Wielkie załamanie gospodarki światowej, którego nadejście ekonomiści przewidywali na 2019-2020 rok, zostało rozmazane dzięki szczęśliwej i poniekąd nieprzewidzianej okoliczności (choć niekoniecznie), jaką była pandemia. Wówczas, dla przeciwdziałania skutkom recesji, zostały uruchomione wszelkie możliwe środki będące w dyspozycji rządów. Jednym słowem, puszczono w ruch maszyny drukujące banknoty i zwiększono dług publiczny usprawiedliwiając się koniecznością wymuszoną przez koronawirusa.

Jednocześnie uzyskano to, co i tak było nieuchronne, a mianowicie zredukowanie sfery usług nieprodukcyjnych, która stanowi zasadnicze obciążenie dla gospodarki kapitalistycznej w momencie kryzysu. Nastąpiło gwałtowne zubożenie dużej części społeczeństwa, ale winą za ten proces trudno było obarczyć rządzących czy miłościwie panujący system, albowiem główny winny był znany już zawczasu – pandemia.

Po restarcie gospodarki światowej pod koniec 2021 r., kiedy to ruina części gospodarki pozwoliła na odbicie od dna i pocieszanie się, że tempo wzrostu także zdołało się odbić, okazało się jednak wkrótce, że optymizm był przesadny. Kontrolowane załamanie ekonomiczne nie zdołało unicestwić wystarczająco dużo sił wytwórczych, aby można było mówić o możliwości pełnego powrotu na ścieżkę dynamicznego wzrostu. Na pewno, jak się okazało, nie jest to możliwe w przypadku wszystkich gospodarek.

Kryzys jednak ujawnił prawdziwe źródła trudności gospodarczych, znane skądinąd z marksizmu. Ale kto by się przejmował XIX-wiecznym artefaktualnym boomerem? Zresztą, nowoczesna lewica charakteryzuje się nieumiejętnością prawidłowego odczytania teorii Marksa i dawno już zastąpiła ją wątpliwymi „ulepszeniami”. Ich efektem jest to, że nie jest zdolna do podania marksistowskiej odpowiedzi na współczesne problemy i coraz bardziej ujawnia swoje totalne oderwanie się od rzeczywistości.

Co wychodzi na jaw przy najróżniejszych okazjach, których w dzisiejszym ożywieniu intelektualnym, spowodowanym przez dostrzegalną już gołym okiem nadciągającą katastrofę, nie brakuje.

Próba – niekonsekwentna – ominięcia kryzysu strukturalnego kapitalizmu poprzez manewrowanie panicznymi nastrojami wywołanymi zagrożeniem pandemicznym obnażyła fakt, że każda gospodarka opiera się na materialnych podstawach, bez których nie sposób zbudować i utrzymać cywilizacyjnej nadbudowy.

Co charakterystyczne, to nie lewicowi ekonomiści, ale jak najbardziej prawicowi zaczęli wskazywać na głupotę rozwiązań przyjętych 20-30 lat temu, które zasadzały się na delokalizacji przemysłu w iluzorycznym przekonaniu, że źródłem rzeczywistej wartości we współczesnej gospodarce jest wszystko, tylko nie praca produkcyjna. To przekonanie opierało się na tezie, iż przewaga technologiczna pozostaje najlepszym sposobem na przechwytywanie wartości dodatkowej tworzonej gdzie indziej. Lewica, która podpisywała się pod tą tezą rękami i nogami nie zaniedbywała przysłaniania tej brutalnej prawdy frazesami o wartościotwórczej mocy pracy kreatywnej, która przewyższa wielokrotnie wartość tworzoną przez pracę prostą. Tak więc uczciwie i sprawiedliwie jest kiedy państwa cieszące się przewagą technologiczną dopiero wskazują drogę innym, wyłaniającym się gospodarkom. Zapominając o powtarzanej przez siebie regule w odniesieniu do wewnętrznych struktur klasowych i warstwowych, iż organizm, który uzyskał przewagę, będzie ją stale zwiększał, tak aby pozwalała mu ona na stałe wyzyskiwanie „goniących” gospodarek. Zmienia się tylko poziom wyzysku, ale nie zasada czy ranking biorących udział w globalnej, kapitalistycznej wymianie.

Jak mawiał Hegel – nie sposób tak uczynić, aby istota działała, ale się nie przejawiała.

Ponieważ ujawnił się prawdziwy korzeń kryzysu strukturalnego kapitalizmu i okazało się, że nie sposób rozwiązać problemu upuszczając niewiele krwi (tj. poświęcając bufor, jakim są drobne przedsiębiorstwa, te, które nie są za duże, aby mogły upaść), rzeczywista rywalizacja zaczęła się ujawniać wprost.

Stawką obecnie jest już nie to, w jaki sposób państwa imperialistyczne zdołają przezwyciężyć swoje kryzysy dzięki wewnętrznej „sanacji”, tj. odchudzenia sfery usług nieprodukcyjnych. Kryzys, jaki szykował się na 2019 r. miał bowiem charakter strukturalny i żadne półśrodki nie były na tyle skuteczne, aby pokonać zasadniczą chorobę trawiącą organizm. Efekt walki z pandemią można przyrównać do sytuacji, w której złagodzono zgagę u pacjenta cierpiącego na raka żołądka.

Prawdziwym zadaniem dla przezwyciężenia kryzysu jest odbudowa gospodarki opartej na samodzielnej produkcji niezbędnych dóbr. Czyli – odbudowa przemysłu.

Wyrafinowana, ale i krucha konstrukcja światowego podziału pracy na bazie kapitalistycznej, która niemniej wydawała się zbudowana ze stali, została zdestabilizowana przez Chiny. Zamiast nieskończonego pościgu za mirażem powielenia z opóźnieniem modelu społeczno-ekonomicznego państw wysokorozwiniętych, Chiny – podobnie jak w swoim czasie ZSRR – postawiły na przejście całej drogi, która zaprowadziła Zachód tam, gdzie dziś się znajduje. Ta droga została zniszczona w odniesieniu do państw posocjalistycznych Europy Środkowo-Wschodniej poprzez zniszczenie ich przemysłowej infrastruktury. W ten sposób, państwa posocjalistyczne zostały zepchnięte do rzędu państw afrykańskich, które tkwią w iluzorycznym paradygmacie doganiania modelu rozwiniętego kapitalizmu z jego systemem socjalnym. Ponad trzydzieści lat eksperymentu sprawiło, że co bardziej spostrzegawczy zauważyli, iż nie ma co oczekiwać, iż wierzba kiedyś urodzi gruszki. Należy natomiast zabrać się za budowę własnej gospodarki, od podstaw, a to oznacza – od przemysłu – i w opozycji do państw, które lansowały takie iluzje w swoim własnym, dobrze pojętym interesie: nie dopuszczenia do powstania realnej konkurencji w świecie… wolnej konkurencji.

Nowoczesna lewica ma ręce ubrudzone po łokcie w tym imperialistycznym z istoty dyskursie pozwalającym jej chronić własny „socjal” przed upadkiem pod naporem rzeczywistej konkurencji ze strony państw, które mogłyby pójść masowo śladem Chin (czy ZSRR). Własny „socjal” był bowiem możliwy wyłącznie w sytuacji, kiedy zdelokalizowany przemysł pracował, dzięki sieciom interesów finansowych oplatających sprzedajne warstwy lokalnej biurokracji, na potrzeby krajów tzw. Centrum kapitalistycznego.

Odejście Zachodu od przemysłu stworzyło szansę dla Chin, z której te skorzystały skwapliwie. Tak się paradoksalnie złożyła sytuacja, że ten czynnik, który skazał ZSRR na unicestwienie z ręki Zachodu, był przez pewien czas popierany przez tenże Zachód, przekonany o swej wystarczającej przewadze, a jednocześnie faktycznie rozłożony przez zachodnią, nowoczesną lewicę, która uzasadniała teoretycznie, że przewaga pracy kreatywnej nad prostą nigdy nie pozwoli na oddanie roli wiodącej i nadzorującej bardziej prymitywnym, nienowoczesnym formom pracy.

Europa Zachodnia z baranim wręcz spokojem zobowiązała się do wypełnienia amerykańskiego polecenia, aby dławić Rosję sankcjami ekonomicznymi. Całą niespójność zdradzającą chorobliwy debilizm europejskiego organizmu ukazuje typowy dla Europy mechanizm deregulacji między czynem a zamiarem: Europa ogłasza bojkot rosyjskiego gazu, ale w tym samym zdaniu wyraża oburzenie na fakt, że Rosja w następstwie zakręca kurki z gazem.

Faktycznie, biorąc pod uwagę to, że elita finansowa Rosji sabotuje dyplomatyczne wysiłki władz rosyjskich i przyjmuje płatność w euro, które stoi na krawędzi upadku i lada moment ulegnie samounicestwieniu, Rosja de facto oddaje Zachodowi swój gaz za darmo. Gromadzenie euro nie ma sensu, ponieważ za chwilę waluta po prostu zniknie, zastąpiona przez pieniądze narodowe i nie będzie nikogo, kto będzie chciał wziąć na siebie zobowiązania zaciągnięte w euro. Ewentualnie przeliczenie euro będzie takie, że nadal dostawa gazu będzie półdarmowa. Ten mechanizm jest zresztą wykorzystywany w przypadku wymiany z krajami afrykańskimi, które należą do obszaru kontrolowanego przez Francję. Dzięki walucie regionu, która opiera się na euro, Francja oraz Zachód mogą otrzymywać bogactwa kontynentu za darmo lub półdarmo, po cenach dyktowanych przez Europę. Powyższe postępowanie elity finansowej Rosji pokazuje tylko, na czym polega mechanizm przedkładania prywatnej korzyści nad interes własnego kraju. Faktycznie, Europa nie zamierza płacić za rosyjski gaz i tylko na tym mogą polegać skuteczne sankcje.

Problem w tym, że USA nie zależy na takim mechanizmie. Podobnie, jak w przypadku krajów posocjalistycznych, kontynuacja podporządkowania Europy interesom Stanów Zjednoczonych może opierać się tylko na utrzymywaniu Europy w stanie niemożności odbudowy własnego przemysłu. Bez dostępu do tanich surowców jest to wszak niemożliwe. Dlatego w żywotnym interesie USA leży pozbawienie Europy możliwości dogadania się na powrót z Rosją. Do tego celu potrzebna jest ciągnąca się latami wojna na wschodzie kontynentu. Ta wojna unicestwia przy okazji strategię chińską, która była obliczona na promieniowanie nowego, chińskiego Centrum na Europę. W pewnym sensie Europa zachowuje w tym układzie status regionu luksusu, ale bez dominacji politycznej. Trochę taki utrzymywany snobizm, jak monarchia w Wielkiej Brytanii.

Jeden ośrodek przemysłowy w Niemczech wystarczy dla wyżywienia całej Europy dzięki współpracy z Chinami, poprzez dysponowanie surowcami rosyjskimi. Wynika z tego, że tylko zintegrowanie Rosji z Europą daje gwarancję Staremu Kontynentowi, że stanowić będzie przeciwwagę dla dominacji Chin. Prawny status Rosji jako właściciela bogactw Syberii jest zabezpieczony przez potęgę przemysłową Niemiec. Rozpad gospodarki niemieckiej niszczy gwarancję tytułu prawnego Rosji do Syberii. Ponieważ w przypadku rozpadu gospodarki niemieckiej nikomu już w Europie nie zależy na utrzymaniu przez Rosję tytułu własności do Syberii.

Pozbawione własnego przemysłu gospodarki zachodnioeuropejskie nawet gdyby chciały, nie miałyby możliwości zawalczyć o utrzymanie uprzywilejowanego miejsca w wymianie handlowej z Rosją. Ani palącego interesu.

W momencie, kiedy Rosja zostaje rozczłonkowana (jak to dochodzi do niektórych realistów politycznych w rodzaju Frederica Asselineau, ale nie do lewicy), bogactwa Syberii stają się terenem „niczyim”, a więc terenem otwartej rywalizacji między USA a Chinami (wraz z sojuszami z jakimiś pomniejszymi graczami lokalnymi). Europa jest z tej rywalizacji wyłączona z powodu braku sił do zagospodarowania bogactw syberyjskich. Europa staje się więc peryferią świata i ulega przyspieszonej degradacji cywilizacyjnej. Odbudowa ekonomiczna musi się tu zacząć od podstaw i bez renty podobnej do tej, która stworzyła europejską potęgę na progu ery kapitalizmu.

Tak więc, umysły co bardziej otwarte we Francji są zajęte kwestią, jak odbudować gospodarkę kraju póki jeszcze daje się cokolwiek uratować z dawnej świetności. Na tym tle wyjątkowo drażniąco brzmią enuncjacje lewicy, która upiera się przy niedostrzeganiu, że świat zmienił się na jej oczach w sposób kardynalny.

Burzę w szklance wody – w tej napiętej sytuacji – wywołało stwierdzenie Sandrine Rousseau, która raczyła wyrazić się publicznie, iż „praca jest wartością prawicy”. Sandrine Rousseau jest radną z ramienia koalicji NUPES w Paryżu i aktywistką ruchu Zielonych.

Jej stwierdzenie, wszakże tak powszechne i zrozumiałe w kręgach nowoczesnej lewicy, które normalnie przeszłoby bez echa jak inne erupcje nowolewicowego bełkotu w uszach społeczeństwa przyzwyczajonego do bardziej radykalnych i kontrowersyjnych enuncjacji, wywołało jednak medialną burzę. Padło bowiem w warunkach, kiedy mobilizacja do odbudowy gospodarczej Francji wymaga zmiany podejścia do wartościowania pracy i do samej definicji pracy.

SudRadio zaprosiło z tej okazji Nathalie Arthaud z Lutte Ouvrière do wzięcia udziału w dyskusji z przedstawicielem centrum zrzeszającym małych i średnich przedsiębiorców, Bernardem Cohen-Hadadem, oraz socjologiem z Uniwersytetu Sorbona, Jean-François Amadieu. Program prowadzony był przez redaktora znanego bynajmniej nie z poglądów socjalistycznych czy choćby zbliżonych do sympatii z lewicą:

Nathalie Arthaud nie jest częstym gościem mediów, niemniej w tym przypadku miała okazję być wysłuchaną i zrozumianą. Zaznaczmy z góry, że LO przeszła posttrockistowską reedukację w ostatnich dekadach i przestała być ostatnim bastionem sprawy robotniczej na nowolewicowej niwie. Zuniformizowała się zgodnie z wymogami czasu i polityki.

Arthaud zaczęła, naszym zdaniem, niezbyt fortunnie, stwierdzając, że dla niej nie liczy się klasyfikowanie poglądów jako lewicowych czy prawicowych, ale interes mas pracujących. W jakimś stopniu można ją zrozumieć, skoro na lewicy trudno doszukać się poglądów tradycyjnie lewicowych. Niemniej, Arthaud zdystansowała się w ten sposób od Sandrine Rousseau, uszczegółowiając, że problem został w ogóle źle postawiony. Nie idzie wszak o to, czy praca jest wartością lewicy czy prawicy, ale o to, że praca jest wyzyskiwana. W trakcie programu, z niejakim kłopotem intelektualnym, ale Arthaud udało się niemal otwarcie wyłożyć, po przygotowaniu terenu przez Amaddieu, który przypomniał tradycyjne przywiązanie lewicy do wartości pokładanej w pracy, zasadniczą ideę, która stanowi o ambiwalentnym stosunku lewicy do pracy jako takiej.

Po przeciwstawieniu podejścia Karola Marksa do pracy podejściu jego zięcia, Paula Lafargue’a, autora pracy o „prawie do lenistwa”, Jean-François Amadieu wraz z Arthaud przybliżyli się do otwartego pokazania, że dla burżuazji i kapitału wartość pracy sprowadza się do tezy, iż proletariat i dzieci proletariackie mają pracować w pocie czoła, ponieważ w innym przypadku byliby łatwymi ofiarami wszelkiej, czyhającej na nich demoralizacji. Jednym słowem, prawicowa wartość przypisywana pracy jest czystą hipokryzją uzasadniającą nieludzki wyzysk etycznymi względami.

Problem w tym, że nowoczesna lewica niekoniecznie nawiązuje do biczowania tej hipokryzji burżuazji.

Prawicowa czy konserwatywna opinia publiczna odczytuje wzgardę lewicy wobec pracy zgodnie z wielokrotnie powtarzanymi wykładniami koncepcji, która z pracy jako takiej czyni nośnik alienacji. Charakterystyczna z tego punktu widzenia jest nieoczekiwana trudność, jaką Nathalie Arthaud napotkała, kiedy została skonfrontowana przez prowadzącego spotkanie z prostym przecież pytaniem: czy ona sama czuje się szczęśliwa wykonując swoją pracę? Przypomnijmy, że Arthaud jest nauczycielką w szkole średniej. Natalie wiła się jak piskorz i nie odpowiedziała wprost na to pytanie. Stwierdziła tylko, że jej praca ją frustruje, ponieważ nie może poświęcić swoim uczniom wystarczającej ilości czasu, tak aby sprostać ich indywidualnemu zapotrzebowaniu, a to ze względu na przeładowane klasy.

Dlaczego Nathalie Arthaud nie mogła powiedzieć, że kocha to, co robi, że jest szczęśliwa pracując z młodzieżą, chociaż zapewne tak to czuje? Na tym tle, przedstawiciel drobnego, bo drobnego, ale zawsze kapitału, mógł podnosić wartości, jakie przynosi praca w kolektywie. A wyzysk? Wraca stary problem ważenia na aptekarskiej wadze tego, jakie to wielkie ryzyko ponosi przedsiębiorca, który jednocześnie daje ludziom możliwość utrzymania się przy życiu dzięki zatrudnieniu w ich firmach. Dlaczego tylko przedsiębiorca miałby ponosić całe ryzyko? Jeżeli wziąć pod uwagę złożoność kwestii klasowej, tego, że rozwarstwienie klasowe datuje się od zarania ludzkiej cywilizacji, zaś lewica antytotalitarna już dawno odeszła od potępiania w czambuł nie tylko kapitalistycznego sposobu produkcji, ale i wszelkiej własności prywatnej środków produkcji, trudność przedstawienia spójnego, lewicowego obrazu sytuacji społecznej wychodzi w całej pełni.

Społeczeństwo, nawet jego doły, te najbardziej wyzyskiwane, nie są skłonne odmawiać drobnym przedsiębiorcom racji. Często są to osoby, które wywodzą się z takich grup społecznych jak oni sami, ale wykazali się większą przedsiębiorczością, wytrwałością czy konsekwencją, która pociągała za sobą pewne wyrzeczenia, a więc ludzie oceniają sytuację racjonalnie i nierzadko samokrytycznie. Jeżeli ktoś wykonuje pracę, jakiej nie lubi, to najczęściej jest to związane z odpuszczeniem ambicji pójścia za swoim pragnieniem. Nawet jeśli obiektywnie struktura rozwarstwienia jest predeterminowana, a tylko od losu i cech osobniczych zależy, kto zajmie jakie miejsce w tej predeterminowanej strukturze. I nawet jeśli wiadomo, że bezwzględnie wszystkie miejsca zostaną wypełnione, niekoniecznie zgodnie z talentem i wiedzą, ale często zgodnie z innymi, psychologicznymi cechami charakteru.  Wykonywanie pracy nielubianej podświadomie bywa rozumiane (a więc i usprawiedliwiane) jako kara. Rzadko ktoś nie znajdzie w sobie powodu do bycia ukaranym.

Wszelkie sposoby pomocy są w takich sytuacjach także oparte na aspekcie psychologicznym. Trudno opierać posłuszeństwo jednostki na przyznaniu mu racji, że jego pozycja społeczna jest odbiciem należnej mu kary. Rzecz w tym, że zobiektywizowanie winy prowadzi zazwyczaj do dostrzeżenia, iż kara jest niewspółmierna do przewinienia. Jeżeli za różne przestępstwa można odpokutować i po kilku latach rozpocząć życie na nowo, z czystym kontem, to miejsce w strukturze społecznej jest częstokroć wyrokiem dożywotnim, a nawet spadającym na siedem pokoleń dalej. Zaniechanie, brak ambicji czy niezdolność do rozpychania się łokciami – jeśli zobiektywizowane – stają się małym przewinieniem, nie zasługującymi na niewspółmierną karę.

Jednocześnie, lewica – niezgodnie z Marksem – uznała, że pracą jako taką, czyli przynoszącą wartość dodatkową, jest również praca umysłowa, a szczególnie kreatywna w swym charakterze. Jako taka stanowi ona źródło dochodu, a więc zostaje nobilitowana jako praca par excellence w społeczeństwie kapitalistycznym. Ta praca z zasady przynosi satysfakcję, jest źródłem szczęścia płynącego ze spełnienia. Dodatkowo przynosi pieniądze, a więc jest przydatna społecznie.

W lewicowym rozumieniu świata, praca produkcyjna nie jest przydatna społecznie w społeczeństwie wysokorozwiniętym. Dowodem na to jest fakt, że wysokorozwinięte społeczeństwa kapitalistyczne pod rządami antytotalitarnej lewicy pozbyły się swojej klasy robotniczej wraz z przemysłem.

Pozbyły się więc pracy nielubianej, wykonywanej pod ekonomicznym przymusem i ogłupiającej. Nie wzięły pod uwagę tego, że przerzuciły tę pracę na inne społeczeństwa, które były w ten sposób bezwzględnie wyzyskiwane po to, aby bogate Centrum nie miało moralnego dylematu i zapomniało to tym, że praca jest podstawą wartości, a wraz z naturą i jej zasobami stanowi źródło bogactwa.

To tłumaczy niezręczność, jaką Nathalie Arthaud podziela z całą nowoczesną lewicą w kwestii tematyki pracy. Przyznanie, że praca przynosi jej satysfakcję pozbawia ją w lewicowym wyobrażeniu prawa do reprezentowania, ba, ucieleśniania, stopienia się z jednostkami wykonującymi pracę autentycznie odczłowieczającą, nielubianą. A jednocześnie nowoczesna lewica reprezentuje pogląd, że wszystkie rodzaje pracy są sobie równe: zarówno praca prosta, jak i praca kreatywna, wszystkie rodzaje pracy najemnej są poddane wyzyskowi, który przynosi kapitaliście wartość dodatkową.

Fakt, że praca kreatywna przynosi satysfakcję i poczucie samorealizacji łatwiej niż praca przy taśmie, praca prosta, która nie wymaga szczególnych możliwości, ani nie stwarza okazji do samorozwoju. Niemniej lewica musi obstawać przy twierdzeniu, że wszystkie te rodzaje pracy mają tę samą wartość odczłowieczającą, a więc – alienującą. Praca twórcza frustruje, ponieważ kapitalizm nie stwarza warunków, aby ta praca rozwijała w pełni swój potencjał, jak na przykładzie Nathalie Arthaud, która wie, że nie może dać swoim uczniom tego wszystkiego, co powinna i co mogłaby, gdyby…

Rozciągając ten przykład na pracę prostą, chciałoby się powiedzieć, że kapitalizm nie pozwala robotnikowi rozwinąć skrzydeł i tworzyć produkt, który by w pełni odpowiadał potrzebie ludzkiej, konsumenta, osoby, która będzie używała danego dobra. Różnica między pracą nauczyciela a pracą robotnika jest taka, że robotnik wcale nie czuje się dostarczycielem dobra dla ostatecznego konsumenta, ale tylko siłą roboczą wykorzystywaną przez kapitał maksymalnie w celu maksymalizacji celu, do którego został stworzony cały proceder produkcji. Można by powiedzieć, że biorąc pod uwagę ten cel, kapitał zmusza robotnika do dania z siebie maksimum. Nie jest zadaniem robotnika rozeznanie, jaki produkt najlepiej odpowiada konsumentowi. To jest zadanie kapitalisty, który ma się najlepiej, jak tylko potrafi rozeznawać w potrzebach konsumentach, ba, rozwijać jego potrzeby.’

Faktycznie, nauczyciel kształtuje swojego ucznia; robotnik nie ma kształtować konsumenta, tylko zaspokajać bezmyślnie to, co konsument sobie wymyśli. Kształtowanie gustów konsumenta należy do zadań przedsiębiorcy i jest podporządkowane jego prywatnemu celowi – maksymalizacji zysku. W tym celu przedsiębiorca przyjmuje gusta konsumenta i eksploatuje je możliwie wyczerpująco, nieuchronnie sprowadzając je do coraz prostszego, bardziej prymitywnego mianownika, odwołującego się do najpewniejszych odruchów konsumenckich. Z prostego powodu, a więc dlatego, że tylko ten najpowszechniejszy mianownik gwarantuje względnie najbardziej masowego odbiorcę, co jest celem przedsiębiorcy.

Na tym właśnie polega różnica między pracą twórczą, wykonywaną przez nauczyciela, który musi się nierzadko użerać z przedsiębiorcą – prywatnym czy państwowym – kierującym przedsiębiorstwem pod nazwą szkoła a pracą prostą, w przemyśle, gdzie różnorodne formy przezwyciężania alienacji w miejscu pracy nie są w stanie zniwelować zasadniczej frustracji, a więc tego, że robotnicy mogą co najwyżej organizować swoją aktywność produkcyjną, tak aby mieć poczucie przezwyciężenia alienacji w środowisku pracy, kiedy nie są w stanie przezwyciężyć alienacji w odniesieniu do społecznego celu produkcji, do społeczeństwa poza murami przedsiębiorstwa. Pozostają więc to tylko pozory przezwyciężania alienacji.

Należy wziąć pod uwagę fakt, że przezwyciężenie alienacji nie polega na osiągnięciu celu, ale na zdobyciu przede wszystkim samoświadomości swojego miejsca w społecznym podziale pracy. To, że nauczyciel przeżywa frustrację z powodu niemożności realizacji swoich ambitnych zamierzeń w odniesieniu do kształtowania, formowania uczniów nie jest równoznaczne z poczuciem alienacji. Wręcz przeciwnie – świadomość skąd bierze się nasza niezdolność do przezwyciężenia przeciwności, barier, to wszystko to są elementy przezwyciężania alienacji w działaniu, w praktyce. Może nasi uczniowie nie podlegają najlepszym metodom pedagogicznym, idealnym z punktu widzenia ich efektywności, co jest – swoją drogą – myśleniem dość naiwnym, ale my, nauczyciele, dzięki tej walce przezwyciężamy naszą alienację. Dezalienacja nie oznacza utopii realizacji ideału, ale świadomość samego siebie i rozumienie siebie w otaczającym świecie.

Z tej perspektywy robotnik produkcyjny może przejść drogę dezalienacji tylko rozumiejąc swoje miejsce w społecznym podziale pracy. Jak najlepsze wykonywanie przez niego zadań produkcyjnych, dążenie do tego celu nie prowadzi do uzyskania stanu dezalienacji. Cel, który robotnik może wykonywać możliwie jak najdoskonalej, pozostaje niemniej celem określonym przez przedsiębiorcę.

W przeciwieństwie do pracy twórczej, robotnik nie kształtuje swego odbiorcy. Kształtuje go przedsiębiorca. Odbiorcy pracy robotnika nie są w pozycji upośledzonej w stosunku do producenta, tak jak uczniowie czy odbiorcy kultury (pracy twórczej) są w pozycji upośledzonej wobec twórcy. Przeciwnie, robotnik oddaje w efekcie zastosowania swojej siły roboczej część własnej osobowości, zubaża się i upośledza w stosunku do użytkownika dóbr wytworzonych przez siebie. Często nie stać go na dobra, które sam tworzy. Tymczasem twórca zaznacza swoją wyższość nad odbiorcą poprzez upowszechnianie owocu swojej pracy, swego dzieła. Dzieło robotnika jest mało ważne, jest często niezauważalne w życiu codziennym, rozumie się samo przez się, że jest, istnieje i zauważa się dopiero jego brak. Jak wówczas, kiedy zaczyna brakować prądu, podstawowej żywności, dóbr codziennego użytku.

Nowoczesna lewica, nie kwestionująca kapitalistycznych podstaw systemu produkcji, przyjmuje obfitość dóbr podstawowych jako oczywistość. Na straży nieustającego potoku dostarczającego owe dobra stoi kapitał produkcyjny, traktowany jako czarna skrzynka gospodarki. Na tym aksjomacie niemożności przydarzenia się sytuacji, w której będzie brakowało tych podstawowych dóbr zbudowana jest koncepcja nowolewicowa, której sednem jest domaganie się gwarancji podstawowego dochodu. Ta gwarancja zakłada, że wytwarzanie w sferze produkcji podstawowych dóbr reprodukujących istnienie społeczeństwa (bazy ekonomicznej) jest oczywiste i tanie. A to zakłada dostęp do tanich źródeł surowców. Postulat godnej płacy dla pracowników sfery produkcyjnej jest wypadkową postulatu godziwej zapłaty za pracę kreatywną. Z uwagą, że praca kreatywna ma większą wartość niż praca prosta, co jest oczywiste nawet w teorii Marksa.

Istnieje więc zasadnicza, fundamentalna, esencjalna czy gatunkowa wręcz różnica między pracą twórczą a pracą produkcyjną. Nie da się wyprowadzić praw pracy produkcyjnej z postulatów dotyczących pracy twórczej, ponieważ głównym warunkiem prosperowania pracy twórczej pozostaje znaczący stopień wyzysku pracy produkcyjnej, który umożliwia przeznaczanie większej części na rozwój nadbudowy kulturowej, cywilizacyjnej.

Opóźnienie Trzeciego Świata usprawiedliwia w oczach nowoczesnej lewicy wyzysk produkcyjnej siły roboczej. W ramach trzecioświatowego społeczeństwa, klasa robotnicza może nawet cieszyć się uprzywilejowaną pozycją w relacji do niknącego, niszczonego starego świata obejmującego „otoczenie niekapitalistyczne”, które przechodzi do historii. W ten sposób nie ma poczucia, że możliwość abstrahowania od produkcyjnej bazy społeczeństwa rozwiniętego opiera się na wyzysku siły roboczej produkcji przemysłowej w krajach goniących Centrum kapitalistyczne.

W tej sytuacji stwierdzenie Sandrine Rousseau należy odczytywać w kontekście nowolewicowej ideologii, która ze zniecierpliwieniem odrzuca roszczenia przebrzmiałej klasy robotniczej jako reliktu minionego świata i która nie odwołuje się do oczywistej hipokryzji burżuazyjnej, wartościującej pracę jako skuteczne narzędzie dominacji nad siłą roboczą, ale jako autentyczną niechęć wobec pracy prostej. Nadawanie godności pracy prostej jest przeszkodą na drodze do zwycięstwa w walce z alienacją pracy twórczej. Praca produkcyjna jest pracą niezbywalnie zdominowaną. Nawet w sytuacji, w której praca prosta jest wysoko wynagradzana, dowartościowywana, wykonywana w warunkach poszanowania dla ograniczonej wolności i inicjatywy robotnika w miejscu pracy, nawet wówczas ta praca jest synonimem pracy wyalienowanej, zdominowanej przez przyrodniczą konieczność.

Praca twórcza jest wzorcem, do którego mają równać inne rodzaje pracy. W praktyce to oznacza, że przywileje uzyskiwane przez inne rodzaje pracy, a przede wszystkim praca produkcyjna, powinna być uważana za wolną, jeśli warunki jej wykonywania są pochodną warunków wykonywania pracy twórczej. Brzmi zachęcająco.

W rzeczywistości jednak zagadnienie opiera się na nieporozumieniu lub oszustwie.

Praca twórcza, której wykonywanie jest samorealizacją, pozostaje synonimem tego, co Marks określał jako realizację potencjału człowieka gatunkowego. Jednak z chwilą, gdy praca twórcza staje się źródłem dochodu, głównym zagadnieniem jawi się kwestia wynagrodzenia. Na bok odchodzi kwestia wyzucia producenta bezpośredniego z własności środków produkcji. Pracownik twórczy jest niezbywalnym właścicielem swoich środków produkcji. Jeżeli potrzebuje zewnętrznych narzędzi i materiałów pracy, znajduje się w sytuacji podobnej do sytuacji właściciela środków produkcji, którzy też muszą kupować różne czynniki produkcji, a co nie pozbawia ich statusu właściciela środków reprodukcji. Nikt nie jest samowystarczalny.

Postawienie kwestii godziwego wynagrodzenia za pracę skutecznie odsuwa na margines kwestię dyktatu właściciela siły roboczej nad warunkami produkcji i podziału. Ustawienie wszystkich rodzajów pracy, która naturalnie obejmuje także pracę twórczą oraz pracę przedsiębiorców,  w jednym, egalitarnym rzędzie, sprawia, że postawiona przez Marksa kwestia klasowego panowania robotników jako klasy dla siebie staje się bezprzedmiotowa. W ujęciu anarchistycznym i wolnościowym, każdy rodzaj pracy zasługuje na udział w podziale wytworzonej wartości dodatkowej. Ponieważ każda praca najemna tworzy wartość, a więc i wartość dodatkową, to postulat dyktatury proletariatu traci sens. Logicznie zostaje zastąpione postulatem demokratycznej instytucji powszechnych wyborów. Ponieważ wszyscy pracują, wszyscy są członkami klasy panującej w sensie socjalistycznym. Nie ma sensu wprowadzania sztucznie konfliktowej instytucji dyktatury proletariatu (całości klasy pracowniczej), skoro jej władza dyskryminująca odnosiłaby się do znikomej mniejszości. W praktyce więc postulat dyktatury proletariatu sprowadza się do dyktatury partii, która rości sobie pretensję do monopolu politycznego w społeczeństwie, rodząc w ten sposób system totalitarny. Oczywiście, nie ma w tej koncepcji miejsca dla wyszczególniania z całego świata różnorodności form pracy – pracy produkcyjnej. Wszędzie są ludzie, konkretni ludzie, konkretne jednostki, które pracują jak potrafią w miejscach, w które rzucił je los, wszystko dla wspólnego dobra.

W ten sposób znika kwestia, że praca twórcza jest aspiracją pracy produkcyjnej i system dyktatury proletariatu ma na celu zapewnienie pracy produkcyjnej możliwości realizacji tej aspiracji. W postępowym, nowolewicowym modelu społecznym, praca twórcza w praktyce odciąża jednostki nietwórcze od wysiłku kreatywnego. W wolnym czasie siła robocza może konsumować produkty pracy twórczej i rekreować się do podjęcia pracy w nowym tygodniu.

Jeżeli nie wyróżnia się wśród różnorodności rodzajów aktywności ludzkiej specyficznej kategorii pracy produkcyjnej, której istotą jest zespolenie materialnych warunków pracy z samą pracą wykonywaną przez siłę roboczą, to pozostajemy w nieprzekraczalnym kręgu wiecznej dysputy z kapitalistą o warunki sprzedaży siły roboczej. To najzupełniej wystarcza nowoczesnej lewicy jako sens walki klasowej. Niestety, jest to całkowite wypaczenie rozumienia walki klasowej przez Marksa.

Nie dla każdego musi to być wystarczający argument, ale niewątpliwie wątpiący nie przyjmą do wiadomości argumentacji przedstawionej powyżej. Nawet bez obecnej sytuacji, w której znaczenie materialnych warunków pracy produkcyjnej i znaczenie tej pracy dla utrzymania nadbudowy kulturowej i cywilizacyjnej staje się zrozumiałe dla każdego, kto nie jest zaślepiony ideologicznie, jak jest zaślepiona nowoczesna lewica.

Problem lewicy polega na tym, że krach europejskiej gospodarki jest coraz wyraźniej przypisywany programowi i teorii wysuwanych przez nowoczesną lewicę. Trudno nie zauważyć, że lewica nie tylko nie potrafi dać wiarygodnej oceny aktualnej sytuacji gospodarczo-politycznej, ale i skupia na sobie nienawiść społeczną. Społeczeństwo bowiem całkiem racjonalnie i podstawnie przypisuje ideologii lewicowej winę za katastrofalnie nietrafne wybory przeszłości, które dziś się mszczą i spychają społeczeństwa europejskie w otchłań kryzysu bez precedensu. Jest to groźba cofnięcia się cywilizacyjnego Europy, która rysuje się jako całkowicie prawdopodobny scenariusz.

Argument lewicowej pogardy dla pracy, kiedy lewica nie może liczyć na zrozumienie dla jej koncepcji, która ma swoją racjonalność uzależnioną od specyficznych, uprzywilejowanych warunków rozwoju Europy Zachodniej po II wojnie światowej, będzie świadomie i cynicznie wykorzystany przez prawicową propagandę, zaś lewicy grozi w najlepszym wypadku marginalizacja. Brak samozrozumienia lewicy sprawia, że pozostaje ona bezradna wobec prawicowych prowokacji przy zrozumiałym milczeniu większości społeczeństwa, zrażonego nowolewicową arogancją. Ten zarzut odnosi się przede wszystkim do nowolewicowego rozumienia istoty pracy. Społeczeństwo nie wybaczy lewicy pogardy dla pracy. Nie przyjmuje ono nowolewicowej reinterpretacji tego pojęcia, ponieważ przeczy ona jego codziennemu doświadczeniu.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
17 września 2022 r.