W uproszczeniu można powiedzieć, że Lenin kontynuował nieprostą i kontrowersyjną dla większości intelektualistów marksistowskich koncepcję przyznającą robotnikom przemysłowym szczególną misję dziejową narzuconą rozwojem kapitalizmu, zaś jego krytycy, kontynuujący linię ortodoksji II Międzynarodówki, przetworzyli marksizm w prymitywną wersję „materialistycznej” historiografii (z „sukcesem” rozwijaną przez Stalina), którą w następstwie socjaldemokracja odrzuciła w kilku milowych krokach, uzasadniając tym samym swe odrzucenie marksizmu (jako takiego, nie tylko jego „marksistowsko-leninowskiej”, czyli stalinowskiej, postaci – Stalin jako kontynuacja Lenina, zaś Marks jako autorytarny oponent Bakunina, a więc i prekursor Stalina).

Dalszy rozwój myśli lewicowej potoczył się wedle przewidywalnego schematu. Radykalna lewica, odcinająca się w burzliwych latach porewolucyjnych (rewolucja rosyjska) od socjaldemokracji ze względu na jej reformizm i ugodowość wobec kapitalizmu, miała do dyspozycji gotowy wzorzec radykalizmu z tradycjami antagonizmu z marksizmem „dziadersów” (Marksa i Engelsa plus Lenina), czyli korzenie swoje odnalazła w Proudhonie i Bakuninie. Socjaldemokratyczny i reformistyczny nurt lewicy „demokratycznej i antytotalitarnej” tradycyjnie znalazł swego sojusznika na okres burzy i naporu w ruchu anarchistycznym. Myśl Nowej Lewicy – radykalnego skrzydła socjaldemokracji – zaczerpnęła więc swój program z tradycyjnej opozycji między marksistami a anarchistami.

W ten sposób, w postrzeganiu świata przez spadkobierców Nowej Lewicy dominuje przekonanie, że Marks stanowi jedynie ślepy, choć przez chwilę interesujący, zaułek w rozwoju anarchistycznej koncepcji społecznej. Problem Lenina i Rewolucji Październikowej jest rozwiązany w tym nurcie rozważań jako przypadek czysto politycznej żądzy władzy przejawianej przez partię opierającą się na organicznej dla kapitalizmu klasie społecznej – klasie robotników wielkoprzemysłowych – i reprezentującej interesy tej właśnie klasy. Wielkoprzemysłowa klasa robotnicza stanowi więc organicznie wrośniętą w struktury kapitalizmu grupę społeczną, zainteresowaną utrzymaniem kapitalistycznego sposobu produkcji, ponieważ utrzymanie tego sposobu produkcji daje tej klasie przywileje, których nie mają pozostałe grupy i warstwy społeczne. Chodzi tu o trwałość zatrudnienia i rosnącą, wraz z dynamiką rozwoju kapitalizmu, siłę przetargową robotników na rynku pracy. Stąd zawistnym okiem drobnomieszczaństwo spoziera na klasę robotniczą, widząc w niej głównie „robotniczą arystokrację”.

Siłą rzeczy, jak argumentował w swoim czasie Michaił Bakunin, ta klasa sprzedała się kapitałowi za miskę soczewicy i w żaden sposób nie może stanowić siły wywrotowej, gotowej na poświęcenia w celu obalenia systemu kapitalistycznego metodą rewolucyjną.

Niemniej, niezależnie od tych radykalnych poglądów, które nic nie kosztują, ale ładnie brzmią, ideałem warstw pośrednich (stanowiących bazę lumpenproletariatu) pozostaje złoty okres 30 chwalebnych lat po II wojnie światowej, kiedy to kapitał został zmuszony (zagrożeniem „bolszewickim”, a raczej nie aktami terrorystycznymi RAF czy Czarnych Panter) do przyjęcia złudnego oblicza „socjalnego”. Swobody obywatelskie najradykalniejszej wedle guru tamtego pokolenia, H. Marcusego, części społeczeństwa – młodzieży – zostały skutecznie wykorzystane dla wymuszenia radykalnego systemu demokracji, który z kolei posłużył dla skutecznego wprowadzenia wolności używania miękkich narkotyków oraz wolnego seksu. W kolejnych dekadach te zdobycze zostały pogłębione dzięki rozwojowi marksizmu akademickiego, którego zasadniczym osiągnięciem były Gender Studies. Ogólnie słuszna jest koncepcja, że płeć jest tworem kulturowym, zaś w czystej probówce biologizmu niedookreśloność płciowa jest normą. Problem w tym, że człowiek gatunkowy jest również tworem kultury o dość specyficznej i wąskiej, w związku z tym, tożsamością. Interesujące jest obserwowanie procesu, w jaki sposób eliminująca różnorodność biologiczną ludzkość usiłuje zastąpić ją lub odbudować zróżnicowaniem wewnątrz własnego, biologicznego gatunku. To także jest przejaw dialektyki, ale to na marginesie.

Nie powiodła się zastępująca tradycyjną walkę klasową filantropijna idea wdrożenia w klasie robotniczej wolności seksualnej w ramach współczucia dla niezwykle ubogiego życia erotycznego tej klasy, co bez wątpienia wynikało i wynika z autorytarnego charakteru grupy społecznej złamanej kolaboracją z burżuazją (której życie erotyczne z natury rzeczy nadaje się tylko do celów freudowskiej psychoanalizy). Lata 60-te XX wieku potwierdziły rozbieżność perspektyw robotników i awangardy rewolucyjnej rodem z campusów uniwersyteckich. Zamiast uspołecznienia środków produkcji, radykalizm społeczny zadowolił się przerzuceniem kosztów kapitalistycznej globalizacji na kraje Trzeciego Świata, co pozwoliło krajom wysokorozwiniętego kapitalizmu na zrestrukturyzowanie społeczeństwa, w wyniku czego tradycyjna klasa robotnicza została przetransferowana do Trzeciego Świata wraz z delokalizacją tradycyjnego, brudnego przemysłu. W kapitalistycznym, niezakwestionowanym Centrum wytworzyła się tzw. nowa klasa robotnicza, wysokowykwalifikowana, pracująca w warunkach nowoczesnej, pracooszczędnej technologii. Tym samym, klasa robotnicza w Centrum zlała się z średnim personelem inżynieryjno-technicznym, kończąc konflikt klasowy na tym poziomie.

Rewolucyjna awangarda, w ramach uczciwości własnej, urządzała protesty przeciwko skutkom polityki globalizacyjnej kapitału, która prowadziło do wojen o zasoby surowcowe i o rynki zbytu, doprowadzając starsze pokolenie do paroksyzmów irytacji wobec elementarnej niezdolności rewolucyjnej młodzieży do wyciągnięcia logicznego wniosku o niemożności jednoczesnego zjedzenia ciastka i cieszenia się dalszym jego posiadaniem. Ta prawidłowość materialnej rzeczywistości była przyczyną tego, że za każdym razem kiedy rewolucyjna awangarda dochodziła w wyniku demokratycznych wyborów do władzy, natychmiast przeobrażała się w swój socjaldemokratyczny, reformistyczny wariant. Zjawisko jest całkowicie naturalne – walka o władzę w systemie demokratycznym jest faktycznym celem rewolucyjnym owej awangardy. Władza daje możliwość zmiany reguł gry w społeczeństwie. Przynajmniej teoretycznie. W praktyce zmianie ulegają cele rewolucyjne.

Politycznym celem rewolucyjnej awangardy lewicowej jest – zgodnie z tradycją drobnomieszczańskiego anarchizmu – przywrócenie warunków, w których każdy posiadacz drobnej własności nie zostanie ograbiony przez wielkiego kapitalistę i wyparty przez niego z systemu gospodarczego. Jednocześnie, w tej logice rozważane są także tzw. wolne zawody. Odmiennie do marksizmu, gdzie praca twórcza jest uważana za cel jednostki ludzkiej, sprzyjający rozwijaniu jej zdolności i pełnej osobowości, w koncepcji drobnomieszczańskiej osobisty talent jest uważany za środek produkcji zapewniający jej nosicielowi środki utrzymania. Tak jak wielki kapitał przygniata i unicestwia drobnego właściciela środków produkcji, tak i postępuje wobec drobnego usługodawcy, któremu naturalnie zdaje się, że jego siła robocza (zdolności twórcze) są środkiem produkcji. Podobnie jak rzemieślnicy, wolny zawód troskliwie chroni swój przywilej cechowy w nadziei, że uczyni to ich siłę roboczą bardziej atrakcyjną na rynku pracy. Wielki kapitał jednak bez sentymentów konkuruje z drobnymi płotkami i pożera je na śniadanie. Rzemiosło upada lub staje się dodatkiem do kapitału, zaś wolne zawody stają się kolejną odsłoną dobrze znanej… służby domowej.

Wraz z upadkiem społeczeństwa socjalnego, zapotrzebowanie na „służbę domową”, czytaj: usługodawców pozaprodukcyjnych, ze strony masowego, pauperyzującego się coraz bardziej odbiorcy także zanika. W efekcie, mamy nadmiar służby domowej na rynku pracy. W logice kapitalistycznego rynku (w tym i społecznej gospodarki wciąż jednak rynkowej) oznacza to, że siła robocza obiektywnie nieubłaganie tanieje.

Kapitał musi doprowadzić do uzgodnienia sytuacji społecznej z wymaganiami konkurencyjnej gospodarki, czyli mamy do czynienia z klasycznym, marksistowskim zjawiskiem uzgadniania nadbudowy z bazą w naocznej, namacalnej praktyce. Z tego powodu trudno oczekiwać, że lewica miałaby co robić u władzy poza poddaniem się naturalnemu biegowi rzeczy. Co zresztą obserwujemy nie od dziś.

Te uwagi prowadzą do zrozumienia pozornie paradoksalnego sojuszu konserwatyzmu z radykalną lewicą w połowie ubiegłego stulecia, przypieczętowanego projektem sowietologicznym. Oba nurty polityczne wyrażają interesy drobnego posiadacza kapitału własnego (rzeczowego, ale  przede wszystkim – kwalifikacji zawodowych), zagrożonych logiką rozwoju wielkiego kapitału. Dla marksistów, rozwój wielkiego kapitału stanowi konieczny etap wzniesienia rozwoju sił wytwórczych na poziom niezbędny dla uzyskania nadwyżki wartości dodatkowej zdolnej zabezpieczyć rozwój cywilizacyjny, jaki został osiągnięty w okresie apogeum społeczeństwa burżuazyjnego.

Cel drobnomieszczański i proletariacki jest więc diametralnie inny.

Istotnie, można to postrzegać jako przejaw mniejszego radykalizmu koncepcji marksistowskiej w opozycji do radykalnie lewicowej. Socjalizm drobnomieszczański generalnie wygląda wcale nie na mniej radykalny, ale i nawet na bardziej radykalny od marksizmu.

Pozbawiona konkurencji w postaci tradycyjnej klasy robotniczej, awangarda rewolucyjna Nowej Lewicy, wspierająca się zapożyczonym od anarchistów programem, przez kolejne dekady XX i początku XXI wieku pokazała swe cięte ostrze i talent polityczny. W efekcie obalenia nieudolnego realsocjalizmu (w którym to sowietologicznym projekcie aktywnie uczestniczyli lewicowi krytycy „totalitarnego reżymu bolszewickiego”) nastąpiło odrodzenie najbardziej agresywnej wersji starego kapitalizmu, który mógł wreszcie odrzucić narzuconą mu w okresie Zimnej Wojny maskę socjalną.

Radykalna Nowa Lewica i jej pogrobowcy nie znaleźli się jednak w sytuacji, w której czuliby potrzebę ustąpienia ze swych pozycji. W warunkach braku nurtu marksistowskiego w rozgrywce, możemy obserwować względnie czystą walkę między drobnomieszczańskim radykalizmem a tradycyjnym kapitałem produkcyjnym.

Globalizujący, tradycyjny (względnie) kapitał prowadzi do narzucenia walki o odzyskanie dominacji przez tradycyjne centra kapitalizmu. To dążenie jest obecnie zagrożone przez ambicje ekonomiczne Chin. Narodowe struktury kapitału usiłują się obecnie pogrupować wedle swoich wyobrażeń o własnych interesach. Prowadzi to nieuchronnie do wojny wszystkich ze wszystkimi o nowy podział świata.

Tzw. progresywne siły społeczno-polityczne na świecie, których wiodącym liderem jest amerykańska Partia Demokratyczna, wyrażająca w obecnej sytuacji to, co rozumiemy pod pojęciem „lewica”, ma swoją koncepcję rozwiązania owej dramatycznej sytuacji. Zgodnie z konserwatywnym ideałem społecznym, właściwe jej są hasła zrównoważonego rozwoju, czyli przywrócenia sytuacji, w której sprzeczności mechanizmu ekonomicznego znajdują naturalne, harmonijne rozwiązania.

Ten intelektualny nurt polityczny ma świadomość sprzeczności oraz trudności wyborów. Świadczy o tym tradycja sprzeciwu wobec wojny w Wietnamie i ruchów pacyfistycznych. Świadczy o tym także akcja ekspiacyjna za okrucieństwa epoki amerykańskiego niewolnictwa Czarnych i ludobójstwa na rdzennej ludności kontynentu. O ile wcześniej, radykalna młodzież organizowała protesty przeciwko wojnom imperialistycznym, o tyle obecna moda zadowala się symbolicznymi aktami skruchy wobec domagających się satysfakcji. Akty skruchy są „rozsądnie” dozowane i mają służyć zamykaniu ust ewentualnym krytykom. Ba, są o tyle bezpieczne dla samych pomysłodawców, że swoją obronę zmyślnie zawierzyli oni swym przeciwnikom politycznym odrzucającym przymus politycznej poprawności poddania się poczuciu winy. Wręcz doskonały ruch na szachownicy politycznej. Przed fizycznymi i politycznymi skutkami bicia się we własne i, tym bardziej cudze, piersi i przyznania się do winy chronią liberałów zatwardziali konserwatyści. Zauważmy, że obrońcy prawdy historycznej jakoś nie rzucają się na kolana przed Japończykami, na których Stany Zjednoczone zrzuciły dwie bomby atomowe wyłącznie w celu zastraszenia Związku Radzieckiego; ba, nie prostują międzynarodowej opinii publicznej ani tym bardziej opinii publicznej w samej Japonii, skromnie przemilczając fakt, że 70% Japończyków sądzi, iż bombę atomową na Hiroszimę i Nagasaki zrzucili… Rosjanie.

Dlatego nie obawiamy się o lawinową kaskadę nastroju linczu, jaki rzekomo uczciwi demokraci mogliby spowodować ze szkodą dla interesów USA i swojej opcji politycznej. Dyspozycja do ekspiacji jest ściśle dozowana i monitorowana, zaś jej koszty społeczne są sprytnie przerzucane na przeciwników politycznych. Przypomina to do złudzenia socjaldemokratyczną taktykę szczucia na komunistów w ramach rozliczania się z własną fascynacją „totalitarną ideologią” na przeciąg ćwierci stulecia.

Istotne z naszego punktu widzenia jest to, że ujmując sprawę schematycznie, rysują się dwie koncepcje wychodzenia z obecnego kryzysu polityczno-ekonomicznego na świecie. Mają one charakter paradoksalny, jak zresztą większość istotnych rzeczy na świecie.

Opcja kontynuacji kapitalistycznej dynamiki rozwojowej, prowadząca wedle przewidywań przeciwników do zniszczenia świata jako przytulnego miejsca do zamieszkania, opiera się na tradycyjnym rozumieniu partykularyzmu interesów narodowych, gdzie naród jest traktowany jako zbiorowa jednostka-podmiot. Opcja liberalno-lewicowa odrzuca narodowy egoizm i nawiązuje do koncepcji stagnacyjnego rozwoju opartego na wzorcach azjatyckich formacji, które wśród byłych marksistów znalazły się w centrum uwagi z chwilą, gdy ich nieprzystawalność do celowego łańcucha sukcesji formacji klasowych stała się jednym z elementów krytyki dogmatycznego marksizmu. Istotą tego typu formacji jest wymóg adaptacji społeczeństwa do możliwości przyrody, a nie odwrotnie.

Mamy więc do czynienia z rywalizacją pewnych wizji procesu dziejowego. Nietzscheańska wizja predyspozycji do zwycięstwa jednostek silniejszych, brutalniejszych i bardziej bezwzględnych uzasadniała dotychczas filozofię prawa silniejszego ze względu na brzmię, jakie idzie w parze z takim zwycięstwem – konieczność utrzymania jego owoców. Ale to nie wymaga przeprosin, albowiem wynika z arystokratycznego przekonania o własnej wyższości i naturalności hierarchii społecznej i cywilizacyjnej. Tu dopasowanie odbywa się w naturalnym procesie darwinowskiej walki o byt.

Wizja „lewicowa” i konserwatywno-progresywna (konserwatyzm w sensie zrównoważonego rozwoju i progresywizm w sensie rozwoju wartości duchowych przede wszystkim) nawiązuje do programów świadomego monitorowania procesów ewolucyjnych w pożądanym kierunku. Z poprzednią koncepcją łączy ją swoisty arystokratyzm (elitaryzm), ale odróżnia uzasadnienie tego elitaryzmu. Uzasadnienie jest bardziej fundamentalne niż tylko odwołanie się do nagiej siły. Długie trwanie azjatyckich formacji w formie zastojowej było możliwe w ogromnym stopniu ze względu na bardziej wyrafinowane uzasadnienie hierarchii społecznej. Ma ono charakter merytokratyczny – czyli takie, do jakiego zmierza pojęcie sprawiedliwości redystrybucyjnej na progresywnym, lewicowym skrzydle myśli polityczno-społecznej współczesnego Zachodu.

Zasadniczo, wystarczy tylko przeprosić, że nie było innej możliwości dla realizacji sprawiedliwego i zharmonizowanego społeczeństwa, a uwiarygodnieniem tych przeprosin zajmą się już zwolennicy Nietzscheańskiej, nagiej siły.

Współczesna technologia cyfrowa pozwala na zaspokojenie potrzeb ponadpodstawowych społeczeństwa w formie wirtualnej rzeczywistości, czyli na wyższym poziomie niż pozwalała na to technologia manipulacji społecznej w minionych stuleciach. W ostatecznym rozrachunku wirtualna rzeczywistość nie zastąpi rzeczywistości materialnej, tak jak – mimo wszystko – nie nastąpiło to w zrównoważonych społecznościach azjatyckich. Znajdowało to wyraz w powstawaniu – poza pięknymi koncepcjami filozoficznymi opiewającymi doskonałą harmonię świata – także filozofii głębokiego pesymizmu o ludowym pochodzeniu. Ważne filozofie elitarne także zawierają próby ustosunkowania się do nikczemnego losu, ale najczęściej zostają podretuszowane przez kolejne pokolenia w duchu pokrzepienia serc i uzasadnienia dobrego samopoczucia elit panujących.

O kruchości podstaw owych społeczności świadczy łatwość, z jaką rozpadły się one w kontakcie z zachodnim, dynamicznie rozwijającym się kapitalizmem. Ich słabością był bowiem nietrwały fundament społeczny, na jakim się opierały. Dylemat Marksa w obliczu zagłady wspólnot hinduskich i tego, co brytyjski kolonializm przyniósł Indiom, odzwierciedla nie subiektywne zacofanie umysłowe XIX-wiecznego „dziadersa”, ale dialektyczny dylemat. Z pozycji klasowej, brytyjski kolonializm przyniósł najniższym warstwom Indii wyzwolenie z wirtualnego świata religijnego, wielowiekowego otumanienia, przyniósł wizję wolności (tak cenionej na Zachodzie i tak reglamentowanej w Trzecim Świecie), za którą – jak to zawsze w przypadku uciśnionych i upokorzonych – zapłaciły one najwyższą cenę.

Postępowa lewica chce naprawić świat wpychając go w ramy tradycyjnej, stagnacyjnej formy społecznej, gdzie nieograniczoną (na miarę zgodności z naturą) wolnością będzie się cieszyć wyłącznie szczęśliwa elita. Podobnie jak „30 chwalebnych” powojennych lat, tak i dynamiczny kapitalizm był tylko chwilowym interludium ludzkości ukazującym możliwości, z których nie skorzystano. Zamknięcie ”komunizmu” zamknęło iluzję kapitalistycznej dynamiki jako perspektywy ludzkości. Ewolucja wróciła na swoją pierwotną ścieżkę. Tylko wojna mogłaby przedłużyć iluzję wieczności kapitalizmu na jakiś czas. Niemniej, realizacja wizji stagnacyjnej wymaga także zreorganizowania struktury społecznej.

Proletaryzacja, przyspieszona pandemią, jest tylko oznaką tego, co nieuchronne.

*

Tematyka lumpenproletariatu, któremu Bakunin przypisywał rolę rewolucyjną, stanowiąc pierwowzór anarchopochodnego nurtu neomarksistowskiego, stanowi ważne wyzwanie dla współczesnej lewicy. W efekcie bowiem, system kapitalistyczny, gdzie społeczeństwo przejawia tendencje do polaryzacji na dwie podstawowe klasy (antagonistyczne), marginalizuje wszelkie pozostałe grupy społeczne. Każdy system musi wytworzyć jakiś sposób produkcji, na którego fundamencie będzie się kształtowała struktura społeczna. Grupy społeczne, niezwiązane z produkcją, muszą znaleźć jakiś sposób, aby otrzymywać dochody. Mogą je otrzymywać tylko za usługi świadczone klasom zawdzięczającym swoje dochody pracy produkcyjnej. Korzystanie z produktów pracy materialnej jest tak zwyczajne i oczywiste, że przestajemy zauważać, iż są to produkty pracy ludzkiej. W społeczeństwie przemysłowym, produkcja przemysłowa zajmuje miejsce kontaktu z naturą. W odruchowym kontakcie z naturą, owoce są dostępne za darmo, wymagają tylko własnego, drobnego wysiłku sięgnięcia po nie. Społeczeństwo usług, konsumpcyjne, mając obfitość produktów przemysłowych (w tym i przemysłu spożywczego) uważa, że płaci jedynie za zastąpienie swego drobnego wysiłku sięgnięcia po owoc z krzaka. Tymczasem, płaci za rabunkowy kontakt z naturą. Kiedy rabunek staje się utrudniony, obfitość kończy się, a z nią upada cywilizacja.

Wedle niektórych koncepcji, jesteśmy na etapie, na jakim znaleźli się w swoim czasie Inkowie, a których męki dezintegracyjne skrócił hiszpański podbój.

Od stanu stosunków produkcyjnych zależy perspektywa lub jej brak danej cywilizacji. O ile prawica nie chce nic o tym słyszeć, uważając, że rabunek gospodarczy jest procederem nieskończonym, a inaczej to w ogóle nie warto żyć, o tyle lewica od dawna zwraca uwagę na tragiczne skutki rabunkowej gospodarki. Niestety, prosperity bez mechanizmów przywracania naturalnej równowagi (pod czym prawica rozumie „humanitarne” w ogólnym rozrachunku wojny) prowadzi do sytuacji, w której rozbuchana demokracja daje możliwość nie-elitom do aspirowania do elitarnego trybu życia. Na tym bowiem polega demokracja (zdemoralizowane, elitarne, pojmowanie demokracji) – wszyscy zachowujemy się jak arystokraci. W efekcie arystokracja (elita) napotyka na ograniczenia w swym konsumpcjonizmie. Nikt nie korzysta z pełnej wolności, wszyscy spotykają się na poziomie lumpenarystokracji. Arystokracja, jak zaczynają przypominać medialni wychowawcy społeczeństwa, to nie tylko przywilej, ale przede wszystkim – obowiązek i poczucie służby. A zwłaszcza – odpowiedzialność. Nie tylko z siebie, ale i za innych. Może nawet głównie za innych, bo oni sami mają przecież wdrożoną samoodpowiedzialność od dziecka. Natomiast motłoch ma tylko roszczenia, ponieważ styl życia arystokracji wydaje mu się z zewnątrz pozbawiony ograniczeń.

Powszechny konsumpcjonizm stał się wyrzutem. Odcięcie od konsumpcjonizmu jest więc cnotą społeczną, która usprawiedliwia przymus. Zawsze można będzie w przyszłości przeprosić za swoich białych przodków.

Jak napisaliśmy powyżej, problem lumpenproletariatu nabiera kluczowego znaczenia w naszej rzeczywistości. Warstwy społeczne odcięte od konsumpcjonizmu i nie mające dostępu do podziału pierwotnego znajdują się potencjalnie w sytuacji skrajnej deprywacji. Epitet „lumpen” może trafić w każdego, kto nie ma zapewnionego samodzielnego źródła dochodu. Zasadniczo, tylko właściciele środków produkcji (czyli zasobów przyrody, które są źródłem środków produkcji) mają zapewnione przeżycie. Jeżeli w ramach automatyzacji spada popyt na siłę roboczą w sektorze produkcyjnym, to znika spore źródło dochodu wtórnego w dyspozycji grup usługodawczych. Posiadanie prywatne zdecydowanej części bogactw naturalnych planety sprawia, że działalność gospodarcza kapitału staje się produkcją dla produkcji. Racjonalność produkcji kapitalistycznej zawierała się w fakcie powiększania stanu posiadania. Maksymalizacja zysku była tylko wyrazem tego dążenia. Produkcja była opłacana przez kapitalistów, gdzie od ludności tylko wracały wydatkowane środki, zaś istotę walki ekonomicznej stanowiło wypieranie konkurencji, czytaj: zawłaszczanie zasobów znajdujących się w cudzych rękach. Pełna prywatyzacja zanegowała racjonalność produkcji dla produkcji. Tylko drobnomieszczaństwu wydaje się, że kapitał będzie się wysilał, aby członkowie sektora usług mieli co między sobą wymieniać. Gospodarka w pełni sprywatyzowana powraca do antycznej logiki gospodarstwa domowego. Wolna siła robocza spoza służby domowej nie ma racji bytu.

Proces może się ciągnąć jeszcze parę stuleci, o ile wcześniej nie rozwiąże go wojna, tj. cofnie nas do stanu, gdzie w pewnym stopniu zostaną przywrócone minione warunki. Ale to będzie tylko chwilowe spowolnienie koniecznego procesu. Oczywiście, spauperyzowane masy społeczne mogą stanowić rewolucyjne zagrożenie, ale elita dąży do tego, aby miały one charakter łatwo tłumionego bądź zwekslowanego na inne tory, desperackiego buntu, a nie zorganizowanej akcji rewolucyjnej.

O rewolucji natomiast nie ma mowy, dopóki lewica wpisuje się w program elitarnego nowego feudalizmu, czyli modelu formacji stagnacyjnej, hierarchicznej i zrównoważonej na klasowy sposób.

[Tytuł artykułu został zaczerpnięty z wpisu Łukasza Mola na facebooku z dnia 26 kwietnia 2021 r., gdzie autor stawia kwestię stosunku marksizmu do pojęcia lumpenproletariatu i pochodnych terminów]

Niech się święci 1 Maja!

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
2 maja 2021 r.