Sytuacje ekstremalne – a wojna jest taką – upraszczają rzeczywistość eliminując barokowe ozdoby służące przede wszystkim zamazywaniu głównego motywu rzeczywistości. Do czasu rosyjskiej agresji na Ukrainę można było sobie wyobrażać, że integracja Rosji z Zachodem była uniemożliwiona z powodu niespełniania przez Rosję podstawowych reguł rządzących państwami demokratycznymi. Można było sobie wyobrażać, że jest to tylko i wyłącznie kwestia czasu i zmiany ekipy rządzącej.

Tak zresztą wyobrażała to sobie rosyjska lewica coraz mocniej sfrustrowana faktem, że pożądane zmiany nie zachodzą i dlatego wciąż trwa nieznośny pat w relacjach Rosji z Zachodem.

Gorbaczow i Jelcyn byli uznawani przez Zachód za wzorcowy przykład demokracji, mimo totalnie odmiennej opinii rosyjskiego społeczeństwa. Dla lewicy, lata 90-te były, oczywiście, godne ubolewania ze względu na załamanie się gospodarki i stosowne do tego zubożenie społeczeństwa. Jednak, podobnie jak w innych krajach poradzieckich i satelickich, ten etap tzw. dzikiego kapitalizmu był niezbędny dla wytworzenia się gospodarczych podstaw wolnej i demokratycznej, nowoczesnej struktury społeczeństwa. Lewica uwierzyła w mechanizm, który zapowiadał likwidację przemysłu w jego najbardziej zacofanej postaci, która przy okazji pozostawała nieekologiczna. Społeczeństwo miało za to przejść do etapu tzw. klasy średniej, która stanowi główną siłę pracującą w dobie gospodarki postkapitalistycznej. To przejście było, rzecz jasna i dowiedziona na wszelkie sposoby w opozycyjnej, lewicowej literaturze, blokowane przez realsocjalistyczną biurokrację. Nawet w przypadku reform o charakterze decentralizacyjnych i prorynkowych, mechanizmy władzy ufundowanej na utopijnej i autorytarnej zasadzie dyktatury proletariatu, która mimo swej niefunkcjonalności dawała swoistą legitymizację biurokracji, owe reformy nie mogły być konsekwentne i przynieść oczekiwanych rezultatów.

Skuteczna reforma biurokratycznego społeczeństwa musiała więc polegać na odrzuceniu resztek starej legitymizacji i przyjęciu zasad gospodarki rynkowej. Oczywiście, w jej socjaldemokratycznej, partycypacyjnej i gwarantowanej przez związki zawodowe wersji politycznej. Szkopuł polegał na tym, że w żadnym z krajów posocjalistycznych taka sztuczka się nie udała (i udać nie mogła) i nastąpił etap tzw. transformacji systemowej, czyli restrukturyzacja bezplanowa i szokowa, po której nastąpiło spodziewane zróżnicowanie majątkowe społeczeństwa, ale już nie nastąpiło szybkie przejście do wzrostu liczebnego tzw. klasy średniej i poszerzenie modelu opieki socjalnej na kraje nowoprzyjęte do Europy.

Oczywiście, ruchy w ramach społeczeństwa miały miejsce i młode pokolenie zaczęło znajdować dla siebie miejsce w drabinie społecznej, szczególnie w usługach świadczonych przez prywatnych przedsiębiorców. Część zatrudniła się w zagranicznych firmach i to był zasadniczo jedyny segment świata pracy, który stanowił zalążek jakiejś klasy średniej.

W Rosji podobnie nastąpiła liberalizacja zasad prowadzenia działalności gospodarczej i część dzieci inteligenckich skorzystała z okazji stwarzając własne biznesy i dorabiając się niekiedy wystarczająco, aby żyć później już trybem życia rentierów.

Jednak większa część społeczeństwa, która wcześniej była związana z sektorem przemysłowym, niekoniecznie znalazła dla siebie miejsce. Przede wszystkim, gospodarka państw posocjalistycznych była po transformacji podporządkowana nie interesowi własnemu i kształtowaniu struktur ekonomicznych adekwatnych do własnych potrzeb, ale do potrzeb innych gospodarek. A to dlatego, że interesem klasy kapitalistów w krajach posocjalistycznych było uzupełnianie potrzeb gospodarek wyżej rozwiniętego Zachodu. Ten mechanizm, analogiczny do mechanizmu gospodarki peryferyjnej znanej z Trzeciego Świata, służył więc temu samemu celowi i powodował takie same skutki: niemożność rozwoju własnej, suwerennej gospodarki, kierującej się interesami własnego społeczeństwa. Nowej klasie burżuazji kompradorskiej, która stała się namiastką burżuazji narodowej krajów zachodnich, wystarczało bycie dodatkiem do funkcjonowania obcego kapitału.

W wyobrażeniu lewicy, transformacja systemowa uczyniła z krajów posocjalistycznych kraje z problemami analogicznymi do społeczeństw zachodnich. Jeżeli na Zachodzie lewica walczy o przywileje socjalne, o bardziej sprawiedliwy podział zysków kapitalistycznych, to ten sam porządek walk cząstkowych jest przyjmowany w krajach posocjalistycznych.

W ten sposób, lewica nie zauważyła i zlekceważyła wzrost nastrojów nacjonalistycznych. Lewica nie dostrzega związku obiektywnego owych nastrojów ze sprzecznością interesów wewnątrzkapitalistycznych. W Polsce czy w innych państwach Europy Wschodniej na tym obiektywnym zjawisku i nieumiejętności zrozumienia tego zjawiska przez lewicę zrodził się antyunijny projekt populistycznej prawicy.

Lewica nie potrafi tego dostrzec, ponieważ tkwi w dogmatach postrzegania sprzeczności i konfliktów społecznych przez pryzmat walk kulturowych i obyczajowych, tłumaczonych na sposób „ekonomistyczny”. Dogmatem jest to, że na terenie krajów posocjalistycznych mamy do czynienia dokładnie z takim samym kapitalizmem, jak na Zachodzie. To jest fundament, na którym stawia się znak równości między imperializmem rosyjskim a dowolnym innym. Z tym, że imperializm rosyjski ma jeszcze dodatkową cechę niesympatyczną, a mianowicie nie łączy się z demokratyzacją samego społeczeństwa.

A przecież inne kraje posocjalistyczne mogły osiągnąć poziom społeczeństwa wyposażonego w instytucje demokratyczne. Mogła więc i Rosja.

Problem w tym, że fakt izolacji Rosji od integracji europejskiej w ramach unii gospodarczej i politycznej, nie wspominając już o izolowaniu od struktury wojskowej (NATO) sprawia, że przypadek Rosji ma charakter całkowicie odmienny od przypadku innych państw posocjalistycznych. Nawiasem mówiąc, między bajki możemy włożyć zapewnienia, że reżym ukraiński spełnia kryteria demokracji. No chyba, że – jak w przypadku krajów afrykańskich – miernikiem demokracji jest urządzanie farsy demokratycznych wyborów. Choćby i ta farsa trzymała się na mocno chwiejnych nogach. Nie będziemy się zatrzymywali nad tym problemem, ponieważ jednoznaczność postawy zainteresowanych państw afrykańskich skłania do przekonania, że znają sprawę z własnego doświadczenia i nie dają się robić w konia.

W Rosji mamy do czynienia z sytuacją, w której część przemysłu (wydobywczy) utrzymała się mimo uderzenia transformacji. W związku z tym, część klasy robotniczej również pozostała aktywna zawodowo, odmiennie niż w innych krajach, gdzie część się przekwalifikowała i przeszła do dziadowania w sektorze usług lub pracując dla prywatnych przedsiębiorców. Druga część zwyczajnie wymarła lub gdzieniegdzie wegetuje kosztem pomocy charytatywnej.

Społeczeństwa, które załapały się na dobrodziejstwo UE mogły korzystać przez ostatnie 30 lat z pomocy unijnej, która wszystkie te katastrofy mechanizmu ekonomicznego pozwoliła im jakoś przetrwać. Przy jednoczesnym braku tworzenia nowej struktury gospodarczej opartej na wewnętrznym zapotrzebowaniu i na wewnętrznej logice wzajemnych więzi kooperacyjnych.

Jak wyżej wspomnieliśmy, świadomość takiego katastrofalnego stanu gospodarki narodowej i jej niezdolności do zapewnienia społeczeństwu niezależnej przyszłości, a więc i wolności od konieczności pójścia na dno wraz z dotychczasowymi zachodnimi gospodarkami, które do tej pory żerowały na korzystnej relacji między Centrum a Peryferiami. Eldorado się skończyło, ponieważ trzymało się od dawna już tylko na słowo honoru. A skoro honoru zabrakło…

Przy okazji obecnej wojny wiele mówi się o zależności, jaką Europa Zachodnia zafundowała sobie w postaci rosyjskiego gazu i ropy. Wreszcie doczekaliśmy się, że któryś z zachodnich analityków powie słowo prawdy w tym względzie: Gdyby nie tania ropa i gaz z Rosji, gospodarka zachodniej Europy nie byłaby przez ostatnie 60 lat konkurencyjna na międzynarodowych rynkach.

Co więcej, zależność jest dwustronna i Rosja także przez ostatnie 30 lat uzależniła się od rynku zachodnioeuropejskiego. Swoją drogą, na to właśnie liczono narzucając sankcje ekonomiczne. Gospodarka rosyjska jako gospodarka peryferyjna i zależna, wręcz podręcznikowo nie ma żadnych szans we frontalnym starciu z gospodarkami Centrum kapitalistycznego.

Nie przewidziano tylko jednej rzeczy.

Tej mianowicie, że dezindustrializacja Europy Zachodniej plus uznanie dość ograniczonego postawienia się Rosji Putina Zachodowi za hasło do globalnego powstania przeciwko amerykańskiej i w ogóle zachodniej hegemonii sprawiły, iż gospodarce zachodniej z niejakim trudem przyszło zastąpić surowce rosyjskie dostawami innych producentów. Owszem, dało się, ale jednocześnie okazało się, że bynajmniej nie tak tanio. Co więcej, Amerykanie chętnie zastąpią Rosję i resztę świata dostarczając Europie gazu skroplonego, tyle że po jeszcze wyższej cenie. Jednocześnie przyciągając europejskie przedsiębiorstwa pozostałe po dezindustrializacji jako te, które są w stanie grać w ramach międzynarodowej konkurencji, do siebie.

To posunięcie zaostrza sytuację ekonomiczną na europejskim kontynencie, a co z tym idzie – i polityczną. W ślad po USA, Europa odkryła, że obecnie modne jest odbudowywanie przemysłu.

Jedno jest pewne. Lewica nie jest w stanie tego imperatywu kategorycznego zrozumieć.

Zgodnie z przytoczonym wyżej zdaniem analityka, Europa nie ma obecnie szans na zdobycie konkurencyjnej pozycji na międzynarodowym rynku, jeśli straci przedsiębiorstwa wysokiej technologii na rzecz USA. Jednocześnie, stając się regionem ekspansji obcego kapitału, Europa wpada w szpony tego samego mechanizmu, który sprzyja inwestowaniu w kraju trzymającym w ręku międzynarodowy system finansowy. Jedyną szansą Europy jest utrzymanie jedności unijnej i stawianie na utrzymanie gospodarki niemieckiej. Ale już raczej za późno. Instynkt nakazuje kapitaliście ratować się indywidualnie, kosztem innych kapitalistów. Unia Europejska była właśnie sojuszem, w którym biurokracja burżuazyjna (komitet zarządzający jej interesami) narzucała postępowanie wbrew temu atawistycznemu instynktowi. Celem było utrzymanie całości, której nie potrafi utrzymać istnienie stałego konfliktu wewnątrz sprzecznych, indywidualnych interesów kapitalistycznych.

Przede wszystkim, już pozycja krajów Europy Wschodniej, wzmocniona wojną z Rosją, opiera się na rozkładzie UE, postrzeganej jako lewacki zamach na interesy suwerennych państw narodowych. Państwa Europy Wschodniej stanęły po 20 latach efektywnej transformacji kapitalistycznej w obliczu katastrofy gospodarczej. To znaczy, można było tak wegetować w charakterze krajów Trzeciego Świata, gdzie elity kompradorskie żyją sobie całkiem nieźle. Mniejsza o społeczeństwo. Pauperyzacja i proletaryzacja klasy średniej, w sytuacji quasi naturalnego wymarcia klasy robotniczej, została już zapoczątkowana jako proces zastępujący naturalny mechanizm samodostosowawczy wolnego rynku.

Zachodnie elity zorientowały się, na przykładzie tragicznej pomyłki z przyzwoleniem na uprzemysłowienie Chin, że kraje, gdzie zachował się przemysł, są potencjalnym zagrożeniem dla supremacji Zachodu. Dlatego Rosja w jej przemysłem wydobywczym wciąż ma mechanizm prowadzący do odrodzenia ambicji suwerennych. Jedynym modelem trzymania przemysłu wydobywczego poza terytorium narodowym kraju-hegemona może być model libijski po Kadafim.

Z tego wynika, że racjonalne wytłumaczenie ma amerykańska niechęć do odrodzenia przemysłu w Europie. Zawsze będzie to prowadziło do konkurencji, a więc do ekspansji i do współpracy z krajami posiadającymi zasoby naturalne.

Nie tylko Europa Zachodnia nie powinna liczyć na przyzwolenie na rozbudowę swego przemysłu. Także Europa Wschodnia. Jeżeli zabraknie Rosji, to względnie potężne państwo wschodnioeuropejskie, jeśli tylko będzie dążyło do suwerenności gospodarczej, nie ma prawa bytu. Nie ma znaczenia sojusz z USA.

Jak mówi stare, indiańskie przysłowie: źle być wrogiem Ameryki, ale jeszcze gorzej być jej przyjacielem.

W oczekiwaniu na konflikt z USA, dużo bliższą czasowo opcją pozostaje konflikt wewnątrzeuropejski. Ten ostatni wynika bezpośrednio z konieczności odbudowy suwerenności ekonomicznej na bazie reindustrializacji, która jest niemożliwa, jeśli wszystkie państwa europejskie będą forsowały takie swoje plany. Przede wszystkim, rywalizacja podniesie ceny, co uniemożliwi faktyczną reindustrializację. Ewentualnie, będzie ona miała charakter morderczy dla rodzimego społeczeństwa, coś jak w dobie pierwotnej akumulacji kapitału.

I tu dochodzimy do sedna dyskusji o reformie emerytalnej we Francji i do naszego przekonania, że lewica w ogóle nie kontaktuje z rzeczywistością. Nawet przy rezerwie, jaką ma francuski fundusz emerytalny, wysiłek reindustrializacyjny będzie wymagał ściągania środków z każdego możliwego źródła. Budżet Francji jest wszak mocno zadłużony, co nie jest sytuacją Niemiec czy Szwajcarii. Rywalizacja będzie więc nasilona. Jeżeli więc Macron, wbrew logice i interesowi społecznemu, trwa w europejskim rynku energii elektrycznej, naliczając zawyżone ceny gazu, co skutkuje bankructwami narodowego dziedzictwa tego kraju, piekarni (i nie tylko), to dlatego, że wbrew głosom osób słusznie zatroskanym o losy kraju, utrzymuje alians z Niemcami. Niemcy są spoiwem UE. Rozpad UE wpędzi każdy z krajów europejskich w konieczność walki między sobą i to walki zażartej, ponieważ sukces reindustrializacyjny jednego jest przegraną drugiego.

Naszym zdaniem lewica nie kontaktuje z rzeczywistością, ponieważ nie dostrzega ona tego, na co zwracała uwagę w swoim czasie Róża Luksemburg – każda część równań Marksowskich (schematów reprodukcji) ma swój fizyczny aspekt. Dla lewicy, wszystko sprowadza się do tworzenia wartości. Wartość tworzy nie tylko robotnik w fabryce, ale i każdy nauczyciel czy pracownik poczty. Wartość dodana, którą lewica utożsamia z wartością dodatkową, obliczana jest jako wynagrodzenie wypłacane pracownikowi sfery usług. Ale patrząc przez okulary Róży, dla codziennej reprodukcji społeczeństwa potrzebne są przede wszystkim konkretne, fizyczne dobra. Tak samo, jak rosyjskiego gazu nie zastąpi zwiększenie objętości codziennych gazet (a przecież wzrośnie wartość dodana, czyli kwota wynagrodzeń dziennikarzy), tak samo produkcji przemysłowej nie zastąpi zwiększenie liczby otwartych okienek pocztowych. Z całym szacunkiem dla pracy pocztowców, nauczycieli czy dziennikarzy.

Komitet zarządzający interesami burżuazji właśnie zrozumiał, że aby społeczeństwo funkcjonowało, musi mieć sprawny przemysł. Bo nie ma możliwości sprowadzania niezbędnych dóbr, koniecznych społeczeństwu, za pół darmo, co pozwala zwiększać liczbę pracowników sfery nieprodukcyjnej, którzy także potrzebują dla swego utrzymania dóbr przemysłowych. Gazeta nie wystarczy. Potrzebna jest jeszcze choćby ta przeklęta bagietka.

Problem w tym, kto będzie pracował w odbudowanym przemyśle. Oczywiście, bezrobotni nie będą wybrzydzali. Ale aby faktycznie nie wybrzydzali, konieczne jest ograniczenie sfery socjalnej.

A zatem najbliższe lata w ogóle nie napawają optymizmem tych, którzy liczą na zwycięskie walki socjalne. W dyskusjach będzie dominował problem, kto ma największe znaczenie w zabezpieczaniu Francji dobrego miejsca na międzynarodowym rynku, w ramach międzynarodowego kapitalistycznego podziału pracy. Jeżeli dany kraj nie będzie produkował wszystkiego, co mu koniecznie potrzebne, to wielki kapitał pełni funkcję agenta w globalnym systemie finansowym, który dba o to, aby jego kraj miał należny udział w przejmowaniu wartości dodatkowej nadzwyczajnej, pochodzącej z wyzysku nadzwyczajnego, a więc i z wyzysku krajów trzecich. Tylko ta ekspansja zabezpiecza kapitałowi narodowemu rozwijanie się i wyciąganie reszty społeczeństwa. Droga Trzeciego Świata, to zadowalanie się wyzyskiem własnej klasy robotniczej i podleganie wyzyskowi nadzwyczajnemu ze strony Centrum.

Tak jak gospodarka europejska nie obroni się przed amerykańskim atakiem jeśli rozpadnie się UE, tak i klasa robotnicza Europy nie wygra w ramach pojedynczego kraju. Co nie oznacza, że należy za wszelką cenę utrzymać UE. Bez włączenia gospodarki rosyjskiej Europa raczej nie ma szans na przetrwanie w kapitalistycznym Centrum. W ogóle gospodarka europejska nie ma szans na przetrwanie bez zmiany ustrojowej.

A to wymaga innego spojrzenia na system polityczny Europy. Wymaga odrzucenia aksjomatu, że przekształcenie się europejskiego kapitalizmu w jakąś formę socjalizmu musi przejść przez fazę demokratyzacji (burżuazyjnej) całego kontynentu. Demokrację burżuazyjną już mamy, każdy kraj taką, na jaką może sobie pozwolić. Walki społeczne związane z reindustrializacją odbędą się bez udziału jakichkolwiek metod demokratycznych.

Lewica niepostrzeżenie dla samej siebie kupuje obecnie narrację burżuazyjną, że Rosja reprezentuje zupełnie inny model cywilizacyjny, antydemokratyczny i sprzeczny z cywilizacją mającą swoje korzenie w starożytnej Grecji. Pomińmy kwestię, że jest to śmieszne wręcz twierdzenie i skupmy się na stwierdzeniu, że od czasu powstania rewolucyjnego ruchu robotniczego w Rosji, nie ma żadnej różnicy między Rosją a Europą.

Tradycje postępowe cywilizacji europejskiej zostały podniesione do rangi powszechnego dziedzictwa świata pracy. Tymczasem, to co dziś uchodzi za tradycje cywilizacji zachodniej przeczy racjonalizmowi, na pierwszym miejscu stawia religię. Lewica natomiast podkreśla znaczenie wolności indywidualnej, co jest wartością burżuazyjną. Religia i wolność indywidualna stanowi więc fundament owej cywilizacji, jak się ją przeciwstawia całemu światu. Religia przecież nie ogranicza w koncepcji burżuazyjnej wolności indywidualnej. Dlaczego więc emancypacja społeczna nie miałaby wymagać respektowania wartości kolektywnych jako nieograniczających wolności indywidualnej?

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
29 stycznia 2023 r.