I znowu mieliśmy rację

Tymoteusz Kochan, wstydliwie i nie wprost, ale przyznaje, w imieniu tzw. nowej radykalnej lewicy, że głoszona przez nią teza, jakoby klasa robotnicza była synonimem klasy pracowniczej i obejmowała całość pracowników najemnych, okazała się tezą z rodzaju „o kant d… potłuc”. Jak i wiele innych jej tez.

Cieszy nas przyznanie, że w tym sporze to my mieliśmy rację, ba, przyznanie, że to nie my osłabiamy lewicę poprzez tworzenie sztucznych podziałów w klasie „pracowniczej”. Podziały są bowiem faktem – przyznaje Kochan. Burzy to nieco oleodruk przedstawiający 99% społeczeństwa jako potencjalny elektorat lewicy, którego nie są w stanie zburzyć ostatnie eksperymenty wyborcze. Problem jest jednak poważniejszy i głębszy, niż to usiłowali wmawiać lewicowi erudyci ze stopniami naukowymi. No to teraz, upokorzeni faktami, usiłują atakować na zasadzie, że najlepszą formą obrony jest atak.

Oczywiście, bez wymieniania nazwisk osób atakowanych – co by im PR-u nie robić. Jak wiadomo, na lewicy aż roi się od zwolenników tez, z którymi Kochan polemizuje. My sami znamy dwóch takich.
Nasuwa się pytanie, czy notoryczne naciąganie faktów przez lewicę, to cyniczne kłamstwo czy tylko docta ignorantia?

Kłamstwom nie ma końca, jedno kłamstwo pociąga kolejne, mające ukryć to poprzednie.

Bieżące problemy dotyczące wyborów, a to do Europarlamentu, a to przygotowania do jesiennych wyborów, ukazują prawdę o lewicy, nie wynikającą bynajmniej z rozbijackiej działalności klasy robotniczej, która jest przez lewicę zepchnięta na pozycje jednoznacznie wrogie.

Na lewicy pozostali tylko sojusznicy i przyjaciele.

Więc cóż? Czyżby okazywało się boleśnie, że bez robotników lewica nie ma racji bytu? Sprowadzenie przez nową radykalną lewicę kwintesencji lewicowości do upominania się o prawa osób LGBT+ rozbija się o fakt, że Robert Biedroń ma bliżej do liberałów gospodarczych niż do liberałów światopoglądowych.

Jeżeli interesy ekonomiczne – zgodnie skądinąd z Marksem – mają decydujące znaczenie w polityce, a tzw. nowa radykalna lewica w centrum polityczności stawia kwestie genderowe, to trudno się dziwić, iż traci znaczenie polityczne. Sprawa jest zresztą stara jak sam marksizm. Gdyby marksizm był taki, jak twierdzi współczesna nowa radykalna lewica, to Marks nie odróżniałby się od innych działaczy demokratycznych swojego czasu. Perypetie I Międzynarodówki, rozbieżności interpretacji Komuny Paryskiej na to wskazują. Niekonsekwentni w swym antykapitalizmie działacze demokratyczni XIX wieku vs. Marks, to tylko oryginał sporu współczesnych demokratów, którzy znaleźli sobie nowego idola w postaci LGBT+, vs. tzw. starzy marksiści. Oczywiście, to tylko formuła, pod którą kryje się niejednoznaczne doświadczenie historyczne ruchu robotniczego.
Istota sporu polega na tym, że dla tzw. nowej radykalnej lewicy socjalizm (jak i dla demokratów wszelkiej maści od zarania) sprowadza się do „sprawiedliwego” podziału dochodu i dochodów. Co może mieć miejsce zarówno w kapitalistycznym państwie opiekuńczym, jak i w socjalizmie. Z tym, że w tym pierwszym jest więcej do podziału, jak pokazała historia widziana oczami tzw. nowej radykalnej lewicy.

Kto wypracowuje wartość dodatkową, jednoznaczne dla Marksa, jest dziś przez Nową Lewicę rozwiązywane w duchu burżuazyjnym.

Zwolennicy utożsamiania realsocjalizmu z kapitalizmem państwowym w ogóle nie widzą problemu – realsocjalizm to dla nich jedyna droga kapitalistycznej modernizacji półperyferii, aby doskoczyć do rozwiniętego modelu kapitalizmu, który – jak każdemu legalnemu „marksiście” wiadomo – pokojowo ewoluuje w kierunku postkapitalizmu, postindustrializmu i gospodarki opartej na wiedzy, dla której najlepszymi formami rządów, to rządy filozofów. Czyli demokracja oparta na naukowych kryteriach i dowartościowaniu zasług merytorycznych. Na straży których stoi państwo filozofów dzielące sprawiedliwie owoce pracy społecznej.

Wszystko byłoby cacy, gdyby nie fakt, że wraz z upadkiem realsocjalizmu, kapitalizm przestał przejawiać ów naturalny mechanizm ewolucyjny, który – o tempora, o mores! – stał się fundamentem nowolewicowego światopoglądu politycznego. Jednak przywiązanie do konformistyczno-uspokajającej idei bywa silniejsze od trudu konfrontacji z przygnębiającymi faktami – tym gorzej dla faktów! A jeżeli już jest się zmuszonym do owej konfrontacji, to dobrze sobie upatrzyć winnego tego dyskomfortu.

Pojawienie się Nowej Lewicy na scenie politycznej było związane z sukcesami gospodarki radzieckiej w okresie międzywojennym, wygraną w II wojnie światowej i poszerzenia wpływów ZSRR w Europie i na świecie. Antybolszewicki nurt lewicy, który sam siebie określał jako antytotalitarystyczny, delikatnie mówiąc, nie był zbyt surowo zwalczany przez burżuazję i jej rządy. Stanowił świetny sposób na tępienie tryumfalizmu radzieckiego dzięki pokazaniu, że może Sowiety mają 5-latki, ale nie mają Coca-Coli oraz marihuany w wolnym dostępie, nie mówiąc już o wolnym seksie. Antytotalitaryzm państw demokratycznych uwiarygodniały ekscesy młodzieży, wobec których policja była bezsilna. Nieco inaczej niż w przypadku strajków robotniczych, ale cóż to miało za znaczenie, skoro życie seksualne robotników było wciąż tak samo jałowe i nudne?

Kto wygrał Zimną Wojnę, dziś już wiadomo.

Współczesna lewica ma swoje korzenie właśnie w tych nowych ruchach, które nie kwestionowały kapitalizmu jako systemu gospodarczego, ale jako system niedoskonałej demokracji rozumianej jako anarchistyczna wolność jednostki. Czyli – tropem XIX-wiecznych koncepcji stojących w opozycji do aktywności Marksa i jego prorobotniczego nastawienia.

Ten rodowód odbija się dziś na rozumieniu politycznej roli lewicy, czyniąc z niej twór impotentny i przez to znajdujący się w permanentnym kryzysie. Lewica burżuazyjna przestała być bytem historycznym w momencie, kiedy burżuazja straciła impet rewolucjonizujący stare stosunki społeczne wraz ze stabilizacją kapitalizmu. Świat i system kapitalistyczny stoją na krawędzi katastrofy, która zresztą była wieszczona od dawna, choć przez rozbawioną młodzież nie traktowana zbyt poważnie jako strachy na Lachy.

Pomijamy już licytowanie się z Kochanem na temat tego, ilu homoseksualistów było w Wehrmachcie, bo to żałosne. Inteligenci z wadą wzroku (politycznego i nie tylko) często wymigiwali się od służby wojskowej, czego im nie wypominamy, tylko przypominamy, żeby się zbytnio nie napinali w poczuciu wyższości moralnej. Przypominamy też, że to chłopi i robotnicy stanowili trzon armii carskiej, późniejszej armii rewolucyjnej. W pierwszej byli pod przymusem, w drugiej – już nie.

Marksizm, wbrew temu, co wmawiają jego burżuazyjni krytycy, szukający sposobów „ustawienia przeciwnika, nie jest koncepcją powszechnej szczęśliwości, ale teorią wyzwolenia klasy robotniczej jako klasy produkcyjnej, od systemu wyzysku klasowego. „Naturalizowanie” wyzysku w koncepcjach genderowych sprawia, że kapitalizm staje się „naturalnym” systemem społeczno-ekonomicznym. Jest to koncepcja prawicowa, uwiarygodniająca – paradoksalnie – koncepcje konserwatywno-prawicowe typu J. Korwin-Mikke. A to dzięki przyznaniu wagi koncepcjom „naturalistycznym” – jak to, że mimo kulturowości płci wyzwolenie od ucisku LGBT+ polega na „naturalizowaniu” kwestii.

Nie wymagamy od Nowej Lewicy ani konsekwencji, ani przejawów lotności umysłu. Rozumiemy ograniczenia.

Trudno jednak uwierzyć, aby takie pomysły ideologiczne, jak antykomunizm nowolewicowy, nie były wręcz świadomie wykorzystywane w celu zwalczania ideologii komunistycznej. Zwłaszcza w epoce wojen informacyjnych, które nie pojawiły się wczoraj.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
4 lipca 2019 r.