Koncepcja amerykańskich politologów, niezaślepionych zajadłą nienawiścią do Rosji, opiera się na tym, aby oddzielić Rosję od Zachodu łańcuchem państw buforowych, do których ma należeć Ukraina. Jest to pomysł na zamrożenie konfliktu rodem z okresu Zimnej Wojny. W tamtej epoce ta koncepcja się sprawdzała.

Problem w tym, że dzisiejsza Federacja Rosyjska to nie jest Związek Radziecki. Amerykanie nie biorą pod uwagę faktu, że z chwilą, kiedy rozpadł się blok wschodni, zaś Związek Radziecki samorozwiązał się w płonnym oczekiwaniu na włączenie do „cywilizowanego świata” Zachodu, tworzenie państw buforowych nie ma najmniejszego sensu. W czasie Zimnej Wojny pasem buforowym były państwa satelickie, należące do bloku wschodniego, a także tego typu, jak Finlandia.

Jeżeli po zakończeniu Zimnej Wojny przestał istnieć blok wschodni, trudno zbudować pas państw buforowych. Poprzedni składał się niemal całkowicie z państw satelickich ZSRR, jak powiedzieliśmy wyżej. Było to więc pas utworzony przez ZSRR, który czuł się słabszy w tej konfrontacji i musiał utworzyć ów pas kosztem własnym i własnych relacji z owymi państwami. W obecnej sytuacji Zachód musiałby utworzyć taki pas własnym kosztem i kosztem relacji z państwami zmuszonymi do odegrania tej roli. Niby dlaczego miałoby to być w interesie Zachodu? Traktowanie kogoś jako bufora nie sprzyja dobrym relacjom i nie buduje takich w perspektywie. Dlatego po raz kolejny, to Rosji zależy na tworzeniu państw buforowych, zaś cały koszt (materialny i propagandowy) obarcza ją samą.

Dlatego pomysł amerykańskich politologów i specjalistów do spraw Rosji jest całkowicie niefunkcjonalny. Jedynym sposobem na wprowadzenie go w życie jest i pozostaje obserwowany właśnie przez nas wysiłek Rosji na rzecz utrzymania Ukrainy w takiej roli. Jednocześnie, ten pomysł jest niefunkcjonalny także i z punktu widzenia części samego społeczeństwa rosyjskiego, które czuje się częścią szerokiego Zachodu i nie odnosi się dobrze do pomysłu, aby odgradzać się od Zachodu jakimś kordonem sanitarnym.

Koncepcja amerykańskich politologów opiera się więc na nieprawdziwym założeniu, przeniesionym z dawnej epoki, iż Rosja jest mocarstwem na modłę Związku Radzieckiego. Zasadniczo jedynym argumentem na rzecz tej tezy jest posiadanie przez Rosję arsenału nuklearnego. To nie wystarczy.

*

Argumentacja strony przeciwnej opiera się z kolei na tezie, iż każdy kraj ma prawo samodzielnie określać wybór sojuszu, do którego chce należeć. Jakże demokratyczny postulat! Rzecz w tym, że skąd się wziął jakiś sojusz obronny (?!) jeśli nie ma przeciwnika? Wszak Rosja dobija się od dekad do drzwi „cywilizowanego świata” i nie zostaje tam wpuszczona. Chociaż spełniła wszystkie wymagania Zachodu, które w ramach transformacji ustrojowej wystarczyły, aby pozostałe państwa byłego bloku wschodniego zostały przyjęte nie tylko do Unii Europejskiej, ale i do NATO, i to nawet w odwrotnej kolejności. Rosja nie jest państwem demokratycznym. A czy Polska pod rządami PiS jest takim państwem? Wydaje się, że nie tylko UE, ale i spora część polskiego społeczeństwa ma co do tego spore wątpliwości. Niemniej, nie służy to jako argument za tym, aby Polska wyszła z Unii i z Paktu Północnoatlantyckiego jako element kalający dobre imię zachodniej demokracji. Wręcz przeciwnie, polska opozycja wobec PiS trzyma się kurczowo przynależności do Unii, ponieważ poza nią trudno byłoby utrzymać nawet te resztki demokracji, które jeszcze w Polsce istnieją. Tymczasem Rosja poza Unią od ponad 30 lat powinna uczynić rzecz niemożliwą i zaprowadzić u siebie demokrację, o której losy poza Unią obawia się polska opozycja w Polsce. Tylko współpraca gospodarcza, zbiorowe poczucie bezpieczeństwa, oraz – mówmy sobie szczerze – wspólna eksploatacja gospodarek peryferyjnych, to wszystko stanowi opokę niewzruszoności instytucji demokratycznych w państwach, które szczęśliwie znalazły się w kapitalistycznym, egoistycznym Centrum. Kiedy mówimy o eksploatacji gospodarek peryferyjnych, mamy na myśli także udział w grabieży niszczonych bezlitośnie społeczeństw (niecywilizowanych” wedle nomenklatury zachodnich, zacnych wyrazicieli powszechnej opinii społecznej). Kto nie należy do gangu trzymającego w szachu całą dzielnicę, ten nie ma życia. Mówimy tu właśnie o Rosji.

Dziwi, że amerykańscy politolodzy nie kładą nacisku na kwestię, która sama się narzuca, a mianowicie na kwestię braku logicznego posunięcia po zakończeniu Zimnej Wojny – rozwiązania Paktu Północnoatlantyckiego. Wstąpienie Polski do Paktu w 1999 r. (w ogóle fakt, że państwa byłego bloku wschodniego zaczęły do niego wstępować, jak na razie w dwóch transzach) było argumentem na rzecz utrzymania istnienia NATO. A więc, to państwa byłego bloku zadecydowały o utrzymaniu Paktu. W tej sytuacji, rozumowanie naszych amerykańskich politologów nabiera sensu. Utrzymanie Paktu oznacza, że utrzymany zostaje porządek zimnowojenny, a więc musi istnieć odpowiednik ZSRR, który stanowi uzasadnienie dla trwania Paktu.

Dla zachodnioeuropejskiego kapitału Rosja przestała być wrogiem i stała się obszarem kapitalistycznej eksploatacji, z przyzwoleniem ofiary. Postawa zachodnioeuropejskiej prawicy oraz liberalnej prawicy w Polsce (Janusz Korwin-Mikke i nowocześni endecy) stanowi dowód na to, że kapitał bez ingerencji polityki obszedłby się bez histerii na punkcie Rosji. Komu więc zależało na utrzymaniu zimnowojennej atmosfery? W ciągu minionych lat można było odnieść wrażenie, że ideologiczne zacietrzewienie pod adresem ideologii komunistycznej straciło na znaczeniu wraz ze spadkiem znaczenia instytucjonalnego samej tej ideologii.

Jedynymi siłami politycznymi, które przedłużały stan ideologicznej kampanii nienawiści były nurty posttrockistowskie (stopień zaangażowania jest zróżnicowany, ale zasadniczy wydźwięk jest jednoznacznie antyrosyjski), a także polski, rewanżystowski lokalny imperializm w duchu postpiłsudczykowskim, reprezentowany głównie przez PiS, choć nieobcy także prawicy neoliberalnej.

W grę wchodzi tradycyjna nieufność wobec Rosji, podbudowana historyczną argumentacją. Dla tych nurtów upadek Związku Radzieckiego nie stanowił przełomu w nowoczesnej historii. Rosja pozostaje – dla nacjonalistycznej prawicy PiS: rywalem w dążeniu do osiągnięcia pozycji lokalnego hegemona na wschodzie Europy, przy poparciu USA; dla centroprawicy: jak wyżej, choć z ramienia UE, jako namiestnik na wschodnie gubernie Europy; dla posttrockistów: więzieniem narodów w ramach wciąż nierozpuszczonej Federacji Rosyjskiej, która jest tylko zalążkiem odrodzenia imperialnych aspiracji Rosji carskiej. Dla polskiej endecji natomiast, Rosja jest mocodawcą i gwarantem realizacji analogicznej do PiS-owskiej polityki polskiej dominacji na wschodzie Europy, z odzyskaniem terenów dawnych Kresów. W tym ostatnim endecja ma bardzo podobne ambicje, co neopiłsudczykowski rdzeń PiS-u, tyle że z innym mocodawcą i gwarantem. Projekt odrodzenia I RP, który przekreśla tożsamość narodową tak Ukraińców, jak i Białorusinów, nie wspominając już o zwasalizowaniu Litwy, jest identyczny w treści z projektem endeckim. Oba projekty nie roszczą sobie pretensji do zawłaszczania ziem rosyjskich. Jednak o ile projekt endecki zakłada umowę miedzy Rosją a Polska co do podziału ziem ukraińskich i białoruskich, o tyle projekt PiS-u nie ma w założeniu układania się z Rosją. A ponieważ Wielka Rosja zawsze stanowiłaby zagrożenie dla takiego podziału, pomysł Kaczyńskiego opiera się na protekcji mocarstwa, które znajduje się na tyle daleko, że nie będzie wnikało w szczegóły nowego ładu na wschodzie Europy, aby tylko zagwarantować tam interesy amerykańskie.

Dlatego w optyce PiS konieczne jest zniszczenie Rosji jako takiej, czego nie ma oczywiście w optyce endeckiej. Dla Kaczyńskiego, każde utrzymanie Rosji w postaci dużego państwa, szczególnie dysponującego bogactwami Syberii, jest zagrożeniem, ponieważ interesy zachodnioeuropejskiego kapitału będą skłaniały ów kapitał do naturalnej współpracy z Rosją. Jeżeli bogactwami Syberii będzie dysponował kapitał zagraniczny, w tym głównym decydentem będą Stany Zjednoczone, takiej groźby utrzymania Rosji jako potencjalnego mocarstwa nie będzie.

Problem w tym, że dotychczasowy układ z Rosją był wygodny dla kapitału zachodnioeuropejskiego, ponieważ stanowił uprzywilejowany układ gospodarczy, w którym interesy USA były praktycznie zmarginalizowane. Tym bardziej USA były zainteresowane podporządkowaniem gospodarki europejskiej poprzez systemy finansowe. To przestało jednak wystarczać w momencie, kiedy do Europy zaczęły sięgać wpływy i interesy Chin (Nowy Jedwabny Szlak). Jak twierdzi prof. Mearsheimer i ma pod tym względem rację, z którą nikt się nie spiera, zasadniczy antagonizm współczesnego kapitalizmu przebiega na linii USA – Chiny, a nie na linii USA – Rosja. USA przekierowują swoją uwagę na Azję, zaś zachowanie Europy w polu wpływu wymaga zastosowania tej samej taktyki, co w innych częściach świata. A mianowicie zasiania chaosu, który jest kontrolowalny jedynie z odległości, jaką zachowują w tym przypadku Stany.

Postawa państw zachodnioeuropejskich (poza Wielką Brytanią, która wyszła z UE i postawiła na sojusz anglosaksoński) wyraźnie wskazuje, że kapitał zachodnioeuropejski nie jest zainteresowany zmianą status quo i nie dąży do wojny. Jednak rozpad Unii stał się w tym momencie faktem. Doprowadziła do niego polityka sankcji, narzucona, a jakże, przez USA. Symbolem celu sankcji, jakim jest zerwanie wszelkich więzi gospodarczych między Europą a Rosją, korzystne dla USA i niezbędne w momencie, kiedy USA musi się skupić na Azji i rywalizacji z Chinami, jest rurociąg Nord Stream 2. Jest on także symbolem rozpadu UE. Przedłużająca się wojna na Ukrainie musi coraz bardziej angażować państwa europejskie, które coraz wyraźniej pokazują swoje interesy. Rozpad Unii konieczny był dla tego, aby rozbicie solidarności unijnej poprzez politykę sankcji zostało wzmocnione przez zmuszanie do podtrzymywania wojny ukraińskiej, chociaż wygrana Ukrainy leży w wyraźnej sprzeczności z interesami kapitału europejskiego. Wciąganie państw Europy w tę wojnę ma za zadanie stworzenie owego chaosu, o którym pisaliśmy wyżej i który ma na celu utrzymanie stanu ciągłego wrzenia do momentu, kiedy USA będą gotowe, aby powrócić na ten teren i odbudować swoje instytucjonalne interesy. Póki co, chodzi o to, aby Chiny nie skorzystały na potencjalnej współpracy organizowanej przez Rosję dzięki integracji euroazjatyckiej. Zamiast zniszczenia chińskiego rywala, USA mogłyby przez niedopatrzenie stworzyć nowego rywala w postaci skonsolidowanej gospodarki europejskiej z ewentualnym podbudowaniem dzięki współpracy z Chinami. Wówczas USA zostałoby całkowicie zmarginalizowane, co groziłoby destabilizacją także na zachodniej półkuli. Albowiem narody Ameryki Łacińskiej mają do USA mniej więcej taki stosunek, jak Polska i państwa bałtyckie do Rosji.

*

Dlatego koncepcja łańcucha państw buforowych nie odpowiada współczesnemu wyzwaniu, jakie zarysowało się w Europie. Nie ma przeciwieństwa między Zachodem Europy a Rosją, zaś ewentualne państwa buforowe są wrogie wobec Rosji, a nie neutralne. Te państwa, jak Polska, znajdują się w otoczeniu potencjalnie wrogim, co tym bardziej konsoliduje je wokół reprezentowania interesów USA w Europie. Co więcej, w przypadku zwycięstwa Ukrainy w tym konflikcie wyreżyserowanym przez USA i upragnionym przez Polskę, w regionie będą istniały dwa państwa sojusznicze wobec Stanów Zjednoczonych. Ukraina, po ewentualnym odcięciu wschodnich części kraju, stanie się państwem zbliżonym rozmiarami do Polski. Polskie aspiracje wobec zachodnich terenów Ukrainy jako do polskich kresów nie będą miały racji bytu. Na horyzoncie mamy więc potencjalny konflikt polsko-ukraiński. Wschodnie aspiracje Polski będą doskonałym pretekstem dla Niemiec, aby odzyskać tereny utracone w wyniku II wojny światowej, a które już nie są gwarantowane przez Związek Radziecki, zaś na skutek rozpadu UE mogą szukać zbliżenia z bogatszym sąsiadem.

Z perspektywy USA nie ma to najmniejszego znaczenia, ponieważ celem nie jest stworzenie zrównoważonego i stabilnego systemu wzajemnych gwarancji, jak to chce widzieć prof. Mearsheimer, ale utrwalenie własnego wpływu, który poprzez grę w rozjemcę sporów między sojusznikami USA (Polską i Ukrainą) będą mogły spokojnie kontrolować wywołany przez siebie chaos. Każde z państw (Polska i Ukraina) będzie się starało jak najbardziej przypodobać się mocodawcy, a więc chronić jego interesy. Co nie wyklucza konfliktu między lokajami.

*

Mogłoby nieco dziwić to, że posttrockistowska lewica znalazła się w jednym obozie wojennym z PiS-em i z lewicą burżuazyjną skupioną wokół „Gazety Wyborczej” (stare pokolenie) i partii Razem (młode pokolenie). Wracając jednak do historycznych korzeni (co robiliśmy niejednokrotnie), warto zwrócić uwagę na fakt, iż ewolucja opozycji biurokratycznej (opozycji demokratycznej) dokonywała się po ścieżce rehabilitacji tendencji patriotycznych w ruchu robotniczym (w opozycji do nurtu internacjonalistycznego). Mobilizacja klasy robotniczej od 1965 r. odbywała się głównie po linii wskazywania na narodowe zniewolenie przez ZSRR, a nie po linii wskazywania na biurokratyczne wypaczenia państwa robotniczego. W okresie Solidarności ten nurt patriotyczny był bardzo wyraźny i przeważał nad tymi elementami ruchu robotniczego, które stanowiły o jego istocie klasowej. W ruchu Solidarności, analogicznie do PZPR, skupiły się wszystkie nurty polityczne ówczesnej epoki, stanowiąc jakąś namiastkę limitowanego pluralizmu politycznego. W zalążkowej postaci prawicowe nurty nacjonalistyczne kiełkowały dopiero, aby nabrać rozmachu w III RP, natomiast lewicowy nurt „patriotyczny” stanowił sedno wpływu ideowego lewicy na klasę robotniczą. Zanik podziału na lewicę i prawicę był ufundowany na aksjomacie o tym, że relacje między rosyjskim a pozostałymi odłamami światowego ruchu robotniczego były oparte na dominacji wielkorosyjskiego szowinizmu.

Natomiast w USA, ten sam pogląd na rolę ZSRR i rosyjskiego nacjonalizmu był przeniesiony przez różne postaci krytyki nawiązujące do neo- i posttrockistowskich odłamów lewicy, zlane w jedną ideologię antysowietyzmu. Lewica w USA jest utożsamiana z tą właśnie tradycją nawiązywania do socjaldemokratycznego reformizmu i radykalnej krytyki stalinizmu. Z trockizmem ten nurt miał tyle wspólnego, że trockizm był ówcześnie najbardziej radykalną krytyką stalinizmu z lewej strony. Od trockizmu odróżniało ten nurt odrzucenie podmiotowej roli klasy robotniczej. W tym kierunku szła ewolucja lewicy opozycyjnej wobec PZPR, wywodzącej się z szeregów biurokracji stalinowskiej. Ewolucja ta wyraża się więc w dwóch trendach: wzrostu znaczenia idei narodowej w opozycji wobec ZSRR i w odchodzeniu od tradycyjnie rozumianej roli klasy robotniczej.

Ewolucja lewicy trockistowskiej na zachodzie Europy odbywała się pod wpływem wzorców kulturowych przenoszonych ze Stanów Zjednoczonych. Niemniej, antysowietyzm nie rozwinął się w takim stopniu, jak w USA. Nurty neo- i poststalinowskie, reformowane w kierunku demokratyzmu, zostały ostatecznie akceptowane w ramach wielkiej lewicowej rodziny. To powoduje, że większość ugrupowań lewicowych, w tym posttrockistowskich, zachowuje racjonalność w podejściu do konfliktu Rosji z Zachodem, w którym Zachód (a w szczególności USA) walczą z Rosją do ostatniego Ukraińca.

Większość lewicy zachodniej traktuje Rosję jako drugą stronę imperialistycznego konfliktu, godząc swoją interpretację z ujęciem podanym przez wzmiankowanym na początku politologów amerykańskich. Jest to ujęcie radykalnie odbiegające od ujęcia wywodzącego się od cieszącej się autorytetem opozycji demokratycznej, która antykapitalistyczną lewicowość już dawno temu rozmieniła na tradycje narodowe ruchu socjalistycznego, stawiającego opór wdrażaniu modelu radzieckiego po II wojnie światowej. Na podobne tradycje powołują się ukraińskie nurty łączące lewicowość z tradycją zbrojnego oporu wobec władzy radzieckiej, pragmatycznego w wyborze sojuszników. Trzecim ogniwem tej samej tendencji politycznej pozostaje posttrockistowska lewica rosyjska, która w pełni przyjmuje zasadność postrzegania współczesnej Rosji jako kontynuatorki najgorszych tradycji ZSRR okresu stalinowskiego. Przyczyn niedopasowania Rosji do Europy dopatruje się ona w braku demokratycznych instytucji. Jednym słowem, przyjmuje za dobrą monetę wymóg niemożliwy do zrealizowania w ramach systemu kapitalistycznego. Dla spełnienia tego wymogu, część lewicy rosyjskiej jest gotowa na przyjęcie konieczności rozpadu Federacji Rosyjskiej, w ramach uwalniania zniewolonych narodów. Tym bardziej ta lewica popiera wymagania Ukrainy, które rozumie jako dążenie do narodowego wyzwolenia.

*

Jak widać, sytuacja jest dość skomplikowana i nie sposób jej zrozumieć bez zrozumienia problemów lewicowej tożsamości i jej przemian w okresie przynajmniej od końca II wojny światowej. Bez zrozumienia istoty rozbieżności w ruchu robotniczym, nie jesteśmy w stanie zrozumieć współczesności. A co ważniejsze, nie jesteśmy – jako lewica – stanąć na wysokości zadania, które przed nami stoi. Ponieważ ani państwa buforowe, ani pozostanie w paradygmacie postkapitalizmu nie są w stanie pomóc w znalezieniu długotrwałego pokoju w zdestabilizowanej sytuacji w Europie, tylko rozwiązanie wykraczające poza horyzont najbardziej nawet socjalnego postkapitalizmu nie odróżnia się niczym od utopijnych koncepcji odrzuconych niemal 200 lat temu przez Karola Marksa.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
17 kwietnia 2022 r.