Po II wojnie światowej, gospodarka europejska była zniszczona i dramatycznie brakowało jej środków dla odbudowy (patrz: Annie Lacroix-Riz, Plan Marshall et commerce Est-Ouest: continuités et ruptures (cas français et perspective comparative) 1945-1952, w: René Girault, Lévy-Leboyer Maurice (dir.), Le Plan Marshall et le relèvement économique de l’Europe, Institut de gestion publique et du développement économique, 1993). Okres przedwojennego kryzysu, najgłębszego z dotychczasowych kryzysów strukturalnych kapitalizmu, sama wojna imperialistyczna, to wszystko było przyczyną ogromnej mobilizacji społeczeństw europejskich, dla których modelem był już wcześniej lub stał się jako jedyna konsekwentna siła antyhitlerowska ZSRR. Miało to konsekwencje nie tylko w przesuwaniu się powojennych koalicji rządzących na lewo, ale i w nawiązywaniu dwustronnych kontaktów gospodarczych i handlowych ze Związkiem Radzieckim. Oczywiście, tej radykalizacji nastrojów społecznych w Europie i zagrożeniu utratą rynków dla swej produkującej nadwyżki gospodarki USA nie mogło się przyglądać bezczynnie.

Powojenna polityka USA wobec Europy Zachodniej miała charakter kolonialny, celem było podporządkowanie Europy Zachodniej interesom ekonomicznym Stanów Zjednoczonych i spowodowanie bezwzględnego przecięcia wszelkich więzi, jakie mogłyby zostać nawiązane między ZSRR a Europą Zachodnią, ku satysfakcji i interesowi społeczeństw po obu stronach. Kampania imperializmu amerykańskiego rozgrywała się na różnych frontach, w tym na froncie kulturalnym, którego znaczenie trudno byłoby przecenić ze względu na decydujące znaczenie, jakie dla kształtowania nastrojów społecznych ma postawa elit intelektualnych. Należało więc odwrócić sympatie intelektualistów.

Frances Stonor Saunders opisała tę powojenną kampanię amerykańskiego wywiadu w książce The Cultural Cold War: The CIA and the world od arts and letters bez cienia sympatii do ZSRR, czyli do obiektu powojennej, amerykańskiej agresji kulturowej. Motywem przewodnim książki jest uzasadnienie tezy o tym, iż w swojej walce z „komunizmem” Zachód uciekał się do sposobów nie lepszych od potępianych przezeń żarliwie metod stalinowskich.

Ale wartość książki, wydanej w 2013 r., nie polega na demaskacji hipokryzji Zachodu, a w szczególności cynicznej hipokryzji Stanów Zjednoczonych, której nie trzeba już nawet dziś demaskować, gdyż najlepiej robią to same. Znacznie ciekawsze jest to, że historia opisana przez Saunders ujawnia coś znacznie więcej niż hipokryzję, ujawnia całkiem dobre realistyczne zrozumienie stosunku lewicy demokratycznej do ZSRR: „faktem jest, że w sporej części Europy lat 1950-tych, ludzie, którzy nazywali sami siebie ‘lewicą’ – ci sami ludzie, o których wielu Amerykanów nie myśli lepiej niż o komunistach – byli jedynymi, którzy poważnie angażowali się w zwalczanie komunizmu” (Tom W. Braden, I’m glad that CIA is ‘immoral’).

W wymianie argumentów między zwolennikami aktywnego „odporu” agresywnej polityce wpływów ZSRR w powojennej Europie a uczciwymi intelektualistami, którym nie podobają się metody (chociaż niekoniecznie cele) CIA brakuje więc ustalenia faktów. Obrońcy „kulturowego” frontu antyradzieckiego powołują się na to, że to ZSRR prowadził aktywną politykę poszerzania swoich wpływów w różnych organizacjach krajowych i międzynarodowych. Zapominają jednak dodać, że przesunięcie nastrojów bez którego taka „agresywna” polityka ZSRR nie byłaby możliwa wynikało z żywiołowych doświadczeń ludności. Tak więc podłoże tych posunięć było autentyczne. Inna sprawa, jak reżym stalinowski potrafił, czy raczej nie potrafił, zarządzać tymi nastrojami w interesie mas pracujących. Niemniej, agenci CIA, jak opisuje to sam Tom Braden, wchodzili z pieniędzmi na teren zajęty już przez lewicowych działaczy związkowych czy społecznych i korumpowali przywódców wbrew pragnieniom szeregowych członków owych organizacji. Książce Saunders brakuje tego podłoża społeczno-ekonomicznego, który jednak jest znakomicie uzupełniany przez prace Annie Lacroix-Riz.

Typowe dla Nowej Lewicy i jej spadkobierców, do których zalicza się niewątpliwie Saunders, jest przeciwstawianie faktom emocji i wartości moralnych. Taka argumentacja jest co najmniej niewystarczająca.

Instytucją, która odegrała w „kulturowej Zimnej Wojnie” wiodącą rolę był Congress for Cultural Freedom, działający od 1950 do 1967 r. Koncepcja, organizacja i finansowanie Kongresu były od początku do końca dziełem CIA. Celem, dla którego została powołana do życia, było przeciągnięcie na swoją stronę intelektualistów, którzy odczuwali modny w owym czasie pociąg do socjalizmu i do radzieckiego modelu antykapitalizmu. Szefem Kongresu od początku był Michael Josselson, „biały” emigrant pochodzenia żydowsko-łotewskiego, poza tym pracownik CIA, zaś zasilali go ludzie podobni do niego, jak Melvin Lasky (wieloletni szef wydawanego w Wielkiej Brytanii czasopisma „Encounter”, czy typu Arthura Koestlera (obaj agenci CIA). Bardzo dużo miejsca w dofinansowywaniu działalności antykomunistycznej odgrywało finansowanie związków zawodowych. Typowym przykładem był tu Jay Loveststone, były działacz amerykańskiej partii komunistycznej, następnie przywódca jej dysydenckiego odłamu, wreszcie ewoluujący na pozycje antykomunistyczne, którego koronnym dziełem było spowodowanie rozłamu w CGT, w wyniku którego powstała organizacja związkowa Force Ouvrière o charakterze otwarcie antykomunistycznym. Działalność ta opierała się więc na ludziach rozczarowanych do ZSRR po mniej lub bardziej krótkotrwałym epizodzie własnego udziału w ruchu komunistycznym.

Działalność Kongresu została zakończona skandalem, kiedy to na fali Nowolewicowej kontestacji amerykańskiej polityki i terroru organizowanego przez CIA, ujawniono źródła finansowania tej instytucji. Dobił Kongres artykuł napisany przez Toma Bradena (I’m glad that CIA is ‘immoral’, „The Saturday Evening Post” 20 May 1967, page 10 – 14), również, a jakże, agenta CIA implikowanego w działalność instytucji na rzecz „wolności ekspresji”, w którym Braden ujawniał nie tylko działania Kongresu, ale i główne nazwiska ludzi umoczonych w tej aferze. Saunders przychyla się do stanowiska, że Braden nie działał jako pojedynczy człowiek, który poczuł się znieważony, ale że działał na zlecenie swoich przełożonych.

Warto bowiem wiedzieć, że sposób zwalczania „komunizmu” radzieckiego, preferowany przez „białą” emigrację, nie był w pełni akceptowany przez „prostoduszny”, amerykański umysł ludzi konserwatywnych typu McCarthy’ego. Ci ostatni mocno wątpili w celowość zwalczania komunistów w białych rękawiczkach; ot, krzesło elektryczne czy kula w łeb i spokój! Ujawnienie metod CIA w okresie powojennym kładło kres pokusie powrotu do nich kosztem mniej wyrafinowanych, a bardziej odpowiadających amerykańskiej prostoduszności à la McCarthy.

Immoralizm – czy tylko CIA?

Zmieniły się czasy, zmieniły się metody. Punktem zwrotnym była wojna w Wietnamie, która nie mogła być już przysłonięta listkiem figowym przewagi moralnej USA. Jeżeli konserwatywna część establishmentu amerykańskiego oczekiwała w okresie powojennym na efekty bardziej wyrafinowanej polityki wpływu USA w Europie, z pewnym sceptycyzmem, ale niemniej dawała CIA możność wykazania słuszności swej polityki, to z chwilą, gdy Nowa Lewica zaczęła obnażać ohydne oblicze amerykańskiego systemu, eksperyment zakończył się nieodwracalnie.

Można odnieść wrażenie, że książka Saunders stanowi rozliczenie Nowej Lewicy z metodami poprzedników w dziele zwalczania komunizmu. O ile moralna wyższość Zachodu nad ZSRR w tym pierwszym rozdaniu okazała się nieco dęta, to w wydaniu Nowej Lewicy nabrała szlachetnej patyny. Nic się nie zmieniło w stosunku do komunizmu, tylko cnota została nareperowana.

Jak wspomnieliśmy wyżej, eksperyment CIA był obliczony na osiągnięcie wpływu w Europie Zachodniej, na niedopuszczenie do przechylenia się pod wpływem radykalizacji nastrojów społecznych po wojnie ku naśladownictwu modelu radzieckiego. Zasadniczą rolę w postawieniu tamy tym nastrojom miała do odegrania grupa intelektualistów, i szerzej, inteligencji zachodniej. W tym sensie eksperyment okazał się sukcesem. Zarówno bowiem Braden, jak i Arthur Schlesinger w swoim czasie, jak i współczesny recenzent książki Saunders, dumnie zamieszczonej na stronie CIA (Thomas M. Troy, Jr., The Cultural Cold War: The CIA and the World of Arts and Letters. Intelligence in Recent Public Literature, „Studies in Intelligence”, Vol. 46 No. 1/2002), podkreślają, że CIA wykonało świetną robotę:

„Moje doświadczenie mówi, że kierownictwo (CIA) cechowało się wysokim poziomem politycznego przygotowania i wyrafinowaniem” (Schlesinger);

„Po prostu pomagaliśmy ludziom mówić to, co i tak by powiedzieli” (Schlesinger);

I wreszcie wybite w tytule artykułu Bradena: „Jestem dumny z tego, że CIA jest ‘niemoralne’”.

Recenzja książki Saunders podobnie wyrażała pełne przekonanie, że CIA postępowało w jedyny możliwy sposób i nie ma sobie nic do zarzucenia – przecież zwalczało Zło. Krytyka Saunders w stosunku do działań CIA obnaża skutecznie metody korupcji jako podstawowe. Zapomina dodać, że jeśli sięgano po takie metody, to najwyraźniej dlatego, że nie było i być nie mogło wystarczającego podłoża dla tworzenia własnych od początku do końca organizacji, które podjęłyby szlachetną rywalizację z ideologią radziecką na wolnym polu.

Lewica moralna kontra „komunizm”

Saunders, podobnie jak wielu niekwestionowanych lewicowców-antykomunistów na Zachodzie, w tym Noam Chomsky, uważa ZSRR w dobie Stalina za najgorszy przejaw totalitaryzmu znany z historii. Chociaż w książce Saunders można też przeczytać następujące słowa: „Ani w organach wykonawczych naszego rządu, ani w Kongresie nie znalazło się więcej niż kilka izolowanych głosów, które sugerowały, że być może przyczyną [agresywnej powojennej kulturowej] polityki radzieckiej był bardziej śmiertelny strach o własne bezpieczeństwo niż plan podboju świata” (s. 370). To stwierdzenie współgra z dość zdroworozsądkowym stwierdzeniem, że podsycanie tego strachu jest najlepszym sposobem dla prowokowania metod policyjnego terroru w polityce wewnętrznej. Ta spirala strachu i paranoi nie była obca USA w dobie „polowania na czarownice” lat 50-tych.

Nie dopowiedziane do końca, choć sugerowane, w książce Saunders, która skupia się na faktach i prowadzi swoją narrację wąsko, co pozwala na zwiększenie siły rażenia przytaczanych przez nią dowodów popartych kwerendą archiwalną, jest to, że powojenna polityka kulturalna USA w Europie nie znalazła powszechnego poparcia w społeczeństwie nie dlatego, że podsycała Zimną Wojnę, ale dlatego, że społeczeństwo amerykańskie było w swej masie niechętne nowinkom artystycznym i obyczajowym, jednym słowem – tradycyjnie i zrozumiale niechętne elicie. Jak pisaliśmy wyżej, akceptacja władz USA dla polityki kulturowego wpływu w Europie Zachodniej podrzuconej przez „białą” emigrację i antykomunistów zachodnioeuropejskich, którzy emigrowali do USA w wyniku wzrostu fali antysemityzmu i antykomunizmu nazistowskiego, była wynikiem uznania, że ex-komuniści wiedzą lepiej jak zwalczać obecnych komunistów niż ktokolwiek inny. Jak ponoć mówił Reagan: „komunista czy antykomunista, wszystko to jeden komuch”. Poza tym, cały wywiad amerykański był naszpikowany emigracją, a ta składała się głównie z „rozczarowanych komunizmem”, no i marksizmem, uciekinierów z Europy.

Poza tym, co pewnie miało znaczenie decydujące, ex-komuniści mieli wciąż aktualne kontakty w organizacjach komunistycznych lub okołokomunistycznych, które mogli wykorzystać w celu wywierania wpływu na linię programową bez ujawniania swych antykomunistycznych pozycji. Po prostu byli bardziej umiarkowani, wolni od stalinowskich wypaczeń i ekstremizmu. Podlanie tej łagodnej perswazji zastrzykiem środków, które – jak cynicznie zaznacza Braden w swoim artykule – nie były małe, ale też nie były tak duże, aby budzić podejrzenie, było skuteczną metodą korupcji ludzi, którzy w innych warunkach bardziej otwartego wymuszania zmiany poglądów, nie byliby tak podatni.

Całą sprawę należy też widzieć na szerszym tle powojennej polityki podporządkowywania sobie Europy Zachodniej przez USA (co ma dziś decydujące znaczenie w prawicowo-nacjonalistycznej krytyce braku suwerenizmu Europy wobec USA, na co lewica nowoczesna nie ma dobrej odpowiedzi poza hasłem faszyzmu, co jest odpowiedzią złą, bo nieskuteczną). W ramach imperialistycznych przyjaźni dialektyka sojuszy i rywalizacji jest rzeczą normalną. A polityka znajduje swoje przedłużenie w wojnach. Podporządkowanie supremacji amerykańskiej, już od okresu I wojny światowej było realizowane głównie poprzez Niemcy, które w Europie „cieszyły się” statusem swoistego pariasa. Nawet na lewicy (Lukacs) pojawiały się rozważania, które obarczały Niemcy winą za wszelkie nieszczęścia, doszukujące się przyczyn w głębokich pokładach niemieckiej duszy. Tę izolację Niemiec od tzw. dobrego towarzystwa mogły wykorzystywać Stany, ponieważ same były niejako lekceważone przez zachodnioeuropejską arystokrację jako poniekąd naród barbarzyńców. Amerykanie nie bardzo więc wiedzieli jak się zabrać do podporządkowania sobie śmietanki intelektualnej Europy Zachodniej, aby nie wyglądało to na szyte zbyt grubymi nićmi. Rozwiązanie intelektualistów antykomunistycznych było jednak śmiesznie trywialne: trzeba ich kupić! A to Amerykanie byli w stanie zrobić i to z palcem w nosie…

„Dać im jeść!”

Sytuacja powojennej Europy była ekonomicznie tragiczna i to nie tylko w Niemczech. CIA mogła więc zwiększyć swą siłę przyciągania dla amerykańskiej alternatywy kulturowej pieniędzmi amerykańskiego podatnika, które w ówczesnej Europie wydawały się niewyczerpalne. Saunders opisuje bankietowanie intelektualistów wszelkiego asortymentu, w tym jak najbardziej lewicowych, na spotkaniach opłacanych przez CIA w czasach, kiedy amerykański żołnierz mógł mieć dowolną kobietę niemiecką za paczkę papierosów. Kupowanie intelektualistów miało charakter może mniej szokujący, ale także sprowadzało się do sugestii znających teren: „Dajcie im jeść!”

Rozdysponowaniem środków finansowych wśród europejskiej elity intelektualnej zajmował się właśnie Congress for Cultural Freedom, który przez cały okres swej działalności utrzymywał biura w 35 krajach, wydawał ponad 20 prestiżowych tytułów prasowych, organizował niezliczone wystawy sztuki awangardowej, koncerty muzyki współczesnej, ważne konferencje międzynarodowe , ustanawiał nagrody i stypendia dla muzyków i innych artystów itp., itd.

Oczywiście, mimo że finansowanie ze środków CIA było tajemnicą Poliszynela, po skandalicznym ujawnieniu prawdziwego oblicza Kongresu, beneficjenci, a nawet pracownicy administracji Kongresu odegrali wzorowo swoje rolę oburzonych moralnie i bezczelnie oszukanych. Można by powiedzieć, że biała emigracja nie tylko z Rosji, która postawiła na skompromitowanie ZSRR, sama stała się ofiarą własnych metod. Co więcej, jej praca była tak dobra, że oddziałała na samych funkcjonariuszy aparatu poststalinowskiego i na elitę intelektualną w ZSRR, powodując załamanie ideologiczne i przyjęcie argumentów przeciwnika. Fakt ten stał się niejako powodem poważnych problemów zachodniego, a w szczególności amerykańskiego, antykomunizmu. Nawrócenie grzesznika nie było celem amerykańskiego wywiadu…

Nie było przede wszystkim celem „białej” emigracji.

Powód wrogości „białej” emigracji jest trywialny – Rewolucja odebrała arystokracji tytuł własności do bogactw Rosji i do wyzysku ludności. Trudno jednak przedstawiać ten powód jako dostatecznie przekonujący dla lewicujących intelektualistów zachodnich. Stąd zakłamanie, które jak grzech pierworodny powodowało powolne gnicie całej konstrukcji perfekcyjnego planu amerykańskich służb specjalnych.

Przede wszystkim, ZSRR był systemem zaprzeczającym wolności, która rozwijała się bujnie na Zachodzie, wspierana przez instytucje demokratyczne. Wolność badań i ekspresji była szczególnie atrakcyjna dla intelektualistów pod każdą szerokością geograficzną. Jednak przeciąganie intelektualistów europejskich na stronę światła i dobra nie przekładało się na natychmiastowy sukces. Projekt dawał możliwość nie tyle karania intelektualistów za niewłaściwe poglądy, ale płaszczyznę konfrontacji z faktami i ich antytotalitarną interpretacją w ramach swobodnych dyskusji, dyskretnie monitorowanych przez sponsorów.

Merytoryczne źródło sporu

Saunders zauważa głęboką zbieżność między amerykańskim a rosyjskim (radzieckim) konserwatyzmem. Oba konserwatyzmy są równie odrażające nie tylko w oczach nowoczesnej lewicy. Jest to jednak aspekt tylko zaznaczony mimochodem w książce Saunders, a który powinien zostać podjęty w pracy dotyczącej Nowej Lewicy.

Rozpatrując przegraną ZSRR w rywalizacji na polu kultury w Zimnej Wojnie, warto przyjrzeć się samemu przedmiotowi sporu. Poza przytoczonym wyżej, banalnie materialnym powodem wrogości byłych posiadaczy wobec zmian porewolucyjnych w Rosji, mamy też do czynienia z problematyką merytoryczną, która nie jest do końca jednoznaczna. Nowy sposób patrzenia na poznawanie rzeczywistości przez pryzmat spraw, które nie są obce zwykłemu człowiekowi, miał wartość atrakcyjną dla rzesz ludzi, w tym i dla intelektualistów, którzy pozycjonowali siebie po stronie tak czy inaczej rozumianego proletariatu.

I tak, całkiem trafne spostrzeżenia np. Mikołaja Bierdiajewa w odniesieniu do ustanowienia panowania tzw. linii generalnej w badaniach naukowych, jego krytyka filozoficznych podstaw marksizmu-leninizmu, a przede wszystkim polityczne podłoże rozstrzygnięć naukowych sporów, zderzają się z wątpliwą krytyką z pozycji religijnych. Można mieć zastrzeżenia co do wartości pracy Lenina o empiriokrytycyzmie, ale niemniej ważne jest, by podkreślić, że nowy sposób postrzegania badania naukowego, wyzucie go z otoczki niedostępności dla zwykłego, prostego człowieka, dostrzeżenie motywacji, które teoretycznie neutralni badacze usiłują zakamuflować sami przed sobą, a tym bardziej przed profanami, miało także swoje znaczenie rewolucjonizujące współczesne badania naukowe. Nie jest prawdą, że postrzeganie opozycji filozoficznej wobec idealizmu może być odzwierciedlone trafnie tylko w średniowiecznym sporze między realizmem a idealizmem. Opozycja, tkwiąca całkowicie w religijnym sposobie myślenia tamtej epoki, uległa przekształceniu w spór zracjonalizowany w okresie Oświecenia, które sprowadziło teologiczne spory na ziemię. I tu tkwi istota krytyki Lenina koncepcji, które nawracają do średniowiecznego sposobu stawiania zagadnień.

W usytuowaniu problematyki merytorycznego sporu między stalinizmem a zachodnią myślą filozoficzną, która stwarza podstawę dla rozwijania tego sporu we wszystkich możliwych kierunkach i na wszelkich możliwych płaszczyznach, wydaje nam się, że Mikołaja Bierdiajewa broszura Problem komunizmu ma znaczenie zasadnicze. Praca napisana w okresie międzywojennym, której autor także zalicza się do tzw. ex-komunistów, stanowi oparcie dla duchowej strony antykomunizmu powojennego. Jest to także wyraźnie widoczne z perspektywy czasu. Gwałtowna polemika Bierdiajewa z „mroczną duszą” rosyjskiego człowieka, wyrosłą ze schizmy z zachodnim chrześcijaństwem, mająca stanowić wytłumaczenie rosyjskiego „zboczenia” marksizmu z torów umiarkowanej socjaldemokracji w kierunku bolszewizmu, stanowi dobrą pożywkę dla nowolewicowego postrzegania odmienności także i imperializmu rosyjskiego jako bardziej ponurego brata imperializmu zachodniego: samodzierżawie rosyjskie wynikłe z faktu posiadania wewnętrznych kolonii, co powodowało zrośnięcie się duszy zarówno zniewalającego, jak i zniewalanego w jedną duszę rosyjską. Do otwartej opresji dochodziło mroczne samozniewolenie, które jest podłożem totalitaryzmu. To jest, mniej więcej, podstawa krytyki współczesnych „marksistów-internacjonalistów”, która pozycjonuje imperializm rosyjski jako moralnie niższy wobec imperializmu zachodniego.
Co więcej, wydaje się dziś, że intuicja i analiza Bierdiajewa ma słuszne podstawy, ponieważ współczesna Rosja, ochoczo nawiązująca do imperialnej epoki przedrewolucyjnej, znajduje ugruntowanie w owej doktrynie Moskwy jako Trzeciego Rzymu itd., itp. Znajduje swoje potwierdzenie w fakcie, że wielu poststalinowców rosyjskich chętnie wchodzi w ten schemat. Niemniej jest to zakłamanie rzeczywistości, jeśli nie zamykać oczu naprawdę i na dostrzeżenie, że bolszewizm i postawa Lenina była z gruntu przeciwna temu projektowi. Najlepszym dowodem na „zachodniość” projektu bolszewizmu jest nawiązanie do Marksowskiej teorii ekonomicznej i do Marksowskiej filozofii klasy robotniczej. O ile antymarksowska lewica krytykuje marksizm za uwiecznianie roli proletariatu i obarczanie go misją dziejową, to sama jednak poprzez rozszerzanie kategorii klasy robotniczej w klasę pracowniczą robi dokładnie to, co krytykuje. Uwiecznienie kategorii pracy najemnej i przypisanie jej roli decydującej w historii, decydującej o przekształceniu się charakteru kapitalizmu z systemu eksploatacji w system państwa socjalnego bez rewolucji w stosunkach produkcji, jest jednocześnie przyznaniem kreatywnej pracy intelektualistów roli kierującej ewolucją społeczną. Zamiast interesów klasowych, kierujemy się więc wartościami, które bez odgórnej sankcji, boskiej, nie mają wartości duchowej. Sprowadzają się do stalinowskiej „duchowości nieprześwietlonej”, czyli pozbawionej „iskry Bożej”. Krytyka Bierdiajewa jest skuteczna wobec stalinizmu i wobec krytyki stalinizmu z pozycji antymaterialistycznych. Przyjmując za właściwą optykę religijną sporu między idealizmem a realizmem w miejsce sporu między idealizmem a materializmem, stalinizm i antystalinizm są w istocie rzeczy tym samym Złem.

W tym sensie odsłonięcie przyziemnych, materialnych motywacji ukrytych poza zasłoną bezstronnego dociekania naukowego było samo w sobie krokiem rewolucyjnym. Wielu intelektualistów zaczęło eksplorować ową perspektywę na różnych polach badawczych, prowadząc do przegięcia, które było lub nie było – można dyskutować – nieuchronne.

Bez wątpienia, stalinowski reżym skutecznie usiłował podporządkować sobie wysiłek intelektualny swoich badaczy. Nie jest to nic nowego, ponieważ każdy rząd traktuje badania naukowe jako swoje aktywa. W sytuacji państwa burżuazyjnego, siły antykapitalistyczne nie mają możliwości bezproblemowego przedarcia się do opinii publicznej już na etapie wstępnym, nie tworzą więc alternatywnego soft power związanego z badaniami. Tymczasem w przypadku ZSRR, zwycięska partia nasadza nowy, alternatywny soft power naukowy, który nie ma jednak monopolu w świadomości społecznej, natomiast stary system badawczy nadal jest okopany w starych układach. Jego neutralizacja wymaga najczęściej zastosowania przemocy, szczególnie w warunkach rewolucyjnych. Siła tej przemocy jest zmienna w zależności od różnych uwarunkowań, wewnętrznych i zewnętrznych. Nie jest to więc sytuacja sprzyjająca wizerunkowi nowej władzy. To co w okresie wzrostu dynamiki rewolucyjnej było uważane za wyższą konieczność, w warunkach dążenia do stabilizacji jest uważane za nieuprawnione. Dlatego też władza jest zainteresowana utrzymywaniem napięcia postrewolucyjnego, które pozwala jej na dokonywanie różnych posunięć, nieuzasadnionych w innych momentach.
Do tego dochodzi przegięcie władzy biurokratycznej, brak odpowiednich środków, które by neutralizowały niezadowolenie i to wszystko podsyca opozycję grającą na jakże słusznym oburzeniu moralnym.

Trudno się dziwić Saunders, że uważa metody reżymu stalinowskiego za odrażające. W zasadzie jedynym słusznym stanowiskiem jest uważanie, że państwa, które mają sytuację społeczno-polityczną w swoim własnym kraju nieporównanie lepiej ustabilizowaną, powinny mieć postawioną wyżej poprzeczkę etyczną. I to właśnie przyświeca Saunders. Jeżeli jednak diabolizuje się przeciwnika, to przyznaje się mu nieporównanie większą moc niż w rzeczywistości oraz postrzega się samego siebie jako wręcz bezbronną ofiarę. Szatan ma bowiem moc niemal dorównującą boskiej, a na Ziemi nawet przewyższającą ze względu na grzeszną naturę człowieka. Z mocą szatańską walczy się wszelkimi sposobami, bo zagrożenie jest egzystencjalne. Dlatego nie można dopuścić do dostrzeżenia we wrogu drugiego człowieka, musi to być albo Wszechmocne Zło Wcielone, albo Istota stojąca poniżej człowieka, a najczęściej oba naraz.

Po wojnie, siła atrakcyjności ZSRR była dla starej elity czymś, czemu nie mogła się ona skutecznie przeciwstawić samodzielnie. Przedwojenny kryzys oraz załamanie wojenne były pożywką dla uznania wyższości gospodarki radzieckiej nad kapitalistyczną. „Rewolucyjny terror” był jedynym możliwym punktem zaczepienia do skutecznego łamania owej przewagi ideologicznej i materialnej. Przeciągnięcie intelektualistów na swoją stronę miało za zadanie nie tyle wpływać na nastroje mas, co na determinację istniejącej, burżuazyjnej władzy do trzymania się instytucji państwa pazurami i zębami. Korupcja zaczynała się bowiem od przywódców różnorodnych organizacji i zazwyczaj wystarczała dla poprowadzenia samej organizacji w odpowiednim kierunku. Dlatego odsłonięcie działalności CIA miało takie zgubne skutki dla promotorów tego projektu.
Dobrze obrazuje ten proces myśl Mikołaja Bierdiajewa, który w broszurze Problem komunizmu (Wydawnictwo Zbliżenia, Warszawa 1981), przedruk za Towarzystwo Wydawnicze Rój, Warszawa 1937) daje podstawy ideologii odrzucenia en bloc idei Rewolucji proletariackiej w Rosji jako problem tkwiący głębiej w rosyjskiej specyfice. Z części tych rozważań skorzystała Nowa Lewica i jej spadkobiercy, którzy także łączyli „komunizm” radziecki, stalinowski, z dziedzictwem carskiej Rosji i ambicjami imperialnymi i imperialistycznymi ZSRR. Poniekąd afiliacje są złożone, albowiem Bierdiajew odwołuje się do krytyki bolszewizmu przez nurt socjaldemokratyczny (w Rosji mienszewicki) co prowadzi do odrzucenia prawomocności Rewolucji socjalistycznej na podstawie owych ukrytych dążeń imperialnych i dziedzictwa azjatyckiego, nieprzezwyciężonego przez niedojrzały kapitalizm rosyjski.

Bierdiajew przychyla się do tezy, że w Rosji radzieckiej zwyciężył kapitalizm państwowy (s. 40), co daje socjaldemokracji moralne prawo do odbierania ZSRR prawa do błędów w budowaniu bezprecedensowego modelu społeczno-ekonomicznego. Zbrodniczy charakter procedury budownictwa owego modelu z gruntu kapitalistycznego wynika z cech państwa i narodu rosyjskiego. Nie ma w tym nic z racjonalnego tłumaczenia trudnościami spowodowanymi wojną interwencyjną i sankcjami Zachodu, co stanowi wyjaśnienie, ale przecież nie usprawiedliwienie stalinizmu. Te zewnętrzne i racjonalne przesłanki nie satysfakcjonują Bierdiajewa, który już w latach 1930-tych odrzucał „komunizm”.

Okres powojenny, nawet przy wiedzy o represjach stalinowskich, nie stanowił jeszcze dostatecznego powodu dla intelektualistów zachodnich, aby odrzucać system radziecki. Wówczas, po wojnie, działał argument o ograniczonych możliwościach subtelnego przekonywania wroga klasowego o konieczności posunięcia się i zrobienia nieco miejsca dla klasy robotniczej czy ludu pracującego jako takiego. Dla niektórych, jak dla Sartre’a, dopiero interwencja radziecka na Węgrzech była momentem przełomowym.

U Bierdiajewa mamy zebrane wszystkie istotne elementy argumentacji antymarksistowskiej. Nie jest jednak zadaniem tego tekstu analiza myśli tego autora.

Model radziecki jako prawdziwa podstawa modelu państwa dobrobytu

Patrząc z perspektywy czasu, niemal 100 lat od czasu wydania broszury, możemy stwierdzić, że system radziecki ewoluował – wbrew nadziejom antykomunistów. Szczerze mówiąc, to pod koniec swego istnienia była to najdoskonalsza forma realizacji modelu socjaldemokratycznego. Właśnie w momencie, kiedy tak ewoluowała, została skutecznie przygnieciona ekonomicznie i politycznie, ponieważ mając wewnętrzne zasoby, nie była już gotowa na bronienie się w poczuciu bycia oblężoną twierdzą i sama poddała swoje pozycje mając nadzieję na udoskonalenie swojego modelu wedle zachodniego wzoru. Tymczasem rzeczywistość była taka, że model państwa socjalnego Zachodu był wydmuszką obliczoną na potrzeby Zimnej Wojny i dopiero teraz zrujnowane (bez wojny) gospodarki Europy Zachodniej odkrywają Amerykę w konserwach, czyli postulują realizację poststalinowskiego modelu socjaldemokratycznego jako wyuzdany postulat skrajnie lewicowy.

Sukces propagandy antykomunistycznej był tak wielki, że po upadku ZSRR pojawiła się prawicowo-populistyczna alternatywa dla kapitalizmu, zaś znikła perspektywa socjaldemokratyczna, zastąpiona nowym totalitarnym utopizmem elitarnego panowania globalnego. Ten straszak wykorzystuje prawica i tutaj ma zastosowanie argument Bierdiajewa, że budowanie systemu utopijnego rodzi upiór totalitaryzmu. Ten argument obecnie dotyczy umiarkowanej nawet lewicy.

Krytyka Bierdiajewa ustawiła przyszłą walkę w ramach kulturowej Zimnej Wojny w kategoriach etycznych. Walka ta staje się więc monopolem elit intelektualnych.

Marksizm, wedle samego Bierdiajewa, niekoniecznie miał totalitarne zapędy, niemniej ulegał wypaczeniu „przechodząc poprzez irracjonalne złoża myśli rosyjskiej.” Jak widać, niekoniecznie, skoro najbardziej antytotalitarne nurty lewicy demokratycznej na Zachodzie ewoluowały w kierunku totalitaryzmu, z której to etykietki będzie im się trudno wywinąć przy wzroście nacjonalizmu i indywidualizmu, na który pilnie pracowały.
Pomijanie przez Bierdiajewa racjonalnej argumentacji na rzecz dyktatury proletariatu u Marksa i czynienie z tego postulatu wyłącznie aktu wiary komunistycznej jest ochoczo podchwytywane przez lewicę demokratyczną. Bierdiajew pisze: „… proletariat w ujęciu Marksa nie jest klasą robotniczą, taką jaką wskazuje codzienne doświadczenie, a jest pewną ideą, mitem…” (s. 25). Nie jest to twierdzenie całkowicie pozbawione podstaw, ale pół prawdy nie oznacza całej prawdy. Przede wszystkim, konstrukcja klasy robotniczej wynika ze specyfiki kapitalistycznych stosunków produkcji i nie potrzebuje dla swego uzasadnienia powoływania się na religijne afiliacje z Izraelem jako narodem wybranym. Obiektywne interesy klasy robotniczej, które są podstawą dla ukształtowania się jej świadomości klasowej są nierozerwalnie związane z kapitalistycznymi stosunkami produkcji. Trudno o bardziej „codzienne doświadczenie”. Niemniej, krytyka pojęcia klasy robotniczej jako pojęcia krytycznego i historycznego miała miejsce już u krytyków Marksa za jego życia i po jego śmierci. Misja dziejowa klasy robotniczej wynika z jej miejsca w systemie produkcji, a nie ze spotkania mesjanizmu proletariatu z mesjanizmem narodu rosyjskiego.

Nowoczesna lewica włożyła dużo wysiłku w oderwanie Marksa od rozumienia klasy robotniczej w sposób bardzo specyficzny i wąski, co prowadziło do zrozumienia, że rewolucja socjalistyczna ma za zadanie wyzwolenie bardzo wąskiej grupy społecznej, zawężającej się pod wpływem samorozwoju kapitalizmu i postępu technicznego. Przemianie rewolucyjnej ma ulec tylko jeden moment pracy społecznej, ale skutki tej przemiany są dla całego społeczeństwa. Nie ma w tym jednak bezpośredniego przymusu, natomiast istnieje konieczność dostosowania się, jak na dobre państwo chrześcijańskie przystało. Przymus bezpośredni ma tak samo ograniczony zakres, jak ograniczony zakres ma klasa robotnicza w warunkach nowoczesnego, rozwiniętego kapitalizmu, zaś miękki przymus odnosi się do całości społeczeństwa, które musi się dostosować do nowego sposobu podziału bogactwa poprzez mechanizm podziału wartości dodatkowej.

Społeczeństwo radzieckie nie ma nic wspólnego z nowym podziałem na tym poziomie, chociaż dokonało przemiany na poziomie przywłaszczania wartości dodatkowej bezpośrednio przez aparat zarządzania państwem. W ten sposób jednak społeczeństwo stało się klientem nowego aparatu biurokratycznego, a nie klasy robotniczej. Spór poszedł więc o mechanizm podziału kosztem klasy robotniczej, a nie o mechanizm podziału faworyzujący klasę robotniczą. Pod tym względem pozostał wyzysk robotników, ale mechanizm podziału przybrał formę podziału postulowanego przez socjaldemokrację, a więc poprzez neutralne instytucje demokratycznego państwa.

Dla intelektualistów było jasne, że nie są demokratyczne te instytucje, które nie przyznają wystarczających środków na rozwój sfery intelektualnej.

Jednym słowem, ZSRR nie miał argumentów, które obchodziłyby sposób rozumowania ideologii burżuazyjnej. Nie jest zadaniem państwa radzieckiego subwencjonowanie sfery usług kreatywnych, ale spowodowanie, by aktywność kreatywna była wolnym działaniem każdego człowieka. Wolnym, to znaczy nie skomercjalizowanym. A więc, działalność kreatywna nie jest sposobem zarobkowania na życie, tylko prawem każdej osoby ludzkiej.
Można to uważać za koncepcję utopijną, ale ma tę zaletę, że ustawia jasno po obu stronach barykady koncepcje elitarystyczne i koncepcje demokratyczne. W sytuacji Zimnej Wojny elitaryzm skrywał się za fasadą demokracji. Saunders bardzo trafnie postrzega, że promotorami demokratycznej krytyki ZSRR byli zwolennicy elitaryzmu – wychodźcy „białej” emigracji i służący za kanały pośrednictwa w przekazywaniu pieniędzy CIA dla wydarzeń, którym patronował Congress for Cultural Freedom, kapitaliści. Nie licząc już ideologicznych przedstawicieli koncepcji elitarystycznych, w tym prawicowych, którzy piętnowali model radziecki jako zakłamany model de facto klasowy, i którzy również czerpali z funduszy Kongresu.

Mierny, bierny, ale wierny? Czyli kto jechał w I klasie pociągu wolności

Rewolucja Październikowa wywołała oddźwięk w wielu grupach społecznych. W pewnym sensie, poputczicy ruchu robotniczego wiązali z nowym systemem własne nadzieje. Jednym z wyrazów tych nadziei była sztuka awangardowa. Jest to szczególnie interesująca kwestia w kontekście książki Saunders, ponieważ aktywność CCF wiązała się właśnie ze sztuką. Europejska sztuka awangardowa miała swoje tradycje, do których nawiązała także sztuka awangardowa w Rosji. Jednak sytuacja była trochę złożona i dwuznaczna w Europie. Amerykańska hegemonia w Europie Zachodniej nie mogła polegać na sponsorowaniu wyłącznie sztuki europejskiej, ale w swej rywalizacji z ZSRR o Europę Zachodnią musiała przedstawić swoje własne dokonania w tej dziedzinie.

Rewolucja łączyła się w umysłach z nowoczesnością. Saunders przytacza wyraz, jaki znajdowały te nadzieje krótkim: „wszystko, co nowoczesne, jest komunistyczne”. I, co bardziej w duchu teorii spiskowej, ale faktycznie funkcjonującej w tej grząskiej atmosferze powojennej: „ sztuka nowoczesna jest narzędziem szpiegostwa” (s. 169). Tymczasem, „nie figuratywny i politycznie niemy Ekspresjonizm Abstrakcyjny jest antytezą realizmu socjalistycznego” (tamże).

Mamy tu do czynienia z pewnym rozdwojeniem jaźni: z jednej strony, sztuka europejska (w tym radziecka) jest awangardowa, zaś amerykańska – konserwatywna, z drugiej, dla stawienia czoła radzieckiemu wyzwaniu na tym polu, sztuka amerykańska musi być awangardowa, ale po swojemu. Inaczej wlecze się w ogonie awangardowej sztuki europejskiej, a nie narzuca się jej jako hegemon.

Z trzeciej strony mamy też podobną reakcję władz radzieckich, które widzą w sztuce awangardowej formy penetracji wpływów Zachodu. Do tego, projekt edukacji mas radzieckich zakłada, niewątpliwie słusznie, konieczność przyswojenia wysokiej kultury cywilizacji europejskiej. Sztuka konserwatywna jest przy tym mniej wywrotowa. Te piętrowe zależności rodzą dalsze komplikacje. Europa Zachodnia usiłuje bronić się przed wpływem sztuki amerykańskiej w malarstwie czy w muzyce, uważając ją za ubogiego krewnego sztuki europejskiej. Potrzeba dużej siły perswazji, w postaci ciężkich pieniędzy inwestowanych w różne przedsięwzięcia, którym patronuje CCF, aby ta sztuka utorowała sobie drogę.

Natomiast w ZSRR i w strefie radzieckiego wpływu sztuka amerykańska jest przyjmowana z entuzjazmem, co jest prawidłowo odczytywane jako forma kontestacji systemu. Jak się to ma do faktycznej doskonałości warsztatu? Podsumowaniem aktywności CIA w zastępstwie nieistniejącego w USA Ministerstwa Kultury jest stwierdzenie przytoczone przez Saunders, że w tym pojeździe przedziały I klasy nie były zajmowane przez pierwszorzędnych pasażerów.

Niemniej, wśród sporej części radzieckich intelektualistów aktualne było zdanie Bierdiajewa, że „komunizm jest szpetny” (Bierdiajew, s. 44). Inaczej mówiąc, co powtarzają do dziś niektórzy: socjalizm był przaśny, szary, nijaki.

Bierdiajew ujmuje to w następujący sposób: „… albo arystokracja prześladuje i wyzyskuje demokrację, albo demokracja wulgaryzuje dusze, obniża poziom kultury, niszczy szlachetność duchową” (s. 49). Amerykańska sztuka musiała więc obniżać poziom kultury i wulgaryzować dusze, ponieważ miała przeciwko sobie zarówno estetykę awangardy europejskiej i przywiązanie do klasycznej kultury w ZSRR. ZSRR musiał udawać, że potrafi kontynuować klasyczną kulturę, chociaż w nowej formie, ponieważ zachodnioeuropejska estetyka odmawiała mu prawa do udziału w tej kulturze.
Jednym słowem, rywalizacja między ZSRR a USA z Europą Zachodnią w charakterze pozornego beneficjenta sytuacji, odbywała się na płaszczyźnie niemerytorycznej. Nawet wśród lewicy, a co dopiero wśród lewicowych intelektualistów nie było pomysłu, że spór nie idzie o to, który system doskonalej zaspokaja potrzeby poddanych, ale o zniesienie wyzysku pracy bezpośrednio produkcyjnej. Mało ambitne.

W okresie przedwojennym, Bierdiajew jeszcze nie kwestionował świadomego celu modelu radzieckiego, jakim była poprawa życia społeczeństwa w stosunku do czasów carskich. Nie było jeszcze zakusów na fałszowanie historii i wmawianie, że za caratu Rosja płynęła miodem i mlekiem. Bierdiajew kładł nacisk na fałsz wszelkiej koncepcji świadomego organizowania społeczeństwa sprawiedliwego w imię wyznania wiary, że „życie jest uznane o tyle za doskonałe, o ile wolne jest od cierpienia i o ile jest tryumfem szczęścia” (s. 71).

Właśnie na tym polu Zachód podjął rywalizację z ZSRR już po wojnie, kiedy to ZSRR zmagał się z niewiarygodnymi wręcz trudnościami podniesienia swej gospodarki i życia społecznego z katastrofy wojennej, w której życie straciło nie mniej niż 27 milionów jego obywateli. W okresie przedwojennego kryzysu kapitalizmu ta droga zwalczania ZSRR by nie przeszła. Koncepcja ta stanowi jednak bazę dla konserwatywnej krytyki modelu radzieckiego. We współczesnym załamaniu państwa dobrobytu, odnajduje ona należne jej miejsce, nie dopuszczając alternatywy dla społeczeństwa klasowego po upadku lewicowo-demokratycznej krytyki.

Bierdiajew dostarczył jednak powojennemu antysowietyzmowi argumentów w postaci krytyki polityki „linii generalnej” ustalanej przez ciała gremialne, jak organizacje partyjne czy związkowe lub inne instytucje wskazane przez władzę. To była główna przeszkoda wolności w badaniu naukowym czy w sztuce. Atmosfera w związku z taką organizacją życia intelektualnego stała się nieznośna ze względu na denuncjacje, zmonopolizowaniem refleksji filozoficznej przez rząd czy na osądzanie wartości badań z punktu widzenia ortodoksji i herezji.
Można by powiedzieć, że jest to przecież najlepsze wcielenie niedoskonałego systemu organizacji społeczeństwa, które nie ma służyć bezmyślnemu, tryumfującemu szczęściu, ale pozwalające na wykluwanie się myśli, które poprzez swój unikalny nonkonformizm są prawdziwą wartością godną ostania się w historii. Nawet w państwie opartym na chrześcijańskich przesłankach, herezja oznaczała deprecjację osoby ludzkiej w oczach większości. Społeczeństwo zachodnie jest więc także godne krytyki, ale zasadniczą sprawą jest, wedle Bierdiajewa, kwestia ateizmu. Religijność bowiem jest i pozostaje remedium na wszelkie odstępstwa od idealnej sprawiedliwości. Co prawda nie możemy osiągnąć pełni sprawiedliwości, ale w każdym momencie wiemy, jak daleko się od niej znajdujemy. Natomiast system areligijny nie daje nam wskazówki co do tego, czy oddaliliśmy się od ideału. Jeżeli sprawiedliwość jest określana przez czynnik człowieczy, to znaczy, że ideał jest sprowadzany do miary ustanowionej przez człowieka, a nie odwrotnie. Zawsze można być przekonanym i przekonywać innych, że właśnie osiągnęliśmy ideał. Tu kryje się istota walki z areligijnością systemu komunistycznego, który – wedle Bierdiajewa – paradoksalnie przybiera postać systemu religijnego.

Tymczasem, dla marksisty, a nawet dla zwolennika Feuerbacha, wartości nie mają charakteru nadanego przez instancje z góry, są tylko wysublimowanym ideałem wysnutym z doświadczenia ludzkiego, ponadjednostkowego. Tutaj krytycy marksizmu chętnie łapią się argumentu, że wiara w postęp sprawia, iż nie sprawdzone zasady mają charakter decydujący w ustanawianiu ideału, np. sprawiedliwości, ale przypadkowe zasady wynikające z procesu ewolucji społeczeństwa. Krytycy marksizmu zakładają prymitywizm tej teorii, co niekoniecznie jest zgodne z prawdą. Wiara w progresywizm cechuje raczej nurt socjaldemokratyczny, którego zasadniczym wyznaniem wiary jest to, że system kapitalistyczny ewoluuje w kierunku lepszego modelu, uwzględniającego potrzeby wszystkich mimo ewidentnych kłopotów z realizacją zasady przyrastającej stopy wartości. Siłami Zła są tu nie obiektywne mechanizmy ekonomiczne, ale diaboliczny wzrost oddziaływania faszystowskiej prawicy.
Bierdiajew przedstawia ugruntowany w religii psychologiczny rys charakteru narodu rosyjskiego, z którego wynika amalgamat najbardziej szkodliwych czynników marksizmu i owej religijności schizmatycznej w odniesieniu do zachodniego chrześcijaństwa. W tym amalgamacie mieści się aprobata dla proletariatu jako dla nowego mesjasza oraz zdolność do znoszenia cierpień.

Na tym tle jak twierdzi Bierdiajew, „ekonomia komunistyczna jest dużo mniej straszna, dużo więcej neutralna (…) Marksiści-leniniści dokonali wielkiego planu radykalnej przebudowy życia społeczeństwa. W tem ich siła (…) Jedyna wartość ich wywyższa, to wartość sprawiedliwości społecznej” (s. 180). Ta możliwość realizacji utopii wynika z faktu, że komuniści są niejako odzwierciedleniem w czarnej materii idei boskiej. Ich materializm jest „werbalnym, a nie istotnym; oni nie są nawet we wszystkim materialistami; właściwa im jest nie prześwietlona duchowość” (s. 180-181). Naczelnymi wartościami w życiu są dla nich wartości społeczne, ekonomiczne i techniczne. Ta koncepcja nie odpowiada jednak złożoności i bogactwu rzeczywistości.

Problem w tym, że właśnie takie podejście spełnia warunki nietotalitarnej organizacji życia społecznego. Żadne ludzkie konstrukcje nie mogą odzwierciedlać w skali 1:1 całej złożoności i bogactwa rzeczywistości. Skupiamy się na tym, co zasadnicze z określonego, specyficznego punktu widzenia, nie roszcząc sobie pretensji do ogarnięcia całości.

Nasze rozważania nie mają jednak na celu krytyki krytyki Bierdiajewa pod adresem marksizmu, a tylko przedstawienie podłoża, na którym rozwinęła się powojenna krucjata antykomunistyczna, a której formę opisała w swojej książce Frances Saunders.

Łagodna perswazja – ciąg dalszy

Celem działań amerykańskich w powojennej Europie – pisze Saunders – było pozbawienie ruchów lewicowych żądła i spowodowanie powszechnej akceptacji idei umiarkowanego socjalizmu. Jednym z narzędzi tej polityki było stworzenie projektu wspólnoty europejskiej, którą z racji mechanizmów ponadpaństwowych można by łatwiej sterować. Lewicowy kostium takiego projektu był wymuszony racją czasu, ale w rzeczywistości stał on na straży interesów amerykańskiego imperializmu. W związku z tym nie dopuszczono do rozwoju konkurencyjnej wizji wspólnoty europejskiej opartej na własnych, wewnętrznych zasadach.

Congress for Cultural Freedom finansował m.in. działalność w związkach zawodowych, w tym penetrację agentów syndykalistycznych amerykańskich (Jay Lovestone i Irving Brown, obaj podwładni agenta CIA Jamesa Jesusa Angletona) w związkach zawodowych w Europie. Między innymi służyli za przekaźnik funduszy CIA dla wspierania tych grup teoretyków i polityków w Labour Party, których „tajni stratedzy od dawna identyfikowali jako tych, którzy ‘wreszcie doszli do zaskakującego odkrycia, że to najprawdopodobniej raczej w Ameryce mamy do czynienia z praktycznym socjalizmem niż w Labour Party’, jeśli za socjalizm uważać dobrobyt indywidualny zamiast doktrynerskiego dobrobytu klasy i że amerykański robotnik jest w o wiele lepszym położeniu niż jego brytyjski odpowiednik – i, co więcej, ma dużo więcej wolności. Innymi słowy odkrywają właśnie amerykańską dynamikę demokratycznego kapitalizmu” (s. 328).

Jednym z powodów upadku tej formacji – dziwacznej, ale i niezwykle skutecznej w okresie powojennym – było to, że „musieli bronić [polityki amerykańskiej wobec] Wietnamu, ponieważ tak długo tkwili w antykomunizmie, że w innym przypadku straciliby wszystko. To dzięki nim Wietnam był możliwy; to oni umożliwili naszą politykę wobec Chin; to dzięki nim brutalny antystalinizm mógł się wcielić w takich ludzi, jak McCarthy; to oni przyczynili się do stagnacji kultury intelektualnej w tym kraju” (s. 370).

Zaangażowanie USA w Wietnamie, wedle Saunders, było spowodowane faktem, że „było to naturalnym i stąd zapewne nieuniknionym rozciągnięciem amerykańskiej polityki globalnej ustalonej u progu ery powojennej” (s. 370). Jak ujął to George Kennan: „ to na tym projekcie – że przeznaczeniem Ameryki było przyjęcie na siebie odpowiedzialności za to stulecie w miejsce wyczerpanej i zdyskredytowanej Europy – został stworzony mit Zimnej Wojny” (s. 414).

Saunders nie jest zwolenniczką zwycięstwa ZSRR w tej rywalizacji zimnowojennej; antykomunistów okresu powojennego widzi jako tych, którzy wpędzili USA w pułapkę polityki, która odbiła się utratą suwerenności Europy Zachodniej i wzięciem przez USA na siebie roli globalnego żandarma. Odwrotną stroną medalu amerykańskiego zwycięstwa była kompromitacja linii kulturowego antykomunizmu, co dało asumpt siłom konserwatywnej prawicy, która swemu konserwatyzmowi nadała formę agresywną. Oba kraje, ZSRR i USA, są krajami z natury plebejskimi, tymczasem projekt CCF przemycał wizję elitarną. Dodajmy, że ta wizja znalazła szybki odzew w stłamszonej elitarności w radzieckiej strefie wpływu.
Praca Saunders nie przynosi odpowiedzi na pytanie o to, w jaki sposób miałby być pokonany „komunizm”, jeśli nie metodami zastosowanymi przez CIA. W tym sensie oddaje słuszność tezie, że nie było innego sposobu, aby pokonać ZSRR.

Co, skądinąd, jest pochlebne dla komunizmu.

Niektórzy podnoszą pytanie, czy Zimna Wojna tak naprawdę zakończyła się w 1991 r.?

Jeśli tak, to dlaczego współczesna lewica wciąż odczuwa pokusę sięgania po środki przeznaczone na zasilanie „łagodnej perswazji” ideologicznej?

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
8 października 2023 r.