NATO-lewica ma dość prostą wizję świata: demokracja kontra autorytaryzm. W świecie dwubiegunowym jakoś to funkcjonowało. Dla antytotalitarnej lewicy wszystko było lepsze od ZSRR i jego bloku. Po upadku ZSRR kapitał zachodni zajął się kolonizowaniem wszystkich obszarów, które do tej pory utrzymywały względną równowagę między dwoma obozami, nie mówiąc już o państwach należących do bloku wschodniego czy o byłych republikach związkowych.

Niemniej, dla lewicy, podobnie jak i dla prawicy nacjonalistycznej, sprawa nie była jeszcze załatwiona do końca. Tak długo, jak długo istnieje Federacja Rosyjska, dziedzictwo „imperium sowieckiego” nie przestało istnieć i realizować swoich imperialnych celów. Z tego powodu, obecna wojna na Ukrainie jest szansą dla obu: lewicy antytotalitarnej i dla prawicy nacjonalistycznej ogromną szansą na realizację odwiecznego marzenia o pozbyciu się raz na zawsze państwa o ambicjach mocarstwowych w Europie Wschodniej. Dla prawicy nacjonalistycznej jest to równoznaczne z pozbyciem się konkurenta Rzeczypospolitej do pozycji lidera w Europie Wschodniej, zaś dla lewicy antytotalitarnej – z utworzeniem szeregu równoprawnych państw narodowych na obszarze tejże Europy.

Wizja lewicy jest o tyle bardziej ułomna pod względem pragmatycznym od wizji prawicowo-nacjonalistycznej, że w warunkach kapitalizmu (ogólniej – ustroju klasowego) państwa narodowe będą nieuchronnie miały charakter narodowo-burżuazyjny. To będzie z koniecznością prowadziło do konkurencji ekonomicznej i do różnicowania się potencjałów poszczególnych gospodarek. Jednym słowem, w warunkach kapitalizmu będzie to prowadziło do skłonności do wyodrębnienia się naturalnego lidera w regionie, którego istnienie sprowadzi suwerenność państw narodowych do fikcji. Wizja prawicowo-nacjonalistyczna w Polsce już z góry zakłada taki rozwój sytuacji i, w związku z tym, narzuca polską tradycję dominacji w oparciu o sojusz z Ukrainą, Białorusią i Litwą, który jest zbudowany w kontrze do dominacji rosyjskiej. Ten scenariusz usiłuje forsować PiS podpierając się wsparciem USA dla swojej polityki. W zamian za to wsparcie, Polska umacnia amerykańską dominację nad Europą jako taką.

Co stałoby się w sytuacji, gdyby Europa chciała zrzucić z siebie amerykański dyktat i kontynuować wymianę handlową z Rosją? Biorąc pod uwagę nasycenie Europy bronią i emocje podgrzane do czerwoności, bardzo łatwo jest wywołać konflikt w innych miejscach w Europie. Biorąc pod uwagę istnienie licznych baz amerykańskich na kontynencie, europejska chęć buntu jest wysoce nieprawdopodobna. USA wystarczy zmuszenie kapitału europejskiego do przestrzegania sankcji gospodarczych wobec Rosji i pilnowanie ich wdrażania przez blok dowodzony przez Polskę.

Aby ustalić autentycznie lewicową politykę w tej konkretnej sytuacji, należy przeanalizować istniejące, rzeczywiste tendencje, które można zaobserwować. Żeby nie było, iż kierujemy się arbitralnymi analizami, sięgniemy po opis sytuacji dokonany przez kogoś, kogo trudno podejrzewać o sympatie prorosyjskie.

Na stronie next.gazeta.pl można znaleźć wywiad przeprowadzony przez Grzegorza Sroczyńskiego z Robertem Kuraszkiewiczem (https://next.gazeta.pl/next/7,151003,28369106,putin-jako-pozyteczny-idiota-bidena-dzieki-tej-wojnie-usa.html). Wyjaśnia on wystarczająco jasno bezpośrednie przyczyny wojny na Ukrainie.

Kuraszkiewicz: „To nie jest tak, że Zachód w tej wojnie jest tylko reaktywny. Ameryka weszła do gry dużo wcześniej. Krytykujemy Zachód i USA za ślamazarność, niedostateczną odpowiedź na rosyjskie zbrodnie, a moim zdaniem ewidentnie widać, że od listopada zeszłego roku Amerykanie prowadzili konsekwentną robotę, która polegała na prowokowaniu Rosji do wojny”.

Prowadzący wywiad dziwi się tak otwartemu przyznaniu do prowokacji, na co Kuraszkiewicz odpowiada: „”Rosjanie na pewno wejdą na Ukrainę”. „Zaraz zacznie się inwazja”. Takie były komunikaty Pentagonu. Chodzi mi też o te wszystkie wizyty szefów służb amerykańskich w Europie i organizowanie opinii publicznej, oswajanie jej, że wojna będzie. Amerykanie ujawniali informacje wywiadowcze, co było krytykowane: „Co oni odstawiają? Ciągle powtarzają, że Ruscy wejdą, a Ruscy nie wchodzą i się śmieją”. A to była taktyka. 

Żeby wojna w końcu wybuchła?

Tak. Amerykanie, podobnie jak Kreml, uznali, że teraz albo nigdy. Wysłali komunikat Putinowi: „Zrób to, proszę bardzo. My jesteśmy gotowi”. Zachowanie Amerykanów w ostatnich tygodniach przed wybuchem wojny było nastawione na zachęcanie Rosji do ataku. Rosjanie przecież postawili postulaty bezpieczeństwa związane z ich pozycją w Europie, a Amerykanie nie podjęli żadnej poważnej rozmowy. I potrafili uzgodnić z Niemcami i Francuzami czerwoną linię, której nikt nie przekroczył w rozmowach z Putinem. Patrzyłem na te dyplomatyczne tańce tuż przed atakiem i zastanawiałem się, jak Macron znosi taką pulę upokorzeń ze strony Rosjan, to były niemal publiczne zniewagi: po co z nami rozmawiasz, skoro nie masz nic do zaproponowania. Macron to znosił. I nie odpuścił ani na milimetr. 

Czyli Amerykanie też dostrzegli, że ta wojna to jakaś okazja?

Dostrzegli, że otwiera się niepowtarzalne okno możliwości, żeby Rosję osłabić. I jeśli Kreml chce iść na wojnę i własnymi rękami zrobić sobie krzywdę, to proszę bardzo, nie będziemy zniechęcać. Amerykanie prawdopodobnie podjęli tę decyzję już w listopadzie zeszłego roku, posiadali jakąś wiedzę wywiadowczą i zdecydowali, że nic Rosji nie dadzą. Żądanie Putina było konkretne: odpuśćcie Ukrainę, dajcie nam kontrolę strategiczną nad Kijowem. Amerykanie mogli na to machnąć ręką, ale odmówili. I parli do wojny.”

Nic dodać, nic ująć. Warto zwrócić uwagę na przyznanie, że wysiłki dyplomatyczne Macrona (który zastąpił Merkel w tej roli, ponieważ nowy kanclerz Niemiec wpisywał się w amerykański scenariusz Europy podporządkowanej interesom USA) były obliczone raczej na prowokowanie Rosji niż na jej powstrzymanie. Europa jako marionetka USA wykorzystywała dyplomację do uświadomienia Putinowi, że jego propozycje negocjacyjne, przestrzegające zasadniczego warunku bezpieczeństwa Rosji, tj. oddalenia baz NATO od jej granic, są ignorowane. Wysyłanie Macrona i innych szefów europejskich miało uświadomić Putinowi, że nie może liczyć na zrozumienie w tej kwestii nawet jakiegoś pojedynczego państwa o mocy decydenckiej w Unii Europejskiej.

Zainstalowanie bazy amerykańskiej na terenie Ukrainy oznaczałoby doskonały punkt wyjściowy dla trzymania Moskwy w szachu przy kontynuowanym nacisku na separatyzm kolejnych republik federacyjnych, które odpadałyby na zasadzie kolejnej parady „kolorowych rewolucji”. Nie mówiąc już o osłabianiu więzi z tymi byłymi republikami azjatyckimi, które zyskałyby dowód na to, że Moskwa nie jest w stanie zapewnić ich reżymom żadnej obrony.

Powstała sytuacja, w której kapitał zachodnioeuropejski został zmuszony do przyłączenia się do sankcji gospodarczych, wbrew jego żywotnemu interesowi, a jednocześnie, w ramach samej UE narastała histeria potęgującą ów nacisk. Wojna była potrzebna, aby przekonać rządy państw zachodnich, które ewentualnie stanęłyby w obronie interesów narodowego kapitału, że mobilizacja opinii publicznej przeciwko Rosji i wszelkim związkom z Rosją może doprowadzić do wysadzenia ich z siodła. Bezwzględny charakter wojny propagandowej, jaki obserwujemy, wszystkie kłamstwa czy półprawdy, które są gorsze od całego kłamstwa, to wszystko jest niezbędne, aby utrzymywać mobilizację społeczną trzymającą w szachu rządy.

Oczywiście, jest to proste, ponieważ rządy burżuazyjne mają na pieńku ze swoimi społeczeństwami. Sytuacja jest bardzo złożona: nacjonalistyczna prawica na zachodzie Europy jest raczej prorosyjska, ponieważ jest antyamerykańska. Trafnie ocenia, że państwa zachodnioeuropejskie są pozbawione suwerenności politycznej i ekonomicznej przez USA. Ich nacjonalistyczny program nie pozwala im zamykać oczu na ten fakt. Relacje z Rosją są ułożone na zasadzie dominacji nad gospodarką rosyjską. W ten sposób Europa Zachodnia zapewnia sobie uprzywilejowany dostęp do rosyjskich bogactw naturalnych i do ogromnego rynku zbytu w Rosji. Europa miałaby więc hipotetycznie szansę na stanie się potęgą gospodarczą pretendującą do pozycji globalnego gracza.

Kuraszkiewicz widzi to tak: „Nowy świat prawdopodobnie będzie się składać z kilku regionalnych bloków ekonomicznych, które staną się też blokami politycznymi. I prawdopodobnie zaczną się od siebie odgradzać. Myślę, że elementem napędzającym powstawanie bloków jest poczucie, że nawet duże państwa narodowe – łącznie z USA – są już za słabe, żeby stanowić jedyny punkt odniesienia. Pandemia uświadomiła rządom, że wszystkie ważne procesy ekonomiczne nie mogą być umieszczone we wrogim bloku. Nadchodzi więc koniec pewnego etapu globalizacji, co nie oznacza powrotu do lat 30. i autarkicznych państw narodowych, tylko raczej powstaną regionalne bloki ekonomiczne, które wewnątrz będą się łączyć, a na zewnątrz mocno zamykać.

Chodzi ci o to, że w tym nowym świecie komputer czy samochód od początku do końca będą powstawać w bloku A, w bloku B albo w bloku C, a nie – jak teraz – że koła produkuje blok A, nadwozie blok B, a procesor główny blok C?

Tak.”

Dla lewicy powinno być ostrzeżeniem w tej wizji to, iż za naturalny uważa się podział świata na wrogie bloki. Zamiast państw narodowych, które nieuchronnie toczą walki o ekspansję, ponieważ gospodarka, szczególnie kapitalistyczna, jeśli nie ma implodować, musi ekspandować, mamy do czynienia z ogromnymi zbiorami różnorakich państw narodowych, skupionymi wokół interesu regionalnego kapitału, a wszystkie te skupiska walczą między sobą o dominację i o globalną hegemonię.

Nietrudno zauważyć, że jest to realizacja imperialistycznej, zachodniej wersji „ruskiego miru”, w którym państwa narodowe są uwięzione w danym bloku bez możliwości suwerennego decydowania o związkach z zewnętrznym światem. Kuraszkiewicz mówi o tym szczerze, ponieważ nie rozumie implikacji w kategoriach myślenia narodowego. Jest wyrazicielem interesów kapitału, jego konkretnego odłamu identyfikującego się z tzw. wartościami Zachodu, na których straży stoi, jak sądzi wielu, niestety także lewicowców, USA pod wodzą Partii Demokratycznej. Problem w tym, że państwa narodowe zamknięte w takich kilku światowych „więzieniach narodów” będą zarzewiem ciągłego buntu, który sprawi, że wszystkie one, poza USA, będą osłabione od wewnątrz i niezdolne do skutecznej rywalizacji z kapitałem amerykańskim. Co zapewni temu ostatniemu zachowanie demokracji wewnątrz, opartej na bezwzględnej eksploatacji pozostałych ośrodków kapitalistycznych kontrolujących swoje sfery wpływów. Ten system jest oparty na aktualnej polityce zróżnicowania społecznego (klasowego) w owych ośrodkach-blokach. Założony system samowystarczalności bloku jest sprowadzeniem systemu do stadium przedkapitalistycznego, z wymuszoną równowagą wewnątrz poszczególnych bloków. To prowadzi do symulacji ekspansji zewnętrznej, globalnej poprzez nieustające konflikty wojenne, znane z historii tworzenia się organizmów narodowych. Ograniczenie do ram jednego bloku powoduje, że wszelkie konflikty i sprzeczności interesów wewnątrz będą rozwiązywane w ramach owego bloku. Niemożliwe będą konflikty zastępcze. Amerykański gauleiter będzie miał przewagę nad pozostałymi bytami narodowymi, które będą musiały się kisić we własnym sosie. Oczywiście, elita struktur społecznych tych bloków zachowa przywilej poruszania się po świecie. Niemniej, elita zostanie poważnie ograniczona do grup niezbędnych dla utrzymania amerykańskiej hegemonii w ramach struktury bloków.

W tej kwestii można się zgodzić z Kuraszkiewiczem, który odpowiada na stosowne pytanie:

Czyli przez najbliższe dekady czeka nas walka o to, czy powstaną dwa bloki, trzy czy pięć?

Trochę inaczej. Stany Zjednoczone cały czas chcą tworzyć taką rzeczywistość, w której blok pod ich przewodnictwem będzie jednak ponad innymi blokami. Uważają, że mają taką misję i obowiązek – blok demokracji i wolności. A Chińczycy odpowiadają na to, że tak być nie może, że oni mają swoje uzasadnione roszczenia do pozycji globalnej i żadne państwo nie może wystawać ponad inne, czyli ponad Chiny. I szukają innych chętnych do zakwestionowania prymatu Zachodu. Zobaczymy, jakie będą przemyślenia Chińczyków po wojnie w Ukrainie. Chyba jeszcze nie wiedzą, jakie wnioski wyciągnąć. Zresztą inni też intensywnie myślą.

Kto najbardziej? 

Niemcy. To ostateczny koniec świata, jaki znali. Byli największymi beneficjentami porządku międzynarodowego, który funkcjonował od upadku Muru Berlińskiego aż do wczoraj. Dlatego tak ciężko im się z tym pożegnać. Mieli parasol bezpieczeństwa rozpostarty przez Amerykanów, a z drugiej strony budowali własną gospodarkę w oparciu o Chiny, czyli systemowego rywala Zachodu. Żyć nie umierać. 

Nie musisz marnować kasy budżetowej na zbrojenia, bo masz pełne gwarancje USA, a jednocześnie sobie handlujesz z głównym konkurentem Ameryki?

I do tego bierzesz tanie surowce od dawnego rywala z czasu zimnej wojny, czyli od Rosji. Przez 30 lat Niemcy byli wielkimi zwycięzcami globalizacji. I to się skończyło. Czy teraz Niemcy jako najsilniejsza gospodarka postawią na przekształcenie Europy w mocny regionalny blok? Czy może dalej będą jechać na gapę i robić wspaniałe deale z Chinami? To jest najważniejsze pytanie, które musi się rozstrzygnąć wewnątrz Europy. Wydaje mi się, że sprawy idą w dobrym kierunku. Takie decyzje jak inwestycja Intela w Niemczech – w Magdeburgu powstanie ośrodek badawczy i fabryka półprzewodników – to znak, że Europa zaczyna myśleć o byciu samodzielnym regionalnym blokiem, który będzie uzgadniał sprawy geopolityczne z Amerykanami. Tak czy inaczej taka Unia, jaka istniała jeszcze niedawno, już nie istnieje. Po pandemii i po inwazji Rosji na Ukrainę odeszła do historii i musi przekształcić się w coś nowego. Jeśli Europa będzie chciała odgrywać rolę istotniejszą w nowym świecie, to będzie musiała się mocniej zintegrować. I Putin absolutnie nas do tego zbliża. Bo wojna zmusiła Europę do postawienia podstawowych pytań: gdzie jesteśmy i kim jesteśmy. 

(…)

Putin jako pożyteczny idiota Bidena?

Zrobił coś, co spowodowało, że Zachód nie ma wyboru – musi podjąć decyzje i stanąć w obronie własnych wartości. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, to Zachód się zintegruje. Bardziej zjednoczy wobec Rosji i wobec Chin.”

Dla lewicy podporządkowanie USA jest sensowne. Część uważa, że bez amerykańskiego parasola atomowego Europa podpadnie pod panowanie autorytarnego „ruskiego miru”. Tego bardziej się boi lewica niż zachodnioeuropejski kapitał. W tym wypadku stawiamy na to, że kapitaliści są większymi realistami, zwłaszcza, że akurat przez 30 ostatnich lat robili z Rosji półkolonię i zaplecze surowcowe oraz rynek zbytu. Przy pełnej aprobacie oligarchii rosyjskiej. Sytuacja była niemożliwa od początku: przyjęcie Rosji do struktur NATO i UE uczyniłoby ją rywalką Niemiec, które reprezentowały interesy ekonomiczne Europy. Pozostawanie Rosji poza tymi strukturami utrzymywało ją w podporządkowaniu, ale jednocześnie ograniczało możliwość wprowadzenia tam systemu demokracji burżuazyjnej. Poza tym, parasol atomowy Rosji chronił także ograniczoną suwerenność Europy Zachodniej przed amerykańską dominacją. W okresie Zimnej Wojny USA były zmuszone wspierać ekonomicznie Europę jako okno wystawowe, kolące w oczy społeczeństwa wschodu kontynentu. To, mniej więcej, o czym wspomina Kuraszkiewicz w odniesieniu do Niemiec. Sytuacja Europy Zachodniej była w tym czasie wyjątkowa. Ale „Chwatit’ karmić Zapadnuju Jewropu!”

Współpraca (jakby nie była nierównoprawna) między Rosją a Europą Zachodnią nie mogła odpowiadać aspiracjom USA do utrzymania pozycji hegemona. Rosja jako państwo kapitalistyczne mogło zastąpić atomowy parasol USA i przywrócić Europie suwerenność.

Problem w tym, że tradycyjna rola Rosji carskiej jako żandarma konserwatywnej Europy nie musiała odpowiadać Stanom Zjednoczonym, które nagle stały się… zbędne. Wprowadzenie do NATO i do UE państwa byłego bloku wschodniego i byłych republik radzieckich stworzyło wewnętrzny konflikt o rolę Rosji w nowej Europie. Jak było przewidywane przez część ekspertów, przyjęcie owych państw do struktur europejskich spowodowało nieuchronny skutek: likwidację Unii Europejskiej. Ewentualne pozostawienie Europy Wschodniej poza strukturami europejskimi pozostawiałoby obszar konfliktu poza Europą. Po rozszerzeniu owych struktur konflikt stał się wewnętrzną sprawą Europy. W obliczu zewnętrznego wobec Unii kryzysu, jaki miałby miejsce między Federacją a państwami, które wyrwały się spod rosyjskiej dominacji, wymagałby pewnie amerykańskiej interwencji i utrzymałby amerykańską hegemonię w podobny sposób, w jaki utrzymywała się ta hegemonia przez okres powojenny: USA chronią Europę Zachodnią przed niebezpieczeństwem ze wschodu, przy zachowaniu relacji ekonomicznego wyzysku tego obszaru, tylko już bez żadnych przeszkód systemowych. Ale nie zachowano sytuacji z okresu Zimnej Wojny, choćby w nieco zmienionej konfiguracji, która zachowałaby amerykańską, niekwestionowaną pozycję gwaranta europejskiego bezpieczeństwa. Państwa, które oddzieliły się od bloku wschodniego wymagały gwarancji własnego bezpieczeństwa i uzyskały ją od struktur europejskich. Tym samym, te ostatnie zostały wciągnięte w konflikt między Rosją a wschodnioeuropejskimi państwami narodowymi. Te państwa są dla Europy bez znaczenia; nie są szczególnie ważne z perspektywy rozwoju ekonomicznego. Okazały się kosztem ponad miarę. Konflikt na wschodnim obrzeżu Europy nie stanowiłby problemu dla Europy Zachodniej, gdyby nie wsparcie, jakiego tym państwom udzieliły Stany Zjednoczone. W ten sposób konflikt, który Europa mogła spacyfikować ograniczonymi sankcjami ekonomicznymi, został wyolbrzymiony przez USA, które zorientowały się, iż połączenie potencjałów Europy i Rosji stworzy z Europy kolejny blok potencjalnie rywalizujący o globalną hegemonię.

W ramach kapitalizmu nie ma rozwiązania dla tej sytuacji. Konflikt utrwalił się w obrębie Europy. Rosja, ku radości rosyjskiej nowoczesnej lewicy, najprawdopodobniej rozpadnie się na części składowe Federacji. Problem w tym, że nie pozostanie tu pustka, którą zagospodaruje Europa Zachodnia. Polska pod rządami PiS nie przejawia tendencji do uspokojenia i dąży do budowy unii polsko-ukraińskiej, co odtworzy sytuacje konfliktu, tym razem w ramach ekspansjonizmu w tradycji Rzeczypospolitej, co niekoniecznie usatysfakcjonuje nowego faworyta Amerykanów – Ukrainę. Poza tym, że unia polsko-ukraińska załatwi sprawę sformalizowania faktycznego już członkostwa Ukrainy w NATO i w UE, ambicje ukraińskich nacjonalistów nie wydają się mniejsze niż ambicje ich polskich odpowiedników. Biorąc pod uwagę niepokoje Litwy i Białorusi, Polska ma szansę stać się nową Rosją w tym układzie, ze skupieniem na sobie nienawiści całego kontynentu. Europy Zachodniej za wepchnięcie jej pod nieograniczoną dominację USA, zaś Wschodu – za obawy przed odbudową polskiej mocarstwowości.

Mamy więc gwarantowaną sytuację niestabilności politycznej w regionie, co zbliża Europę do stanu, w jakim znajdują się państwa Bliskiego Wschodu i regionu Półwyspu Indyjskiego. Można więc powiedzieć, że utworzenie przez Europę samodzielnego bloku oddaliło się od rzeczywistości raczej niż do niej zbliżyło.

Zamknięte bloki, gdyby stały się realne, spowodowałyby regres gospodarki europejskiej, ponieważ Europa nie jest w żaden sposób samowystarczalna surowcowo, a sankcje ekonomiczne i rozpad Federacji Rosyjskiej pozbawia ją (Europę) uprzywilejowanego dostępu do bogactw Syberii, zasobu siły roboczej i ogromnego rynku zbytu. Żadna wysokorozwinięta gospodarka kapitalistyczna nie jest i nie będzie niezależna surowcowo. „Uniezależnienie się” od surowców Rosji jest o tyle absurdem, że to gospodarka rosyjska, oparta na surowcach, jest zależna od Europy, a nie odwrotnie. Najlepiej to obrazuje żywiołowa niechęć kapitału europejskiego do narzucanych przez USA sankcji. Uprzywilejowany dostęp do rosyjskich surowców jest naturalnym i racjonalnym dążeniem gospodarki europejskiej. Trzeba było wojny, aby zabezpieczyć kontynuację polityki sankcji, która jest dla Europy samobójcza. O czym mówią liczni europejscy eksperci.

No ale Kuraszkiewicz wie lepiej. Nam jednak się wydaje, że samowystarczalne bloki jako przyszłość organizacji świata trudno komponują się z odrzuceniem przez Europę uprzywilejowanego dostępu do rosyjskich bogactw naturalnych. Księstwo Moskiewskie nie zastąpi Syberii.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
27 kwietnia 2022 r.