Ruch Żółtych Kamizelek trwał 4 lata (od 2018 do 2022 r.) nie przynosząc zasadniczo żadnych efektów w życiu politycznym. Jego impet został niewątpliwie mocno osłabiony przez pandemię i związane z nią ograniczenia dotyczące zgromadzeń, a także różne utrudnienia w życiu codziennym. W niektórych przypadkach, np. w grupie ratowników medycznych, którzy odmówili zaszczepienia, doprowadzono wręcz do sytuacji zagrożenia ich materialnego bytu. Nie bez znaczenia jest fakt, że główne lewicowe nurty polityczne wyraźnie odcięły się od tych protestów, oskarżając je o podleganie wpływom nacjonalistycznej i populistycznej prawicy.

W tym sensie, polityczny wyraz ruchu mógłby znaleźć odzwierciedlenie w sukcesie wyborczym Marine Le Pen. Tak więc, impas polityczny ruchu nie był nieomijalnym fatum. Jak wiadomo, lewica radykalna we Francji wolała zdecydowanie postawić na Macrona.

Własnej alternatywy nie miała. Ani tej, która zastąpiłaby Macrona, ani tej, która zdołałaby pokonać populistyczną prawicę. Gdyby miała wizję alternatywy dla Macrona, byłaby też alternatywą dla Le Pen. W oczach ludzi.

Istotnie, o ile w kwestiach społecznych protesty miały wydźwięk jak najbardziej rewindykacyjny i opierały się na żądaniach ekonomicznych całkowicie w duchu lewicowym, to jednak w sensie kulturowym lewica nie odnajdywała się w tym masowym sprzeciwie społecznym. W programie nowoczesnej lewicy zagadnienia kulturowe mają charakter zasadniczy i niepomijalny.

Jak by nie było, protesty Żółtych Kamizelek znalazły się w impasie mimo determinacji ludzi. Byłoby jednak inaczej, gdyby zwyciężyła w wyborach prawica populistyczna. W obecnym proteście dotyczącym reformy emerytalnej da się zauważyć identyczny determinizm społeczeństwa, ale mimo iż ruch jest dziś powszechny i ostracyzm polityczny zatrzymał się na poziomie sceny politycznej, omijając protestujące doły, to jednak daje się zauważyć analogiczna bezradność.

Rzuca się w oczy to, że ta bezradność jest wynikiem faktycznego nieistnienia lewicy, innej niż ta, która byłaby czym innym niż młodszym bratem burżuazji.

Rząd francuski, jak na razie, nie ma zamiaru ustępować, wygrywając batalię o przepchnięcie reformy przez Parlament (za pomocą prawnego wytrycha, który pozwolił rządowi pominąć przegrane z góry w opinii władzy głosowanie deputowanych), a także batalię o wotum nieufności (odrzuconego zaledwie 9 głosami) dla niego.

Nawet jeśli rosyjscy obserwatorzy, podobnie jak Elmar Rustamov, obecni we Francji i uczestniczący w wydarzeniach, czują się podnieceni zaciętością walki klasowej w Paryżu, to jednak każdemu normalnemu człowiekowi narzucić się musi świadomość, że gwałtowne starcia mające na celu wyłącznie zmuszenie elity rządzącej do zmiany stanowiska w kwestii reformy emerytalnej są nieco absurdalne.

Negocjować taką zmianę usiłują związki zawodowe, które traktują ruch jako naturalne wsparcie i kreowanie korzystniejszej pozycji przetargowej dla siebie. Lewicowe partie polityczne zrzeszone w NUPES stanowią w tej sytuacji opcję polityczną. Protesty uliczne powinny doprowadzić do upadku rządu i zmiany władzy, a więc do przejęcia jej przez progresywną lewicę. Czy ta lewica oczywiście uchyli reformę emerytalną, a także przeprowadzi swój program sfinansowania niezbędnych posunięć socjalnych dzięki mocniejszemu opodatkowaniu wielkich korporacji oraz superzysków pojawiających się na rynku finansowym?

Otóż nie wydaje się to jednak tak oczywiste.

Dlatego społeczeństwo niekoniecznie ufa politykom. Przede wszystkim, istnieje uzasadnione podejrzenie, że po sięgnięciu po władzę, radykalna lewica spod znaku Mélenchona może wzorem wielu poprzedników zacząć zauważać konieczności ekonomiczne, które jako opozycja mogła spokojnie ignorować i nawet demagogicznie wykorzystywać. Społeczeństwu pozostaje wówczas podjąć na nowo protesty, z tym, że tym razem bez istnienia siły politycznej mogącej stanowić bezpośredni zamiennik władzy istniejącej. Co prowadzi do sytuacji Żółtych Kamizelek i niemożliwości rozwiązania konfliktu na drodze demokratycznej, tj. w ramach prawnych istniejącego systemu władzy.

Protestujący w większości zauważają konieczność wyjścia poza ramy systemowe. Ani związki zawodowe, ani istniejące partie polityczne nie są dla nich wyrocznią. Jednocześnie zmiana systemowa nie ma podbudowy w programach lewicy, która wciąż trwa w przekonaniu, iż możliwości burżuazji nie zostały jeszcze wyczerpane, zaś główny problem leży w specyficznej odmianie kapitalistycznego sposobu myślenia, a mianowicie w neoliberalizmie.

Warto zauważyć, że w ten sposób lewica nadal nie odzyskuje swojej niezależności intelektualnej i programowej względem kapitału, ale nadal deleguje mu sposób organizowania systemu, który jest mu właściwy. Co więcej, to prawica prokapitalistyczna, która także jest antyneoliberalna ze względu na ścisły związek neoliberalizmu ze strukturami władzy państwowej i właściwy jej protekcjonizm oraz interwencjonizm, ma przygotowany program polityczny. W przeciwieństwie do lewicy, która nie proponuje zmiany systemu produkcji, tylko postuluje zmianę sposobu redystrybucji, prawica kapitalistyczna może się opierać na realnej sile motorycznej nowego-starego systemu, tj. na nacjonalizmie.

Rynek potrzebuje bowiem suwerennych uczestników, którzy będą stanowili autentycznie konkurujących ze sobą graczy. W przypadku globalnej władzy państwowej, konkurencja może być tylko umowna, fikcyjna, przyznawana przez siłę zwierzchnią. Historia chwalebna burżuazji jest nierozłącznie związana z państwem narodowym. Jeżeli więc lewica chce wiecznego trwania chwalebnego okresu wielkiej burżuazji, powinna zgodzić się na nieuchronną konieczność istnienia państwa narodowego. I konsekwencji, a więc wojen o rynki zaopatrzenia i zbytu.

Jeżeli więc dalszy rozwój w logice kapitalistycznej, a szerzej: w logice społeczeństwa klasowego, jest do uniknięcia także ze względu na wybór lewicy, to walka toczy się o realizację jednej z wizji takiego systemu: chwalebnego, narodowego lub globalistycznego, autorytarnego.

Patrząc na sprawę z tej perspektywy, można zauważyć, że lewica nie stanowi rzeczywistej opozycji wobec dzisiejszej władzy czy to we Francji, czy to w Unii Europejskiej. Organizacja systemu europejskiego stanowi bowiem realizację programu lewicy burżuazyjnej (tzn. antykomunistycznej czy inaczej: antytotalitarnej), która nie rości sobie pretensji do obalenia kapitalizmu, ale tylko do przekształcenia go w system pracujący na rzecz społeczeństwa konsumpcyjnego, pozbawionego sprzeczności klasowych wynikających z istnienia klasowego antagonisty kapitału – robotnika przemysłowego.

Tezy Rustamowa podkreślają, że protesty wyrażają interesy pracowników i organizują ich walkę wokół wspólnych żądań.

Patrz: https://www.facebook.com/rustamov.elmar.5/posts/pfbid02aDAHEyVg6LFdpbnMs2kK8djMmJ5DGgmcJfox3uq4WcVNPquF4oU6hiJ5G4mosfdil

Podkreśla się też, że w przeciwieństwie do Rosji, nikt we Francji nie wysuwa argumentów o niedojrzałości świadomości klasowej i o konieczności studiowania marksizmu w ramach różnych kółek samokształceniowych, zanim nie przejdzie się do poważnych działań politycznych.

Argument nieco nie trafiony, ponieważ we Francji mamy do czynienia z partiami i ugrupowaniami lewicowymi, w tym związkowymi, które roszczą sobie pretensje (mniejsza czy słuszne) do reprezentowania wysokiego poziomu świadomości klasowej zaś pracę samokształceniową i propagandową prowadzą na bieżąco, w ramach swoich własnych struktur. W Rosji natomiast mamy do czynienia z ruchem kółkowym, który wytworzył się dlatego, iż nie ma żadnej partii systemowej (w tym samym sensie, w jakim partie socjalistyczna i komunistyczna są systemowe w kapitalistycznej Francji), z którą działacze chcieliby się utożsamiać (np. KPRF).

Ruch Żółtych Kamizelek pokazał wyraźne granice, do jakich może dojść ruch żywiołowy, bez politycznego przywództwa i programu. Dlatego całkowitym nieporozumieniem jest wzdychanie Rustamowa do tego, aby w Rosji odpuścić sobie pracę nad świadomością klasową i tworzeniem programu politycznego, ponieważ masy spontanicznie potrafią się zorganizować w obronie swoich praw pracowniczych. Można, oczywiście, mieć bardzo uzasadnione zastrzeżenia co do formy owej pracy organicznej na lewicy i czy prowadzi ona do powstania adekwatnej partii klasowej. Doświadczenie pokazało, że nie prowadzi.

Szkopuł działania lewicowego w Rosji polega na wewnętrznej sprzeczności ruchu wynikającej z faktu, że celem rosyjskiej radykalnej lewicy jest i pozostaje obalenie reżymu Putina ucieleśniającego w ich oczach system czarnosecinny bardziej niż nowoczesnokapitalistyczny. Tak więc celem rosyjskiej lewicy jest wprowadzenie systemu demokratycznego, w ramach którego dopiero lewica będzie mogła – w luksusowych warunkach (???) jak we Francji (???) – walczyć o prawa pracownicze. Potrzebna jej jest więc do tego celu partia polityczna, która będzie mogła zastąpić partię rządzącą. Na tym polega sedno politycznego myślenia Borysa Kagarlickiego, pozostającego wciąż guru dla wielu młodych lewicowców. Oparcie się na liberałach, których Kagarlicki podejrzewa (niesłusznie) o zapędy demokratyczne, znosi konieczność budowania partii rewolucyjnej, która w walce o system parlamentarno-burżuazyjny jest całkowicie zbędna.

Tymczasem, rosyjska i nie tylko rosyjska lewica radykalna usiłuje zbudować partię rewolucyjną, ba, niekiedy, jak Rustamow – partię leninowskiego typu, może z jakimiś nowoczesnymi gadżetami, w zbożnym celu, aby stworzyć rząd Kiereńskiego.

Dokładnie tak samo jest we Francji. Radykalna lewica spod znaku Mélenchona jest postrzegana jako siła ekstremistyczna, ponieważ chce walczyć jak lew o V Republikę gen. de Gaulle’a, który znanym marksistą był. Na szczęście inaczej niż Marks.

We Francji mamy ruch pracowniczy, który spontanicznie wytwarza świadomość klasy w sobie, co wyraża się w rosnącym w miarę radykalizacji sytuacji poparciu dla partii Marine Le Pen. I tu zauważmy rzecz charakterystyczną – w Rosji partia Marine Le Pen jest u władzy. To znaczy partia analogiczna do tej na francuskiej nacjonalistycznej prawicy. Dlaczegóżby więc pracownicy rosyjscy mieli walczyć o zastąpienie prawicowych populistów przez liberałów?

Jasne, że prawicowi populiści nie są fanami praw pracowniczych, ale przecież nie są nimi w większym stopniu liberałowie. Jednak prawicowi populiści dysponują niezbijalnym argumentem, iż cały nacisk kładą na poprawę sytuacji ekonomicznej własnego kraju, choćby kosztem innych narodów. Liberałowie natomiast jako swój naród traktują wyłącznie członków własnej, uprzywilejowanej elity. Charakterystyczne jest dostrzeganie tego zjawiska we Francji, gdzie protestujący podkreślają głęboką i nieskrywaną pogardę reżymu Macrona wobec swojego narodu.

Co więcej, radykalna lewica niezbyt różni się w tym względzie od liberałów. Pamiętamy pogardę, z jaką owa lewica odnosiła się w swoim czasie do ruchu Żółtych Kamizelek. W Polsce i w Rosji mamy inteligencką pogardę dla „ciemnogrodu”.

Budowanie radykalnolewicowej partii na takim materiale członkowskim jest z góry skazane na niepowodzenie. Musiałaby to być partia popierana przez ludzi działających wbrew swoim instynktownie odczuwanym interesom. Ta sprzeczność ustępuje w przypadku uprzywilejowanych działaczy związkowych, którzy odrywają się od swojego środowiska robotniczego i zbliżają do pracowników umysłowych. Niemniej, zasadniczym czynnikiem pozostaje to, że w Rosji mamy u władzy reżym, który maskuje swój charakter liberalny i w oczach „ludu” uchodzi za populistyczny. Do tego nacjonalistyczny, a więc ma program na realną podbudowę swego populizmu.

Radykalna lewica natomiast odrzuca z oburzeniem (skądinąd słusznym) nacjonalizm. W ramach systemu kapitalistycznego jednak, odrzucenie optyki narodowego egoizmu oznacza przyjęcie optyki uprzywilejowanej elity, dla której reszta społeczeństwa jest obcym narodem.

Radykalna lewica, tak w Rosji, jak i we Francji, jak i w dowolnym innym zakątku na świecie, stoi w obliczu sprzeczności między klasą pracowników produkcyjnych, okradanych w świetle koncepcji Marksa, a resztą społeczeństwa, które korzysta na tej kradzieży. Wartość dodatkowa, jaką produkują robotnicy przemysłowi oraz chłopi, stanowi materialne zabezpieczenie dla nieprodukcyjnej nadbudowy, która musi jeść i gdzieś mieszkać, na co przeznacza większość swego wynagrodzenia za pracę, popyt na jaką jest kształtowany cywilizacyjnie.

W marksizmie chodzi więc o wyzwolenie pracy produkcyjnej, która jest pierwszym ogniwem wyzysku w dowolnym społeczeństwie klasowym.

Z niezrozumienia istoty teorii Marksa wynikają wszelkie błędy lewicy, nawet tej, która przyznaje się do marksizmu. Ideologicznym zapleczem negacji marksizmu i utrzymania społeczeństwa klasowego w koncepcji lewicowej jest utrzymywanie, iż praca materialna, fizyczna czy w ogóle na styku z przyrodą, w celu zaspokojenia podstawowych potrzeb, ma charakter niezbywalnie alienujący i dlatego nie wchodzi w zakres rozważań o emancypacji istoty gatunkowej człowieka. Takie jest sedno agresywnego antyrobotniczego charakteru prac choćby Andrieja Korjakowcewa, ale nie tylko jego i nie tylko w Rosji.

Przyjmując ten punkt widzenia, lewica przenosi rozumowanie Marksa, tyczące pracy produkcyjnej, czyli konfliktu społecznego właściwego wszystkim typom społeczeństw klasowych, na relacje między grupami społecznymi, nadbudowanymi nad możliwościami wynikającymi z wyzysku pracy produkcyjnej. Rzecz jasna, od razu odkrywa się zalety współpracy i solidarności, w przeciwieństwie do konfliktów, które tylko zatruwają społeczeństwo i są wymyślone przez komunistów. Tak naprawdę, jak sugeruje nam Korjakowcew, alienacja pracy produkcyjnej jest niezbywalna i dlatego należy przestać zawracać sobie nią głowę. Skupiając się nad żalami pracowników kreatywnych, że ich praca nie jest wystarczająco rekompensowana w społeczeństwie, w którym dochód zależy od własności, a nie od stopnia oderwania od rzeczywistości.

Dialektycznym kontrapunktem dla osłabienia wagi klasy bezpośrednio produkcyjnej w danym społeczeństwie jest niższe zainteresowanie masową „klasą kreatywną”. Potrzeba jej tyle, aby obsługiwała klasę właścicieli (jak najbardziej materialnych środków produkcji). Natomiast złudzenie, że grupy nieprodukcyjne będą same sobie nawzajem napędzały popyt jest natychmiast falsyfikowany w realnym świecie. Dla funkcjonowania sfery usług potrzeba zaopatrzenia materialnego, zaś mnożnik popytu na coraz bardziej pochodne nisze usługowe gwałtownie maleje w miarę oddalania się od sfery produkcji materialnej. Dokładnie tak samo, jak w systemie finansowym. Jeżeli więc system finansowy wali się na skutek pękania baniek nie mających żadnego zabezpieczenia w świecie materialnej produkcji, tak samo jest ze sferą usług nieprodukcyjnych.

Z filozoficznego punktu widzenia można dla dobicia Korjakowcewa powiedzieć, że alienacja ma dwa oblicza. Każde działanie człowieka, aby miało sens, musi polegać na wyobcowaniu swego wysiłku i skonfrontowania go z zewnętrzną rzeczywistością. Sama możliwość myślenia wymaga konfrontacji z zewnętrzem, z odbiorem. Dokładnie tak samo jest z sensownym działaniem w rzeczywistości materialnej. Nasza konfrontacja z rzeczywistością materialną ma charakter pierwotny do naszej konfrontacji z symbolami kulturowymi i stanowi ponadczasową matrycę. Alienacja jest więc zjawiskiem naturalnym i koniecznym z punktu widzenia komunikacji społecznej. Delegowanie jednej części ludzkości do stałego konfrontowania się z alienacją przyrodniczą i pozbawianie innej części ludzkości możliwości takiego doświadczenia jest mechanizmem antagonizmu klasowego.

Rozwiązanie problemu społecznej alienacji klasy pracowników produkcyjnych poprzez różne wytrychy w rodzaju automatyzacji i robotyzacji prowadzi jedynie do skutecznego wyalienowania się ludzkości od kontaktu z rzeczywistością pozawirtualną. Można bowiem zauważyć, że naszemu mózgowi wystarczy rzeczywistość wirtualna. Korjakowcew uważa, że alienacja w świecie materialnym jest nam niepotrzebna, podobnie jak wyrostek robaczkowy. Tymczasem, podobnie jak wyrostek robaczkowy ma ważne znaczenie dla systemu odpornościowego człowieka, tak konfrontowanie się z wyobcowaniem w świecie materialnym pozwala zachować nam dotychczasową istotę gatunkową, a więc także pewien system wartości związany z naszym istnieniem w świecie realnym, materialnym.

*

Obecnie Francuzi czekają na opinię Rady Konstytucyjnej, która wypowie się w sprawie prawidłowości ominięcia przegłosowania parlamentarnego reformy emerytalnej. Starcia z policją mają charakter wyjątkowo brutalny, co podkreślają komentatorzy zagraniczni. Notowania Marine Le Pen idą ponoć w górę. Nie bardzo widać, żeby na horyzoncie pojawiało się rozwiązanie odmienne niż ostatnie wybory Emmanuela Macrona w ubiegłym roku. W gruncie rzeczy, sprawy wciąż się obracają w kręgu instytucji demokratycznych. Żadna ze stron nie ma zamiaru ustąpić.

Problem w tym, że jeśli kwestionuje się Macrona, to dlatego, że prezentuje się jako niedemokratyczny prezydent. Nie będzie jednak argumentem fakt, że np. jak w Polsce, prawica populistyczna PiS-u cofnęła wiek emerytalny narzucony przez demokratów z PO. System demokratyczny obejmuje więcej instytucji, a lewica patrzy, oczywiście, na całokształt. Tak więc, dopóki Macron jest posłuszny innym dyrektywom demokracji, jak np. stanowisko wobec wojny na Ukrainie, raczej nie grozi mu Majdan.

Szczerze mówiąc, to chyba całkiem niegłupio Macron kombinuje, żeby dać sobie możliwość ucieczki do przodu. Świadczy o tym jego wizyta w Pekinie, podczas której pozwolił sobie na zakwestionowanie własnej, europejskiej polityki chwostyzmu wobec USA, oczywiście przy asekuracji Ursuli von der Leyen, której obecność pełniła rolę sygnału dla Bidena, że nie należy tej deklaracji traktować zbyt poważnie. Jasne jest, że suwerenność Francji Macron rozumie jako bliźniaczą z amerykańską postawę wobec konfliktu ukraińskiego, ale przy zbudowaniu pozoru, że jest to postawa przyjęta całkowicie samodzielnie. Stąd, aby dać liberalnej i radykalnej lewicy alibi dla poparcia jego prezydentury, Macron stwarza pozory, iż chce odgrywać samodzielną rolę dyplomatyczną w tym konflikcie. To znaczy – aktywnie promować politykę amerykańską przedstawiając ją jako francuską rację stanu.

Z tego względu, że francuska lewica dokładnie tak samo uwewnętrznia amerykańskie interesy w tym konflikcie, osoba Macrona będzie się cieszyła jej nieodmiennym poparciem w sytuacji konieczności dokonania wyboru. Z tego względu nie widać możliwości, aby obecne protesty dały efekt odmienny od efektu Żółtych Kamizelek. Konflikt ukraiński, a wcześniej pandemia, uświadomił – głównie prawicy, bo lewica jest na to zbyt ograniczona – że gospodarka musi być oparta na materialnej produkcji, aby wytrzymać presję niekorzystnych warunków rynkowych. Co także jest argumentem rozstrzygającym dla ludności. Umiejętność prowadzenia polityki nacjonalistycznej i w konsekwencji militarnej przez Macrona ma pokazać, że stanowi on alternatywę dla prawicy populistyczno-nacjonalistycznej. W tym sensie, polityka sankcji antyrosyjskich i podporządkowania Rosji bądź podzielenie jej surowców między demokratyczne państwa nie będzie wzbudzała lewicowych sprzeciwów. Demokracja francuska ma więc możliwość staczania się na tory populistyczne bez budzenia zaniepokojenia lewicy. W tym sensie może nastąpić jakieś rozwiązanie napiętej sytuacji politycznej. O ile poprzednio rolę pożytecznego kataklizmu kojącego konflikty społeczne odegrała pandemia, o tyle obecnie może to być wojna. Dość skutecznie przesuwa ona kwestie demokratycznych instytucji na dalszy plan, bez zarzutu o niedemokratyczność.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
11 kwietnia 2023 r.