Już w pierwszych zdaniach swojej (słusznie) krytycznej recenzji książki Bernarda Friota Vaincre Macron [O zwycięstwo nad Macronem], Michel Husson zdradza punkt widzenia, który jest przyczyną tak niepohamowanej niechęci do autora, szczerze wszak lewicowego (M. Husson, Bernard Friot ou la stratégie de l’incantation🙂

Bernard Friot ou la stratégie de l’incantation

Bernard Friot kładzie niezmiennie nacisk na to, że już w 1946 r., francuscy ministrowie z FPK, przygarnięci w skład rządu mimo skrętu kiszek, jaki ten fakt wywoływał u generała De Gaulle’a, wprowadzili całą serię rozwiązań społecznych związanych z zabezpieczeniem socjalnym. Wielkim zwycięstwem w oczach Friota było to, że związki zawodowe wymusiły przyznanie statusu urzędnika państwowego w kilku produkcyjnych gałęziach gospodarki, wiążąc wynagrodzenie z kwalifikacjami niezbędnymi na danym stanowisku. Dla niego jest to pierwszy krok do przejścia do rozwiązania o wiele dalej idącego, rujnującego logikę kapitalizmu, a mianowicie do powiązania wynagrodzenia z kwalifikacją przypisaną do jednostki (nie do stanowiska), która może się zmienić co najwyżej 3-4 razy w trakcie jej życia i kariery zawodowej. Pomińmy chwilowo tę kwestię, która jest istotą koncepcji Friota i zasługuje na dłuższe omówienie.

Zarzutem Hussona jest ignorowanie przez Friota tego, że podobne rozwiązania socjalne były także wprowadzane w innych krajach, bynajmniej nie przez ministrów komunistycznych, ale jak najbardziej, np. socjaldemokratycznych. Ale, jak ironizuje Husson, rozwiązania socjaldemokratyczne faktycznie opierały się na opodatkowaniu kapitału, a nie na „zacnym oskładkowaniu”, jak w przypadku gloryfikowanym przez Friota.

Zaznaczmy tylko mimochodem, że to co Hussonowi wydaje się pretekstem do gryzącej ironii, w koncepcji Friota ma – jak sądzimy – głębszy sens. Ale najpierw, powiedzmy, że zasadniczym w recenzji Hussona zarzutem jest i pozostaje kwestia braku programu przejścia, braku programu transformacji do społeczeństwa niekapitalistycznego.

Otóż, już w tej drobnej polemice na początku recenzji widać wyraźnie istotę różnicy między oboma badaczami wynikającą z ich stanowisk politycznych: oskładkowanie zamiast opodatkowania jest zasadniczą różnicą, albowiem opodatkowanie zakłada stałe i nieprzezwyciężone istnienie podmiotu opodatkowania, a więc kapitału. Natomiast oskładkowanie zakłada, że pracujący sami się „opodatkowują” i nie potrzebują do tego celu żadnego kapitalisty. Jeżeli więc Friot nie przedstawia programu transformacji ustrojowej, to jednak taką transformację (za komunistami) zakłada, co nie jest oczywiste w odniesieniu do socjaldemokracji i – jak widać – w odniesieniu do nowej radykalnej lewicy, która pod koniec XX wieku przesunęła się na pozycje opuszczone przez socjaldemokrację (jako zbyt radykalne).

Hussona szczególnie denerwuje fakt, że (wedle Friota) „przejście do modelu społecznego, który Friot promuje, mogłoby się dokonać przez zwyczajne przedłużenie, ekstrapolowanie, ‘tego, co już jest’, dzięki zyskaniu świadomości przez ludzi pracy. Oparcie się na specyfice francuskiej historii społecznej prowadzi do całkowitej nieobecności refleksji na temat sytuacji w innych krajach Europy: projekt Friota ograniczony jest więc do granic narodowych” (tamże).

Poza tym, że doświadczenie rewolucyjne zasadniczo może stanowić zaraźliwy przykład dla innych krajów, które porzucają w związku z tym swoje reformistyczne rozwiązania, to argument Hussona jest uzasadniony. Problem raczej w tym, czy rozwiązanie Friota jest faktycznie rewolucyjne.

Rozwiązaniem praktycznym jest, jak wiadomo, wyjście poza logikę kapitału. Bez wątpienia reformistyczne rozwiązania socjaldemokracji nie wychodzą poza tę logikę. Czy wychodzi poza nią logika proponowana przez Friota?

Przechodzimy więc, za Hussonem, do szczegółów.

„Bajka o emerytach jako o twórcach wartości” – tak zatytułował kolejny fragment swojej recenzji Husson.

Friot wychodzi z obserwacji statystycznej, iż do roku 2040 PKB zostanie podwojone (w stosunku do 2010 r.), co pozwoli na łatwe sfinansowanie emerytur, mimo wzrostu liczby emerytów, gdyż możliwe będzie potrojenie wydatków na emerytury. Oczywiście, Friot spotkał się z zarzutem, że zbytnio polega na wzroście. Nie na tym jednak opiera się istota krytyki Hussona. Wedle autora recenzji, Friot przeskoczyłby z jednej pozycji na inną, obie wzajemnie sprzeczne.

I tak: pierwsza teza Friota „głosi, że emerytury są częścią PKB, którą przekazuje się bezpośrednio emerytom; druga utrzymuje, że emerytury nie są ‘odejmowane’ od wartości wytworzonej przez pracowników aktywnych” (tamże). Emeryci wykonują bowiem pracę. Fundamentem koncepcji Friota jest bowiem przekonanie, że istotą człowieka, człowieczeństwa, jest stała aktywność, tworzenie czegoś, co jest potrzebne innym ludziom. Z przejściem na emeryturę ta aktywność bynajmniej nie ustaje. Dlatego też, krytyka Hussona jest nietrafiona.

Nie ma bowiem żadnej przeszkody, aby zamienić rubrykę, w którą wpisuje się emerytury, które w koncepcji Friota chyba przestają być emeryturami, a stają się… wynagrodzeniem. Jak najbardziej za pracę. Temu zresztą, jak się zdaje, służy terminologia używana przez Friota, a mianowicie przyjęcie, że jednostce ludzkiej przysługuje dożywotnio wynagrodzenie (franc. salaire à vie). Jak podkreśla twórca tej koncepcji, nie należy mylić dożywotniego wynagrodzenia (za pracę) z dochodem gwarantowanym w jakiejkolwiek postaci. Tak więc, wbrew obiekcjom Hussona, w koncepcji Friota faktycznie mamy do czynienia z likwidacją emerytur. Jakie więc znaczenie ma to, jaką część PKB obejmuje salaire à vie? Jest to zwyczajne wynagrodzenie.

Cała nowość zaproponowana przez Friota polega na uznaniu za pracę wszystkich, nawet drobnych usług i przysług wykonywanych przez emeryta, za aktywność użyteczną społecznie, a więc – wedle standardów nowoczesnej lewicy – jak najbardziej za pracę przynoszącą wartość jako taką. Jeżeli pracą tworzącą wartość jest niezaprzeczalnie wedle nowoczesnej lewicy praca gospodyni domowej, to dlaczego nie miałaby nią być taka sama praca emeryta? Ulubionym przykładem, na jaki powołuje się Friot (a za nim Frédéric Lordon), jest z życia wzięte odbieranie wnuczki z przedszkola i zajmowanie się nią aż do powrotu rodziców z pracy.

Aż dziwne, że Husson, sam należący do nowoczesnej lewicy do końca dni swoich, tego nie chce lub nie potrafi zrozumieć. Zmiana miejsca zapisu wynagrodzenia pracownika czy emeryta pozostaje wszak prostą czynnością księgową. Czy Husson nie rozumie, że w danym wypadku zerwanie z logiką kapitału polega w przypadku Friota na zniesieniu pojęcia emerytury?

Ironia sytuacji polega na tym, że to, co dla nowoczesnej lewicy, wyrosłej na aksjomacie wojującego feminizmu, jest całkowicie naturalne w odniesieniu do kobiet (gospodyń domowych), nagle przestaje być jasne w odniesieniu do… emeryta. Przestaje funkcjonować zaślepienie ideologiczne (pewnie należało dać przykład emerytki, wówczas włączenie się racjonalności nie byłoby może tak oczywiste) i włącza się racjonalne myślenie: emeryt żyje z podziału PKB, a nie dzięki temu, że spełnia pożyteczne funkcje we własnej rodzinie. Choćby to były dokładnie funkcje gospodyni domowej.

Rzecz jasna, z naszego punktu widzenia jest tu problem utopijności koncepcji Friota, ale warto zauważyć, że NIE POWINNO BYĆ TEGO PROBLEMU Z PERSPEKTYWY NOWOCZESNEJ LEWICY. Skoro emeryci otrzymują dożywotnie wynagrodzenie, to stwarzają wartość dodaną i jednocześnie powiększają, a nie pomniejszają PKB. Wedle tej samej logiki, wedle której wszelkie usługi nieprodukcyjne i wynagrodzenie dla gospodyń domowych zwiększa PKB, a nie je zmniejsza.

Oczywiście, wedle logiki naszej (i Marksa) istnieje różnica między wytwarzaniem bogactwa a wytwarzaniem wartości w gospodarce kapitalistycznej. Ale w tych kwestiach nowoczesna lewica gubi się sama w swoich sprzecznościach.

Z jednej strony bowiem, uznaje, że wartość wytwarzana jest wówczas, gdy służy pomnażaniu kapitału właściciela środków produkcji. Z drugiej strony, nadaje zdolność wytwarzania wartości przez usługi wykonywane przez naszą nieśmiertelną gospodynię domową, która wszak świadczy swoje usługi w zamkniętym i pozarynkowym środowisku. Pomnażanie zysku kapitalisty jest tu owocem dłuższego rozumowania, a więc jest zwyczajnie mocno zapośredniczone aż do utraty logicznego wykazania za pomocą rachunku ekonomicznego, analogicznego do kalkulacji dokonującej się na rynku kapitalistycznym pracy.

Dlatego zresztą, ekonomia nowolewicowa plącze się w utożsamianiu wartości dodanej (w terminologii Marksa: nowowytworzonej) i wartości dodatkowej. Wartości dodatkowej nie sposób pojmować w oderwaniu od mechanizmu wymiany rynkowej, czy to na rynku kapitalistycznym, czy to na rynku przedkapitalistycznym. W gospodarstwie domowym mamy do czynienia z mikrouspołecznieniem „środków produkcji” w ramach rodziny, a więc z niemożliwością wytwarzania kapitalistycznej postaci wartości, która zakłada wymianę między właścicielami środków produkcji, choćby to była wepchnięta w formę własności własność swojej siły roboczej.

Oczywiste jest więc, że koncepcja Friota pozostaje absurdalna z punktu widzenia Marksowskiej teorii wartości opartej na pracy, niemniej jest nieobalalna z perspektywy nowolewicowej. Przy okazji recenzji Hussona obnaża ona fałszywość nowolewicowej perspektywy, której jest tylko odważną i dalekosiężną ekstrapolacją. Pod taką nieco karykaturalną postacią stanowi ona zresztą samoobalenie nowolewicowych koncepcji idących wbrew Marksowi.

Podsumowuje to bardzo dobrze sam Husson: „Friot w ten sposób doprowadził do absurdu swój program badań nad oskładkowaniem, albowiem potrzebował go dla zbudowania swej koncepcji dożywotniego wynagrodzenia. Ten ‘teoretyzujący’ dryf  doprowadził go w końcu do wyparcia się swej początkowej analizy, aby skupić się na teorii emerytury jako wynagrodzenia za aktywność emeryta (…)” (tamże). I cytuje samego Friota: „(…) środki dystrybuowane emerytom odpowiadają nie części bogactwa stworzonego przez aktywnych pracowników, ale bogactwu stworzonemu przez samych emerytów” (tamże). Złośliwie dodaje: „Nawet Jean-Marie Harribey, który zresztą kładzie nacisk na tworzenie wartości przez urzędników nie mógłby podążyć w tej kwestii za Friotem” (tamże). A niby dlaczego? Skoro gospodyni domowa i urzędnicy mogą? Dyskryminacja emerytów czy co?

Friot mógłby całkiem zasadnie zarzucić Hussonowi brak świadomości rewolucyjnej, skoro ten ostatni pozostaje przy przypisywaniu kwalifikacji (do wykonywania pracy) stanowisku (np. gospodyni domowej), a nie jednostce (tu: emerytowi). Należałoby dowieść, że takie przesuniecie granic świadomości społecznej nie stanowi przesłanki rewolucyjnej transformacji. Nowoczesna lewica zwykła przypisywać rewolucyjne znaczenie o wiele mniej obrazoburczym zjawiskom życia społecznego.

Kolejny etap krytyki koncepcji Friota polega na wykazaniu, że ta koncepcja zasadza się na niedokończonym projekcie modelu socjalizmu. Przy okazji, jak zauważa Husson, Friot nigdzie nie odwołuje się do dyskusji o tym modelu. Faktycznie, w pewnym sensie można powiedzieć, że koncepcja składki jako podstawy systemu zakłada sama w sobie jakąś mutację modelu radzieckiego z tego względu, że zerwanie z rynkiem pracy postuluje upowszechnienie prawa do czerpania z dochodu narodowego, co czyni rozróżnienie między płacą a dowolnym innym wynagrodzeniem bezsensownym.

Istotnie, Friot nawiązuje do modelu socjalizmu realnego, nigdzie nie odwołując się explicite do tego modelu. Niemniej, na tym właśnie polega jego postulat, aby płaca robotnika nie była związana z wynikami zatrudniającego go przedsiębiorstwa, ale była wypłacana z funduszu ogólnego, scentralizowanego, który w koncepcji Friota jest efektem odłożenia określonej części wartości nowowytworzonej do ogólnej kasy. Trudno się dziwić tej genealogii koncepcji Friota, skoro nawiązuje on wprost do programu ubezpieczenia powszechnego wdrożonego w 1946 r. przez komunistycznego szefa związków zawodowych (CGT), Ambroise Croizata.

Warto jednak – czego nie robi Friot, przynajmniej w literaturze, z którą mieliśmy do czynienia – spojrzeć krytycznie na doświadczenie socjalizmu realnego, nawet jeśli był to model skutecznego zanegowania kapitalistycznych stosunków produkcji. Niemniej, właśnie w części, która dotyczy wzajemnych relacji między pracownikami produkcyjnymi a pracownikami sfery nadbudowy, doświadczenie realnego socjalizmu jest takie, że pojawia się konflikt interesów. Wynika on z faktu, że pracownicy produkcyjni są dostarczycielami dóbr, na których opiera się faktyczny dobrobyt materialny społeczeństwa, zaś model nie potrafił, poza dyktatorskim narzuceniem arbitralnego sposobu podziału wytworzonego bogactwa, zrównoważyć produkcji dóbr materialnych z zapotrzebowaniem zgłaszanym przez nieprodukcyjną część społeczeństwa. W całym okresie funkcjonowania modelu radzieckiego (w ZSRR i po 1945 r. także w Europie Wschodniej), dokładnie klasa robotnicza była klasą wyzyskiwaną, zaś największe niezadowolenie okazywały warstwy i grupy nieprodukcyjne społeczeństwa. Te ostatnie uważały, mniej lub bardziej utopijnie, że mechanizm rynkowy przyznałby im o wiele większą część społecznego bogactwa, niż wynikało z egalitarnego, wtórnego podziału przez arbitralny system społecznego zabezpieczenia.

Koncepcja Friota, naszym zdaniem, jest ułomna w tej części głównie, w której usiłuje ona poprawić Marksa. Chociaż zasadnicza część koncepcji opiera się na Marksowskim schemacie podziału produktu społecznego w I fazie społeczeństwa komunistycznego (socjalizmie) na trzy wielkie części: płace, fundusz inwestycyjny i zabezpieczenie społeczne.

Friot, idąc tropem nowoczesnej lewicy, bynajmniej niekoniecznie podążającej śladem Marksa, neguje rozróżnienie na pracę produkcyjną i nieprodukcyjną jako relikt kapitalistycznego rozumienia mechanizmu gospodarczego, który wszystko przepuszcza przez sito komercjalizacji.

Jeżeli jednak weźmiemy ulubiony przykład Friota, dotyczący opieki nad dziećmi, to powstaje zasadne pytanie o sprawiedliwość sytuacji, w której robotnik produkcyjny wytwarza jakieś dobra dla całego społeczeństwa, natomiast dziadek opiekuje się własną wnuczką, zaś dziadek-profesor, naturalnie wyżej kwalifikowany od prostego robotnika, otrzymuje równie naturalnie wyższą dozgonną płacę niż ów robotnik. Powstaje pytanie o to, czy robotnik powierzający opiekę nad swoim dzieckiem nie kochającemu dziadkowi, ale obcemu pracownikowi, który niekoniecznie jest zadowolony z wynagrodzenia przysługującego jego poziomowi certyfikowanej kwalifikacji zawodowej, ma prawo oczekiwać równie troskliwej opieki, co w przypadku wnuczki emerytowanego profesora. Faktycznie, takie były dylematy (na różnych polach społecznej interakcji) w warunkach realnego socjalizmu, który tylko z oddalenia francuskiego może się Friotowi wydawać idealny.

W pewnym sensie, do tego problemu nawiązywał F. Lordon, kiedy wspominał o konieczności podziału najbardziej wyczerpujących i odpychających prac w ramach społecznego podziału pracy, np. praca śmieciarza. Warto przypomnieć, że w pierwotnej koncepcji Marksa, rozwiązanie tej kwestii polegało na uznaniu za pracę dającą tytuł do wynagrodzenia tylko pracy produkcyjnej. Można dyskutować, czy praca śmieciarza jest pracą produkcyjną, czy nie. Oczywiście, jest to usługa, którą każdy może wykonać samodzielnie w ramach własnego gospodarstwa domowego. Jednak jeśli wziąć pod uwagę kolektywne zbieranie śmieci, szczególnie śmieci segregowanych, które następnie będą poddane recyklingowi, czyli będą służyć do produkcji dóbr materialnych, wówczas usługa staje się usługą produkcyjną. Taką właśnie usługę mamy na myśli, kiedy powołujemy się na Marksa i jego koncepcję pracy produkcyjnej (wraz z niezbędnymi usługami produkcyjnymi). Tak więc, praca śmieciarza staje się pracą w ramach produkcji i stanowi tytuł do otrzymywania wynagrodzenia.

Jeżeli ktoś potrzebuje prywatnej usługi osoby sprzątającej, to jest to raczej pochodna pracy wykonywanej niegdyś przez służbę, a służba jest częścią jednego gospodarstwa domowego, na wzór usługi dziadka, który odbiera wnuczkę z przedszkola. Jeżeli mamy do czynienia z usługą komercyjną, czyli z zatrudnieniem sprzątaczki dla potrzeb prywatnych, powstaje zasadne pytanie o to, dlaczego za tę prywatną usługę ma płacić społeczeństwo. Utrzymanie sprzątaczki jest zabezpieczone przez obarczenie płacy robotniczej w sektorze produkcyjnym oskładkowaniem na fundusz płacowy, dożywotni dla wszystkich członków społeczeństwa. Jeśli więc sąsiadka korzysta z opłaconej przez robotników produkcyjnych prywatnej usługi sprzątaczki, to nie ma powodu, aby jej sąsiadka nie czuła się pokrzywdzona, jeśli pracę sprzątaczki wykonuje sama w swoim domu. Jeśli jednocześnie pracuje, to ma świadomość, że z potrąceń z jej płacy jest opłacana sprzątaczka. Co myśleć o sytuacji, w której gospodyni domowa, nie pracująca, wynajmuje do sprzątania osobę, której płaci społeczeństwo?

Oczywiście, idąc za logiką Friota, mamy tu do czynienia z przyrostem wartości, albowiem wypoczęta i świeżo po kosmetyczce żona niewątpliwie stwarza w domu miłą atmosferę. Jednak żarty na bok, powstaje pytanie o usługi prywatne i ich finansowanie z powszechnego funduszu płac, na który pracują robotnicy produkcyjni. Dlaczego? Ponieważ ich praca (produkcyjna) ma stanowić zabezpieczenie dostępu do środków podstawowej konsumpcji materialnej wszystkich członków społeczeństwa. Bez tego nie ma możliwości poświęcania się usługom nieprodukcyjnym. Marks był w tej kwestii jednoznaczny. Alternatywą w społeczeństwach klasowych jest to, że nie ma takiej gwarancji, nie ma pewnego zabezpieczenia ani równowagi – dobra służące materialnemu przetrwaniu dostają się w przeważającej części klasie panującej, zaś nierównowagę odnotowują te części społeczeństwa, które zwyczajnie głodują.

Trzymając się przykładu Friota – dziadek odbierający wnuczkę z przedszkola nie otrzymuje żadnych dodatkowych środków ani od swojej córki czy synowej, ani z funduszu płacowego. Czy robi to, czy nie, otrzymuje wynagrodzenie dozgonne w wysokości raz ustalonej. Gdyby odbierał wnuczkę swojej sąsiadki, także nic by ponad swoją dozgonną płacę nie otrzymał. Nie ma więc żadnego powodu, poza czysto ludzkim, aby miał to robić. Dlaczego więc obca osoba miałaby odbierać czyjeś dziecko z przedszkola? Wykonanie usługi nie wpływa na faktyczne otrzymanie wynagrodzenia w koncepcji Friota.

W realnym socjalizmie mieliśmy do czynienia z plagą niechlujstwa związanego z wykonywaniem tego typu usług przez pracowników. W tym modelu zresztą, otrzymywanie wynagrodzenia było jednak związane z faktycznym wykonywaniem swoich obowiązków. Wydaje się, że efektem wdrożenia koncepcji Friota może być najprawdopodobniej całkowita niemożność polegania na obowiązkowości pracownika. Niechlujstwo i tumiwisizm realsocjalizmu trzeba by było pomnożyć przez x. Ewentualnie, mielibyśmy do czynienia z sytuacją, w której pewne zobowiązania społeczne byłyby związane z więziami jednostkowymi. Osoba nie pracująca w konwencjonalnym stylu mogłaby poczuwać się do niesienia pomocy osobom bliskim, niekoniecznie spokrewnionym, które byłyby zaangażowane w pracę produkcyjną. Jest to zupełnie inny rodzaj zobowiązania, który jednak ma równie trwałe podstawy, co praca kontraktowa. Każda jednostka znajduje się w jakimś środowisku, które stanowi dla niej punkt odniesienia, jej naturalne środowisko i którego utrata wiązałaby się z dużą przykrością. To byłoby uzasadnienie dla pomocy w wychowywaniu cudzych dzieci.

Rodzi się jednak pytanie o to, dlaczego ktokolwiek miałby iść do pracy – z założenia będącej niechcianą – jeśli wszyscy mają zapewniony podstawowy byt. Przynajmniej teoretycznie, ponieważ dobra materialne, kryjące się za funduszem płac, muszą być jakoś wytworzone. Kto miałby być pracownikiem produkcyjnym (bo to jest zasadnicza definicja pracownika produkcyjnego)?

Jak wiadomo, odpowiedź Marksa jest jednoznaczna – tylko udział w pracy produkcyjnej daje prawo do pobierania płacy.

W przeciwieństwie do Friota, którego słusznie krytykuje się za przyjmowanie bogactwa materialnego do podziału za element dany, zasadniczym problemem teorii Marksa jest kwestia pracy produkcyjnej. Nowoczesna lewica, w tym i Friot, rozszerzają definicję pracy produkcyjnej na całokształt ludzkiej aktywności, w tym na oddychanie i trawienie. Wbrew jednak samemu Friotowi, nie udaje mu się wyjść poza zaklęte koło podziału bogactwa. Nazwanie oddychania pracą produkcyjną nie rozwiązuje problemu, że potrzebny jest pracownik, który wytworzy narzędzia dla produkcji dóbr niezbędnych do przetrwania i samych tych dóbr. Jeżeli wymieniając książki na chleb uważamy, że wymieniamy dobra równoważne, które można dowolnie zamieniać, np. zrezygnować z produkcji chleba, aby zająć się wyłącznie produkcją książek, to daleko nie zajedziemy.

Trudno zrozumieć dlaczego marksiści oraz komuniści upierają się przy twierdzeniu – całkowicie wypaczającym Marksa – że „produkcja” książek jest pracą produkcyjną, a nie sposobem na rozwijanie pełni swej istoty gatunkowej. W efekcie, lewica usiłuje rozwiązać kwadraturę koła, komercjalizując „produkcję” książek na wzór pańszczyzny związanej z pracą tworzącą dobra służące materialnej reprodukcji społeczeństwa. Jest to poniekąd zrozumiałe właśnie w perspektywie przyszłego społeczeństwa bezklasowego: uznanie „produkcji” intelektualnej za pracę produkcyjną daje bardzo dobre uzasadnienie dla wymigania się od udziału w pracy produkcyjnej jako takiej. „Produkcja” intelektualna daje jednocześnie tytuł do uczestnictwa w podziale ograniczonych dóbr materialnych, a nie tylko dóbr intelektualnych. Nie wiadomo dlaczego producenci dóbr materialnych mieliby przystać na taki nierównorzędny układ: my wam dajemy chleb, a wy nam dajecie wykłady o tym, co jest dla nas dobre. Sorry, panowie, ale to jest wyraźnie klasowa, dominująca postawa, podstawa panowania klasowego w jego ideologicznym uzasadnieniu. Jest to coś, przeciwko czemu stale buntowali się marksiści obnażający biurokratyczny wyzysk klasy robotniczej w realnym socjalizmie.

Wykłady intelektualistów zamiast uczestnictwa robotników w produkcji intelektualnej, to jest karykatura Marksa, a nie jego twórcze rozwijanie. Narzucana ideologia, za którą robotnicy płacą konkretnym uszczupleniem swojego korzystania z dóbr, które wytworzyli. Nietrudno zauważyć, do czego prowadzi ta nowolewicowa nieodpowiedzialność, choćby na przykładzie Kambodży Pol Pota. Właśnie tam skonfrontowano klasę produkcyjną chłopstwa z inteligencją w bezpośredniej wymianie dóbr, nad którą nie było nadzoru i kontroli bezwzględnego państwa biurokratycznego. W imię, oczywiście, wolności. Zamiast cichej śmierci głodowej chłopstwa, władze dopuściły, w ramach eksperymentu zrównującego pracę produkcyjną z nieprodukcyjną w jednej kategorii „produkcyjności” do wyrównania rozmiarów nadbudowy do możliwości produkcyjnej bazy. Nie należy powtarzać tego błędu.

Friot i Lordon zdają sobie sprawę z niektórych konsekwencji zmiany ustrojowej. Rezygnacja z kapitalistycznej akumulacji prowadzi do konieczności zatrudniania większej ilości pracy żywej dla produkcji dóbr reprodukujących społeczeństwo. Tak czy inaczej więc, zakres wykonywania prac produkcyjnych będzie się poszerzał. Znowu, przeciwnie do przewidywań Marksa, który liczył na mechanizację i automatyzację w tej kwestii. Jak spowodować, aby ludzie chcieli zająć się tym obszarem pracy produkcyjnej, a jeśli już się tym zajmą, jak zrobić, aby nie zechcieli wykorzystać swej przewagi bezpośredniego dostępu do efektów tej pracy i nie wzbogacić się szybko na tym przywileju?

Z efektami podobnymi do tych, jak w Kambodży.

Rozwiązanie starego Marksa sprzed półtora wieku zawierało w sobie wskazanie, że w pracy produkcyjnej uczestniczą wszyscy. Inaczej dyspozycja środkami produkcji nabiera utrwalonego charakteru własności przez zasiedzenie. Przeciwwagą jest silny aparat państwa, który pozbawia przemocą bezpośrednich producentów owej własności i cały stary szajs powraca. Społeczeństwo bezklasowe ma przerwać ten logiczny łańcuch. Czym innym jest bowiem państwowe zadekretowanie, że część nieprodukcyjna społeczeństwa ma dostęp do dóbr produkowanych w sektorze produkcyjnym, jak nie ustanowieniem przemocy ze strony aparatu państwowego wobec bezpośrednich pracowników produkcyjnych, którym dano dyspozycję, a nawet własność – jak w Rosji radzieckiej chłopom – środków produkcji? Wprowadzenie dozgonnego wynagrodzenia jest sposobem obejścia Marksowskiej wskazówki o konieczności uczestnictwa każdego członka społeczności w pracy produkcyjnej w taki sposób, w jaki jest to możliwe i efektywne. Jakby na to nie patrzył, dozgonne wynagrodzenie niczym istotnym nie różni się od dochodu gwarantowanego, poza ogólnym mechanizmem, który – na wzór realnego socjalizmu – odrzuca kapitalistyczne pośrednictwo w tworzeniu funduszu gwarantującego wypłatę owego świadczenia. Zamiast podatków, które powodują, że lewica w gruncie rzeczy przyklepała cichą zgodę na nieprzemijalność kapitalizmu jako takiego (bo jak nie ma kapitalisty, to kogo opodatkować?), bierzemy bezpośrednio z wartości nowowytworzonej przez pracowników produkcyjnych i tworzymy odpowiedni fundusz. Jest to, jak pisaliśmy wcześniej, narzędzie zapożyczone z realnego socjalizmu, a więc narażone na podobne problemy, które ów system podkopały od środka.

Biorąc powyższe, można zgodzić się z Hussonem, że Friot zastępuje pewne utrwalone pojęcia marksistowskie przez pojęcia wykreowane przez siebie, aby w ten sposób, nieco magicznie, zdjąć z nich kapitalistyczne przekleństwo. Warto jednak mieć świadomość tego, że nowoczesna lewica całkiem skutecznie zajęła się takim zaklinaniem rzeczywistości na długo przed Friotem. Autor koncepcji dozgonnej płacy usiłuje uniknąć posądzenia o utopijność, w związku z czym nawiązuje do „osiągnięć” na polu praktyki polityki socjalnej Francji, jak i na polu teoretycznym – przez lewicę.

W tej sytuacji, Husson podejmuje te same pytania, które nasuwały się w przypadku krytyki realnego socjalizmu: jak pogodzić wybory społeczeństwa z połową środków inwestycyjnych pozostawionych w gestii przedsiębiorstw? „W jaki sposób uniknąć ‘egoizmu’ przedsiębiorstw? I tegoż samego w przypadku samorządów?” (tamże). Kwestia egoizmu przedsiębiorstw bierze się głównie z pozostałości mechanizmów rynkowych. Sprzeczności w modelu realsocjalistycznym zamiast zmniejszać się w miarę, jak ustępowano pod presją konieczności racjonalizacji mechanizmów ekonomicznych, rosła. Ceny rynkowe wyznaczały optymalną alokację czynników produkcji z punktu widzenia efektywności działania przedsiębiorstwa – osiągania przezeń zysku. Jednak w sytuacji, kiedy dana gospodarka nie jest nastawiona na konkurencję międzynarodową, pogoń za taką optymalizacją jest bezsensowna. Stąd waga zasięgu globalnego mechanizmu gospodarki socjalistycznej, czyli rewolucji proletariackiej. W sytuacji, kiedy samą rywalizację i jej kryteria narzucał kapitalizm, gospodarka nierynkowa nie ma szans.

Propozycja Friota zasługuje na wiele krytyki, w tym i na tę. Wysiłek badacza koncentruje się na uniemożliwieniu dyktatu kapitału. Faktycznie jednak, w odniesieniu do międzynarodowego podziału pracy pozostaje on w zaklętym kręgu pobożnych życzeń: „co do wymiany czysto handlowej, nadal będzie się ona odbywała jak obecnie, wedle ‘cen rynkowych’, z tymi samymi konsekwencjami czy ryzykiem w kwestii równowagi” (cytat za Hussonem, z dokumentu Réseau Salarial, który upowszechnia koncepcje Friota).

Można się spierać o to, czy jego propozycje są skuteczne, czy nie. Natomiast nowoczesna lewica usiłuje wciąż rozwiązać kwadraturę koła – uczynić model gospodarki socjalistycznej konkurencyjnym pod względem efektywnościowym (w maksymalizacji wzrostu, a więc i stopy zysku), a jednocześnie uwzględniającym społeczne wybory i preferencje, do tego racjonalne z punktu widzenia ekologii i dobrostanu społecznego. W efekcie wybór jest na tyle chwiejny, że lewica powstrzymuje się przed przekroczeniem Rubikonu, zadowalając się słuszną krytyką pospiesznych koncepcji, które wynikają z obserwacji, że kapitalizm wali się na naszych oczach, ale antykapitaliści nie są gotowi z programem zagospodarowania chaosu po jego upadku.

Husson zadaje trafne ciosy, gdy stwierdza sprzeczności, w jakie mota się Friot, kiedy usiłuje przekonać nas do tego, że istnieje odpowiedniość między preferencjami zawodowymi ludzi a zapotrzebowaniem na konkretne prace. Jeżeli odrzucamy zasadę, że wynagrodzenie przysługuje tylko za pracę produkcyjna, co wymaga przyjęcia prawidłowości rozróżnienia między pracą produkcyjną a nieprodukcyjną, to nie ma możliwości obiektywnej zachowania niemal egalitarnego poziomu płacy dozgonnej. Friot sam twierdzi, że musi być w tej sytuacji jakaś zachęta, motywacja ekonomiczna.

Jednym słowem, lewica nie potrafi wyjść w antykapitalizmie poza model realnego socjalizmu, który został już wcześniej skutecznie skrytykowany przez samą lewicę.

Niemniej, Friot słusznie diagnozuje tę właśnie impotencję lewicy, której nie jest w stanie przykryć erudycja lewicowych teoretyków. Friot odrzuca walkę o redukcję czasu pracy, o lepsze wskaźniki integracji młodych pracowników u progu kariery zawodowej, o pełne zatrudnienie, jednym słowem – słusznie dostrzega w tych wszystkich walkach bardzo duże wydatkowanie energii dla minimalnych efektów, które nie służą przekroczeniu horyzontu kapitalistycznych stosunków produkcji, ale je nawet utrwalają. Dopóki lewica bije się o lepszy podział środków wydzielonych przez kapitał, nic się nie zmieni. I tu ma rację.

Nie zmienia to faktu, że jego koncepcja także nie przekracza tego progu.

Pozostając przy zdaniu, że wyjście z tych trudności wymaga jednak powrotu do oryginalnego pomysłu Marksa, warto zauważyć, że zasadniczy problem, z filozoficznego punktu widzenia, wciąż polega na tym, iż ten sam mechanizm, który z pracownika uczynił siłę roboczą bez miejsca w społeczeństwie ludzkim, sprawił, że uwolnienie niewolnika, chłopa czy sługi od jemu przypisanego miejsca w społecznym podziale pracy, które jednak dawało mu jakieś schronienie i możliwość liczenia na wspólnotę, w której żyje, był jednocześnie mechanizmem wyzwolenia jednostkowego, wyrwania z zaścianka i „idiotyzmu życia wiejskiego”. Miotanie się Friota, a także różnej maści przedstawicieli lewicy, bierze się z desperackiej niechęci do powrotu do ludzkiego mrowiska czy ula. Dlatego tak trudno jest lewicowym intelektualistom odrzucić myśl o tym, że praca intelektualna nie jest pracą produkcyjną, ale ukoronowaniem wyzwolenia człowieka spod reżymu społecznego podziału pracy.

Najbliższy uczeń Friota, Frédéric Lordon, z całą świadomością odrzuca filozoficzną spuściznę Marksa, ponad Hegla ceniąc sobie Spinozę. Sam Friot największe przekleństwo widzi w pojęciu wartości, które właśnie stawia na pierwszym miejscu społeczną komponentę pracy produkcyjnej, albowiem w społeczeństwie ludzie wymieniają wzajemnie usługi. Naszym zdaniem, odrzucenie kapitalistycznego rozumienia wartości opierałoby się, za Marksem, na jego czasowej istocie. A to oparcie wartości na czasie pracy wydaje się Friotowi sednem kapitalistycznego zniewolenia umysłów.

Friot zasługuje sobie na nienawiść lewicy, ponieważ wyraża się bardzo krytycznie o jej świętościach, np.: „pracować mniej, aby wszyscy mieli pracę, to jest zawołanie reakcyjne, które naturalizuje kapitalistyczną praktykę pracy i jej redukowanie do wyłącznie tych działań, które waloryzują kapitał” (tamże). Jak można bowiem zachęcać naukowca do ograniczenia czasu pracy, który z definicji jest nielimitowany? Jeżeli lewica nie różnicuje rodzajów prac, to faktycznie gubi się w swoich postulatach.

„Jedyna droga” to kolejny element krytyki koncepcji Friota.

Husson przytacza słowa Friota: „’Co odpowiedzieć czytelnikowi, któremu projekt wyda się świetny, zaś droga niemożliwa?’ Odpowiedź Frioita stanowi, że ‘projekt jest drogą’ i że jest jedyny: ‘alternatywa komunistyczna przyjdzie tylko ze strony alternatywy komunistycznej, a potwierdzanie warunków tej alternatywy pozostaje jedyną drogą’”(tamże). No i Friot doczekał się inwektywy, której nie mogło zabraknąć: „sekciarstwo!”

Warte obejrzenia wystąpienia (daleko nie wyczerpujące źródeł), przybliżające koncepcję Bernarda Friota:

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
13 lipca 2022 r.