Piotr Ikonowicz chce zrobić rewolucję: „Zróbmy rewolucję – mówi – bo korekta systemu nie wystarcza”. Sprzeciw wobec rewolucji opiera się na wpojonej wierze w święte prawo własności. Piotr Ikonowicz rewolucyjnie odrzuca to prawo. Ale zaraz, kto je wpajał w „okresie słusznie minionym”? A gdzie socjalistyczny model gospodarki trójsektorowej, mix systemów własności? Czy zawsze prywatna własność jest zła? Cóż za uproszczenia, niegodne działacza z takim stażem!

Dodajmy, szczególnie w ideologii, która zrównuje sektor produkcji materialnej z sektorem usług. Standard nowoczesnej lewicy.

Rozumowanie przedstawione w podcaście (PIOTR IKONOWICZ „MYŚLI REWOLUCYJNE”

) jest jednym wielkim nieporozumieniem z punktu widzenia logiki i znajomości nie tylko polityki, ale i ekonomii.

Samo rozumowanie przebiega wedle schematu: 

–  „abyśmy się godzili na ten system, musimy być wytresowani, muszą nam sformatować mózgi”;
– chciwość przedstawia się jako coś dobrego pod płaszczykiem przedsiębiorczości, a tymczasem służy ona usprawiedliwianiu działania w interesie wąskiej grupy pod tym właśnie pretekstem;
– wszystkie osiągnięcia ludzkości mogłyby posłużyć dla zapewnienia wszystkim dostatku. Nie bogactwa, ale dostatku.

W efekcie: „słabsi nie mają racji”.

Ostatecznie: „1% bierze tyle, co 99% pozostałych. Nie po to, aby to zjeść, ale po to, aby nami rządzić”, przekonuje Ikonowicz.

W okresie PRL, opozycja wobec systemu realnego socjalizmu głosiła, że brak efektywności gospodarki planowej wynikał z braku konkretnej, indywidualnej odpowiedzialności właściciela środków produkcji za ich efektywne wykorzystanie. System bez prywatnej własności prowadzi do marnotrawstwa. Był to pewnik dowodzony na podstawie prywatnej, kapitalistycznej własności w krajach zachodnich, gdzie jednocześnie kwitł system opieki socjalnej. Ta argumentacja przemawiała do wyobraźni społecznej zmęczonej siermiężną codziennością PRL-u, którą Ikonowicz faktycznie stawia dziś jako wzór, ideał, cel swojej „rewolucji”: dostatek, choć nie bogactwo.

Nie musi się zmagać z problemem niezadowolonych z siermiężności…

Brak tych wszystkich problemów, z którymi dziś bez końca boryka się kancelaria Ikonowicza, był codziennością w „okresie słusznie minionym”. Były inne, jak np. brak wolności nieograniczonej przymusem ekonomicznym. Dzięki m.in. entuzjastycznej działalności rewolucyjnej, a jakże antysystemowej, Ikonowicza, mamy powrót do problemów ludzi uzależnionych od przymusu ekonomicznego. Wolność odzyskali ci uniezależnieni od ekonomicznego przymusu, dzięki powrotowi własności. Trudno to było przewidzieć?

Zwłaszcza, że całkiem niemało było takich, co uprzedzali o skutkach.

Dziś działactwo Ikonowicza osiąga mniej i na nieporównywalnie mniejszą skalę niż w PRL, nie dając gwarancji trwałości znalezionych rozwiązań.

A przecież PRL idealnym wzorcem nie był. Ile trzeba było spartaczyć, żeby PRL wyrósł na rozwiązanie modelowe, poza które Ikonowicz nie potrafi wyjść.

A przecież propaganda opozycyjna, a jakże – socjalistyczna, w PRL była prokapitalistyczna. Nie można rozdawać bez zapewnienia efektywności ekonomicznej. Dziś Ikonowicz nie podważa efektywności ekonomicznej systemu kapitalistycznego. Jego „rewolucyjność” nie zahacza o ten element rzeczywistości. W domyśle mamy więc przekonanie, że w warunkach gospodarki kapitalistycznej spełnione są wymogi efektywności, tylko ludzie są chciwi. A wystarczałoby, gdyby nie byli chciwi, jak na Zachodzie, w latach powojennych, kiedy to polityka socjalna służyła efektowi propagandowemu skierowanemu przeciwko krajom „realnego socjalizmu”. Państwo burżuazyjne mogło wyegzekwować od swoich kapitalistów ograniczenie naturalnej chciwości.

Ikonowicz nie rozumie, że skoro minęło zagrożenie ze strony alternatywy dla kapitalizmu, kończy się nadzwyczajna polityka państwa burżuazyjnego i zaczyna zwykła normalność. Tradycyjna polityka postkolonialna państw wysokorozwiniętego kapitalizmu pozwalała prowadzić programy socjalne, kompensując rodzimym kapitalistom ewentualne straty na rzecz pozorów polityki prospołecznej. Sytuacja się jednak zmieniła. Ale nie przekonania weteranów opozycji demokratycznej.

Skoro można było w latach 60-tych ubiegłego wieku, to dlaczego nie można dziś? Co stoi na przeszkodzie, aby współczesny kapitalizm realizował skromny wszakże model radziecki w sferze socjalnej? Widocznie coś jednak przeszkadza. Ale to nie na rozum Ikonowicza.

Dodatkowo, zauważa bystro za ekologami Ikonowicz, ten system prowadzi środowisko do zagłady. Ciągle wierzymy, że można bezkarnie eksploatować planetę, ciągnąc rosnące zyski.

No właśnie… Biorąc pod uwagę wysoką świadomość ekologiczną garstki najbogatszych ludzi na świecie, którzy bynajmniej nie czerpią bezpośrednio zysków z produkcji wyniszczającej zasoby naturalne, ale z obrotów i spekulacji finansowej oraz z inwestowania w najnowsze technologie informatyczne, wyłania się obraz dość kłopotliwy.

Ikonowicz zauważa: „1% bierze tyle, co 99% pozostałych. Nie po to, aby to zjeść, ale po to, aby nami rządzić”. Fakt, ten jeden procent nie potrzebuje zasobów, aby je zużyć bezpowrotnie lub trudno odtwarzalnie. Ten jeden procent nie potrzebuje wyniszczać przyrody po to, aby się utrzymać przy życiu. Z perspektywy ekologicznej, eksploatacja planety jest irracjonalna. Z perspektywy zwykłych ludzi, eksploatacja planety jest konieczna, aby zapewnić ludziom podstawowe środki przetrwania. Dynamiczne rozwijanie produkcji jest konieczne, aby wartość środków konsumpcji można było utrzymać na poziomie pozwalającym zwykłym ludziom na ich zakup. Obecnie mamy przygrywkę do szalejącej inflacji, która uderzy w najuboższych w zakresie podstawowych produktów żywnościowych i codziennego użytku. Taka jest logika kapitału. Konsumentem jest tylko ten, kto reprezentuje popyt efektywny, a więc taki, za który może zapłacić. Narzędzia i surowce są zbyt drogie w naszych czasach, aby przedsiębiorca kierował się kalkulacją na zaspokojenie potrzeb ludności reprezentującej popyt nieefektywny.

Tymczasem, lewica posługuje się argumentem, że to „zwykli ludzie” są producentami bogactwa, wartości, którą przywłaszcza kapitalista. Nie ma więc sprzeczności między żądaniem tych ludzi, aby otrzymywali należne im wynagrodzenie, wystarczające na zakup niezbędnych, podstawowych produktów. Problem w tym, że ci „zwykli ludzie”, „zwykli pracownicy” wytwarzają wszystko poza tym, czego potrzebują dla codziennego funkcjonowania. „Prawdziwi” klienci, reprezentujący popyt efektywny nie potrzebują niekończących się przedstawień, koncertów, knajpek i zorganizowanych wczasów na egzotycznych wyspach – mają to we własnym zakresie. Kupują tych usług za mało, aby zapłacić producentom. Tymczasem, podtrzymywanie mechanizmu funkcjonowania owych usług dla „zwykłych ludzi” opiera się na zapewnianiu tanich produktów podstawowych: żywności i (ogrzewanych) pomieszczeń. A tu właśnie mamy do czynienia z produkcją sektora materialnego, który natrafia na barierę opłacalności i ekologii.

Bez zmiany systemu społeczno-gospodarczego faktycznie nie ma mowy o rozwiązaniu tej kwadratury koła, która wskazuje na to, że tylko 1% ludzkości może kontynuować wykorzystywanie zasobów planety na dotychczasowych zasadach, aby nie spowodować katastrofy ekologicznej.

Czy Ikonowicz (i jemu podobni „rewolucjoniści”) rzeczywiście proponuje zmianę systemu?

Nie. Ze starego myślenia o tym, że kapitalistyczny szczebel rozwoju sił wytwórczych zapewnia ludzkości bezproblematyczny dobrobyt na poziomie solidnego standardu z końcówki XX wieku, ci ludzie nie wyrośli.

Stąd i program „rewolucyjny” Piotra Ikonowicza:

–  „rewolucja musi się więc dokonać w naszej moralności, ale również musi to być rewolucja wyobraźni”;
– „najważniejsza rewolucja leży w podejściu ludzi do siebie nawzajem”.

Zamiast rewolucji społecznej, poradnik fana przewodników new-age’owych.

W rezultacie, Ikonowicz zapewnia: „Nie chodzi o krwawą rzeź, ale o to, abyśmy zaczęli myśleć i podali sobie ręce”. Przy okazji „ruszając na NICH”. Trudno powiedzieć ostatecznie na kogo, ale najpewniej chodzi o ten 1% najbogatszych, bo tylko ONI zostali wskazani konkretnie jako „wróg ludu”. Natomiast rada, aby zacząć myśleć jest zasadniczo słuszna. Szkoda tylko, że zalecający rzadko odnoszą ją do samych siebie.

Ostatecznie, mamy do czynienia ze zbiorem aksjomatów: POZIOM ROZWOJU SIŁ WYTWÓRCZYCH POZWALA ZAPEWNIĆ WSZYSTKIM LUDZIOM DOSTATEK.

Teza słuszna, ale wymaga świadomości, że będzie to dostatek na poziomie mniej więcej PRL-owskim, a do tego wymagający spojrzenia w przyszłość i zaprojektowania racjonalnej, opartej na marksizmie hierarchii funkcjonowania gospodarki. Oznacza to, że wyznacznikiem tempa rozwoju będzie rozwój produkcji w sferze materialnej bazy. To pociąga za sobą konsekwencję w postaci oparcia wynagradzania i rozdziału zgodnie z udziałem w tym systemie produkcji. Jest to zapowiedź ogromnej i faktycznej, a nie tylko deklaratywnej, rewolucji w mechanizmach gospodarowania i systemu własności środków produkcji.

Współczesna lewica opiera się tymczasem na aksjomacie, że gospodarka kapitalistyczna jest wszechmogąca jak Bóg i że problem leży wyłącznie w procesie podziału wytworzonej nadwyżki. Wbrew temu, teoria marksizmu dowodzi, że system podziału wynika z systemu produkcji i jak widać po dziś dzień ta prawda ujawnia się w każdej minucie istnienia rzeczywistego społeczeństwa.

Sprzeczność wyrażająca się kryzysie ekologicznym pokazuje nam, że aktualny ustrój społeczno-ekonomiczny ma charakter obiektywny i prowadzi do określonych, nieciekawych konsekwencji dla 99% społeczeństwa. Rewolucja, jakkolwiek pomyślana, musi odnosić się do obiektywnych mechanizmów, a nie do ludzkich wyobrażeń i do najszczerszego choćby przyrzeczenia sobie, że będziemy kochać bliźniego swego jak siebie samego.

Te wartości mogą i powinny towarzyszyć walce prowadzonej w obiektywnych warunkach i z uwzględnieniem obiektywnych mechanizmów gospodarczych i politycznych. Tego programu Ikonowicz, podobnie jak i cała współczesna lewica, zwyczajnie nie daje, a istnienia tu rzeczywistego problemu nawet nie podejrzewa.

Podobnie jak w okresie działalności w ramach „opozycji demokratycznej” w PRL, Ikonowicz odwołuje się do ideologii socjalistycznej, wrogiej wobec komunistycznego ruchu robotniczego z jego programem opartym na Marksowskiej teorii wartości opartej na pracy. Ideologia „antytotalitarnego” socjalizmu akceptuje tradycyjnie system kapitalistyczny jako efektywny mechanizm gospodarowania. Nic się nie zmieniło w tej kwestii w odniesieniu do oceny gospodarki kapitalistycznej, która traktuje armię pracy jako zasób, jeden ze środków produkcji, a nie popyt efektywny. A to ponieważ siła robocza nie reprezentuje popytu efektywnego na tej samej zasadzie, co inny, pełnoprawny podmiot ekonomiczny, tj. posiadacz kapitału. Czyli podmiot dostarczający zasobu z zewnątrz wobec innego posiadacza kapitału.

Mechanizm gospodarczy działający na zasadzie perpetuum mobile, czyli na uznaniu siły roboczej jako nosiciela popytu efektywnego, jest możliwy wyłącznie w przypadku kompensaty kapitaliście straty wewnętrznej przez zyski przychodzące spoza systemu, tj. np. dzięki polityce kolonizacyjnej. Po ustaniu tej możliwości w wyniku globalizacji kapitalistycznego modelu i zniknięciu zewnętrznego zasobu, jakim był obóz realnego socjalizmu (podtrzymujący życie na kredyt kapitału), siła robocza straciła iluzoryczną cechę nosiciela popytu efektywnego. Przedsiębiorczość kapitalistyczna przekształciła się w samozjadający się mechanizm, w którym kapitał podtrzymuje produkcję, której zbyt ma sam finansować.

Nic dziwnego, że mechanizm ten zacina się coraz bardziej. Chodzi o system w jakim funkcjonuje kapitał jako całość. Już Marks za klasykami ekonomii wskazywał, że zysk nie może pochodzić z wymiany rynkowej między kapitalistami. Jeżeli zysk jest efektem wyzysku siły roboczej, to utrzymywanie produkcji, której nabywcą będzie sama siła robocza, staje się pozbawione ekonomicznego sensu. Ma to jeszcze jakąś rację bytu dopóki zewnętrzni „inwestorzy” dofinansowują samą produkcję w zamian za obietnice zysku w przyszłości. Ale w miarę powtarzania się tego mechanizmu, coraz trudniej jest panować nad wynikłym zadłużeniem, czyli nad utrzymywaniem pozorów, że obietnice zostaną kiedyś dotrzymane. Łata się te dziury bankructwami drobnych ciułaczy, ale zbliża się czas, kiedy system powie ostateczne: Sprawdzam!

W wyniku spekulacji finansowych dokonał się podział rzeczywistego, materialnego bogactwa na ziemi, co widzimy dziś w ustanowieniu rzeczywistej proporcji wydolności kapitalistycznej gospodarki do liczebności populacji, którą daje się utrzymać bez zmiany dynamiki rozwoju sił wytwórczych.

Zmiana ustroju kapitalistycznego wymaga zmiany całej logiki kapitalistycznej produkcji. Tymczasem lewica współczesna wciąż tkwi na poziomie zrozumienia tych mechanizmów z połowy ubiegłego stulecia.

Dlatego „rewolucja”, jaką proponuje Ikonowicz pozostanie rewolucją w cudzysłowie i reformistycznym frazesem w czystej postaci. W istocie rzeczy Ikonowicz nie proponuje niczego innego poza korektą systemu kapitalistycznego. Wciąż tkwi w wyobrażeniach sprzed pół wieku, poza które nie potrafi wyjść. Nie jest w tym sam. Towarzyszy mu większość współczesnej lewicy.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
18 maja 2022 r.