Przy okazji rocznicy 4 czerwca, w Rozmowach Strajku powróciło pytanie o to, jak to się stało, że lewica polska tak źle skończyła. Lewica nie broni bowiem lewicowych wartości.

Problem w tym, że to, co się wydaje panom redaktorom ze Strajku wartościami lewicowymi, niekoniecznie pokrywa się z tym, co za lewicowe wartości uważa sama lewica. Z drugiej strony, to, co panowie ze Strajku uważają za wartości lewicowe, niekoniecznie odbiegają od jakiejś formy populizmu i miękkiego nacjonalizmu.

Wartości populistyczne istniały w PRL, z braku faktycznych, twardych wartości ruchu robotniczego. W ten sposób Strajk nawiązuje do PRL, co nie oznacza, że stoi na twardych pozycjach skrajnie lewicowych w odróżnieniu od rozmytej lewicowości lewicy okołorządzącej. Po prostu, te pozycje, na których zatrzymała się PRL-owska biurokracja w okresie schyłkowym pozostają metrem z Sèvres dla radykalnej lewicy antysystemowej. Rzecz w tym, że są to pozycje, z których ówczesne lewicowe zaplecze rządzącej biurokracji partyjno-państwowej ewoluowały w tzw. postkomunizm, co dziś widać na przykładzie Kwaśniewskiego, Czarzastego et consortes.

Schyłkowa biurokracja ewoluowała na pozycje nacjonalistyczne, co było kierunkiem wskazanym od 1956 r. przez intelektualistów stalinowskich, nawróconych na antykomunizm po śmierci Stalina. Ewolucja dotyczyła całego pokolenia ludzi lewicy, tyle że część ewoluowała szybciej, a część wolniej. Część młodych ludzi, jak Bojan Stanisławski, staje na tych pozycjach z braku alternatywy.

Ponieważ ta ewolucja jest niezakończona, może przerodzić się w najbardziej różnorakie pozycje polityczne. W okresie 30-lecia potransformacyjnego lewica ewoluowała z niemożliwych pozycji związkowych w kierunku nowych ruchów społecznych typu ruch lokatorski, aby utrwalić się w postaci działalności wewnątrzsystemowej typu perpetuum mobile, jak w przypadku Piotra Ikonowicza czy Piotra Ciszewskiego. Niekoniecznie w opozycji do tej ewolucji ideowo lewica pragmatyczno-patriotyczna ewoluowała w kierunku zbliżenia z nowoczesną, lewicującą endecją na gruncie tejże polskiej racji stanu. Ta ostatnia stała się w owej konfiguracji przyczyną opowiedzenia się tego nurtu lewicy radykalnej po stronie zwolenników Rosji w konflikcie z Ukrainą.

Oczywiście, nie oznacza to, że jest to opowiedzenie się bezkrytyczne. Nie, podobnie jak w przypadku przedwojennej endecji (oraz współczesnej), pozycja w konflikcie wynika z takiego, a nie innego rozumienia polskiej racji stanu. W opozycji do tego rozumienia mamy lewicę, która opowiada się za Ukrainą również z pozycji swojego rozumienia polskiej racji stanu. Nie będziemy tu wchodzić w szczegółowe rozważania, albowiem nasz punkt widzenia był nie raz i nie dwa razy przedstawiany wystarczająco obszernie, chodzi nam o nakreślenie najogólniejszego obrazu sytuacji z perspektywy tego, jak odbija się ona na kondycji lewicy jako takiej.

Ważne jest, aby zrozumieć, że rozejście się lewicy radykalnej, niekomunistycznej, nawiązującej raczej do opozycji demokratycznej, socjaldemokracji, kontynuowanej przez P. Ikonowicza na tejże radykalnej lewicy, nie ma nic wspólnego z rozumieniem istoty nurtu politycznego tworzącego radziecką alternatywę wobec świata kapitalistycznego. W tym sensie, ani Maciej Wiśniowski, ani jego młodsi koledzy nie mają nawet cienia podejrzenia, że nie różnią się zasadniczo niczym od swoich oponentów. Poza, rzecz jasna, taktyką. Spór toczy się o to, która droga lepiej realizuje polską rację stanu.

Nie będzie odkryciem Ameryki, że dla lewicy, projekt radziecki nigdy nie był projektem lewicowym. Model lewicy skutecznej i, przede wszystkim, demokratycznej, istniał na kapitalistycznym Zachodzie. Oczywiście, był przyjmowany krytycznie, a nawet antysystemowo, ale w opozycji do modelu radzieckiego.

Biurokratyczna nomenklatura, jak przypomina Jeffrey Sachs, doradca nie tylko u schyłku PRL, ale i u gorbaczowowsko-jelcynowskim schyłku ZSRR, była w gruncie rzeczy lewicą nie odbiegającą w swej istocie od ideałów socjaldemokratycznych II Międzynarodówki, a więc podatną na propagandę nowolewicową. Ostatecznie poddała się jej argumentacji. Sachs wspomina, jak Jelcyn pokładał nadzieję w swym doradcy jako w kimś, kto pomoże jego krajowi „dojść do normalności”.

Nienormalnością były nie tyle idee burżuazyjne, ale idee dyktatury proletariatu. Od początku powstania ZSRR lewica antykomunistyczna skupiała się na propagandowym zwalczaniu tej właśnie idei. Idea dyktatury proletariatu jest sprzeczna z wizją społeczeństwa, w którym wszyscy ludzie pracy decydują o podziale bogactwa materialnego, chociaż nie wszyscy przyczyniają się do jego powstania. Tego punktu też nie będziemy rozwijać, ponieważ jest on wystarczająco rozwijany w naszych artykułach. Ważne, że nawet posttrockiści ewoluowali w tym kierunku. Co więcej, z posttrockistów wyewoluowała liczna i wpływowa grupa neokonserwatystów, czyli najbardziej nieprzejednanego skrzydła przeciwników ZSRR, bo ideowego.

Ci spośród posttrockistów, którzy jeszcze nie zakończyli procesu ewolucji, przekształcając się w coś na kształt neokonserwatystów (jak Z.M. Kowalewski czy R. Gluksman) lub na kształt lewicowego skrzydła endecji (nie będziemy przytaczać nazwisk przez litość), mogą pozostać do końca życia w formie utrwalonego embriona, ale nie będą mieli większego znaczenia politycznego. Zresztą charakterystyczne dla tej embrionalnej postaci jest wieczne zdziwienie, jak to się stało, że lewica mogła ulec takiej degeneracji, jaką dziś obserwujemy.

Jest to wyraz niezrozumienia procesu, ale od embrionalnego, choćby i potencjalnie genialnego mózgu trudno wymagać wyrafinowanego rozumowania.
W efekcie, opowiadanie się Strajku po stronie Rosji – w danym momencie historycznym słuszne, ponieważ w konflikcie imperialistycznym Rosja jest bezsprzecznie chłopcem do bicia, co bez problemu kognitywnego i bez kompleksów rozumie co najmniej 2/3 ludzkości – wynika z powodów, które nie są specyficzne dla lewicowej perspektywy. A raczej dla lewicowej perspektywy są specyficzne, tyle że lewica nie jest tożsama z marksizmem, a nawet w tym momencie jest marksizmowi wroga.

Odróżnienie marksizmu od lewicy, podobnie jak w czasach Lenina odróżnienie komunizmu od socjaldemokracji, polega na ustosunkowaniu się do kwestii klasy robotniczej. Nie wynika to ze specyfiki ruchu robotniczego w sensie jego zorganizowania, które wynika z samej istoty stosunków pracy ani ze względów bezwzględnej pauperyzacji, jak to chcą rozumieć radzieccy marksiści czy raczej nowoczesna rosyjska lewica. Wynika z głębszych powodów filozoficznych, na które między innymi wskazuje Hannah Arendt, choć z pozycji ideowego i politycznego przeciwnika ruchu robotniczego. Rzecz w tym, że Nowa Lewica stoi na tych właśnie pozycjach. Odrzucenie tego, co różni marksizm od lewicy, sprawia, że lewica konsekwentnie od stu lat ewoluuje w różnym tempie na stanowiska populistyczne i/lub nacjonalistyczne, nieważne lewej czy prawej proweniencji.
Dlatego lewicowość nie jest dla nas wystarczającym samookreśleniem. Jeżeli nie odnosimy się do kwestii zasadniczej, a więc do kwestii robotniczej i pracy produkcyjnej, to lewica traci powód do istnienia, ponieważ traci umiejętność wniesienia czegokolwiek nowego do gry politycznej. Staje się sprowadzalna do populizmu, choćby i radykalnego, i do nacjonalizmu, choćby i podlanego sosem wiary w możliwość ułożenia bezkonfliktowych stosunków między suwerennymi państwami narodowymi przy nierozwiązanym problemie planowania gospodarczego i współpracy zastępującej międzynarodową konkurencję.

To do tych elementów modelu radzieckiego nawiązuje Globalne Południe, do możliwości wzajemnie korzystnej wymiany, przy której zbędny jest globalny hegemon arbitralnie rozdzielający udział w bogactwie. Ale ta współpraca jest niemożliwa bez dyktatury proletariatu jako fazy tworzenia nowego ładu.

Nowoczesna lewica deleguje kwestie produkcji bogactwa kapitałowi, skupiając się na kwestii podziału za pomocą instytucji demokratycznych, i postuluje implicite w swym programie konieczność globalnej hegemonii, która pomoże utrzymać rozpasane nacjonalizmy w ryzach.

To powoduje, że dla nacjonalistycznej prawicy lewica jawi się jako zamordystyczna siła polityczna, fałszywy przyjaciel suwerenności narodowej. Albowiem rozumianej jako ochrona małych, bezsilnych państw narodowych, a jednocześnie system bezwzględnie zwalczający każdy byt narodowy, który chciałby wykazać się samodzielnością i zdolnością konkurencyjną. Jest to jasne, ponieważ grozi to konfliktem. Dlatego lewica popiera projekt Unii Europejskiej jako instytucji z prerogatywami dla utrzymania wolności jednostki przy zablokowaniu możliwości wchodzenia jednostek w sojusze podyktowane np. interesem narodowym.

Słusznie uważa, iż jest to rozgrywanie społeczeństwa przeciwko własnym interesom narodowym. Rzecz w tym, że lewica rozumie wolność jako wolność jednostki, nie uwikłanej w żadne konieczności, co wyraża się na poziomie wręcz biologicznym. A nawet można powiedzieć, że przede wszystkim na poziomie biologicznym, ponieważ najbardziej znienawidzona formą zniewolenia jednostki jest podleganie koniecznościom przyrodniczym. Pierwotnie chodziło o alienację pracy, obecnie ewoluowało w kwestię emancypacji od wszelkich ograniczeń naturalnych. W całkowicie sztucznym świecie tworzonym przez działanie rozumiane jako działanie wyłącznie w ramach relacji międzyludzkich, niezbędna jest siła pozajednostkowa i ponadjednostkowa, która utrzyma alienujący świat przyrody z dala od świata relacji międzyludzkich.

Lewica nowoczesna może mieć świadomość, że hegemonia amerykańska jest zła sama w sobie, a Rosja (czy Chiny) jest poboczną ofiarą konieczności utrzymania tej hegemonii, której niezbędność wynika z wyższej, ogólnoludzkiej kondycji, ale pragmatyzm powoduje, że opowiada się za utrzymaniem tej znienawidzonej hegemonii. Z projektem podkopywania przy każdej okazji owego hegemona, aby go osłabić, ale nie zniszczyć.
W imię pamięci o niebezpieczeństwach myślenia utopijnego. Czyli marksistowskiego.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
6 czerwca 2024 r.