Transformacja kapitalistyczna obozu „realnego socjalizmu” rozpoczęła się w Polsce. Nie była ona jednak założona od samego początku ruchu Solidarności. W powojennej historii Polski (i nie tylko Polski), co jakiś czas wybuchały bunty klasy robotniczej o podłożu socjalnym.

Władza, która napotykała na polityczny sprzeciw ze strony pozostałych grup społecznych, usiłowała za cenę zwiększonego wyzysku klasy robotniczej przekupić owe grupy i przekonać je do nowego ustroju. Bunty robotnicze szybko uzyskiwały wydźwięk polityczny nie tylko dlatego, że usiłowali nimi mniej lub bardziej skutecznie manipulować różni przeciwnicy „władzy ludowej”, ale dlatego też, że polityczność była w założeniu samym walki robotniczej. Popierali robotników także i zwolennicy socjalizmu, zwolennicy dyktatury proletariatu, którzy dostrzegali we „władzy ludowej” parodię państwa robotniczego i starali się przekierować to państwo na tory założone w teorii Marksa i w Rewolucji Październikowej.

Ruch Solidarności nie odbiegał od tej reguły. W przeciwieństwie jednak do wcześniejszych buntów, biurokracja PRL, która w międzyczasie pokonała już kawał drogi w kierunku konwergencji z systemem kapitalistycznym, nie usiłowała już rozgrywać sprzeczności między anty- i prosocjalistycznymi siłami opozycyjnymi, ale dążyła do konsekwentnego zwieńczenia swej ewolucji, tak aby jednocześnie nie pozbawić się sama władzy w nowych warunkach. W efekcie dawała przyzwolenie na działanie sił antykomunistycznych, antyrobotniczych, przy jednoczesnym zwalczaniu nielicznych i słabych grup, które usiłowały traktować zryw Sierpnia ’80 jak nową szansę na odrodzenie marksizmu i walki robotniczej, kontynuując dzieło przerwane po 1956 r.

Ta matryca leżała u podłoża zmanipulowania klasy robotniczej i tego, że ruch Solidarności stał się w ostatecznym rozrachunku ciosem kończącym „socjalistyczny eksperyment” na europejskim kontynencie. Polska była laboratorium lub poligonem, na którym biurokracja radziecka sprawdzała swoje szanse włączenia się w „normalność” kapitalistycznego systemu na zasadzie burżuazji kompradorskiej, z zachowaniem swych wpływów w konstelacjach nowej władzy. Jak wiadomo, nie wszystko wyszło, jakby obiecywały rozgrywki na poligonie. Nad ZSRR ciążył „grzech pierworodny” zamachu na „świętą własność prywatną” i na władzę elity nad motłochem, który napędził burżuazji takiego strachu, jakiego nigdy wcześniej ona nie przeżyła. Poza tym, nawet po rozpadzie ZSRR Rosja była zbyt wielkim kąskiem i zbyt bliskim, aby można było włączyć ją, jak choćby Polskę czy kraje bałtyckie, w ramy Unii Europejskiej. Wystarczy już, że samo istnienie Rosji jako Półperyferii z rolą zaplecza surowcowego i taniej siły roboczej wywołało konflikty wśród głównych graczy światowej gospodarki o to, kto te zasoby zagospodaruje. Rosja w Unii, czy chociażby jako byt stowarzyszony, byłaby jako tako suwerennym podmiotem, a nie to było celem sił rozwalających ZSRR i obóz „realnego socjalizmu”.

Dla USA zapewne, poza tryumfem wizerunkowym i propagandowym, rozpad ZSRR nie był do końca pożądanym rozwiązaniem, albowiem destabilizował sytuację geopolityczną i prowadził w dłuższej perspektywie do destabilizacji amerykańskiej hegemonii, niezbędnej dla równoważenia wpływów ZSRR na kontynencie europejskim. Masa upadłościowa po ZSRR była zbyt łakomym kąskiem, by Niemcy (po zjednoczeniu) nie zaczęły pretendować do roli lokalnego hegemona, a z bogactwami Rosji w odwodzie – może nawet do roli hegemona globalnego. Efekty tych procesów, którym dał impuls rozpad świata dwubiegunowo podzielonego na sfery wpływów USA i ZSRR, mamy dziś z perspektywą zwyczajowego rozwiązywania dowolnych problemów mieczem Damoklesa – wojną, choćby hybrydową.

Jednak nie problemy geopolityczne po rozpadzie Układu Warszawskiego będą celem naszych rozważań na tle myśli zawartych w kolejnym rozdziale książki o Marksie utraconym i odzyskanym. Omawianym tekstem będzie obecnie rozdział napisany przez Siergieja Wiskunowa, zatytułowany „Лабиринт духа: особенности русской обшественной мысли ХХ века” [Labirynt ducha: specyfika rosyjskiej myśli społecznej XX wieku”].

Wprowadzenie było nam potrzebne, aby podkreślić pomijaną powszechnie sprawę istnienia w rzeczywistości alternatywy dla faktycznego przebiegu wydarzeń końca XX wieku. Socjalistyczna alternatywa, jak dowodzi ponad trzydziestoletni schyłek lewicy po odcięciu kuli u nogi (stalinizmu), jest i pozostaje ściśle związana z walką klasy robotniczej. Stalinizm przyczynił się w decydującej mierze do rozkładu ruchu robotniczego (niszczenie podmiotowości niezależnych od Moskwy partii komunistycznych) i do kompromitacji idei komunistycznej i robotniczej. Idea ta rozwijała się – nie można o tym zapominać – w opozycji do reformistyczno-socjalistycznej, lewicowej alternatywy wobec komunistycznego ruchu robotniczego, wyodrębnionego w konsekwencji Rewolucji Październikowej. Ta antykomunistyczna, lewicowa alternatywa nie pozycjonowała się w konflikcie z kapitalizmem, ograniczając się do postulowania bardziej demokratycznej redystrybucji wartości dodatkowej wytwarzanej przez klasę robotniczą. Tyle miała zasadniczo wspólnego z interesami klasy robotniczej i niewiele ponadto.

Zamiast społeczeństwa bezklasowego postulowała dialektycznie przerośnięcie tego systemu w swe zaprzeczenie na fundamencie zaprzęgnięcia kapitału do produkowania na potrzeby społeczeństwa, co wydawało się ziszczać cudownym (i pokojowym) sposobem w modelu „państwa dobrobytu”, inaczej „kapitalizmu socjalnego”.

O ile w Polsce tzw. lewica radykalna, po transformacji, poczuła się jak ryba w wodzie, mogąc rozwijać swe społecznikowskie i anarchistyczno-syndykalistyczne zapędy w odmętach poszerzającej się pauperyzacji tych segmentów społeczeństwa, które nie dotrzymały kroku nowo-Bucharinowskiemu hasłu „bogaćcie się!” – choćby i na krzywdzie bliźnich, o tyle w Rosji postępowa inteligencja mogła nawiązać do bardziej rodzimych tradycji. O tym właśnie traktuje tekst Wiskunowa.

Podobnie jak antykomunistyczna (a nawet bardziej niż komunistyczna, ale w sensie odmiennym od stalinowskiego, który przypisuje się i Leninowi, a co za tym idzie i Marksowi – z okresu zapewne starczego uwiądu) lewica w Polsce, tak i antykomunistyczna inteligencja w Rosji… tak naprawdę nie jest – wedle naszych autorów – w żaden sposób antykomunistyczna. Rzecz, jak zawsze, w tym, co rozumiemy pod konkretnym pojęciem.

W monografii naszych autorów klasa robotnicza jako podmiot nie istnieje. Wynika to jasno z przekonania autorów, iż klasa robotnicza jest sztucznym konstruktem. Jak pisze wcześniej Korjakowcew – jest naprędce skleconą przez Marksa protezą prawdziwego podmiotu, co wynikało z gorączkowości jego młodocianego zapału rewolucyjnego. Ta hipoteza, jak to kiedyś usłyszał Napoleon, nie jest im już potrzebna.

Sama idea komunizmu jest jednak droga drobnomieszczaństwu, podobnie jak była droga Platonowi. Trzeba tylko znać proporcją, mocium panie. Aby móc korzystać z komunizmu, trzeba trzymać pewien poziom. Inaczej przekształca się on w bachanalia rozszalałego bezkarnością motłochu…

*

Rewolucyjna inteligencja, idealizująca lud, przeżyła – jak pisze bynajmniej nie dystansujący się od tego odczucia Wiskunow – wstrząs związany z „kataklizmem 1917 r.” Rosyjska inteligencja włączyła się bowiem w działalność rewolucyjną z poczuciem swoistej misji.

A przecież, zauważa Wiskunow, wszystkie słabe miejsca ruchu rewolucyjnego zostały już świetnie zauważone na początku stulecia przez autorów zbioru tekstów „Wiechi” (1909 r.). Jednak, „poddanie ich refleksji opartej na negacji doprowadziło w efekcie do podręcznikowej wręcz formy ruchu od marksizmu do idealizmu. Ten ostatni nabiera siły podczas rewolucji i ‘komunizmu wojennego’, w półmroku marazmu wczesnej działalności radzieckiej i pozbawionego perspektyw, emigranckiego błądzenia. Humanistyczne intencje i kompleksy rewolucyjności, idealizacja ‘cierpiącego ludu’, wszystkie te zjawiska kumuluje w sobie dyktatura ‘rozpychającego się łokciami chama’ (dobrze, jeśli tylko w przenośnym, a nie w dosłownym znaczeniu) (…) Wczorajsi, rewolucyjni inteligenci, dorwawszy się do władzy, ustanowili jeszcze bardziej dotkliwą cenzurę i dyktaturę niż ta, która mogłaby się przyśnić carskim urzędnikom” (s. 300-301).

„Wojujący ateizm, wulgarny materializm i socjologizowanie zostają wyniesione do rangi państwowej ideologii” (s. 301). I tak „mistyczny entuzjazm religijnej inteligencji” został zinterpretowany przez takich intelektualistów, jak S. Bułhakow, N. Berdiajew, S. Trubiecki, S. Frank, N. Łosk i inni, w ślad za F.M. Dostojewskim i W.S. Sołowiowem „jako nieadekwatna postać religii” (tamże).

Na tym tle rozgrywa się intelektualne przeżuwanie niepowodzenia konstruktywnej przebudowy Rosji w końcu lat 90-tych XX wieku. Odrzucenie znaczenia klasy robotniczej – szczególnie w sytuacji, kiedy (podobnie jak w Polsce) zorganizowana przez lewicowych antykomunistów w sojuszu z nacjonalistami klasa robotnicza poparła tzw. demokratyczne przemiany Jelcyna, stało się oczywistością. Ale przecież, właśnie w braku demokracji i w braku efektywnego modelu gospodarczego opozycja upatrywała przyczyn niepowodzenia modelu radzieckiego. I przekonała do tego robotników, podobnie jak dziś robotników przekonuje argument o konieczności skutecznego obstawania przy narodowych interesach, co buduje siłę obozu „patriotycznego”. Z braku alternatywy na lewicy.

Dla Wiskunowa nie jest ważne dlaczego robotnicy wybrali źle. Dla niego i jego kolegów ważne jest tylko to, dlaczego inteligencja daje się traktować jak mięso armatnie przez liberałów, którzy działają na obiektywną niekorzyść naiwnych inteligentów. Słabość ideowa inteligencji wynika z kilku przyczyn, wszystkich tkwiących w tradycji. Słabością inteligencji jest jej wrażliwość i wysokie standardy moralne, nieprzystające do świata brutalnej walki o własny interes.

Jak pisze: „końcowym efektem tego samodokopywania sobie (lub samopsychoanalizy) staje się amorficzny i eklektyczny (w precyzyjnym metodologicznym znaczeniu) zbiór idei. Zasadniczo, społeczno-filozoficzna treść każdej z owych idei sprowadza się do następujących twierdzeń, które stały się światopoglądowymi czynnikami określającymi intencje i kierunkowskazy:

1.      Przedrewolucyjna przeszłość jest postrzegana przez magiczny pryzmat przeżytych wstrząsów jako idylla (…).

2.      Rosyjskiej inteligencji przypisuje się ‘pierwotna’ religijność. Same pojęcia ‘religii’ i ‘religijności’ nie są dookreślane (…) Socjalizm w ogólności i marksizm w szczególności rozpatrywane są jako nieadekwatne postaci wciąż tej samej religii.

3.      Kształtuje się stała idiosynkrazja wobec wszystkiemu, co lewicowe, rewolucyjne: marksizm, rewolucyjność, ateizm (…).

4.      (…) punktem odniesienia staje się religijno-filozoficzny kierunek myśli (…) [który] staje się światopoglądowym kierunkowskazem przy tworzeniu wirtualnych modeli przeszłości, teraźniejszości i przyszłości Rosji.

5.      Własność prywatna, religia i demokracja parlamentarna stają się fundamentalnymi wartościami społeczno-filozoficznych i politycznych preferencji” (s. 301-302).

W konsekwencji, „w swoim duchowym rozwoju krytycznie myślący radziecki ‘inteligent’ powtarzał wciąż tę samą drogę ‘wydostania się’ z radzieckiego mitu: antystalinizm – antyleninizm – antykomunizm” (s. 303). W trakcie istnienia ZSRR nie miał miejsca żaden inny ciąg logiczny, alternatywny do powyższego, o czym już wspominaliśmy wyżej, wskazując na przykład polski. W efekcie, ta droga określała nie tylko światopogląd inteligencji, ale i grup znajdujących się pod jej duchowym wpływem. Ten światopogląd nie ulegał, jak twierdzi Wiskunow, rozwojowi w głąb, ale wszerz, ulegał więc upowszechnieniu. Nie natrafiając na opór. Warto może tu dodać, że wszelki opór z pozycji, np. rewolucyjnego ruchu robotniczego, zyskiwał sobie natychmiast (w Polsce od 1956 r.) epitet „recydywy stalinizmu”, co załatwiało sprawę. Nasi autorzy nadal tak sądzą – nie postrzegają nas jako alternatywy i opozycji dla stalinizmu i dla utopii postkapitalizmu na równi. W konsekwencji mogą się obijać między lądującą w końcu na skrzydle prawicowo-konserwatywnym inteligencją a przytulaniem się do jednej z wież Kremla niczym pijany statek między Scyllą a Charybdą rosyjskiej polityki.

Inteligencja rosyjska, podobnie jak polska, była gotowa poświęcać się dla „cierpiącego ludu”, ale… na własnych warunkach. „Realny socjalizm” rozumiała jako zemstę motłochu: zrozumiałą, ale przesadną w swej ekspresji. Co więcej, ile czasu może trwać ekspiacja? W końcu trzeba powiedzieć: „Dość!”

„Humanistyczne intencje i kompleksy nabrzmiewającej rewolucji, idealizacja ‘cierpiącego ludu’, wszystko to znajdowało swój wyraz w dyktaturze ‘rozpychającego się łokciami chama’ (dobrze jeśli tylko w przenośni, a nie dosłownie): w zachowaniu pijanych chłopów, żołnierzy i marynarzy palących szlacheckie dwory, rozbierających spekulantki do naga na ulicach. Wszystko to do pary z niedogodnościami życia codziennego” (s. 300-301).

W Polsce, w przeciwieństwie do Rosji, rozerwanie między „ludem” a inteligencją nie ma tak dramatycznego wyrazu, nie została wykopana taka przepaść między oboma, jak to ma miejsce w Rosji, chociaż nienawiść i pogarda dla „rozpychającego się łokciami chama” wydaje się tu nie mniejsza. Często jest wyrażana przez potomka chamów aspirującego do „dobrego towarzystwa”. Przyczyną tego jest fakt, że w Polsce, w przeciwieństwie do Rosji, nie było prawdziwej rewolucji proletariackiej i mity o „dobrym ludzie” przetrwały. Wręcz ten sojusz został umocniony przez wspólną nienawiść do systemu komunistycznego jako wspólnego wroga, podkopującego staropolski cud: „z polskim panem polski lud”. Czyli – narzucającego fałszywe sprzeczności interesów w imię diabolicznej ideologii, która przybyła ze Wschodu, a więc stamtąd, gdzie diabeł zimuje. W Polsce więc, pogarda do „chama” nie niesie takiego ładunku strachu jak w Rosji. Zatrzymuje się na zwykłej pogardzie, bez wyobraźni, którą dopiero usiłuje się pobudzić wspomnieniem rebelii Jakuba Szeli.

Zarówno w Polsce, jak i w Rosji, inteligencja przeżyła okres wstrząsu związanego z gwałtowną zmianą stylu życia. Ten wstrząs ma głębsze podłoże niż może nam się wydawać. Wystarczy zdać sobie sprawę z tego, że nawet rewolucjoniści typu Lwa Trockiego nie mogli się obyć bez pomocy domowej, dawniej nazywanej służbą. Nowy system usiłował zmienić te relacje społeczne poprzez rozwijanie usług publicznych, które miały zastąpić służbę. Celem trzymania służby jest niezmiennie dążenie do odciążenia samego siebie od najróżniejszych codziennych trosk związanych z utrzymaniem sprawnego funkcjonowania gospodarstwa domowego: cieknącego kranu, awarii pralki czy robienia zakupów. Nawet taka ikona wszelkiego humanizmu, jak Hannah Arendt, z nostalgią przyznawała, że nic nie zastąpi człowieka w roli służącego – a więc żaden robot czy firma usługowa. Instytucja żony świetnie wpisywała się w złośliwość „komunizmu”, który likwidował tak przydatne zjawisko jak służba domowa.

Nie chodzi tylko o ten aspekt humorystyczny. Zrozummy, otoczony przez usługodawców, inteligent przeżywa katusze, ponieważ jego zależność od owych usługodawców różni się istotnie od nie mniejszej zależności szlachty od służby. Służba jest uzależniona od pracodawcy i we własnym interesie dąży do tego, aby dbać o całość gospodarstwa i samej reagować na przejawy jakiejś niesprawności. Tymczasem, w systemie bez służby domowej delikwent musi sam monitorować stan techniczny, logistyczny i wszelki inny gospodarstwa, co zajmuje cenny czas. Do tego, nie ma do dyspozycji usługodawcy na każde zawołanie. Ba, usługodawca ma wielu „pracodawców”, więc zaniedbanie jednego nie odbija się na jego relacjach z innym, chyba że pozytywnie. Usługodawcy trzeba powiedzieć, co ma zrobić od a do zet i brać na siebie odpowiedzialność za nietrafioną decyzję. A wszystko kosztuje. W przypadku służby – jeśli decyzja była nietrafiona, można było ukarać służącego i skompensować sobie wydatek potrąceniem z wynagrodzenia. Nawet jeśli decyzja była własna i niekompetentna.

Wyobraźcie sobie gehennę szarego obywatela, który musi się użerać w warunkach gospodarki niedoboru z niewdzięczną służbą, która nie jest już służbą, chociaż wykonuje te wszystkie czynności, co niegdyś służba. Ta stała konieczność znoszenia arogancji usługodawcy i horrendalne koszty, jeśli chcemy go podkupić, aby robił dla nas, a nie dla Kowalskiego. Inteligencja postrzega realny socjalizm jako koszmar zemsty służby za lata wyzysku i traktowania jak przedmiot.

W jakimś sensie, w nowego typu społeczeństwie, jak amerykańskie, gdzie usługi rozwinęły się jako wzajemne świadczenie ich sobie, bez obciążenia wielkopańskimi zwyczajami, podejście do usług jest mniej emocjonalne i nie powiązane z poczuciem deklasacji. Usługa jest kupowana na zasadzie konkretnej umowy, czego strony spodziewają się nawzajem po sobie. Gospodarz teoretycznie mógłby wykonać pracę samodzielnie, ale woli zaoszczędzić czas. Potrafi jednak ocenić, czy usługa jest wykonana prawidłowo, czy nie i nie uważa tego za stratę czasu. Dlatego też relacje między pracodawcą a usługodawcą nie są nacechowane podskórnym oczekiwaniem ze strony tego pierwszego, że usługodawca zajmie się wszystkim bez potrzeby kontrolowania tego, co robi, zaś ze strony tego drugiego – wbitym w mentalność przekonaniem, że każde polecenie pracodawcy jest związane z próbą wymuszenia na pracowniku więcej niż wynikałoby z dobrowolnego ustalenia. Pamięć genetyczna wzajemnej relacji ciąży na z pozoru przejrzystej sytuacji zakupu zwykłej usługi.

W efekcie, inteligencja poczuła się sproletaryzowana avant la lettre, jeszcze w czasach, kiedy zwyczajnie odebrano jej możliwość korzystania ze służby domowej. Ta ostatnia poczuła się, jak gdyby znalazła się nagle w okresie karnawału, kiedy przestają obowiązywać dotychczasowe prawa. Ale – wiadomo – ten karnawał nie będzie trwał wiecznie, a więc należy skorzystać z tego, co jest, nie oglądając się na nic. Potem znowu wrócimy do starego kieratu. W jakimś sensie, uwolniona służba miała rację myśląc w ten sposób. Wraz z transformacją ustrojową skończył się karnawał…

Kompleks „rozpychającego się łokciami chama” ma podłoże w psychologii tego zjawiska. Kapitalistyczna transformacja dopełniła czarę goryczy inteligencji, ponieważ w sposób klasyczny doprowadziła do sytuacji, w której strony zamieniły się miejscami. O ile system realnego socjalizmu miał w tendencji doprowadzić do wyrównania kondycji społecznej i do likwidacji mentalności Pana i Służącego w jakiejś perspektywie historycznej, o tyle pewien egalitaryzm społeczny tego okresu był przyczyną, iż następujący w wyniku ponownego podziału klasowego proces społeczny poprzydzielał miejsca niejako losowo, w zależności od sprytu i tzw. przedsiębiorczości osób biorących udział w owym procesie. Frustracja inteligenta wyraża się w postulacie, aby usługi publiczne miały charakter przymuszania pracowników do zajęcia pozycji niegdysiejszej służby. To znaczy, aby pracownik spełniał się w swojej roli usługodawcy-służącego, czyli aby wykonywał swoją pracę z miłością i poświęceniem, znajdując w niej satysfakcję. A przynajmniej, aby sprawiał takie wrażenie. Opłacenie takiej usługi, całkowicie niedostępne kieszeni prostego inteligenta, ma obarczać państwo. Wizja jest więc prosta i jasna, szkoda że… niewykonalna. Leży u podłoża filozoficznego humanizmu.

Najlepszą ilustracją jest reakcja Korjakowcewa na recenzje redagowanej przez niego książki. Korjakowcew ucieszył się z tego, iż książka została omówiona w gazecie, czyli – trafiła pod umowne strzechy. Jak sam napisał: nieważne czy została odebrana dobrze, czy źle, dla autora największą wartość ma to, że jest czytana. W jakimś sensie, czytelnictwo nabija autorom tak zwaną gdzie indziej oglądalność, co przekłada się ostatecznie na gratyfikacje pośrednimi kanałami. Czytelnictwo w obiegu odległym od profesjonalnego nie przekłada się natomiast na ocenę wartości pracy w kręgu zawodowym. W sensie merytorycznym, czytelnictwo nie ma w tym zakresie znaczenia, choć ma je w rankingu popularności.

Wręcz przeciwnie jest jednak w momencie, kiedy ocena wartości pracy wpływa na wagę myśli i znaczenie autora w świecie praktycznych działań o charakterze mniej lub bardziej politycznym bądź społecznym. Wówczas autor, który dopiero co cieszył się z goszczenia pod strzechami, usiłuje nieprzychylną ocenę zbyć argumentem o braku… stosownego certyfikatu w środowisku akademickim. Tymczasem, to sam autor wyszedł poza swoje opłotki i znalazł się na cudzym terytorium, gdzie panują inne reguły oceny niż w środowisku akademickim.

Nie mówiąc już o tym, w jaki sposób przekładać by się to miało na humanistyczną wizję samorozwoju jednostki niezależnie od jej pozycji w świecie hierarchii merytokratycznych.

Adekwatną oceną jest klasowa ocena przydatności danej koncepcji dla zrozumienia bądź dla zaciemnienia sytuacji politycznej. Tutaj zasadniczą rolę odgrywa świadomość interesu klasowego, a nie erudycja i liczba przywołanych autorytetów z mniej lub bardziej odległej przeszłości. Jest to miejsce zderzania się abstrakcyjnych koncepcji z rzeczywistym życiem i hartowanie lub spalanie się koncepcji w praxis, w życiowym działaniu jednostek i grup społecznych.

*

Socjalistyczna alternatywa, jaką tutaj, w tym towarzystwie, usiłują przeprowadzić nasi autorzy, poszukuje swojego ufundowania na solidnym, filozoficznym oparciu, którego zabrakło im, gdy odrzucili stalinowski model. Niestety, trudno ukryć, że oparcie na teorii alienacji, wyprowadzonej od „młodego” Marksa, było punktem wyjścia nowolewicowej krytyki stalinizmu, którą w Polsce przerabialiśmy po 1956 r., wychodząc z tym na arenę europejską. Koncept jest więc już mocno przestarzały, liczy więcej lat niż sam Korjakowcew, nie mówiąc już o jego młodszych kolegach. Co więcej, podobnie jak tradycja rosyjskiej, inteligenckiej krytyki rewolucji proletariackiej (jeszcze przed zaistnieniem rewolucji), odgrzana teoria alienacji doprowadziła polską inteligencję do tego punktu, w którym znajduje się ona dziś, a który nie wygląda lepiej od punktu, w jakim znajduje się inteligencja rosyjska. Teoria alienacji w żaden sposób nie sprawdziła się w obronie socjalizmu, nawet po upadku systemu biurokratycznego, nie zapobiegła erozji inteligenckiego, rewolucyjnego etosu.

Wnioski wyciągane przez naszych filozofów nie wychodzą poza ramy nakreślone przez akademicki postmarksizm na Zachodzie. Dzięki nie przyjęciu Rosji do grona „zacnych” państw kapitalistycznego Centrum pole dyskusji i lewicowego dyskursu w tym kraju jest nadal szersze niż zawężające się potrzeby ewentualnych dyskutantów, którym wystarczy samoograniczenie do zachodnich wzorców. Unikalna w skali świata szansa wynika ze słabości władzy, która nie może się legitymizować na zachodnim poparciu – w przeciwieństwie do władzy potransformacyjnej w Polsce czy innych byłych radzieckich satelitach. Władzy kremlowskiej niezbędne jest utrzymywanie sprzeczności na pokawałkowanej scenie politycznej, aby przetrwać do momentu, w którym przy aprobacie Zachodu rządy przejmą liberałowie. Rosyjska lewica ewoluuje w kierunku lewicy zachodniej, która znajduje się obecnie na etapie ostatecznego rozkładu, logicznie wynikającego z jej ścieżki filozoficzno-politycznej. Nic więcej nie czeka lewicy rosyjskiej, która zaprzepaszcza szansę wykorzystania słabości władzy postbiurokratycznej, niezdolnej do przekształcenia się we władzę czysto burżuazyjną, dla postawienia alternatywy komunistycznej. To jednak wymagałoby postawienia na odrodzenie ruchu robotniczego, z czym walczą tacy lewicowcy, jak nasi autorzy. Oddajmy im sprawiedliwość – nie są oni w tym dziele osamotnieni. Rozproszone siły prorobotnicze i marksistowskie na świecie natychmiast zaczęłyby się orientować na lewicę komunistyczną Ojczyzny Proletariatu. Nie ma jednak takiej partii…

Nowa nomenklatura usiłuje stworzyć wzorce ideologiczne na wzór i podobieństwo radzieckich, ale to, co się udawało w latach 90-tych i dwutysięcznych przybiera postać ubogiej i skorumpowanej podróbki radzieckiej machiny ideologicznej, bez żadnej nadziei na zwrotną relację z masami (por. s. 312).

„Stabilizacja związana z Putinem stała się pierwszą, poważną próbą klasy panującej, aby przezwyciężyć powszechny kryzys systemu rządzenia społeczeństwem po strukturalnym nokaucie 1985-1991 r. (…) W obszarze technologii informatycznych i niesławnej ‘kultury masowej’, Rosja już ‘weszła do cywilizowanego świata’. Dla udanego urzeczywistnienia władzy należy uczynić obecny system jeszcze bardziej ‘solidnym’, przekształcić w ‘przyzwoitą’ demokrację nomenklaturową. Jednocześnie, żadna ‘antysystemowa opozycja’ nie może przedstawić żadnego, realnego wariantu rozwoju. Całość idei i ideałów ‘najbardziej rozwiniętej’ części społeczeństwa całkowicie naśladuje radziecko-antyradziecką przeszłość. (…) W odniesieniu do idei, inteligenckie ‘doły’ także ciągną się w ogonie rządzącej ‘góry’. Z idealistami w wielkiej polityce skończono raz na zawsze” (s. 313).

I dalej: „Tworzony w latach dwutysięcznych przy Putinie system polityczny jest w swej istocie ledwie ‘przerwą na stabilność’ na długiej drodze wyjścia z powszechnego kryzysu systemu i rządzenia. (…) Problemy i potrzeby rozwoju państwa w ogóle wymagają stworzenia systemu państwowej ochrony chociażby na poziomie czasów radzieckich i wyprzedzającego rozwoju gałęzi wysokorozwiniętych technologii. (…) już mamy do czynienia z brakiem wykwalifikowanej siły roboczej. (…) Ku wielkiemu żalowi, najnowsze realia społeczne jak dotąd nie przełamały myślowych stereotypów, które powstały w okresie pierestrojki. Problemy społeczne, jak dawniej, są przyjmowane i poddawane refleksji przez rosyjskie społeczeństwo, w tym i przez inteligencję, w ramach gotowych klisz Mitologii Powrotu (czy to w radziecką, czy to w kapitalistyczną przeszłość). W efekcie, myśl społeczna sama zapędza się w stworzony przez siebie duchowy labirynt” (s. 313-314).

*

Nasi autorzy budują więc na ruchomych piaskach własny model komunizmu, odpowiadający potrzebom nowej klasy dziejowej, klasy twórczej. Czymże więc w istocie odróżniają się od Siergieja Kurginiana? To osobne, choć i zasadne pytanie. Podobnie, jak u zachodniej tzw. nowej lewicy, rodzi się w nich niejaka pogarda dla świata, który irracjonalnie burzy to, co ewolucyjnie, po cichu i powoli, formowało się jako proces ewolucji tak społeczeństwa kapitalistycznego, jak i socjalistycznego:

„Ogólnie, w tym czasie [w okresie ZSRR] społeczeństwo w swej masie łączy zachodnie standardy konsumpcji z ‘socjalistycznym’ sposobem pracy, powiedzmy wprost – niezbyt stresującym. To ostatnie pozostawiało szeregowemu obywatelowi wystarczająco wiele wolnego czasu, który powszechnie wypełniano bynajmniej nie tylko wulgarnym pijaństwem i pogonią za deficytowymi towarami, ale i przyswajaniem wartości wysokiej kultury. (…) Radziecki system manipulacji był przestarzały i daleki od zachodniego poziomu masowego ogłupiania” (s. 308).

 Gdyby więc nic nie naruszać w latach 90-tych, samo by się przekształciło w postbiurokratyzm, czyli w „kapitalizm socjalny”, łączący w sobie najlepsze cechy obu systemów. Zapominając o tym, co Marks sądził o możliwości eklektycznego łączenia wyrwanych cech dowolnych systemów społeczno-ekonomicznych.

I tak: „… publikacje w czasopismach i gazetach różnej objętości spowodowały ewolucję masowej świadomości podążającą przetartym przez dysydentów szlakiem: antystalinizm – antyleninizm – antykomunizm, zalążki i ukształtowanie się ‘orientacji na Zachód’ oraz ‘orientacji na rodzimość’ jako wariantów Mitologii Powrotu” (s. 310).

Jak dawniej więc, „inteligencja demonstruje ‘bojaźń przed [kierowaniem się] własnym myśleniem’ i myśli jak w artelu. (…)” i wniosek, że faktycznie „w tym proteście [antysocjalistycznym] nie było za grosz nic ‘antykomunistycznego’, ‘prawicowego’ czy ‘reakcyjnego’. Ale z powodu nieumiejętności refleksji, ‘braku przegadania’ i ‘zaciętości’ społecznej myśli, ten protest ‘dołów’ (…) w latach 90-tych XX wieku przybiera ‘prawicowo-liberalną’ postać ideową” (s. 311). Nawet nieszczęśni aparatczycy tylko powtarzają drogę dysydencką od antystalinizmu do antykomunizmu. Jak twierdzi autor, Jelcyn i Gajdar tylko wprowadzali w życie to, do czego nawoływano na papierze w latach pierestrojki.

Wszystko to wynika z zaślepienia inteligencji, która subtelne, wyważone rozważania swej przedrewolucyjnej odpowiedniczki przekształciła w bezmyślny, z zewnątrz narzucony schemat: brak indywidualnej odwagi, myślenie stadne, jak „w artelu”.

*

Okres ZSRR był uważany nie tylko przez zachodnią lewicę, ale i przez rosyjską inteligencję, za ślepy zaułek historii. To wszystko wiemy, a S. Wiskunow jeszcze raz nam to przedstawia w plastyczny sposób. Dla nas ważniejsze jest to, że sam autor w gruncie rzeczy nie odbiega w swej interpretacji od tego twierdzenia.

Wreszcie następuje sformułowanie programu pozytywnego, który ma podstawy w rozważaniach zaprezentowanych wcześniej przez Korjakowcewa i kolegów: „rozwój myśli społecznej zacznie się naprawdę, kiedy rozwój samego społeczeństwa stworzy społeczne warunki dla przejścia na wyższy etap przemyślenia rzeczywistości. To wymaga autonomii życia i twórczości inteligencji, wyzwolonej od wszelkich form kontroli, oraz jej materialnej niezależności. Jak wiadomo, filozofia i nauka teoretyczna powstają i rozwijają się tam, gdzie w masowej skali pojawiają się ludzie, którzy samodzielnie wypracowują swój stosunek do świata, nie zdając się na żadne zewnętrzne autorytety. Postępująca indywidualizacja życia, nowe warunki tworzenia idei oraz zmiana pokoleniowa, wcześniej czy później spowodują zmianę duchowych priorytetów i jakościowy przełom w procesie tworzenia nowych idei i znaczeń. To, co wcześniej było dziełem pisarzy i poetów, stanie się dziełem myślicieli nie spętanych społecznymi przesądami i innymi postaciami społecznego dyktatu” (s. 314-315).

Platon pękłby z dumy.

Teoretycznie, dumnie i obiecująco brzmi zapowiedź pojawienia się w masowej skali ludzi samodzielnie wypracowujących swój stosunek do rzeczywistości, wolny od oglądania się na autorytety (rozumiemy, że także na naukowe autorytety). Niemniej, warunkiem dla takiego zjawiska jest nie tylko brak kontroli, co możemy rozumieć jako brak kontroli pod postacią „dyktatury proletariatu”, albowiem autor przestrzega przed „dyktatem społecznym”, pod który dyktatura proletariatu wyraźnie wydaje się podlegać. Drugim warunkiem jest tu „materialna niezależność” ludzi wolnych od kontroli i społecznego dyktatu.

Trudno nam powstrzymać się od nieśmiałego zauważenia, że jeśli już będziemy żyć w społeczeństwie wolnym od trosk materialnych i jakiejkolwiek formy dyktatu, to nie za bardzo będzie nam potrzebny ktoś, kto wskaże nam, że faktycznie żyjemy w najlepszym z możliwych światów. Popierając to dyplomem ukończenia fakultetu filozoficznego. Zakładamy, że chyba potrafimy sami to zauważyć. Jeżeli zaś autorzy mają wątpliwość, czy jednostki znajdujące się na marginesie owej „masowej skali” zdołają zauważyć, że żyją w powyższym społeczeństwie, to zapewne faktycznie, filozofowie są potrzebni, aby przekonali owe osoby, że to, co osobiście czują, nie pokrywa się z obiektywną rzeczywistością. Może jednak zamiast filozofów wystarczyliby psychiatrzy? Przerabialiśmy to już wcześniej i znamy procedury.

Podchodząc w ten sposób do sprawy, faktycznie trudno się dziwić autorowi (i jego kolegom, gdyż Wiskunow nie jest odosobniony w tym przekonaniu), iż sądzą, że inteligencja rosyjska zasadniczo nie była antykomunistyczna i nie ta cecha stanowiła o jej obliczu w okresie transformacji.

Co prawda, cały naród przechodził od antystalinizmu przez antyleninizm do antykomunizmu, ale było to zapewne odrzucanie wypaczeń, a nie samej idei. Antystalinizm i antyleninizm były wyrazem odtwarzania prawdziwej, humanistycznej ideologii postępu społecznego wypartego przez fałszywe teorie i koncepcje spaczone wpływem rzeczywistości odbiegającej od wyobrażeń inteligencji. Wnioskiem z doświadczeń jest to, że budowanie sprawiedliwego społeczeństwa nie może mieć nic wspólnego z rzeczywistym procesem dojrzewania warstw i klas, które są obarczone nie zawsze ciekawym bagażem doświadczenia historycznego. Wedle autora, prawidłowe koncepcje rodzą się, owszem, z doświadczenia życiowego, ale przecież jednostek, które są powołane do tworzenia owych koncepcji. Dlatego dobre warunki materialne owych jednostek są gwarancją tego, że stworzone przez nich koncepcje będą przekazywały postulat zachowania bądź stworzenia dobrych warunków materialnych, na który to pomysł jednostki pozbawione takich warunków mogłyby nie wpaść. Ewentualnie zaślepiałaby ich chęć uzyskania owych warunków, ale ponieważ ich doświadczeniem życiowym jest to, że warunki te są przydzielane wybiórczo, nie są powszechne, to ich koncepcja będzie się zasadzała na pozbawieniu owych warunków tych, którzy je posiadają, i nadaniu ich tym, którzy są ich pozbawieni. Przez co system nierówności społecznej zostanie uwieczniony. Pozbawieni dobrych warunków bytu są więc  najgorszym materiałem na utopistów społecznych. Co było do udowodnienia.

Czasem zaskakuje, jak bardzo otwarty jest rosyjski lewicowy myśliciel na pokusę wypowiedzenia wprost rzeczy, które jego zachodni odpowiednik będzie ukrywał pod płaszczykiem radykalno-demokratycznych frazesów. Obnażając „artelowy” sposób myślenia rosyjskiego inteligenta (dodajmy: nie tylko rosyjskiego), rekomenduje jednocześnie owego inteligenta jako predestynowanego do kreowania sposobów urządzenia społeczeństwa w interesie nie tylko swoim, ale i robotników, których roli w procesie społecznym i gospodarczym najzwyczajniej nie rozumie i zrozumieć nie chce – z założenia.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
26 grudnia 2021 r.