Po dłuższej chwili milczenia przemówił Sergiej Kurginian. Trudno nie zgodzić się z nim, że powtarzanie ostrzeżeń o zagrażającej Białorusi powtórki z „pomarańczowej rewolucji” stało się już nudne. Wiadomo, głupio się powtarzać. W pewnym sensie, jak zauważył Kurginian, Zachód także nie może się nie powtarzać: pojawia się pole, trzeba je zagospodarować. Scenariusz można przepisywać zmieniając tylko nazwy własne. Nie trzeba nawet dbać o szczegóły, bo niczym w antycznej tragedii, po nawiązaniu wątku, sprawy toczą się w fatalistycznym porządku narzuconym przez greckie bóstwa.

Mniejsza o drobne, lokalne niuanse, które tylko nieco urozmaicają nudę.

Łukaszenka przez dłuższy czas jechał na dwóch kobyłach historii. W sumie, po upadku ZSRR, niektóre reżymy nie miały innego wyjścia. Czy inaczej postępowała Ukraina? A Libia Kadafiego? A Syria Asada?

A czy miały inne wyjście?

Można by powiedzieć, że państwa te i reżymy mogły pójść drogą Polski – zdecydowanie na Zachód, z jawną wrogością, przebijającą nawet wrogość kapitalistycznego Zachodu wobec „realnego socjalizmu”. Za tę cenę wtopić się w nurt bezalternatywnej historii ogłoszonej przedwcześnie jako jej koniec. No i odnieść równie spektakularny sukces, jakim do dziś szczyci się polska klasa polityczna przypisując sobie zasługi zagospodarowania zachodniej inwestycji w wolność od antykapitalistycznej perspektywy. W końcu klasa ta nie rozkradła po prostu tych środków, ale wykorzystała je do tzw. restrukturyzacji przemysłu (czytaj: likwidacji). Dzięki temu, społeczeństwo polskie stało się rynkiem zbytu poszerzającym możliwości ekspansji gospodarki europejskiej. Ten przyrost marginalny popytu społeczeństwa plus jednocześnie potraktowanego jako tania siła robocza były zasobami, które nowi właściciele Polski przedstawili jako swoje referencje – jako pretendentów do zostania zarządcami tego interesu i do czerpania z tego renty.

Kraje, które wcześniej należały do tzw. obozu socjalistycznego, znajdujące się w obrębie Europy, były potraktowane w sposób zróżnicowany (jako mniej lub bardziej cywilizowane, a kryteria zostały przejęte z okresu przedwojennego). Dokonało się to w sposób naturalny – zwyczajnie sprawy wróciły do normalnego koryta, jakby przekreślając niemal pół wieku rzekomego ślepego zaułka historii.

Równie „normalne” kryteria zostały zastosowane do Rosji. Autorami owej przyjętej perspektywy historycznej oraz wynikających z niej kryteriów, były kraje szczególnie zasłużone dla sprawy wyzwolenia Europy i świata spod potwornego jarzma komunizmu, czyli kraje przodujące w okresie międzywojennym w nienawiści do Wschodu, będącej spadkiem po historycznym odłączeniu od głównego nurtu kapitalistycznych przemian w Europie, czyli takie jak Polska czy kraje bałtyckie.

Wszakże Rosja Jelcyna spełniała kryteria totalnego oddania swojego kraju w pacht europejskiego kapitału, podobnie jak i Polska. Gdyby nie to, że to Europa odrzuciła ofertę całkowitego sprostytuowania się Rosji, reżym Jelcyna odegrałby rolę alfonsa własnego narodu bez zmrużenia oka.

Na odrzucenie tej oferty wpłynęły dwa czynniki: przejęty historycznie stosunek ww. krajów do Rosji oraz fakt, że historycznie również i rozwinięte kraje kapitalistyczne rywalizowały o to, który z nich zagospodaruje bogactwa Rosji. Te dwa czynniki sprawiły, że Rosja zachowała cnotę z musu. Wszelkie „imperialne” zapędy legitymizujące rozpaczliwe ruchy rządów pojelcynowskich służą w Rosji jedynie jako teoria dorobiona do faktów.
Poza drogą socjalistyczną, Rosja nie posiada żadnej innej, poważnej perspektywy samodzielności, uzasadnionej historycznie.

Czynnik „grzechu pierworodnego”, czyli widma komunizmu, który sprawił, że kapitał pierwszy raz naprawdę sfajdał się ze strachu, odgrywał rolę narzędzia odreagowywania tej traumy. Coś, jak policjant z gnatem w garści odczuwa potrzebę odreagowania, jeśli przez moment przestraszy się dzieciaka z procą.

W końcu kiedyś tam realnie Dawid pokonał Goliata.

Jeżeli takie kraje, jak Polska i otaczająca ją drobnica, nie stanowią wyzwania dla Europy, o tyle Rosja, gdyby miała dołączyć do gospodarki europejskiej na prawach partnera, to doprowadziłaby do przegrupowania nieobliczalnego w skutkach. Konsekwentnie i normalnie w nakreślonej powyżej, historycznej perspektywie, Rosja jawi się jako obszar do zagospodarowania, jako bezludny (niczym Indianie w Ameryce) bezkres do kolonizacji i do przejęcia bogactw naturalnych służących rywalizacji prawdziwych podmiotów ekonomicznych świata. Naturalnie do zagospodarowania tych zasobów poczuły się Niemcy – i jako najprężniejsza gospodarka europejska, i jako historyczny precedens.

Pozostawiona sama sobie jako kąsek zbyt wielki do przełknięcia, Rosja z jej bogactwami naturalnymi i resztkami przemysłu przetwórczego musiała rozpaść się na lokalne księstwa udzielne pod władzą różnych oligarchów. Ten proces twórczej destrukcji, którego prawdopodobny obraz uświadamia nam teraźniejszość Ukrainy, gdzie od pomarańczowej rewolucji prezydent przestał być Putinem w miniaturze, a stał się zwykłą marionetką uwikłaną w wojny klanów czy gangów, jak kto woli.

Rosja jako całość jest kąskiem niestrawnym. Liberalna część Rosjan wie o tym doskonale i przyszłości upatruje w podziale na znormalizowane państewka, które będą mogły dołączyć do ekonomicznego obszaru Europy na godnych zasadach, jakie przyświecają dumnemu narodowi polskiemu i podobnym.

Cała imperialna idea Rosji opiera się na ideologicznym fundamencie owej niestrawności, a jej strażnikiem jest prezydent Putin.

W przeciwieństwie do Ukrainy, Białoruś ma szansę doszlusować do Europy. Normalizacja będzie tu wyglądała przewidywalnie – części społeczeństwa, która załapie się do obozu gauleiterów swego kraju, polepszy się, a pozostałym – pogorszy, ale przynajmniej będzie im tak samo źle, jak pozostałym Europejczykom spychanym przez kryzys w szeregi proletariatu. Gdyby przejście mogło się dokonać pod wodzą zbiorowego Łukaszenki, czyli bez konieczności przetasowania w klasie politycznej i elicie władzy, mogłoby się obyć bez destrukcji przemysłu. Jeżeli jednak do władzy ma dojść nowa elita, a rzecz nie odbędzie się samodzielnie, bez odwoływania się do poparcia sił zagranicznych w rywalizacji wewnętrznej młodych wilczków żądnych władzy, to nowa elita bez wahania poświęci interesy ekonomiczne dla własnych interesów politycznych i ich zabezpieczenia.

Białoruś raczej ma szansę powtórzyć drogę krajów bałtyckich niż Ukrainy.

Wszystkie te wydarzenia prowadzą jednak do zasadniczej rozgrywki w tej całej zabawie, a mianowicie do tego, co stanie się w Rosji.

Jeżeli kryzys faktycznie wytrąci gospodarkę niemiecką z kolein wzrostu, to nie ma w Europie siły zdolnej do zagospodarowania potencjału Rosji. Albo Rosja pozostanie bez perspektywy i będzie musiała wybić się na samodzielność i uporządkować burdel z oligarchami, albo po kawałku będzie się stawała obszarem wpływu Chin – w zależności od tego, jak potoczy się rywalizacja między państwami wiodącymi w światowej gospodarce.
W jakimś sensie, kapitalistyczna Rosja oligarchów wciąż jeszcze podporządkowanych władzy centralnej pozostaje kontynuacją reżymu stalinowskiego, z którym łączy ją idea imperialna. Nie jest to jednak perspektywa socjalistyczna, tak jak stalinizm bardziej troszczył się o kontynuowanie linii carskiej dążącej do włączenia Rosji w normalny, kapitalistyczny obieg na zasadach równego partnerstwa. Idea komunizmu była tu tylko narzędziem utrzymywania spontanicznego poparcia społeczeństwa, niezbędnego dla możliwości mobilizacji sił dla zewnętrznej rywalizacji, a nie dla utrzymywania społeczeństwa w posłuchu. Nie jest tak, że to społeczeństwo decyduje, ale wpływ na społeczeństwo jest decydującym czynnikiem, zasobem, który rywalizujące siły wykorzystują w walce.

Opór społeczeństwa wobec przeciwnika politycznego jest argumentem rozgrywanym w zdobywaniu dla siebie poparcia zewnętrznego, poparcia tzw. opinii publicznej. W ten sposób klasa polityczna zyskuje moralną pewność siebie. Co z tego, że opinia publiczna kieruje się większościowym kryterium prawdy? Szczególnie w sferze społecznej, kiedy to liczy się, co dane społeczeństwo uważa za korzystne dla siebie i to jest kryterium wyboru politycznego. Analogicznie jak w licznych sytuacjach wyboru, nie tyle wybieramy to, co lubimy, ale lubimy to, co wybieramy. Jeżeli inni wybierają coś, to naszą rolą jest to polubić, a następnie wybrać. W sytuacjach społecznych całkowicie naturalny jest wybór stadny, ponieważ dotyczy on naszego stadnego życia. Walka toczy się więc o przedstawienie tego, co jest celem politycznym, jako wyboru większości, a kwestia uczynienia z tego wyboru większości będzie już tylko formalnością.

Większość społeczeństwa białoruskiego nie zastanawia się nad tym, jak jego wybór wpłynie na sytuację lewicy w tym kraju. Nie byłoby to działanie spontaniczne. Działanie wykalkulowane jest domeną polityki, a nie społeczeństwa. Społeczeństwo powinno czuć instynktownie, co mu służy, a co nie. W takich sytuacjach w grę wchodzi interes bezpośredni, a nie jakiś zapośredniczony interes klasowy. Większość społeczeństwa nie interesuje się tak bardzo kwestiami abstrakcyjnymi, jak osobista uczciwość elity władzy czy przejrzystość procesu wyborczego. Społeczeństwo obywatelskie jest od tego, aby nauczyć społeczeństwo, co jest ważne, nieważne z czyjego punktu widzenia. I tak, np., kwestie LGBT stają się ważne, ponieważ stają na porządku dnia i siłą rzeczy zaczynają wymuszać na ludziach ustosunkowywanie się do kwestii. Nawet tych, którzy normalnie nie chcą kwestii nadawać wagi i sprowadzają ją do sfery indywidualnej, do sfery wolnego wyboru. Bez narzucania społeczeństwu tematów, nie ma kształtowania tzw. opinii publicznej, która później odgrywa rolę argumentu zamykającego przeciwnikowi usta.
Z perspektywy lewicy, ważne jest nie tyle nasze ustosunkowanie się w pryncypialny sposób do każdego zagadnienia narzuconego przez media, ale odbudowanie obecności lewicowego myślenia w sferze politycznej.

W tej optyce, można zrozumieć tę część lewicy, która opowiada się za Łukaszenką. Nawet w dyskursie przeciwników politycznych Łukaszenki można znaleźć oparcie dla wydobycia choćby dalekiego echa kwestii, które wydają się ważne dla lewicy właśnie. Dla lewicy poststalinowskiej ważne jest utrzymanie na porządku dnia wizji ucieleśnianego przez Baćkę sowchozu. To jest punkt zaczepienia dla własnego dyskursu politycznego. Bez Baćki, bez Putina, tamte obrazy przeszłości stają się pustymi słowami dla współczesnego społeczeństwa, nie oznaczają dla niego niczego realnego, rzeczywistego, krwistego. W końcu minęło ponad 30 lat, to więcej niż jedno pokolenie.

Co więcej, te postaci przeżyły bezpowrotnie czas symbolu, który ucieleśniają. Ale symbol to tylko symbol. Symbol stracił – przez działanie owych postaci – moc legitymizującą, ponieważ ulegał przekształceniom i zniekształceniom, służąc bieżącym potrzebom, a nie przechowaniu idei. Musi ulec zapomnieniu, żeby mógł odzyskać swoją moc, musi odpocząć.
Jeżeli z lewicowego punktu widzenia ważna jest Rosja, to dlatego, że tam właśnie lewica miała warunki, aby przetrwać w pewnej ciągłości od czasów ZSRR. Jednak lewica rosyjska nie zdołała unowocześnić się, uznając za nowoczesność to samo, co lewica w krajach satelickich uznała bezpodstawnie za nowoczesność ponad 30 lat temu. Już wówczas zachwalany towar był przechodzony, a obecnie to już szmelc.

W komentarzach na temat Białorusi powtarzają się uwagi, że lewica jest bardzo słaba. Tak, jak była słaba na Ukrainie. Wszyscy wiedzą, że tylko lewica, autentyczna lewica, mogłaby nadać wydarzeniom w Białorusi inny wymiar i odmienny od rutynowego kierunek. Problem w tym, że lewicy nie ma, że w praktyce nie istnieje, nie istnieje jako alternatywa. Alternatywa, która mogłaby nadać w eter temat istotny dla lewicy. Aby idea stała się ciałem i pociągnęła za sobą masy.

Różne nurty lewicy tylko konkurują ze sobą, która lepiej i radykalniej podejmie tematykę narzuconą spoza lewicy. Współczesna lewica uwierzyła, że jej misją jest ucieleśnianie wszelkich postępowych zagadnień, ponieważ wszystko poza nią samą z definicji jest obarczone zarodkiem regresu. To typowe dla nowożytnej tendencji liberalno-demokratycznej, utwierdzonej w swym przekonaniu przez wypadki rewolucji francuskiej. Uzasadnieniem tego poczucia misji jest rzeczywista misja kapitalistycznego sposobu produkcji, systemu burżuazyjnego, który przeciwstawił się zamknięciu jednostek w nieprzekraczalnych stanach społecznych o uporządkowanym z góry stylu życia.

Lewica burżuazyjna i jej akolita – lewica drobnomieszczańska – nie jest w stanie wyjść poza kapitalizm, albowiem utożsamia wolność z modelem zdobytym w okresie Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Antykapitalizm lewicy polega na próbie uwiecznienia osiągnięcia systemu, który przemija z koniecznością historyczną. W ten sposób nowoczesna lewica wpisuje się w ciąg historycznych koncepcji utopijnych.

Lewica rosyjska nie nawiązuje do tych aspektów swej historii, które wyprowadzają lewicę poza ramy kapitalizmu. Ta część lewicy poszukującej w Rosji oparcia dla lewicowości, nie chce zauważyć, że działa faktycznie w zupełnie innym kierunku – przyczynia się do wprowadzania tematów przejętych przez zachodnią lewicę jako narzędzi wpisania się w kapitalizm jako fundament dla ruchów rozwoju osobowości, a nie rewolucyjnej zmiany społecznej. Jednocześnie szuka w reżymach Rosji czy Białorusi oparcia dla powstrzymania procesu polaryzacji społeczeństwa, procesu charakterystycznego dla kapitalizmu.

System realnego socjalizmu był systemem okresu przejściowego. Dlatego nie jest systemem samodzielnym, zdolnym do długotrwałego funkcjonowania na produkcyjnych podstawach. Właśnie brak rozstrzygnięcia na tym poziomie utrzymywał ten system w kategorii systemów przejściowych.

Dla lewicy ważne były jednak kwestie wykorzystania danego systemu dla realizacji celów pozaprodukcyjnych, stąd brak należytej uwagi dla problemu podnoszonego przez teorię marksizmu.

W bieżącej sytuacji lewica, taka jaka jest, nie ma szans na wykreowanie swego samodzielnego wizerunku w oczach społeczeństwa. Niektórym wydaje się, że sprawa sprowadza się do symbolicznego samookreślenia, do przeciwstawienia się symbolom antykomunistycznym. Mamy jednak całkiem niedawny, bardzo jasny przykład symboliki obalania pomników. W dobie dominacji mediów nie jest ważne co się stało, ale co zostało pokazane w głównym wydaniu wiadomości i z jakim komentarzem. Ponadto, obalić pomniki można bardzo szybko. Najlepiej, kiedy już ma się władzę, ponieważ wtedy ma to znaczenie przyklepania zwycięstwa. Obalanie symboli bez sukcesu w postaci przejęcia władzy rozmywa się w wieloznaczności symbolu – może być symbolem desperacji lub symbolem wandalizmu, ale nie symbolem przypieczętowującym zwycięstwo i chwałę. Tak, jak takim symbolem był słynny „leninopad” na Ukrainie. Dlatego walka z wiatrakami nie ma sensu, nawet symbolicznego, co pokazuje akcja obalania pomników w USA. Dopóki nie ma idei, słowa, wyrażających to, co chcielibyśmy przypisać jako znaczenie do symbolicznej akcji, nie ma sensu jej podejmowanie. Szczególnie, jeśli akcja byłaby wrogo przyjęta wśród drobnomieszczańskich, antykomunistycznych współtowarzyszy walki. Cały wymiar symboliczny przestaje wówczas istnieć.

Zachowanie własnej linii wśród zgiełku zagłuszających, rutynowych i nieprowadzących donikąd postulatów, urasta do rangi samodzielnej działalności politycznej. Frustracja nie jest dobrym motywem działania, a jej okazywanie może być tylko pożywką dla przeciwników, którzy mają dowód, że są skuteczni.

Destabilizacja polityczna czy to w Ukrainie, czy w Białorusi, może nieść szansę, pod warunkiem, że istnieje lewica jako samodzielna siła. Samodzielna być jednak nie może, ponieważ współczesna lewica stanowi zaledwie część szerokiego nurtu liberalno-demokratycznego, który nie reprezentuje interesów ekonomicznych proletariatu. Dla prawidłowego rozeznania tych interesów i ich niejednorodności trzeba jednak odwołania do teorii. Przygotowanie siły, aby wykorzystać sytuację stworzoną przez przesilenia typu białoruskiego czy ukraińskiego, wymaga przewartościowania podstaw ideowych lewicy.

Ile razy można rozbijać się o tę samą rafę?

W gruncie rzeczy, oba nurty – liberalny i konserwatywny – dążą do tego samego: do odbudowy społeczeństwa stanowego. Model konserwatywny jest patriarchalny, a więc najniższym warstwom wydaje się bardziej ludzki, ponieważ te warstwy nie wierzą w swoją samodzielność. Model liberalny tworzy społeczeństwo stanowe w oparciu o model merytokratyczny i technokratyczny, gdzie każdy sam określi zasięg swego udziału w potencjale społeczeństwa. Rozwarstwienie nie będzie niczyją winą poza samym zainteresowanym delikwentem. Społeczeństwo rozrywki i konsumpcji służy jako neutralizator buntu. Lewica powinna pamiętać, że autentyczna walka toczy się o rzeczywiste podstawy materialne, na jakich opiera się społeczeństwo, a nie o rodzaj używek.

Dlatego naturalną bazą dla lewicy jest klasa, dla której ten problem wynika z jej codziennej aktywności, a nie te grupy, które nie rozumieją problemu, nie czują go i nie mają potrzeby poczuć.

Programem przejściowym na tę chwilę dla lewicy jest odtworzenie jej samej, swojej teorii. Taka lewica będzie materialnym i symbolicznym narzuceniem problematyki politycznemu porządkowi.

Przede wszystkim, lewica w Białorusi może przyjąć jako wyzwanie zrozumienie oczekiwań białoruskich robotników. Nie znaczy to, że należy traktować nawet robotników bezkrytycznie, ale też oznacza, że lewica powinna bronić robotników przed narzucaniem im kwestii, które służą wyłącznie ignorowaniu tego programu przejściowego, który sami robotnicy mogą zaproponować. Robotnicy dają szansę na spokojną i zorganizowaną akcję polityczną. Lewica powinna dopilnować, aby nie zmanipulowali tego ruchu działacze wykorzystujący siłę robotników dla własnych, wrogich im celów. Ale do wypełnienia tej minimalnej funkcji, lewica powinna dorosnąć i sama stać się samodzielna, nie obawiając się stanąć w kontrze do całego środowiska, w którym zdążyła się już zadomowić jako nijaki segment, pozbawiony własnej tożsamości.

A ponieważ lewica jako taka utożsamia się z postawami antyrobotniczymi lub nieufnymi wobec robotników, to zadanie to przypada tylko części lewicy. Tym trudniej jest się wyodrębnić z czegoś, czego jest się częścią. Ale bez tego zerwania, po „kolorowej rewolucji” w Białorusi, nie będzie nawet czego zbierać w Rosji.

Trzydzieści lat temu posttrockistowscy konkwistadorzy obiecywali, że w warunkach demokracji (nawet burżuazyjnej) lewicy będzie łatwiej walczyć o kosmetyczne reformy doskonalące najlepszy ze światów europejskiej integracji. Obecnie, weterani tej konkwisty walczą z „faszyzmem” w obronie kosmetycznych reform obyczajowych, radykalizujących burżuazyjną demokrację. Już wówczas zwracaliśmy uwagę, że walka nie toczy się na płaszczyźnie, na którą wskazywali nasi posttrockistowscy oponenci, ale o same podstawy, o kierunek fundamentalnej zmiany. Długotrwały oportunizm biurokracji, niemogący zdecydować się na rozstrzygający ruch, został przezwyciężony ku ich zadowoleniu. Okazało się, że nie było łatwiej o samodzielny głos robotników – zlikwidowano fabryki. Dla posttrockistów nie ma żadnego problemu, wszak robotnikami są wszyscy pracownicy najemni, niezależnie od miejsca w systemie produkcji. Mimo tak szerokiej „klasy pracowniczej”, nie okazała się ona gotowa nawet do walki o prawa związkowe. Pauperyzacja sporej części społeczeństwa była postrzegana jako efekt nieumiejętności jej przystosowania się do nowych warunków, w których zabrakło wzorca paternalizmu. Nawet uzależnienie kraju od obcego kapitału nie było postrzegane jako efekt zaniku bufora samodzielności ekonomicznej w postaci bazy przemysłowej. Dla drobnomieszczaństwa nie istnieje tłumaczenie, że podporządkowane w kapitalistycznym podziale pracy państwo traci środki, które mogłoby przeznaczyć na finansowanie obecnie już rozdętej nieadekwatnie do obiektywnych możliwości sfery publicznej. Państwo nie ma źródeł finansowania tych wydatków, które może arbitralnie zwiększać. Sfera publicznych usług nie wytwarza wartości materialnej dla utrzymania samej siebie, jak to miało miejsce z przemysłem. Robotnicy rozumieją mechanizmy ekonomiczne w duchu marksistowskim w sposób intuicyjny, a więc biorą pod uwagę obiektywne możliwości aparatu biurokratycznego. Niedostatek rodzi, oczywiście, nadmierne zróżnicowanie dochodów, ale jest ono wynikiem, a nie przyczyną trudności gospodarczych. To zrozumienie czyni robotników podatnymi na prawicową indoktrynację, która źródła kłopotów dopatruje się w braku ekonomicznego patriotyzmu. Tymczasem rzeczywistość jest taka, że właśnie włączenie w międzynarodowy podział pracy czyni możliwym funkcjonowanie elit na wysokim poziomie, mimo słabej gospodarki rodzimej. Słabość gospodarcza jest podstawą problemu, wiara, że polski właściciel będzie lepszy jest kwestią dalszą – nie musimy się dawać na to nabierać, ale najpierw niech polski kapitalista odzyska dla państwa władzę nad krajową gospodarką. Rozumowanie to jest odwrotne do rozumowania drobnomieszczańskiej lewicy, która chce, aby kapitał globalny w lokalnym wydaniu dał środki na utrzymanie usług nieprodukcyjnych, które wydobędzie dowolnymi metodami z dowolnych grup społecznych.

W PRL inteligencja uważała święcie, że to ona utrzymuje próżniaczą klasę robotniczą swoją ciężką pracą. Dopłacano wszak do produkcji węgla. Inteligencja nie brała pod uwagę, że te dopłaty to były wydatki z wypracowanej w górnictwie i innych gałęziach przemysłu wartości dodatkowej, czyli tego, co zostało po wypłaceniu płacy roboczej. Z tego można było sfinansować całkiem pokaźne społeczne fundusze spożycia, których siermiężność wynikała z powszechnej dostępności. W przeciwieństwie do sytuacji dzisiejszej, kiedy to wypasiony kształt usług jest efektem ograniczonego dostępu do nich.

Pomijając tę kwestię, mamy w zarodku całą późniejszą sytuację konfliktu społecznego. Nieumiejętność lewicy zrozumienia tej teorii powoduje, że jej działanie jest i pozostanie nieskuteczne, niezależnie od poziomu zaangażowania w akcje oderwane od zasadniczego problemu.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
15 sierpnia 2020 r.