Skoro już ustaliliśmy, że wojna jest nieuchronną konsekwencją istnienia kapitalizmu, to powinniśmy wyciągnąć w końcu z tego wnioski. Zamiast zachowywać się jak cholerycy, powinniśmy wiedzieć, że to, która ze stron tego samego kapitalistycznego konfliktu jest akurat winna, jest rzeczą całkowicie przypadkową. Raz jakiś kapitał narodowy czuje się bezkarny, bo jest najsilniejszy z całej globalnej wioski, a innym razem jakiś inny narodowy kapitał czuje się zmuszony do działania, ponieważ czuje się słaby w bratniej, kapitalistycznej konkurencji.

Totalnie niezrozumiałe jest oburzenie lewicy, że jakaś strona kapitalistycznego konfliktu, a zwłaszcza ta, która czuje się słabsza i dyskryminowana, przestaje wierzyć w to, że przy stole negocjacyjnym silniejsi rywale zgodzą się dobrowolnie odstąpić część swych przywilejów. Albo że przynajmniej zgodzą się na wypełnienie prośby delikwenta, żeby międzynarodowy kapitał raczył go sobie podporządkować i nie odtrącał. A jednak lewica daje się wciągnąć w nastroje linczu.

Z drugiej strony, niby jakie miałoby być lewicowe uzasadnienie dla negocjacji z autorytaryzmem? Dla lewicy polityka rządów autorytarnych jest – od zakończenia epoki walk postkolonialnych – całkowicie oderwana od sytuacji ekonomicznej (tj. od statusu peryferyjnego kapitalizmu), a więc negocjacje tym bardziej nie mają sensu. Autorytaryzm jest efektem psychopatycznych ambicji. Zresztą, mogłaby powiedzieć lewica – jaka sytuacja ekonomiczna? Jest fatalnie, bo przyszła niedoszła klasa średnia żyje na urągającym godności ludzkiej poziomie, a i tak jest na wskroś demokratyczna. Konsekwentna demokracja jest bowiem warunkiem uznania godności jej pracy i wkładu w rozwój.

Tymczasem, niedemokratyczne są doły społeczne, które żyją na koszt pracowitych warstw pośrednich. Na tych ciemnych masach opiera się autorytarna władza, bazując na ich zbiorowej, autorytarnej osobowości. Negocjacje są więc pozbawione sensu: rozwój gospodarczy może tylko prowadzić do wzmożonego bogacenia się oligarchów, którzy ewentualną pomoc rozkradną. Zaraz, ale przecież wzrost bogactwa Zachodu opierał się na niesprawiedliwym bogaceniu się kapitalistów, którzy rośli i nabierali szacowności, w miarę jak rosły ich konta w banku. Przedtem to były takie same żule, jak oligarchowie. Przedłużanie okresu pierwotnej akumulacji kosztem własnego społeczeństwa tylko przedłuża okres wyniszczenia tego społeczeństwa. Każde państwo kapitalistyczne chce jak najszybciej przekroczyć etap koncentrowania się na wewnętrznym wyzysku i osiągnąć pokój społeczny niezbędny do ekspansji na zewnątrz.

Problem w tym, że ekspansja na zewnątrz jest blokowana przez już zajmujące przestrzeń „stare” mocarstwa. To wszak sens istnienia Peryferii – przeciąganie w nieskończoność sytuacji peryferyjnej po to, aby podmioty ewentualnego sukcesu nie zagroziły dobrostanowi Centrum.

Wszystko to lewica ma w swoich teoriach. Od teorii do praktyki jeden krok. Najdłuższy i przez białoruskie bagna?

„No tak, zdaje się twierdzić lewica, imperializm tak ma, ale jednak należało wykorzystać do końca wszelkie sposoby dyplomatyczne, aby rozwiązać konflikt, bez użycia siły”. I tu jest sedno sprawy – hegemon ma przewagę na wstępie. Nie musi odwoływać się do użycia siły, ponieważ zakwestionowanie status quo jest zawsze większym wyzwaniem niż jego utrzymanie. Utrzymanie status quo leży w interesie nie tylko hegemona, ale i tych, którzy wymościli już sobie w jego cieniu wygodną niszę. Dlatego wina jest zawsze po stronie Peryferii, usiłującej naruszyć status quo. Co więcej, tak uważają również ci, którym udało się wydobyć z zacofania i teraz pilnują sami, aby nie udało się to byłym braciom w biedzie.

Fakt, można się zgodzić, że działania naruszające status quo naruszają ostatecznie akceptowany przez społeczeństwo spokój. Może mogłoby być lepiej, może i protestujemy od czasu do czasu w jakichś konkretnych, drugorzędnych sprawach, którym nadajemy rangę problemów egzystencjalnych, aby w chwili takiej, jak ta, którą przeżywamy, odkryć, że wszystko to diabła warte i tak naprawdę to prawdziwą wartością jest brak wojny.

Lewica, która zna wady kapitalizmu od podszewki, która oczekuje tylko sprzyjającej sytuacji, aby podważyć panowanie kapitalizmu, nagle zaczyna ważyć aptekarską wagą ciężar argumentów stron konfliktu imperialistycznego. Który imperializm jest słuszniejszy? Odrzucając stronniczość i nie dając własnego stanowiska jako wyzwania dla panującego systemu, lewica faktycznie popiera hegemona bieżącego status quo. I ma za sobą mocne argumenty. Najgorszy pokój jest zawsze lepszy od najlepszej wojny. Poza tym, walka toczy się nie o interesy kapitalistyczne – te kapitał zachodni ma już zapewnione, więc nie musi walczyć – ale o zwycięstwo demokracji nad autokracją.

Jasne, nie ma najmniejszego sensu walka o interesy autokratycznej oligarchii, której sukces tylko wzmacnia kapitalizm, co najwyżej powodując zmianę lidera. Z pewnym niebezpieczeństwem, że zmiana lidera spowoduje modyfikację globalnego systemu politycznego. Społeczeństwa są nastawione na zmianę w kierunku modelu propagowanego przez zachodnią cywilizację, gdzie zasadniczą wartością jest wolność jednostki i możliwość jej wszechstronnego działania z wiarą, że ewentualnymi, niekorzystnymi skutkami jej wolności (zużycie i niszczenie zasobów przyrodniczych) poradzą sobie wyspecjalizowane służby. Fakt, że ten sposób myślenia natrafia na opór w postaci kryzysu ekologicznego, powoduje, że Zachód postrzega od dłuższego czasu świat jako skansen, który zachodni turysta zwiedza sobie przed powrotem do domu, gdzie ograniczeń dotykających tubylców żyjących w symbiozie w przyrodą nie ma.

Cywilizacja rozwiązuje ten problem dzięki polityce klasowej. Już nie w innych zakątkach świata mamy życie zatrzymane na poziomie feudalnym, ale samo rozwinięte społeczeństwo staje się coraz bardziej rozbite na pierwszy i trzeci świat. Dynamika kapitalizmu została zatrzymana, więc nie ma szansy na rozwiązanie tego problemu poprzez jego przekroczenie, zniesienie. Trzeba przeorganizować się w tych warunkach, jakie istnieją. Dlatego lewica stała się zachowawcza.

Współczucie jej wygrywa więc rząd państwa, które jest tylko przedłużeniem zbrojnego ramienia hegemona. Jest to racjonalne, ponieważ w ten sposób lewica broni status quo, w którym przyzwyczaiła się działać i funkcjonować w niekończącej się rutynie różnych akcji, mnożących się tylko po to, aby – jak zauważył Żiżek – tak naprawdę nic się nie zmieniło. Jeśli jednak kiedyś bezwarunkowo popierała jakieś strony w konflikcie z kapitalistycznym zachodnim hegemonem, to chyba tylko dlatego, że najbardziej zażarta walka owych podmiotów nie ma żadnych szans na odniesienie sukcesu. A więc – na zburzenie status quo, które dla radykalnej lewicy stanowi spokojną przystań, gdzie na stanowisku „dyżurnego rewolucjonisty” można się spokojnie zestarzeć i wychować wnuki, równie radykalne!

*

W dniu 28 lutego 2022 r., Czwarta Międzynarodówka (trockistowska) wydała oczekiwane z drżeniem proletariackiego serca na całym świecie oświadczenie w sprawie wojny na Ukrainie, pt.: „A memorandum on the radical anti-imperialist position regarding the war in Ukraine”. Warto wynotować z niego kilka tez.

Wedle tego stanowiska, rosyjska agresja na Ukrainę stanowi drugi definiujący moment nowej Zimnej Wojny, której pierwszym momentem była amerykańska agresja na Irak. Autorzy tekstu nie zastanawiają się nad różnicami między obiema postaciami Zimnej Wojny, które pozostają – jak się wydaje – jednak dość znaczące: po pierwsze, ta obecna nie ma charakteru wojny „zimnej”, ale raczej „gorącej”; po drugie, nie ma tu elementu sprzeczności ideologicznej, jaka miała miejsce poprzednio.

Dla posttrockistów jest to jednak całkowicie bez znaczenia.

Poprzednia Zimna Wojna miała wszak także swoje momenty „gorące”, jak np. Wietnam. Także walki antykolonialne i narodowowyzwoleńcze jednak miały swoje tło w postaci przeciwstawienia bloków ideologicznych.

Najwyraźniej, autorzy stanowiska nie uważają kwestii rozbieżności ideologicznej za ważny element. Sprawa ideologii nie pojawia się w tekście w ogóle. Można więc przypuścić z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością, że „Czwórka” wyewoluowała na pozycje SWP: ZSRR, a za nim blok radziecki, przestał być postrzegany w sposób, w jaki postrzegał go jeszcze Trocki, i stał się imperializmem, jeśli nie równym amerykańskiemu, to tylko na niekorzyść. Taki punkt widzenia niewątpliwie ułatwia postawienie tezy o kolejnej Zimnej Wojnie między państwami… kapitalistycznymi.

No chyba, że analogicznie do łatwości, z jaką posttrockiści zrównują system radziecki z kapitalizmem państwowym, obecnie z równą łatwością posttrockiści dostrzegają jakieś subtelne różnice, które z Rosji robią państwo… antykapitalistyczne.

Możemy tylko wyrazić pewne zaskoczenie – jeśli totalitaryzm ZSRR nie stanowił przeszkody dla zaliczenia go do odmiany kapitalizmu, to dziś banalny antydemokratyzm jest w tym utożsamieniu go z kapitalizmem przeszkodą ideologiczną nie do pokonania.

A poza tym, stanowisko powołuje się na bardzo pragmatyczny powód, dla którego agresja rosyjska jest nie do zaakceptowania przez „Czwórkę”: „Los rosyjskiej inwazji na Ukrainę zdeterminuje skłonność innych państw do uciekania się do agresji. Jeśli (…) okaże się niepowodzeniem, to będzie skutkowało jako potężny środek odstraszający dla wszystkich globalnych i regionalnych mocarstw”. Serio. Tak piszą.

Jeśli zwycięstwo „demokratycznego świata” przeforsuje wepchnięcie baz NATO w rosyjskie podbrzusze, to na pewno będzie to miało potężny skutek odstraszający dla amerykańskiego imperializmu. Nie mówiąc już o takiej Francji w Mali, gdzie buntownicy wymachiwali flagami Federacji Rosyjskiej zupełnie jak w czasach ZSRR. Wciąż te same głupie przyzwyczajenia, żeby rozgrywać sprzeczności interesów mocarstw, zamiast liczyć na imperialistyczny system radykalnej demokracji!

Stanowisko odcina się także pryncypialnie od pokusy przed nawoływaniem do zaangażowania się w konflikt mocarstw: „… nie ma mowy o tym, aby taka interwencja mogła odbyć się w ramach prawa międzynarodowego, albowiem większość wielkich mocarstw imperialistycznych posiada prawo veta w radzie Bezpieczeństwa ONZ. Jeśli nawet można zrozumieć to, że ukraińskie ofiary agresji mogłyby wysłać takie wezwania w akcie desperacji, niemniej byłyby to nieodpowiedzialne żądania”.

Posttrockiści dają tu prztyczka w nos takim awanturniczym postaciom, jak Zbigniew M. Kowalewski, co nas cieszy. Sądzimy jednak, że jego towarzysze z „Czwórki” nie doceniają możliwości wymuszenia na ONZ, aby pozbawiła ona prawa veta nieodpowiedzialne podmioty, na które wskażą państwa odpowiedzialne i na wskroś przeżarte ideą demokracji.

Ale nie szkodzi, „Czwórka“ ma lepsze rozwiązanie: „jesteśmy za bezwarunkowym dostarczeniem broni defensywnej ofiarom agresji…” Powołuje się przy tym na szczytny precedens z okresu I Zimnej Wojny: „Żaden odpowiedzialny antyimperialista nie nawoływał ZSRR czy Chin do zaangażowania się w wojnę w Wietnamie przeciwko amerykańskiej inwazji, ale wszyscy radykalni antyimperialiści byli za zwiększonymi dostawami broni dla wietnamskiego ruchu oporu przez Moskwę czy Pekin”.

Poza uwagą, że pojęcie broni defensywnej jest oksymoronem, ponieważ, jak sama nazwa sugeruje, broń służy do obrony. Podkreślanie, że broń Ukrainy jest z definicji bronią defensywną, prowadzi do podejrzenia, że Rosjanie używają „broni inaczej”.

Wracając do wątku. Coś nie do końca nam tu pasuje. Jak wiadomo, obecnie Wietnam, równie demokratyczny i socjalistyczny, co Chiny – komunistyczne, ma świetne relacje z USA, a jego socjalizm nabrał demokratycznego wyrazu wraz z ustąpieniem irracjonalnej urazy do tego ostatniego. Prowadzi nas to do kłopotliwego dylematu: gdyby Wietnam nie stawiał USA oporu i nie odwoływał się do skompromitowanych w nie tak odległej przyszłości towarzyszy, jego przyjaźń z najstarszą demokracją (nie mylić z zawodem) nastąpiłby niewątpliwie wcześniej. Nie chcemy sugerować, iżby niestawianie oporu przez Ukrainę przybliżyło ją do demokracji, ale…, kto wie…

Natomiast sprawa sankcji jest dla autorów stanowiska godna dialektycznego podejścia: „Akceptowaliśmy sankcje dla państwa południowoafrykańskiego apartheidu, a także tych, które były wymierzone w izraelską osadniczo-kolonialną okupację. Byliśmy przeciwni sankcjom nałożonym na Irak, potem jak został on zniszczony w wojnie z 1991 r., albowiem były to mordercze sankcje służące nie słusznej sprawie, ale wyłącznie podporządkowaniu państwa amerykańskiemu imperializmowi, a ich koszt byłby niemal ludobójstwem jego mieszkańców.

Niektóre z nich mogłyby zapewne dotknąć zdolności autokratycznego reżymu Putina do finansowania jego machiny wojennej, inne mogłyby być szkodliwe dla Rosjan, nie wpływając zbytnio na reżym czy na jego oligarchicznych kolesi. Nasza opozycja wobec rosyjskiej agresji połączona z naszą nieufnością wobec imperialistycznych, zachodnich rządów oznacza, że nie powinniśmy popierać ich sankcji, ani też żądać ich uchylenia”. Mistrzostwo świata! Jak komentował niezapomniany Szymon Kobyliński w głębokim PRL – miał być Zjazd (mądrych głów), a jest… slalom.

Oczywiście, „Czwórka” bezkrytycznie podziela opinię zachodnich mass-mediów, że w Donbasie nie ma najmniejszych podstaw do podejrzewania, iż ludność tego obszaru jest narażona na dyskryminację ani że przez ostatnie 8 lat była ostrzeliwana przez siły zbrojne posłane tam w ramach „akcji antyterrorystycznej”.

Nie ma to znaczenia. Nawet gdyby ludność Donbasu żyła przez 8 lat po piwnicach, to przykład Wietnamu powinien być przekonującym dowodem na to, że są rzeczy istotne i nieistotne i że nie warto chować urazy. W końcu, w wyniku obiektywizmu globalnych mass-mediów, siedmiu Japończyków na dziesięciu święcie wierzy w to, że bomby na Hiroszimę i Nagasaki zrzucił Związek Radziecki. Co pozwala im przezwyciężyć ewentualny dysonans poznawczy i zachować zdrowie psychiczne. Na razie nie wiemy, kto tak naprawdę polewał w Wietnamie napalmem.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
2 marca 2022 r.