„Kolejne potknięcia jak popularyzowanie fałszywego terminu prekariatu, agresywna polityka obyczajowa oraz niespójne stanowiska w sprawie Unii Europejskiej, ale z dominacją tych bezkrytycznych wywaliły lewicę z polskiej sceny politycznej.

Sprawa wydawała się beznadziejna i jest beznadziejna, ale teraz coś się zmieniło, okoliczności nam sprzyjają w odbudowie elektoratu, w złamaniu dominacji prawicy i liberałów, ciągłego duopolu” – zapewnia Szymon Golec rzekomo z pozycji marksisty, nawołując do poparcia w wyborach do Sejmu RP tzw. koalicji lewicy, czyli ugrupowań, których program jest winien klęski lewicy w Polsce.

Problem w tym, że klęska lewicy niekoniecznie jest dla rewolucyjnej lewicy problemem.

Krytyczne poparcie uwzględnia aspekt polityczny, a nie politykierski. Mówiąc o krytycznym poparciu mamy na myśli wspieranie programowe tych sił społecznych, które OBIEKTYWNIE ciążą ku rozwiązaniom socjalistycznym, co wynika z ich obiektywnego miejsca w systemie produkcji kapitalistycznej. Świadomość natomiast pozostaje na poziomie zradykalizowanej świadomości społecznej, nie doskakując do świadomości rewolucyjnej – z powodu braku odpowiednio przygotowanej lewicy.

Ta ostatnia ani obiektywnie, ani subiektywnie nie dorasta do swych zadań.

Tymczasem nasz autor nie zajmuje się podmiotem historycznym, tylko chce wspierać (wykorzystując jakiś mityczny elektorat) grupy społeczne (drobnomieszczańskie), które interes obiektywny spycha do poziomu sojuszników mieszczaństwa i kapitału. Kryteria wyboru politycznego są tu czysto drobnomieszczańskie i nie mają żadnego przełożenia na domniemane, późniejsze korzyści dla antykapitalistycznego ruchu „pracowniczego” (o robotniczym w ogóle nie ma mowy), które pojawią się ponoć w momencie, kiedy burżuazja i kapitał okrzepną dzięki, m.in. poparciu lewicy obyczajowej, za którą wlec się będzie tzw. nowa radykalna lewica.

Lewica, której czasy stalinizmu podcięły poczucie tradycji i jej ciągłości, traktuje samą siebie jako dziejowy podmiot walki klasowej – co dobre dla niej, dobre dla sprawy!

Jednak osiągnięcia drobnomieszczańskie nie zastąpią zdobyczy socjalizmu i zdobyczy robotniczych. Drobnomieszczaństwo nie chce zniesienia kapitalizmu, tylko poprawienie jego funkcjonalności z korzyścią dla potrzeb tegoż drobnomieszczaństwa. Walka klasowa toczy się na zupełnie innym polu, którego lewica radykalna nie potrafi dostrzec, ponieważ przeszkadza jej w tym spaczona perspektywa teoretyczna, którą lekceważy tylko po to, aby bezkrytycznie poddać się bez reszty propagandzie lewicy burżuazyjnej.

Drobnomieszczaństwo chętnie oddaje kontrolowanie kwestii ekonomicznych kapitałowi, uważając – zgodnie ze swym drobnomieszczańskim horyzontem światopoglądowym – że istota sprzeczności odbywa się na poziomie sprzedawca – konsument, a nie kapitalista – bezpośredni producent. Kapitał pośredniczy między bezpośrednim producentem a grupami pozostającymi poza sferą produkcji materialnej, o której efekty cała rzecz się rozchodzi. Kapitał (dzięki własności środków produkcji) pilnuje, aby bezpośredni producent nie rościł sobie praw do uczestniczenia w DZIELENIU wytworzonej przez niego WARTOŚCI DODATKOWEJ (w postaci materialnej).

Grupy nieprodukcyjne wywalczyły, aby państwo (socjalne) wypełniało funkcję instytucji dzielącej bogactwo materialne społeczeństwa – dlatego za nic w świecie lewica burżuazyjna nie dopuszcza do siebie pomysłu o zastąpieniu burżuazyjnego państwa przez zorganizowanych politycznie robotników (dyktatura proletariatu).

W ten sposób robotnicy są zniewoleni i wyzyskiwani przez kapitał i przez państwo pospołu.

To jest ABC lewicy marksistowskiej. Jeżeli ktoś głosi, że najważniejszą sprawą jest walka o święty spokój dla manifestacji obyczajowych i uwiecznienie takiego systemu podziału, który spycha poza margines zainteresowania klasę bezpośrednich producentów dzielonego bogactwa, to świadomie opowiada się za kapitałem i jego państwem.

Zamiast wykorzystywać sytuację największej jasności, na jaką stać sytuację rzeczywistą, aby można było uchwycić istotę konfliktu klasowego.

Walka o zamazanie tej jasności po to, aby zaczynać od zera jakąś donkiszoterię w sytuacji, która na powrót sprawi, że zniknie jasność podziałów, jest polityką drobnomieszczańskiego tchórzostwa i oportunizmu, skrywanego pozorami „politycznego realizmu”.

Drobnomieszczanin chce, aby sytuacja sprzyjała jego wygodzie, a wtedy on się zastanowi i może się ruszy, chociaż, jak widać historycznie, nie będzie już wiedział ani po co, ani w jakim kierunku.

Poglądy autora to czysty manifest bezradności podniesionej do rangi wielkiej cnoty

Tymczasem klęska „koalicji lewicy” jest w zasięgu ręki. Czego nie wyklucza już nie tylko prof. Rafał Chwedoruk, ale i naczelny „Kultury Liberalnej”, Łukasz Pawłowski (patrz: „Co powinna zrobić lewica po wiecu w Białymstoku”)

Kierunek myślenia proponowany przez niego jest dla tej koalicji raczej nie do przyjęcia. Nie na tym się ona koncentruje.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
31 lipca 2019 r.