Charakterystyczne, że wstrząsy w USA są związane z paradoksem sytuacji, w jakiej znalazł się ten kraj narzucający swą hegemonię gospodarczą i polityczną całemu światu, niezależnie od mniej lub bardziej pozornego wyzwania, jakie stawiają tej hegemonii Chiny.

To USA pod wodzą republikańskich prezydentów narzuciły światu zwycięstwo demokracji, kończąc Zimną Wojnę rzuceniem na kolana tzw. bloku wschodniego. Pałeczkę przejęli Demokraci, usiłujący nie wypaść gorzej w roli niepokalanych rycerzy św. Demokracji i obronić swoje prawo do dumnie noszonej nazwy. Czy republikańska, czy demokratyczna, Ameryka reprezentowała jedną linię bezwzględnej negacji autorytaryzmu i jednolity, powszechnie wielbiony „amerykański styl życia”. Jedną z cech wysokorozwiniętej demokracji było wszak to, że jaki by nie był werdykt wyborczy społeczeństwa amerykańskiego, zasadniczy, demokratyczny fundament tego wzorcowego państwa pozostawał nienaruszony.

Międzynarodowa społeczność sił lewicowych poddawała się owej ideologii bez specjalnego sprzeciwu, a nawet z niejakim entuzjazmem. Egzekwowanie przez USA „demokracji” w Azji, na Bliskim Wschodzie czy w Ameryce Łacińskiej spotykało się z tradycyjnym, niegroźnym protestem środowisk amerykańskiej „skrajnej lewicy”, wywodzonym z okresu lat 60-tych XX w. Natomiast „demokracja” wprowadzana siłą „kolorowych rewolucji” w obszarze poradzieckim była przyjmowana jako słuszna strategia. Tutaj w grę wchodziło stałe podgrzewanie poczucia zagrożenia wobec „małych” państw (jak Ukraina) ze strony obalonego, rosyjskiego „mocarstwa”, zachowującego jednak swój mityczny blask w oczach autorytarnych wrogów demokracji. Pierwszy wyłom nastąpił przy okazji Arabskiej Wiosny, a następnie – konfliktu wewnętrznego na Ukrainie wokół tzw. republik ludowych.

Oburzenie wobec jawnej agresji amerykańskiej (z udziałem kilku państw europejskich, w tym przede wszystkim Francji i Włoch), w północnej Afryce, prowadzącej do krwawych wojen wewnętrznych i skutku przeciwnego do deklarowanego, spowodowały nie tyle zmianę polityki zagranicznej USA, co raczej bezprecedensowy podział na lewicy. Podział ten został pogłębiony odmiennością opinii co do konfliktu ukraińskiego. Charakterystyczne dla tego podziału jest to, że tym razem nie dotyczył skrajnego rozdrobnienia organizacyjnego i bezmózgiego „patriotyzmu” grupkowego na lewicy, ale… poglądów politycznych.

Upadek tzw. realnego socjalizmu pociągnął za sobą kryzys w systemie ekonomicznym tzw. wolnego świata, który z kolei był przyczyną upadku nieodłącznego od demokracji burżuazyjnej „państwa socjalnego”. To zjawisko musiało stać się osią zabiegów politycznego establishmentu Zachodu. Przerwanie wygodnej sytuacji żerowania na reszcie świata przez kapitał Centrum zmusił ów establishment do poszukiwań rozwiązań gospodarczych adekwatnych do aktualnej sytuacji. W ten sposób odtworzyła się rozbieżność między Republikanami a Demokratami w kwestiach teorii ekonomicznej, która do tej pory była do pominięcia ze względu na zewnętrzne zasoby, które godziły obie strony oraz establishment ze społeczeństwem.

Ten powrót do „normalności” obnażył iluzję „amerykańskiego stylu życia” jako produktu na eksport, ułatwiającego ekspansję ekonomiczną i polityczną, stwarzającą amerykańską hegemonię.
USA, pod wodzą Donalda Trumpa, stały się niemal takim samym zapyziałym w prowincjonalnym autokratyzmie tworem politycznym jak Libia Kadafiego. Co prawda, ze względu na brak ambasady amerykańskiej w Waszyngtonie nie wydawało się, żeby możliwa była jakaś „kolorowa rewolucja” w ojczyźnie demokracji, niemniej niemożliwe stało się prawdopodobnym.

Nienawiść zbuntowanej, ponoć lewicującej młodzieży amerykańskiej wobec Trumpa jest równie wielka, jak nienawiść polskich obrońców demokracji wobec „faszysty” Kaczyńskiego. I, warto dodać, równie płodna, a raczej – bezpłodna. Rzecz bowiem nie w podziale burżuazyjnego establishmentu, który wytycza – o zgrozo! – podziały na lewicy, ale w obiektywnej sytuacji gospodarczej. Demokraci, którzy podobnie jak liberalna lewica, nie potrafią pogodzić się z utratą kapitalistycznego państwa socjalnego, upierają się przy politycznym kryterium tożsamości, jakim pozostaje demokracja i wolność rozumiane, tak jak zostało to ustalone w okresie konsensu sił prawicowych (liberalnych gospodarczo vs. politycznie), czyli na modłę nowolewicową, niezbędną dla skutecznego powstrzymywania ideologicznej propagandy socjalistycznej. Demokratyczna, taktyczna przewaga w tym sojuszu wobec wspólnego wroga czyni tę część establishmentu niechętną ustąpieniu miejsca sile, która patrzy na rzeczywistość bardziej realnie, a nie przez różowe okulary przesłonięte oparami środków halucynogennych lat 60-tych.
Podobnie jak radykalna i socjaldemokratyczna drobnomieszczańska lewica na świecie, tak i politycznie poprawny establishment polityczny nie chce pogodzić się z faktem, że czasy się zmieniły. Przecież jeszcze za życia poprzedniego pokolenia kapitał niczym biblijny lew leżał u boku jagnięciny-społeczeństwa nie przejawiając krwiożerczych odruchów, a faktycznie płacąc słony rachunek za fanaberie społeczeństwa dobrobytu. Znikła motywacja – po co kapitał ma dalej płacić te rachunki (podatki), skoro nie trzeba już powstrzymywać bezzębnej propagandy socjalistycznej, której mogły wyrosnąć zęby na własnym podwórku?

Lewica nie ma żadnej szansy na zyskanie poparcia ze strony instytucji państwowego socjalizmu, jakim by nie był. Bo na Kubę trudno tu liczyć, Wenezuela też przestała straszyć nielicznych wystraszonych.

Na wielki kapitał także nie ma co liczyć, chociaż teoretycznie jest za demokracją i Demokratami. Chce bowiem utrzymać wpływy na świecie i nadal czerpać soki z podupadających gospodarek Peryferii i półperyferii; szczególnie w sytuacji, kiedy własna gospodarka ma się gorzej w pełzającym kryzysie. Ponieważ strumień przepływów dający USA przewagę i zasilający krajową gospodarkę dzięki stwarzaniu popytu spowolnił, wewnętrzny rynek – w odróżnieniu od wielkiego kapitału – zaczął odczuwać problemy. Skupienie się na budowaniu własnej struktury gospodarczej stoi w sprzeczności z dotychczasowym nastawieniem na ekspansję zewnętrzną. Demokraci stawiają na ową ekspansję na zasadzie, że skoro się sprawdzało dotąd, to powinno się sprawdzać nadal. Zmiana światowej sytuacji została tu zignorowana, wyczerpały się rezerwy, które pozostały po układzie z II Światem, czyli układzie, który regenerował kryzysogenną ekonomię kapitalistyczną własnym kosztem.

To tłumaczy dlaczego polityka Demokratów utrzymuje charakter imperialistyczny, podczas gdy polityka części Republikanów, identyfikująca się z rodzimym biznesem reprezentowanym przez Trumpa, ma charakter introwertyczny.

Jeśli spojrzeć na obecne bunty w USA z tej perspektywy, to widać, że ich polityczną istotą jest zastosowanie do USA tej samej polityki „kolorowych rewolucji”, w wyniku której powinien zostać obalony prezydent Trump, nieobalalny jak dotąd na inne sposoby. Efekt może być bardzo prawdopodobnie identyczny, jak w innych regionach świata – niezarządzalny chaos, w którym jedynym wygranym będzie wielki kapitał. Los amerykańskiej lewicy będzie natomiast nie do pozazdroszczenia.

Programowy infantylizm sił, które uzurpują sobie rolę przywódczą, nie pozwala na optymizm zorientowany na przekształcenie chaosu w sensowne działanie polityczne. Współczesna lewica unika problematyki poszukiwania sojuszu z tymi grupami drobnomieszczaństwa, które mogłoby wesprzeć polityczny, socjalistyczny program klasy robotniczej, odciągając je od prokapitalistycznej linii nacjonalizmu gospodarczego Trumpa, czyli od prawicowego populizmu. Do tej linii mogłyby nawiązać czarna i inne mniejszości etniczne w USA, albowiem ich ambicje nie lokują się w koledżach, ale w pracy w fabrykach lub małych zakładach.

Dla realizacji tego celu, lewica rewolucyjna w USA, posttrockistowskiej głównie proweniencji, powinna wystrzegać się nowoczesnej radykalnej lewicy w tym sensie, żeby nie dopuścić do nadawania przez nią tonu politycznemu nurtowi tego ruchu. Na co się wszak zanosi (patrz, choćby: reportaż z CHAZ Seatle https://inosmi.ru/social/20200614/247601222.html…).

W przypadku chaotyzacji, lewica rewolucyjna poniesie konsekwencje i żadna grupa społeczna nie będzie jej bronić ani stać po jej stronie.

„Rewolucyjne” nastroje młodzieży amerykańskiej spełnią się w kabinach wyborczych, o ile głosowanie da władzę Demokratom. Po takim eksperymencie, lewicy rewolucyjnej nie pozostanie nawet resztka sympatii dołów społecznych. Po Demokratach i popierającej ich młodzieży nikt nie spodziewa się wiele poza wymuszaniem rządów Partii Demokratycznej. Jednak w przypadku lewicy rewolucyjnej stawka jest o wiele wyższa, o wiele trudniej osiągnąć cel – łatwiej się sprostytuować.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
14 czerwca 2020 r.