozszerzania na każdym etapie zakresu antagonizmu społecznego, co prowadzi do paradoksalnego wniosku, że 99% społeczeństwa w warunkach rozwiniętych instytucji demokratycznych jest bezsilne wobec 1% kapitalistów rozdzieranych wewnętrznymi sprzecznościami między kapitałem produkcyjnym a finansowym. Wychodzi na to, że część kapitału przynależy do świata pracy, zaś część klasy pracowniczej – do świata wielkiego kapitału.

W efekcie mamy do czynienia z sytuacją, w której stałymi punktami lewicowej (antymarksistowskiej) ideologii pozostaje wierność idei, że tylko gospodarka oparta na mechanizmie wolnego, kapitalistycznego rynku jest efektywna. Pod warunkiem, że wolność tego rynku ulega w miarę upływu czasu i komplikowania się relacji zależności wewnętrznych ograniczeniom typu protekcjonistycznego oraz ograniczeniom związanym z gwarancjami dla świata pracy. W ten sposób rynek przestaje być wolny i, jak słusznie twierdzą ekonomiści burżuazyjni – traci swoje efektywnościowe przewagi nad gospodarką dyrektywną.

Jeżeli spojrzeć na aktualną rzeczywistość ekonomiczną Zachodu, nie sposób nie zauważyć, że liberalno-lewicowe rządy zachodnie uciekają się coraz bardziej do metod biurokratycznego zarządzania gospodarkami. Np. wspólny rynek energii elektrycznej w UE jest zaprzeczeniem wolnego rynku i skutkuje wzrostem cen.

Co więcej, paradoksalnie daje się zauważyć także, iż ekonomiści burżuazyjni, jak najbardziej dbający o interesy kapitału, również odwołują się do doświadczeń tzw. realnego socjalizmu. Co więcej, ci ostatni odwołują się do doświadczeń mniej zniekształconych ideologią lewicy antyautorytarnej i kładą nacisk na wyróżnienie sfery produkcyjnej jako podstawy i fundamentu każdej zdrowej gospodarki.

Wykazują także, że gospodarka Zachodniej Europy, skonstruowana jako odpowiedź na model radziecki, pokazuje dziś swoje rzeczywiste słabości, nie pokrywane, jak do tej pory, przez sztuczne dofinansowywanie zewnętrzne, obliczone na efekt propagandowy w ramach Zimnej Wojny.

Katalizatorem tej prawdy okazała się wojna rosyjsko-ukraińska, która miała zakończyć się w tydzień spektakularnym załamaniem się gospodarki rosyjskiej pod wpływem zachodnich sankcji. Abstrahując od rozważań ściśle związanych z samym konfliktem, co nie jest przedmiotem niniejszego tekstu, fakt pozostaje faktem: gospodarka rosyjska nie uległa załamaniu. Ekonomiści burżuazyjni tłumaczą to, nic dziwnego dla nas, marksistów, tym, że gospodarki państw spoza kapitalistycznego Centrum opierają się na produkcji materialnej, a nie na sektorze usług pozaprodukcyjnych.

Oczywiście, prawica wyciąga swoje nacjonalistyczne kasztany z ognia. Odbudowa gospodarek opartych na produkcji materialnej pociągałaby za sobą pewien regres cywilizacyjny społeczeństw zachodnich. Gotowy model polega na odtworzeniu struktur społeczeństwa już nawet nie klasowego, co kastowego, w którym poziom cywilizacyjny zostałby zachowany przez kastę wyższą, zaś koszty regresu zapłaciłaby klasa produkcyjna. Nic nowego w historii ludzkości.

Dlatego, jako marksiści, musimy uważnie różnicować nasze rozwiązanie społeczne i nasz model od pozornie idącego ręka w rękę modelu arystokratycznego prawicy. Z drugiej strony, model lewicowy w nowoczesnym wydaniu, antymarksistowski, jest równie arystokratyczny, a ściślej – elitarny, co model prawicowy.

W odniesieniu do klasy robotniczej (produkcyjnej) stosunek wyniosłości i pogardy nie ulega wątpliwości. Problem klasy produkcyjnej nie istnieje bądź jest marginalny. Resztę załatwia wymóg ekologiczny. Na poziomie cywilizacyjnym, a jednocześnie nieszkodliwym ekologicznie, mogą pozostawać jedynie elity. Projekt lewicowy jest więc antyhumanitarny na równi z projektem prawicowym.

Należy więc przypomnieć, że marksizm ma rozwiązanie diametralnie odmienne od wszelkiego typu modeli elitarno-arystokratycznych, w którym podmiotem decydującym jest panująca klasa robotnicza jako klasa produkcyjna. Jak wspominaliśmy wyżej, jest to niezgodne z dyrektywą absolutnej demokracji wysuwaną przez radykalną lewicę, a która stanowi kość niezgody z marksizmem (jako autorytaryzmem) już od czasów samego Marksa. Dla owej lewicy nieważne – kapitaliści czy robotnicy – decydujący o podziale wytworzonej wartości dodatkowej są synonimem autorytaryzmu. Te grupy społeczne, które są pozbawione bezpośredniego udziału w produkcji, są biernym odbiorcą decyzji klasy panującej.

Warto zauważyć, że tak jest także i w społeczeństwie klasowym. Pojawienie się tak wielkiej grupy pośredniej stanowi przejaw społeczeństwa marnotrawnej konsumpcji, w którym zajęcia normalnie kojarzące się z czasem wolnym, a nie z czasem pracy, stają się zajęciami zarobkowymi i konkurują w tej postaci z produkcją materialną klasy robotniczej (czy chłopskiej).

W realnej gospodarce nie ma innej działalności gospodarczej, która odpowiada za poziom rozwoju cywilizacyjnego, jak działalność produkcyjna. W społeczeństwie, w którym klasa bezpośrednich producentów została pozbawiona własności środków produkcji, zajęcia pozaprodukcyjne przestały być dla niej zajęciem po czasie pracy. Została zmuszona do kupowania ich w zamian za środki, które zaledwie starczają na przeżycie fizyczne. W ten sposób dwa oblicza obiektywizacji ludzkiej aktywności zostały sztucznie rozdzielone na alienację związaną z pracą produkcyjną, której owoce umykają producentowi i na alienację związaną z kreatywnością, której owoce służą zdobywaniu środków przetrwania fizycznego. Umyka więc wymiar obiektywizacji, czyli takiego aspektu działania, który stwarza człowieka gatunkowego jako osobę dla drugiego człowieka. Ten aspekt konieczności związanej z obiektywizacją, który jest warunkiem wolności. Obiektywizacja staje się w społeczeństwie klasowym wyłącznie alienacją, a nie warunkiem koniecznym wolności.

Ten naturalny stosunek między koniecznością jako warunkiem wolności ludzkiej a obiektywizacją, która jest wyrazem owej wolności w praktyce ulega zanikowi w społeczeństwie klasowym. Lewica, w odróżnieniu od marksistów, przyjmuje jako obiektywny warunek ową klasową logikę, że wolność powinna być absolutna, czyli że powinna całą stronę konieczności przerzucić na jedną część gatunku, aby pozwolić drugiej cieszyć się ową wolnością od wszelkiego przymusu.

Rozwiązanie proponowane przez lewicę jest więc obarczone grzechem pierworodnym swego bliźniaczego losu wiążącego je z projektem klasowym prawicy. Nic dziwnego, że współczesne ruchy społeczne coraz bardziej oddalają się od programu lewicowego, który zbliża się i utożsamia z projektem totalitarnego elitaryzmu globalistycznego. Stąd taki sprzeciw wobec projektów ekologicznych – ze względu na dyskryminacyjny projekt społeczny stojący za nim.

Projekt marksistowski, kojarzony z tradycyjnym ruchem robotniczym, jest projektem samoograniczenia ilościowego wzrostu na rzecz rozwoju jakościowego. Alternatywne projekty narzucają większości społecznej ograniczenia, które nie idą w parze z samoograniczeniem elit rządzących. Ba, ograniczenia narzucone zwykłym ludziom są warunkiem koniecznym utrzymania braku ograniczeń dla elity. W tej sytuacji ekonomiści i filozofowie prawicy, którzy udają, że wszyscy obywatele mogą być właścicielami środków produkcji, wyglądają na bardziej racjonalnych i mniej totalitarnych w swych zakusach wobec społeczeństwa.

Prawdą jest także, iż skojarzenie projektu odbudowy znaczenia gospodarki realnej wiąże się z projektem odbudowy interesu narodowego, który natychmiast staje się czynnikiem konfliktu między różnymi interesami narodowymi. Odrzucenie projektu lewicowego skutkuje więc przyjęciem projektu nacjonalistycznych wojen. Jedyną alternatywą wobec obu pozostaje projekt komunistyczny, marksistowski, który jest zarówno uniwersalny (prewencyjny wobec wojen narodowych), jak i samoograniczający (klasa producentów decyduje o racjonalności własnego wysiłku produkcyjnego).

Klasowe widmo stale wiszące nad modelem radzieckim, to było właśnie niezrozumienie dla wyróżnionego charakteru pracy produkcyjnej. Dyskusja i konflikt w tym względzie przenikał na wskroś całą historię ZSRR i koncepcji bolszewickiej w jej ewolucji ku koncepcjom konwergencji z systemem, a jakże, kapitalistycznym. Dziś, bardziej niż kiedykolwiek ujawnia się to z wyrazistością, która poraziłaby nawet ślepców. Żadna jednak interpretacja rzeczywistości nie objawia się bez swego zewnętrznego przyodziewku zależnego od ideologii wyznawanej przez swego wyraziciela. Dlatego trudno wyodrębnić czyste jądro konkretnej prawdy z jej przygodnego przyodziewku. Nasze myślenie jest także niewolne od koncepcji. Szczycimy się tym, że jest to koncepcja Marksowska, która dawno już została pogrzebana na lewicy.

Przyczyny i doktrynalne konsekwencje staraliśmy się tu wyłożyć bez kagańca wewnętrznej cenzury. Jeżeli zarzuca się nam, że nie doceniamy lewicy, to należy wziąć pod uwagę fakt, że w tej walce, która toczy się obecnie nie tylko o Ukrainę i jej iluzoryczne wszak prawo do wolności w pełni w ramach systemu antagonizmu klasowego, ale przede wszystkim o kształt przyszłej historii ludzkości. Lewica zajmuje w tej walce stronę obozu elitarnego, co jest logiczne i konsekwentne w perspektywie jej historii i jej stałego wspierania obozu wybiórczej demokracji i sprawiedliwości bez naruszania podstaw antagonistycznych podziałów społecznych.

W przypadku Ukrainy, lewica w pełni przyjmuje konieczności narzucone przez optykę „faszystowskiej” ideologii nacjonalistycznej, podobnie jak przyjmuje ostatecznie logikę klasowego podziału z postulatem jedynie łagodzenia owych sprzeczności interesów kosztem klasy bezpośrednich producentów. Dopóki będzie istniała możliwość łagodzenia owych konfliktów kosztem bezpośredniego producenta, którego status klasowy jest archetypem antagonizmu klasowego w dziejach ludzkości, nigdy lewica nie odrzuci koncyliacyjnego interesu warstw pośrednich, zależnych w swym fizycznym bycie od ucisku i wyzysku klasy producentów.

Koncepcje nacjonalistyczne istnieją po obu stronach. To nie nasz konflikt w tym sensie, że lewica marksistowska nie powinna pozwolić sobie narzucać perspektywy nacjonalistycznej w interpretacji konfliktów aktualnych. Natomiast jest to konflikt, w którym ujawniają się rzeczywiste interesy klasowe. I tu analiza marksistowska ma decydujące znaczenie.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
3 sierpnia 2023 r.