Przedstawiamy oświadczenie w sprawie wojny i tego, co powinna w tej sytuacji robić lewica, podpisane przez redakcję ukraińskiej strony Liva. W zasadniczej linii zgadzamy się ze stanowiskiem Livy. Dodajemy nasz komentarz, aby pokazać dalsze wnioski, jakie wyciągnęliśmy z obecnej sytuacji, opierając się na podobnym widzeniu uwarunkowań.

Redakcja, przede wszystkim, pisze, że chociaż „komuniści zawsze uprzedzali tych, kto wierzył w nadejście 'wspaniałego nowego świata’, jaki będzie rozwój wydarzeń”, to „realia kapitalizmu XXI w. okazały się gorsze od wszystkich straszaków, jakie liberałowie przypisywali radzieckiej historii. Ale samo rozpoczęcie konfliktu było nieoczekiwane dla wielu i po raz kolejny podzieliło ruch lewicowy” (https://liva.com.ua/ot-redakczii-ukraina2022.html).

Akurat to, że podzieliło, jest – naszym zdaniem, które powtarzamy nie od dziś – pozytywnym objawem. Wszak działania programowe nowoczesnej lewicy od dekad miały skandaliczny wręcz charakter i stanowiły jawną kapitulację przed ideologią klas panujących. Lewica zadowalała się żądaniami radykalizacji istniejącej demokracji burżuazyjnej i ogólną, związkową kosmetyką systemu kapitalistycznego, stojąc na stanowisku przezwyciężenia po upadku tzw. komunizmu podziałów między lewicą a prawicą, tego, że najważniejszą kwestią jest nakłanianie całego świata do przyjmowania ideologii demokracji burżuazyjnej, która niewiele ma wspólnego z demokracją robotniczą. To ostatnie metodami, takimi jakie są akurat dostępne wiodącej demokracji światowej osadzonej w USA. Postępowa i nowoczesna lewica dała temu wyraz popierając „kolorowe rewolucje”, jawnie forsujące interesy światowego imperializmu na kolejnych obszarach świata.

Podziały w łonie lewicy istniały wcześniej i wydarzenia lutego 2022 r. tylko ujawniły nabrzmiewające sprzeczności ideowe i programowe. Jednak przez dekady lewica utrzymywała pozory jedności, czyniąc ze zgniłego kompromisu z demokratycznym państwem kapitalistycznym swoistą cnotę, chociaż oznaczało to stałą degradację lewicowej samodzielności. Lata popierania przez nowoczesną lewicę okopywania się imperializmu amerykańskiego w różnych stronach świata pod pozorami „kolorowych rewolucji” skierowanych przeciwko niedemokratycznym dyktatorom, których ludom drogę do demokracji skrępowano poprzez narzucenie hegemonii gospodarczej i politycznej, przyniosły dziś swoje zatrute owoce.

Wszak lewicowa opozycja demokratyczna nie tylko w Polsce uznała, że eksperyment radziecki przegrał z kapitalistyczną, racjonalną gospodarką rynkową, dla której nie ma alternatywy i która jest ściśle związana z demokratycznymi prawami społeczeństw. Walka z systemem biurokratycznym przy odwołaniu się do demokracji robotniczej (dyktatury proletariatu) nie miała dla lewicy sensu. Większy sens miało zniszczenie modelu radzieckiego w momencie, kiedy była okazja do jego przestawienia na interesy robotnicze.

Cała mozolnie budowana od niemal stu lat ideologia socjaldemokratyczna, która skutecznie wyparła marksizm i oparty na nim ruch robotniczy, zawaliła się dziś na naszych oczach. A to, oczywiście, wywołuje na wierzch ukryte podziały. I te podziały są nie tylko koniecznością, ale i są nieuchronne. Ludzie o przekonaniach socjalistycznych stanęli wobec pytań, na które nie potrafią sobie odpowiedzieć w dotychczasowym, lewicowym paradygmacie.

Część lewicy odpowie i już odpowiada, że kapitulacja wobec klas panujących i ich ideologii była niewystarczająca, za mało radykalna i że w jej efekcie mamy do czynienia z takim echem „homo sovieticusa” jak Putin. Zapominając, że Putin jest wyłącznym dzieckiem prokapitalistycznej transformacji pozostałości po ZSRR. Niewarta jedności jest lewica, która zapomina o własnych naukach, że wojny są nieodzowną cechą imperializmu i nie przyjmują do wiadomości, że nie da się ich uniknąć dzięki radykalizacji demokracji postulowanej na kampusach college’ów.

Świat przeżywa kryzys globalny i wywoływanie wojen służy interesom tych rządów imperialistycznych, które mogą się bronić przerzucając koszty kryzysu na słabszych. Oskarżanie Rosji o imperializm jest tylko sztuczką słowną. Faktycznie, Putin stosuje frazeologię nawiązywania do czasów imperium carskiego, niemniej ta polityka wymaga zmiany kursu zapoczątkowanego przez Gorbaczowa i Jelcyna. Wejście w obręb systemu gospodarki zachodniej było celem 30 lat po transformacji i dopiero ostatni rok pokazał Rosji dobitnie, że nie ma na co liczyć w tym względzie.

„To, że wojna rozpoczęła się z inicjatywy Władimira Putina, wstrząsnęło światem. Nikt nie wierzył przestrogom głoszonym przez niejednokrotnie przyłapanych na kłamstwie zachodnich polityków i mainstreamowych massmediów. Nawet rosyjska liberalna opozycja była pewna, że napadnięcie na Ukrainę nie leży w interesach władzy. Ale zdrowy rozsądek zhańbiła bezmyślność systemu. Z racjonalnego punktu widzenia podobny krok można wyjaśnić tylko krachem 14-letniej, rosyjskiej polityki ‘ugłaskiwania’ Zachodu, nieuchronnie przybliżającego się ku rosyjskim granicom. Począwszy od 1991 r., rosyjska oligarchia marzyła o integracji ze światową elitą kapitału i uczestnictwie w globalnej grabieży. Ale odmówiono jej tego. Dla Waszyngtonu i Brukseli Moskwa była nie partnerem, ale zdobyczą. Do początku 2022 r. kremlowska dyplomacja, wedle wszelkiego prawdopodobieństwa, została zapędzona do rogu. Jej ultimata zostały wzgardliwie zignorowane i wówczas Kreml rzucił na stół swój ostatni atut – czołgi”.

To, że Rosja i cały obszar poradziecki okazał się dla imperializmu „zdobyczą”, która dała mu nowe siły dla trwającego właśnie niszczenia świata, jest zasługą lewicy. W Polsce „postkomuniści” i ich władza umożliwili przebudowę naszego kraju pod potrzeby imperializmu europejskiego, a obecnie przede wszystkim – amerykańskiego.

Faktem jest, że wojna nie leży w interesie oligarchów rosyjskich ani reżymu Putina. Putin rozpoczął „operację” bez jakiegoś szczególnego przygotowania, w odpowiedzi na przewidywaną w każdej chwili agresję ukraińskiej armii, zgromadzonej w ogromnej masie, u granic tzw. ludowych republik Donbasu. Tych przewidywań mass-media nie nagłaśniały, a więc – w opinii publicznej – one nie istnieją.

Można powiedzieć, że faktycznie, obie „republiki” mają mniejsze znaczenie w decyzji Putina. Ale dla podtrzymania statusu gospodarki uzależnionej od niemieckiej, konieczne jest utrzymanie rosyjskiej państwowości, na której nie zależy ani rosyjskim oligarchom, ani rosyjskiej elicie. Rosyjska państwowość zapewnia uprzywilejowany status firm niemieckich, zaś Rosja, do której należałoby od tej pory stosować określenie „na Rosji”, przestaje być strażnikiem niemieckich interesów. No i, co za tym idzie, pośrednio – interesów gospodarki europejskiej.

Jeżeli lewica nazywa politykę Rosji imperializmem, to dziwnie z tym rezonuje imperialistyczna interwencja ODKB z głównymi siłami rosyjskimi w Kazachstanie. Czy ktoś widział, aby marionetkowy rząd poprosił imperialistycznego protektora o opuszczenie w ciągu kilku dni kraju i ten prośbę wykonał bez ociągania? A ten akt imperialistycznej interwencji rosyjskiej miał wszak miejsce zaledwie na miesiąc przed agresją Rosji na Ukrainę. Lewicowe brednie, które w trzecioświatowym „mocarstwie” rosyjskim widzą równego przeciwnika dla USA i NATO, zaczynają przejadać się nawet prostym członkom niezliczonych organizacji lewicowych, które od dekad apelują o jedność, ale żaden z tych klonów, z niemal identycznymi programami, nie ma najmniejszej chęci realizować własnego apelu o jedność.

Rosyjskiej gospodarce faktycznie potrzebne jest pokojowe podporządkowanie zachodniemu systemowi ekonomicznemu. Wraz z utratą własnego przemysłu, Rosja straciła ekonomiczną, a więc i polityczną samodzielność. Komu zależało na zniszczeniu gospodarki poradzieckiej jest tym, kto odpowiada za dzisiejszą wojnę na Ukrainie. Sankcje są całkowicie irracjonalną polityką z punktu widzenia nie tylko Rosji, ale i gospodarki europejskiej. Komu zależy na rozpadzie gospodarki europejskiej, ten jest odpowiedzialny za dzisiejszą wojnę na Ukrainie.

Przez ten czas, który upłynął od transformacji i rozszerzenia UE oraz NATO, wydawało się, że kwestia ideologiczna straciła na znaczeniu. Wydawało się, że kapitalistyczna Rosja przestała być koszmarem dla kapitału, jakim był dla niego ZSRR. Dobrowolna destrukcja gospodarki, pełne podporządkowanie się oligarchii interesom kapitału zachodniego z zachowaniem srebrników za pośrednictwo w stręczeniu zasobów swojego kraju komu popadnie, wszystko to miało przekonać Zachód, że Rosjanie w pełni odrzucili jakąkolwiek ideę o rywalizacji. Nawet pod sankcjami narzucanymi Rosji na podobieństwo oszalałego z nadmiaru poczucia mocy zwyrodnialca, Rosja usiłowała usilnie przekonać „kolegów i partnerów”, iż Zachód nie musi się jej bać.

Tu nie chodziło o to, aby Rosja coś zrobiła czy zaprzestała, aby uśmierzyć narastającą wściekłość praworządnych kapitalistów. W pewnym sensie, można się zastanawiać, co by nastąpiło, gdyby Rosja zgodziła się na rozmieszczenie baz wzdłuż całej granicy. Przecież nie wydaje się, aby mogło być gorzej.

Na to właśnie gra liberalna część rosyjskiego społeczeństwa. Jest ona przekonana, że gdyby Rosja przestała istnieć jako państwo utrzymujące resztki pozorów samodzielności, wówczas kapitał zachodni musiałby wziąć na garnuszek rosyjską gospodarkę. Co by to oznaczało dla znakomitej większości niezamożnego społeczeństwa Rosji, nie ulega najmniejszej wątpliwości. Oczywiście, o żadnym wzięciu na garnuszek nie ma mowy. Model afrykański już czeka. Rzecz jasna, oligarchowie mają szansę na całkiem dobre odnalezienie się w tym modelu.

Rosja miała do końca przekonanie, że Zachód potrafiłby zdobyć się na jej zintegrowanie, gdyby nie sprzeciw najbardziej antyrosyjsko nastawionych państw posocjalistycznych typu Polski czy poradzieckich typu państw bałtyckich. Wskazywała na to inicjatywa Niemiec, które – mimo problemów związanych z integracją tak ogromnego terytorium z jego ludnością – podjęły się tego zadania. Oczywiście, na zasadach skrajnie nierównoprawnych, ale dających oligarchom i biurokracji gwarancję zachowania ich zysków. A to przecież najważniejsze. Przynajmniej dla nich, a tylko oni się liczą.

Podobnie, jak w przypadku krajów afrykańskich, słabości jednych są okazją dla innych do próby podbudowania samych siebie. Politycznie, bazy u granic oznaczałyby więc dla Rosji dalszą eskalację napięcia i rusofobii z możliwością lokalnych konfliktów. Może dlatego Rosja tak długo liczyła na racjonalność Zachodu, który potrafi kontrolować w końcu nie najważniejsze państwa.

Być może i tak by się stało, ale te nieznaczące na pierwszy rzut oka państwa miały potężnego poplecznika za oceanem, który miał swoje sprzeczności interesu z państwami kapitalistycznymi Europy. Niedocenionym czynnikiem sytuacji są także kraje islamu, których nie potrafiło wygasić nawet 20 lat „wojny z terroryzmem”. Udało się jednak zmienić ich region w miejsce permanentnego chaosu. Dzięki temu udało się wyeliminować zagrożenie, które wydawało się co najmniej tak samo kategoryczne, jak niegdyś był ZSRR wobec świata kapitalistycznego. Dla bezpieczeństwa interesów USA należało więc zmienić obszar Rosji w analogiczny teren permanentnego chaosu. Nie mógłby stać się taki, gdyby został zrealizowany projekt niemiecki, który lepiej lub gorzej, ale integrował Rosję z Europą ku wygodzie tej ostatniej.

Stanom Zjednoczonym nie jest potrzebna silna Europa, z silną gospodarką. Z tego powodu należało uniemożliwić Europie nawiązanie współpracy z Rosją. Sankcje były mechanizmem, dzięki któremu państwa europejskie nawzajem pilnowały siebie, aby tylko któreś nie zdecydowało się wysforować do przodu i zgarnąć całość korzyści z owej współpracy.

Takie jest podłoże ekonomiczne i polityczne obecnej wojny.

Należy też zwrócić uwagę na to, że wojna w Europie niekoniecznie wzbudza takie same chiliastyczne nastroje na obszarach, które stan wojny mają na co dzień. Ciekawe, jak wojna odbije się na procesach migracyjnych. Z drugiej strony, nieznane są jeszcze skutki konfliktu europejskiego na nastroje wśród imigrantów do Europy. Na pewno będzie narastało istniejące już przekonanie, że model europejski uległ ostatecznej kompromitacji i trzeba go zastąpić innym modelem.

Redakcja Livy nie ma wątpliwości, że Ukraina to nie idylliczna demokracja brutalnie zgwałcona przez rosyjskiego okupanta: „dla Ukrainy tragedia rozpoczęła się jeszcze w 2014 r., kiedy to w kraju powołano terrorystyczny, ultraprawicowy reżym, przywodzący na myśl porządki, jakie panowały w Ameryce Łacińskiej w latach 80-tych XX w., gdzie maską 'demokracji’ była prowadzona wojna przeciwko własnemu narodowi, terror przeciwko dysydentom i lewicowcom oraz w najlepsze hulały oddziały ‘paramilitarystów’. Kraj faktycznie utracił swą niezależność i stał się zabawką w rękach zachodniego imperializmu, który zdecydował się, aby przekształcić go w pole walki z Moskwą. Ksenofobia, antykomunizm, barbarzyństwo zostały wydźwignięte na sztandary toczącej się wojny. Władze ukraińskie ogłaszają, że walczą z ‘homo sovieticusem’. Putin, wywodzący się z szeregów liberalnych reformatorów lat 90-tych, oznajmia, że wojna – to 'rzeczywista dekomunizacja’, której końcowym etapem powinien być wybuch jądrowy i powrót do czasów jaskiniowych”.

I dalej:

„Już teraz widzimy, że wojna na Ukrainie przekształca się w rzeź, która w dowolnej chwili może wciągnąć trzecie strony. Na teren wojennych działań nieprzerwanym potokiem płyną wojsko i broń. Stale zdarzają się incydenty na morzu. Ale za plecami Moskwy majaczy widmo Chin, dla których przegrana Rosji oznacza perspektywę stanięcia oko w oko z USA i jego satelitami”.

Liva słusznie prognozuje, że wydarzenia niekoniecznie zakończą się na Ukrainie. Przegrana Rosji oznacza przegraną samodzielność Europy wobec USA. A to oznacza zagrożenie dla Chin. W Europie zarysowały się dwa obozy – proamerykański, obejmujący głównie Wielką Brytanię, Polskę, kraje bałtyckie, oraz obóz proeuropejski, w którym ton nadają Niemcy i Francja. Czy to pęknięcie przerodzi się w poszerzenie wojny na pozostałą część kontynentu? Nie wiadomo. USA pozostawia chaos w Europie, ponieważ chce się skoncentrować na Chinach. Nie ma czasu wyciągać korzyści z podporządkowania gospodarczego Europy. Na to przyjdzie czas, kiedy trzeba będzie odbudowywać Europę jak po II wojnie światowej. Nagroda sama wpadnie w ręce, wcześniej mistrzowsko przygotowana.

„Nie możemy zatrzymać wprawionej w ruch machiny wojennej, ale powinniśmy ogłosić nasze przywiązanie do naszych zasad internacjonalizmu, walki klasowej i demokracji proletariackiej. W 1914 r. tylko jednostki zajmowały stanowisko antywojenne. W ciągu trzech lat po ich stronie stanęły miliony. Parafrazując Adolfa Joffe: obecnie nam wszystkim konieczna jest leninowska nieugiętość, nieustępliwość i gotowość, aby pozostać na prawidłowej drodze, choćby i w pojedynkę, przewidując przyszłą większość, przyszłego uznania przez wszystkich jedynej słuszności tej drogi”.

I także tu Redakcja Livy się nie myli. Odpowiedzią na takie dalekosiężne plany imperializmu amerykańskiego nie może być neutralność wobec konfliktu „międzyimperialistycznego” ani nawet ożywienie ruchu pokojowego. Jedyną odpowiedzią jest ta leninowska – „wojna wojnie!” Naszym modelem na przyszłość jest model komunistyczny, bezklasowy. Podziały są korzystne, ponieważ dla większości lewicy tzw. antytotalitarnej (czytaj: odrzucającej dyktaturę proletariatu) program antykapitalistyczny od dawna oznacza program prokapitalistyczny, ale w wersji reformowanej, czyli państwo socjalne. Współczesny kryzys gospodarczy ukazał bankructwo nadziei na państwo socjalne, zaostrzając klasowy charakter każdego systemu, który nie będzie konsekwentnie robotniczy. Ta lewica będzie nieustannie robiła obstrukcję dla agitacji i walki o model robotniczy. Lepiej, aby była mu jawnie wroga, niżby miała go rozmydlać od środka. Zostawmy więc tę lewicę na jej śmietniku historii!

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
8 marca 2022 r.