Łukasz Moll wdarł się na salony Facebooka potem, jak doświadczył represji ze strony partii RAZEM, która wywaliła go ze swych szeregów jako kryptokomunistę.

Warto uświadomić sobie, tak przy okazji, że w dzisiejszych czasach bycie komunistą najczęściej oznacza przywiązanie do tradycji pomoczarowskiego betonu w PZPR (stalinizm). Poza tym, bycie komunistą dziś oznacza podzielanie wszystkich poglądów politycznych zachodniej Nowej Lewicy, jak najbardziej antykomunistycznej, sorry – antytotalitarnej. Oznacza więc eklektyczne pogodzenie nurtu trockistowskiego ze stalinowskim, co wydaje się dziwne, ale w postmodernistycznym świecie nie powinno nas już nic dziwić. Tym bardziej, nie powinno dziwić połączenie w jedno posttrockizmu z poststalinizmem. Taka mieszanka stanowi współcześnie – w oczach młodych lewicowców – desygnat pojęcia „komunista”.

Dla liderów partii RAZEM było oczywiste, że przyznawanie się do „komunizmu”, którego reformowanej treści w opinii antytotalitarnej lewicy nawet nie warto się przyglądać, stanowi obciach mogący poważnie naruszyć wiarygodność tej pretendującej do gry na poważnej scenie politycznej partii.

Co z tego, że Łukasz Moll dałby się wówczas żywcem pokrajać za ideały nowolewicowe?

Moll bezpardonowo walczył o owe nowolewicowe ideały na forach wymiany myśli. Jak cała lewica, wliczając w to „komunistów”, głosił ewangelię demokratyzacji przyznającej prawa i swobody różnym mniejszościom obyczajowo-kulturowym, zastępującym dziś przestarzałą, marksowską klasę robotniczą, która, skądinąd, okazała się koniem trojańskim ruchu robotniczego, dającym się uwieść populistycznym sloganom. Tradycja wrogości lewicy do klasy robotniczej ma korzenie na Zachodzie, kiedy to Marcuse odkrył jednowymiarowość człowieka skupionego na wypełnianiu zadań narzuconych przez kapitał w celu spokojnego czerpania z rogu obfitości społeczeństwa konsumpcyjnego.

To dążenie robotników stało w dialektycznej sprzeczności z aksjomatem postępowej lewicy, która odczuwała wstręt do konsumpcjonizmu, a jednocześnie przyjmowała go jako oczywistość w postaci obfitości społeczeństwa mieszczańskiego. Zgodnie z Marksem, ta obfitość była zasługą burżuazji, która w swym heroicznym okresie podniosła siły wytwórcze na poziom pozwalający uczynić nieutopijną myśl o pełnym zaspokojeniu potrzeb człowieka.

O ile więc robotnik cenił „małą stabilizację” konsumpcjonizmu, o tyle postępowy lewicowiec przyjmował ją jako należną niczym psu michę, ale bynajmniej nie widział potrzeby odczuwania z tego powodu wdzięczności.

Wschodnioeuropejska postępowa lewica, bliżej trzymająca się Marksa z przyczyn oczywistych (szkolnego przymusu), z pewnym poczuciem wyższości i gorzką ironią poprawiała niewczesny optymizm zachodnich kolegów, którzy entuzjastycznie postrzegali współczesny konflikt klasowy jako kwestię ze sfery podziału gwarantowanego zasadami demokracji, i wskazywali na Marksowski zmysł rzeczywistości, kiedy podkreślał on rolę burżuazji w procesie produkcji. Zniesienie panowania burżuazji spowodowało nieracjonalność ekonomiczną polityki gospodarczej państwa socjalistycznego tylko z nazwy. Aby dzielić, trzeba najpierw wyprodukować.

Marks wskazywał, że rewolucja znosząca stare stosunki produkcji powinna zajść w krajach, które osiągnęły adekwatny poziom rozwoju. Przedwczesna rewolucja daje opłakane skutki, a przewodnia rola klasy robotniczej, ucieleśniona w partii robotniczej, jest zwykłym, nieefektywnym ekonomicznie oszustwem. Wkładem polskiej lewicy (ogólniej – wschodnioeuropejskiej) w myśl marksistowską było więc udowodnienie, że ideologia nie może przezwyciężyć rzeczywistych ograniczeń.

Poparcie lewicowej, demokratycznej opozycji dla reform neoliberalnych było wyrazem tej politycznej „dojrzałości”, której kontynuatorem jest partia RAZEM.

Jeśli chodzi o polską lewicę posttrockistowską (zrodzoną z zachodniego desantu, pieszczotliwie określanego mianem konkwisty zdobywającej serca ciemnych tubylców), to problem stosunków produkcji zastąpiła ona kwestią demokratyzacji w najbardziej radykalnym wydaniu. Usprawiedliwieniem dla takiej postawy była sowietologiczna teoria wypracowana na Zachodzie (oparta na nowolewicowych analizach), wedle której Rewolucja Październikowa służyła wyłącznie wielkomocarstwowym interesom Rosji, zaś modernizacja przemysłu w krajach obozu socjalistycznego była narzędziem podporządkowywania sobie własnego społeczeństwa i krajów satelickich z tym właśnie celem. Jednym słowem, w ZSRR nigdy nie było nawet zamysłu realizowania budownictwa socjalizmu (ze względu na realizm przywódców politycznych partii bolszewickiej), zaś rozwiązania ekonomiczne pozwalają zdefiniować owo państwo wyłącznie w kategoriach kapitalizmu państwowego. Krótko mówiąc, koncepcja kapitalizmu państwowego usprawiedliwiała łykanie terapii szokowej kojarzonej z nazwiskiem Balcerowicza i znieczulała lewicę skutecznie, tak że do dziś Balcerowicz pozostaje idolem dla resztek lewicowej opozycji wobec faszystowskiej alternatywy reprezentowanej przez PiS, w tym dla partii RAZEM, do której ochoczo dołączył w swoim czasie Moll.

Chodzi nam więc o pokazanie, że lewica na Zachodzie faktycznie przyjęła kapitalistyczny sposób produkcji za wyraz odideologicznionej nauki o ekonomii, przejmując socjaldemokratyczny postulat demokratycznego podziału wytworzonej wartości dodatkowej jako spełnienie Marksowskich kryteriów sprawiedliwego społeczeństwa (nota bene zupełnie wbrew Marksowi, który wskazywał na iluzoryczność terminów używanych w określonym systemie prawno-ekonomicznym). Natomiast lewica w krajach byłego obozu wsparła działania mające na celu „zracjonalizowanie” i „uefektywnienie” gospodarki na modłę kapitalistyczną z płonną jak się okazało nadzieją na zachowanie przez klasę panującą zasad poszerzającej się nieustannie demokracji.

Na Wschodzie, a w szczególności w Polsce, resentyment lewicy (demokratycznej opozycji) wobec robotników był ogromny, ze względu głównie na wydarzenia Marca’68. Przynajmniej taki jest oficjalny powód, który lewica podaje jako uzasadnienie swego rozwodu z klasą robotniczą. W gruncie rzeczy chodzi raczej o rozkład PZPR. Biurokracja, której legitymacja pochodziła z faktu reprezentowania klasy robotniczej na froncie ideologicznym, powoli zrozumiała, że musi poszukać sobie owej legitymacji gdzie indziej, zgodnie z duchem czasu i odwilży. Opozycja demokratyczna, coraz bardziej utożsamiająca się z zachodnią lewicą, która etap utożsamiania Lenina ze Stalinem miała już dawno za sobą, przestała bawić się w drobiazgowy rozbiór niespójności biurokratycznego (stalinowskiego) zawłaszczania ideologii proletariackiej i przeciwstawianie mu prawidłowego rozwiązania Marksa (i Lenina). Łatwiej było przejść na pozycje socjaldemokratyczne, sankcjonowane autorytetem II Międzynarodówki, opowiadającej się za tradycją demokratyczną w odróżnieniu od tradycji dyktatorskiej, i zacząć zwalczać nie tyle biurokrację realsocjalizmu, co – wspólnie z nią – zwalczać totalitarne tradycje związane z klasą robotniczą. Reformatorskie, socjaldemokratyczne skrzydło PZPR (rozkładające system od wewnątrz) pozostało sojusznikiem lewicowych kombatantów wojny z reżymem. Co znalazło odzwierciedlenie w posolidarnościowych sojuszach.

Nowolewicowa ideologia wykorzystywała różne nastroje wśród samych robotników, obiecując im głównie możliwość wydostania się z kondycji robotnika w nowym, demokratycznym świecie. Model pokazowy istniał na Zachodzie, gdzie dobrobyt tryskał ze wszystkich porów społeczeństwa dorabiającego się na usługach konsumpcyjnych i przemyśle rozrywkowym, ewentualnie na handlu, który miał skupiać w sobie ducha przedsiębiorczości bez nieprzyjemnego etapu wstrzemięźliwości. To tłumaczy względnie słaby opór wobec rozwalania przemysłu narodowego i łatwość, z jaką neoliberalizm zakorzenił się w kraju. Lewica wzięła na siebie judaszowy obowiązek ideologicznego rozbrojenia klasy robotniczej. Czemu posttrockistowska konkwista, schlebiająca nacjonalistycznym nurtom przenikającym do „ludu” (w tym i do robotników), cicho i niespostrzeżenie wyłaniającym się z pluralizmu politycznego ruchu animowanego robotniczym protestem, obiektywnie sprzyjała.

No cóż, polskie i nie tylko polskie paradoksy!

Na wolne pole po polskiej gospodarce weszły rzekomo podporządkowane interesowi społecznemu biznesy zachodnie, dobijając wieko trumny. Z obietnic królewskiego życia z zasiłku dla bezrobotnych, który skutecznie zdusił lęk przed bezrobociem w zarodku (jako chamską propagandę „komuny”), nie pozostało nic albo i mniej. Naród szybko przejadł ochłapy przypadłe mu z prywatyzacji gospodarki narodowej i jakoś nie powtórzył się choćby ograniczony pokoleniowo powojenny awans społeczny – heroiczne pokolenie nie dołączyło do szeregu milionerów, którzy zbili fortunę na demontażu gospodarki, nie dołączyli nawet do zalążku przyszłej niedoszłej klasy średniej.

Jeżeli ktoś sobie wyobrażał, że na tym tle nie zbudzi się zapiekły nacjonalizm, to chyba brakowało mu wyobraźni socjologicznej. I znowu nauka zajęła się usprawiedliwianiami – doszukując się przejawów osobowości autorytarnej wśród samych ofiar transformacji.

Tymczasem, prawica przynajmniej zauważała tych ludzi, którzy pozostali po klasie robotniczej. Dla lewicy są oni wyłącznie odpadem po udanej transformacji. Ten odpad dopiero skaził sukces „demokratycznej tranzycji” przez danie fundamentu pod prawicowy nacjonalizm. Dla prawicy jest to „skrzywdzony naród”. Skrzywdzony bardzo konkretnie, bo polskiej klasie niedoszłych wielkich kapitalistów odebrano możliwość wyzysku własnej klasy robotniczej i vice versa: polskiej klasie robotniczej odebrano zaszczyt bycia wyzyskiwaną przez rodzimych kapitalistów.

Problem tkwi w tym, że w społeczeństwie zachodnim udało się zdelokalizować konfliktogenny przemysł, co stworzyło pozór, że społeczeństwo jest w stanie zastąpić produkcję przemysłową rozwijaniem usług pozaprodukcyjnych. Tymczasem, jest to tylko sankcjonowany społecznie system redystrybucji wtórnej. Co prawda, część lewicy dostrzegała problem imperialistycznego wyzysku mas Trzeciego Świata i obstawała przy programie ekonomicznym bazującym na naukach Marksa, ale owi trockiści również ewoluowali, dzieląc się namiętnie z powodu rozbieżności w rozwiązaniu sposobu dotarcia do mas. Obiektywnie, w społeczeństwach rozwiniętych owe masy były drobnomieszczańskie, więc i ewolucja trockistów zachodziła w tym nakreślonym z góry kierunku. Posttrockizm już nie odróżniał się od antymarksistowskich nurtów lewicy drobnomieszczańskiej, w swym rdzeniu antyrobotniczej.

Rozwalenie gospodarki narodowej przy kryzysie gospodarki globalnej i jej transformacji w kierunku narodowych, rywalizujących grup kapitału, spowodowało, że trudności państw z sukcesem zmodernizowanych na modłę transformacji systemowej stały się niewyobrażalne. Znaczenia nabrały gry sojuszy, w których ważne są chwyty retoryczne, manipulowanie nastrojami i emocjami społecznymi, a argument nacjonalistyczny staje się jedynym argumentem mobilizującym w skali masowej.

Lewica przeciwstawia temu swoje zasoby mobilizacyjne, a więc swoje wartości – swobody obyczajowe i kulturowe. Raczej nie pozostaje nam wiele wątpliwości, które wartości mają większą siłę przekonującą dla masowych odbiorców.

Gra toczy się o wizję przyszłego systemu organizacji produkcji. Część grup kapitałowych wykorzystuje hasła mobilizacyjne lewicy obyczajowej do walki politycznej, unikając dzięki temu, póki co, otwartej wojny. Czy wizje ewolucji kapitalistycznej w gruncie rzeczy różnią się bardzo? Poszczególne, skonfliktowane segmenty kapitału zapewne będą potrafiły znaleźć modus vivendi na plecach proletariatu. Gra toczy się więc nie tyle o zniszczenie wzajemne, co o zdobycie przewagi i panowania danego modelu.

Rzecz w tym, że wizje przyszłości nie obejmują socjalistycznej alternatywy. Prawicowe rozwiązania – z natury rzeczy, te zbliżone do współczesnej lewicy opierają się na aksjomacie, że sfera produkcji pozostaje czarną skrzynką we władaniu kapitału, zaś socjalizm (demokratyczny) polega na organizowaniu podziału nawet nie wartości dodatkowej, co zysku netto, metodami demokratycznymi.

Takimi opłotkami wracamy do przypadku Łukasza Molla.

Od czasu traumy związanej z RAZEM, Moll ewoluował. Jak było do przewidzenia – na pozycje „Obywatela” Remigiusza Okraski. Są to pozycje prawej strony nowoczesnej lewicy. Zasoby dla takiej ewolucji były zgromadzone gdzieś w tradycjach PZPR-owskiego nacjonalizmu, przechowanych w KPP (bis). Nie dziwi także, iż nastroje solidarności z wykluczonymi kojarzą się z nacjonalizmem polskim, albowiem te właśnie nastroje zawiedzionych nadziei prezentuje populistyczna prawica. Ta formacja polityczna nie będzie się, rzecz jasna, posługiwała pojęciem klasy robotniczej, ale raczej wskazywała na wspólnotę tej grupy zawodowej (!) z „ludem”, co również jest bliskie sercu bijącemu po lewej stronie, utożsamiającemu lewicowość z empatią wobec wszystkich skrzywdzonych. Chaos ideologiczny jest porażający, o ile nie ma się nici przewodniej splecionej ze znajomości historii wydarzeń i zrozumienia procesów ewolucji ruchu robotniczego wraz z jego ideową i ideologiczną ścieżką dziejową.

Pomieszaniu sprzyja także szerzona na lewicy ewangelia przezwyciężenia podziału na lewicę i prawicę, co odpowiada stanowi politycznemu samej lewicy, kultywowanemu już w PZPR, właśnie w odniesieniu do nacjonalizmu, który to nurt kontynuuje współczesna KPP.

*

Charakterystyczne jest to, że z Mollem utożsamia się spora grupka ludzi, co „dobrze” świadczy o zasobach transferowych lewicy. Świadczy też o nieustającym od 30 lat kryzysie koncepcji lewicowej, której lewica nie potrafi zaradzić.

Jednym z powodów, dla których wydało nam się ciekawym zająć ewolucją poglądów Molla jest fakt, że o jej obiektywnym charakterze świadczy uzasadnienie przytaczane przez przedmiot analizy, a na które to zjawisko sami zwracaliśmy nie tak dawno uwagę. Otóż Moll słusznie zauważa, że:

„1: Polacy trwają przy rodzinie, kościele i narodzie nie dlatego, że dobrze im w represyjnych formach, ale dlatego, że to jedyne formy, z którymi umieją grać i wobec których potrafią się emancypować po swojemu (emancypuje się zawsze po swojemu, albo wcale).
2: Obecny pokoleniowy bunt nie jest wymierzony w represyjną polskość (rodzinę-kościół-naród), ale w polskość byle jaką, przaśną, dziadowską, inercyjną, żyjącą z dnia na dzień. Nie jest żądaniem wyzwolenia i świata wolnego od zobowiązań, ale żądaniem życia w Prawdzie i Czystości, nowych drogowskazów i maksymalistycznej etyki” (Łukasz Moll „Dwie trzy spekulatywne” (profil Łukasza Molla na Facebooku 3 grudnia 2020 r).

Reszta jego wpisu polega na rozwijaniu tych wątków, ale już ten skrót nam wystarczy.

Faktycznie, w naszych tekstach zwracaliśmy wcześniej uwagę na bagatelizowanie przez lewicę kwestii, iż represyjne formy instytucjonalne w społeczeństwie i w kościele są nacechowane hipokryzją, co oznacza, paradoksalnie, ograniczenie represyjności owych instytucji przy zachowaniu – fasadowym lub nie – samych instytucji, które, gdyby zrezygnowały z hipokryzji, rozpadłyby się w krótkim czasie. Jednocześnie, taka hipokryzja daje całkiem spore pole dla wolności w przypadku umiejącego lawirować w takich okolicznościach. Na co nie zwraca uwagi Moll, to fakt, że ustanawia się hierarchia społeczna sankcjonowanych i niesankcjonowanych lawirantów i beneficjentów skorumpowanego systemu, co „lud” sprowadza tak czy inaczej do roli zmanipulowanego i pozbawionego wolności, ale w warunkach współczesnych nie mamy do czynienia z chłopami pańszczyźnianymi, więc ta sfera lawirowania jest całkiem znośna.

Moll zauważa, podobnie jak desant prawicowy na radykalną lewicę, że bunt pokolenia – wbrew oczekiwaniom lewicy – nie jest wymierzony w ograniczenia i brak odpowiedzialności, co często jest wrażeniem stwarzanym przez upojonych atmosferą fiesty oburzonych do żywego i zagrożonych śmiertelnie protestujących. Konieczność znalezienia wspólnego mianownika dla skrajnie różnorodnych grup powoduje, że ten mianownik kurczy się do rozmiarów lilipucich i musi być kompensowany atmosferą poczucia absolutnej słuszności, czyli zagłuszania rozbieżności stanowisk. To daje się sprawić tylko w atmosferze święta i przy wykorzystaniu cech charakterystycznych dla tłumu.

Jednocześnie, młodzież obecna na demonstracjach antyaborcyjnych prezentowała poglądy dość konserwatywne, częstokroć antylewicowe w dowolnym sensie, ale zbieżne z drobnomieszczańskimi. Tradycja ruchu Solidarności budzi w nich podobne emocje, co tradycja powstań narodowych, w tym Powstania Warszawskiego, oraz potrzebę patosu i poczucia wielkich wyzwań oraz poświęceń. Przejęcie tradycji nie byłoby skuteczne, gdyby sama lewica nie stworzyła podstaw do takich nastrojów.

W dobie pandemii, jak najbardziej traktowanej z powagą przez lewicę, rozbieżność między atmosferą fiesty a powagą sytuacji, odgrywa rolę strzału w stopę. Lewica pozbawia się ostatnich pozorów wiarygodności, przy okazji godząc się na stawianie jej w jednym szeregu z manipulatorami opinią publiczną na skalę światową, reprezentantami wielkiego, medialnego kapitału.

Jednym słowem, we współczesnych warunkach ujawnia się w całej okazałości, gdzie szuka ona sojuszy i jak jest to rozbieżne z interesem „klas ludowych”. To powoduje określone reakcje ze strony dotychczasowych sympatyków lewicy.

*

Można rzec, że krytyka współczesnej lewicy jest zajęciem łatwym, choć niekoniecznie przyjemnym.

Wystarczy tu przyłożenie zdrowego rozsądku, w czym Łukasz Moll bynajmniej nie jest pionierem. W naszej długoletniej karierze politycznej nie raz i nie dwa razy widzieliśmy ewolucję autentycznie radykalnej, lewicowej młodzieży na pozycje nacjonalizmu. Ta młodzież była zniechęcona bezskutecznością działań lewicowych, zaś ideologicznie na teorię Marksowską była immunizowana nowolewicowymi reinterpretacjami i burzliwym rozwojem teorii lewicowej na Zachodzie, gdzie skutecznie przezwyciężono kwestię stosunków produkcji. Dlatego teoria nowolewicowa nie daje alternatywy dla prawicowo-populistycznej koncepcji tłumaczącej krzywdę „ludu”. Obie strony konfliktu poruszają się na powierzchni zjawiska, koncentrując uwagę na sferze podziału. Kwestię produkcji podejmuje wchodząca między nich prawica konserwatywna, odnosząc ją do przedkapitalistycznych, a nawet ogólnoludzkich praw naturalnych, w poszukiwaniu konserwatywnego, stabilnego ładu, który daje wszystkim członkom poczucie posiadania swego miejsca. Lewicy trudno się pogodzić z tą wizją, która przeczy Marksowskiemu peanowi na cześć wolności w systemie wolnego rynku, a który pociągnął za sobą wolność indywidualną jako efekt uboczny procesu.

Lewica obyczajowa zamyka w nieświadomości problem stosunków produkcji i reprodukcji materialnej społeczeństwa, zaś lewica populistyczna (typu Molla) ewoluuje i dojrzewa do przekonania (konserwatywno-prawicowego), że dla „ludu” lepiej jest mieć swoje miejsce na ziemi, choćby i wąskie i mało związane z poczuciem nowoczesnej wolności. Dla „ludu” większą wartość ma właśnie to miejsce, przestrzeń wokół siebie i jasno określone stosunki, choćby i niesatysfakcjonujące dla „piękonoduchów”, aniżeli walka o wartości, które obiecują dużo, ale na chwilę obecną niszczą tę przestrzeń udomowioną, o którą walka jawi się jako konkretna i w zasięgu możliwości. Ten interes społeczny ma charakter mobilizacyjny.

Tym bardziej, że obecny kryzys kapitalizmu, który przybrał maskaradową postać kryzysu epidemiologicznego, świadczy o tym, że wolność w sensie obiecywanym przez heroiczny etap historii burżuazji jest niedościgłym celem, który należy realistycznie porzucić.

Niewiele jest możliwości ewolucji we współczesnym systemie politycznym – lewicowa młodzież ewoluuje z reguły na pozycje mniej lub bardziej nacjonalistyczne, a więc ostatecznie ląduje po prawej stronie spektrum, podśpiewując sobie pod nosem w charakterze samousprawiedliwienia, że kto za młodu nie był socjalistą, ten na starość zostaje sukinkotem.

Zazwyczaj jednocześnie, tacy ewoluujący młodzieńcy stają się bezwzględnymi krytykami lewicowości, szkoda że z pozycji – prawicowego konserwatyzmu.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
12 grudnia 2020 r.