Uzależnienie polskiej gospodarki od niemieckiej powoduje, że istnieje naturalna tendencja do adaptowania polskich działań do niemieckich. W przeciwieństwie do FED, wiodący niemiecki bank (Deutsche Bank) od dłuższego czasu nalegał na podwyższenie stóp procentowych w odpowiedzi na tendencje inflacyjne. Amerykański FED kierował się w swoich odmiennych kalkulacjach względem na cele społeczne, w tym głównie na wspieranie zatrudnienia i zabezpieczenie ludności w sytuacji pandemii (3 tryliony dolarów, w amerykańskim wyliczeniu rzędu wielkości pomocy).

We współczesnej polityce gospodarczej istnieje wbudowany mechanizm paranoi: liberalna teoria idzie w parze z postkeynesowskim modelem polityki państwa w zakresie gospodarczym.

Mówiąc szczerze, polityka liberalna (neoliberalna w nomenklaturze burżuazyjnej lewicy) usiłuje traktować wolnorynkową gospodarkę kapitalistyczną, jakby nie była ona już dawno trupem i stale szturcha ją jakimś kijem o dwóch końcach. Dziwiąc się głupio, że trup się nie rusza.

W zanadrzu, na własne usprawiedliwienie, liberalni ekonomiści powtarzają bajeczkę o tym, jak to pandemia koronawirusa zabiła lub niemal zabiła chorą ekonomikę współczesnego świata i serwują nam prostą jak drut receptę, że podwyżka stóp procentowych to taka szczepionka, która uodporni gospodarkę na inflację i płynące z tego kłopoty. Podobnie jak ze szczepionką na COVID-19, okazuje się, że należy przyjąć dawkę przypominającą, a potem kolejne, ponieważ bez zajęcia się przyczynami strukturalnego kryzysu kapitalizmu gorączka inflacyjna będzie tylko znajdowała nową pożywkę w standardowych działaniach instytucji finansowych.

W środowisku (neo)liberalnym istnieje swoisty podział na „ortodoksów” i „pragmatyków” – ci pierwsi potrafią dostrzec, że nie mamy do czynienia z wolnym rynkiem, a więc żadne działania ignorujące ów fakt nie przyniosą oczekiwanego rezultatu. Drudzy natomiast kierują się bardziej pragmatycznym rozumowaniem, że oczekiwanie na zmianę warunków może przynieść zmiany w niepożądanym kierunku, a więc należy grać tak, jak na to pozwalają bieżące warunki. Trzeba je przyjąć na klatę i nie mazgaić się, że życie nie układa się po naszej myśli. W przeciwnym razie, górę może wziąć „lewicowy” model, który jeszcze bardziej odchodzi od modelu wolnorynkowego w kierunku zdominowania gospodarki przez państwo, co w gruncie rzeczy sprawia, iż mamy do czynienia nie tyle z kapitalizmem, co z „prawdziwie realnym socjalizmem”. Słaba pociecha, że nie został on wprowadzony przez krwawą rewolucję, ale wyewoluował naturalnie ze sprzeczności systemu kapitalistycznego.

Próby regulowania gospodarki za pomocą stóp procentowych mają sens, kiedy producenci mogą manewrować i dostosowywać swoją produkcję do zmieniających się warunków popytu. Mniejsza o to, że „adaptacja” oznacza dla sfery buforowej wolnego rynku eufemizm dla bankructwa czy śmierci głodowej; dużo ważniejsze, że gospodarka się całkowicie zmieniła od XIX wieku – czego liberalna ekonomia nie zdążyła jeszcze zauważyć, zajęta zwalczaniem czerwonej zarazy na wszystkich frontach.

Sfera produkcji stała się podzbiorem sektora finansowego i nie ma najmniejszego zamiaru uelastyczniać swojej produkcji, tak aby dostosować ją do zmienionych potrzeb. Zamiast zdrowego odruchu rynkowego, prowadzącego do ponownego ożywienia gospodarki po burzliwym etapie załamań, przedsiębiorcy przeobrażeni w spekulantów giełdowych wzmagają wzajemną rywalizację o pozostałości najtrwalszego i najpewniejszego rynku surowców i żywności, skąd wypierają wszystkich drobnych przedsiębiorców. Ewentualnie, podporządkowują ich sobie niczym niewolników.

Surowe regulacje ze strony instytucji finansowych tylko zaostrzają i przyspieszają te procesy. To bardzo logicznie tłumaczy naturalne dążenie drobnych przedsiębiorców do jednoczenia się przeciwko tym zakusom pod sztandarami konserwatywnej prawicy, która – największym jej przedstawicielem był Donald Trump – usiłuje odbudować XIX-wieczny model gospodarki, który jest zrozumiały i przyjazny dla drobnego przedsiębiorcy, którego jeszcze nie zniszczyła konsekwentna logika wolnego rynku.

Drobny przedsiębiorca nie ma przy tym skłonności do kierowania swych kroków w stronę lewicy, ponieważ ta z kolei jest zainteresowana powszechnym interwencjonizmem państwa, które zajmuje się zarządzaniem społecznymi skutkami kryzysu wywołanego naturalnym procesem przedłużonej pod spekulacyjnym i socjalnym respiratorem agonii gospodarki kapitalistycznej.

Z jednej strony, liberalni zwolennicy wolnego rynku, z drugiej – lewica, wszyscy proponują jakąś utopię nie mającą większych szans realizacji. Z dwojga złego, społeczeństwo wybiera znany z historii i wyidealizowanych opowieści model wolnorynkowy zamiast mało wiarygodnej utopii powszechnego dobrobytu ex machina serwowanej przez nowoczesną lewicę. Dlaczego? Przecież utopijny model państwa socjalnego również jest doświadczeniem historycznym i to mniej odległym w czasie niż początek XX wieku.

Rzecz w tym, że tamten model jest obrazem raju utraconego, zaś ten drugi wali się na naszych oczach, więc działa mechanizm głębokiego rozczarowania i tendencja do postawy: „ratuj się, kto może!”

Drugim powodem, wcale nie mniej ważnym jest ten, że kapitalistyczna transformacja przekształciła ogromną część społeczeństwa w drobnych przedsiębiorców, nierzadko wegetujących na skraju nędzy, usypianych jednak wizją kariery niektórych z nich od szczęk do Kulczyka. Ta drobnica, nawóz systemu kapitalistycznego, nie ma czego szukać na giełdach i w spekulacji. 30 lat doświadczenia indywidualnego potwierdziło znaną prawdę, że spekulacje giełdowe „ubogacają” jedynie wielkich „inwestorów”, zaś ci drobni zrzucają się na pulę do podziału między rekinami giełdy.

Wykreowanie masy drobnych przedsiębiorców, handlarzy, domokrążców itp. „biznesmenów” stworzyło solidną bazę społeczną dla konserwatywnej prawicy, która powstała w Polsce niczym robaki z brudu dotąd wyżeranego przez socjalistyczny Domestos. Bazą dla nowoczesnej lewicy jest postkapitalizm, czyli pogodzenie się z odejściem w przeszłość klasycznego wolnego rynku, i oparcie się na analogicznym do spekulantów giełdowych żerowaniu instytucji państwa na resztkach realnej gospodarki. Problem w tym, że model ten ma sens, kiedy pozostaje przywilejem nielicznych społeczeństw. Nie nadaje się do upowszechnienia, ponieważ zastąpienie gospodarki krajowej przez spekulacje na światowej giełdzie wymaga zdecydowanie istnienia otoczenia, które stanowi zabezpieczenie dla owych spekulacji, czyli rzeczywistej gospodarki zesłanej do peryferii. Podstawy zostały wypracowane w okresie postkolonialnym. Kłóci się to jednak z ofensywą instytucji demokratycznych w świecie, co zakłada implantację specyficznego, kruchego modelu na obszary, które nie mają własnego otoczenia, na które mogłyby zrzucić koszty owego modelu.

Rozwiązanie pragmatyczne polega, jak zawsze, na wytwarzaniu wewnętrznego „otoczenia niekapitalistycznego”, czyli w tym wypadku „otoczenia kapitalistycznego – przedsiębiorczości wolnorynkowej”, dla zabezpieczenia potrzeb elit żyjących już w epoce postkapitalizmu.

Jeżeli prawdą jest, iż już kryzys 2009-2010 obudził uogólnioną potrzebę czytania Kapitału Marksa ze zrozumieniem, to oparte na nim przewidywanie kolejnej fali kryzysu, tym razem strukturalnego, gospodarki kapitalistycznej było oczywiste. Pandemia z jej niekonsekwentnymi posunięciami dotyczącymi aktywności gospodarczej (wahania w sprawie lockdownu) zdarzyła się wręcz opatrznościowo we właściwym momencie. Odpowiedzialnością za obniżenie poziomu życia można było obarczyć koronawirusa, a nie rządy burżuazyjne.

Sytuacja jest dość złożona.

Warto się zastanowić. Nawet pod bombami czy w razie jakiegoś kataklizmu, w państwie działają podstawowe służby, których zadaniem jest utrzymanie funkcjonowania społeczeństwa na podstawowym poziomie. Panika pandemiczna spowodowała niepewność rządów, czy nie należałoby rozpuścić nawet sektorów podstawowej obsługi. Część rządów, np. szwedzki, wyszła z założenia, że mają na tyle dobry poziom usług społecznych, że poradzą sobie z nasileniem obłożenia łóżek szpitalnych, zaś najważniejsze jest, aby utrzymać funkcjonowanie społeczeństwa maksymalnie na tym poziomie, na jakim było to do tej pory. Ta polityka okazała się nie do utrzymania na dłuższą metę ze względu na presję paniki w całym systemie globalnej wioski. Front walki z koronawirusem wydawał się przebiegać w szpitalach wyposażonych w odpowiedni sprzęt. Z tym frontem kraje wysokorozwinięte powinny były sobie poradzić. Okazało się to niekoniecznie zgodne z rzeczywistością, ponieważ efekty cięć w ramach rozkładu kapitalistycznego państwa socjalnego zostały przez pandemię ujawnione. Specjalistyczne służby nie są przygotowane na prowadzenie frontu, który przebiega na ulicach czy w prywatnych domach. Zamiast skupić się na froncie, na którym gromadzono od zawsze odpowiednio przeszkolonych żołnierzy, zarządzono powszechną mobilizację poborowych bez wyszkolenia, bez poczucia koszarowej dyscypliny i z licznymi wadami postaw, nie tylko kręgosłupa i nie tylko moralnego.

W efekcie mieliśmy szokujący obrazek ujawniający, że zmobilizowane wojsko zostało wyposażone w znane ze średniowiecza narzędzia do walki z agresorem, którego nikt nie zagnał na linię prawdziwego frontu – szpitali (bo te okazały się nie lepiej przygotowane od zwolnionych od służby wojskowej). Strasząc oszałamiającą śmiertelnością, społeczeństwo zostało po kilku wpadkach i kilku nagłych wzbogaceniach prywatnych wyposażone w maseczki i żele antybakteryjne (działające także, jak się wydaje, na wirusy). Chorujący mogli liczyć na antybiotyki (skutecznie odpędzające bakterie, które by chciały wspomóc wirusy) oraz na paracetamol w leczeniu domowym, zaś na respiratory, jeśli trafią do szpitala.

Ta porażająca impotencja nowoczesnej medycyny w zderzeniu z koronawirusem była w istocie wywołana niemożliwością uchwycenia i skodyfikowania wroga. Im głębiej w las, tym więcej drzew: koronawirus stawał się w miarę jego poznawania coraz bardziej nieuchwytny. Nie było takiego objawu, którego by nie można było przypisać jego działaniu. To rozwalało służby wywiadowcze, sorry – badawczo-medyczne – na łopatki już w chwili startu. Jedyną sensowną decyzją w tej sytuacji wydawało się uderzyć w samo serce wroga, czyli w jego integralność cielesną. Temu celowi mają służyć szczepionki, które nie certolą się z poszczególnymi objawami (leczonymi metodami tradycyjnymi i specyficznymi dla danych objawów), ale unicestwiają sam drobnoustrój.

To jednak wymaga współdziałania społeczeństwa. Zostawmy na boku rozważania dotyczące samej akcji szczepionkowej i skupmy się na aspekcie ekonomicznym. Produkcja szczepionki i rywalizacja na tym polu między poszczególnymi gospodarkami, zupełnie przypadkowo, dokłada się do metod prowadzenia niejawnej konkurencji o dominację nad jakimś sektorem gospodarki rzeczywistej. A przypominamy, że spekulacje finansowe wymagają zabezpieczenia w gospodarce rzeczywistej. Nikomu nie zależy na pęknięciu bańki dopóki nie zapewni sobie efektywnego przekształcenia różnych fikcyjnych tytułów finansowych w konkretne bogactwo materialne. Media wskazują na ten kierunek działania największych graczy – skupywanie ziemi, przejmowanie realnych gospodarek wraz z surowcami, czyli żerowanie na upadku i bankructwach jednych przez bezwzględnych spekulantów na powszechnym nieszczęściu, to wszystko odbywa się na naszych oczach. Te wszystkie ruchy mają tradycyjnie miejsce podczas każdego kryzysu gospodarczego. Pandemia stworzyła płaszczyznę dla dokonania tego samego wywłaszczenia, bez paniki skierowanej na rzeczywiste źródło problemu – krach kapitalistycznej formy gospodarowania. Panika została przekierowana na obszar neutralny z tego punktu widzenia. Efekt wywłaszczenia pozostaje niezmienny.

Główne hasło epoki pandemii: „zachować odstęp socjalny!” wręcz genialnie mówi nam o istocie zjawiska. Co prawda jest to efekt obumierania polszczyzny i niewolniczego tłumaczenia z dominującej angielszczyzny, ale przypadkowo trafia w punkt. Kryzys ekonomiczny mógłby zakwestionować „odstęp socjalny”, klasowe różnice, a chodzi przecież o to, aby długa droga przez mękę i wyrzeczenia niczego tak naprawdę nie zmieniła. Chodzi o ocalenie świata klasowego.

Rządy państw są wzięte w kleszcze własnych wahań i pragnienia uruchomienia gospodarki na full, aby przezwyciężyć recesję i podjąć walkę z rywalami zmagających się z lękiem i presją wewnętrzną i zewnętrzną, która może metodami politycznymi unicestwić kiełkujące zalążki odbudowy gospodarki. Nawet jeśli te kiełki startują wyłącznie w pobożnych życzeniach rządu. Po obaleniu „komunizmu” mamy realizację hasła o uwolnieniu gospodarki od nacisków ze strony polityki – jak na wyżej załączonym obrazku.

Liberałowie odczytują inflację jako oznakę przegrzania gospodarki. Trzeba więc przystopować. Jest to, jak wiadomo, działanie z zamierzchłej przeszłości, z innych warunków. Kapitalizm jako gospodarka czerpiąca swój dynamizm z produkcji na skalę masową, zupełnie nie rozumie sytuacji, w której drożyzna jest efektem braku zasobów. To wszak wyłącznie realny socjalizm systemowo zmagał się z gospodarką niedoboru. W kapitalizmie niedobór jest systemowo wykluczony. I racja, niedobór jest pojęciem względnym. Skurczenie się popytu w dowolnej proporcji i tak powoduje dostosowanie produkcji i zrównoważenie rynku. Problem w tym, że ów abstrakcyjny popyt efektywny to miliardy ludzi na świecie. Równowagę gospodarka wolnorynkowa może osiągnąć w dowolnych warunkach. Nie biorąc pod uwagę efektu collateral damage. Ten zostanie spisany na karb pandemii, co uratuje kapitalizm przed niekorzystnym wizerunkiem, którego skutkiem mogłoby być zachwianie zaufania społeczeństwa do systemu, który tak sprawnie ewoluuje naturalnie. A tego nie chcemy, nieprawdaż lewico?

Program lewicy, aby pobudzać aktywność ekonomiczną sztucznymi podnietami zapewnionymi przez państwo, niekoniecznie ma pole do popisu w warunkach lockdownu. Dlatego lewica traci resztkę społecznej wiarygodności, plącząc się we własnych sprzecznościach. Z trudem dochodzi do niej, że czarna skrzynka gospodarki kapitalistycznej, którą dotąd wyniośle ignorowała zadowalając się podziałem tego, co z tej skrzynki wychodziło w charakterze nadwyżki do podziału, jest pusta.

Ponieważ odbudowa własnego przemysłu jest dla lewicy nieznośną alternatywą – trzeba by znowu wdać się w te wszystkie odtworzone utarczki z odrodzoną lewicą klasową – to pozostaje wiara w światowy system zorganizowanego, humanitarnego wyzysku dołów społecznych (sami są sobie winni, bo popierają faszystów) pod światłym przywództwem elity globalnej. Aby ta elita była światła, trzeba bezwzględnie skoncentrować swoje wysiłki na utrzymaniu hegemonii światowego przywództwa światowej demokracji, jakim pozostaje demokratyczna elita kasty rządzącej w USA. Bez złudzeń, co do jej faktycznej wartości, ale pragmatycznie nie ma alternatywy.

A może tyko nie chcecie jej widzieć?

Warto dodać, że FED ostatecznie skapitulował, a Polska ma sukces, że znowu znalazła się w mainstreamowym trendzie wyznaczanym przez Deutsche Bank.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski 
9 listopada 2021 r.