Kontantin Siomin, w rozmowie z Olegiem Komołowem, w ramach projektu Agitprop, poprosił tego ostatniego o marksistowskie wyjaśnienie paradoksu, z jakim mamy do czynienia przy okazji bieżącego kryzysu gospodarki kapitalistycznej: borykamy się bowiem w skali globalnej z kryzysem nadprodukcji, a jednocześnie z pogłębiającym się niedoborem siły roboczej. Co więcej, wynikający z tego wzrost przetargowej siły pracowników i pewna skuteczność w wywalczaniu korzystniejszych warunków płacowych nie są niwelowane przez odpowiednią presję ze strony rezerwowej armii pracy, co było zgodne z logiką wykładu autora Kapitału.

Oleg Komołow, jak na doskonale wykształconego ekonomistę przystało, odpowiedział Siominowi wyczerpująco, wskazując na szereg przyczyn, w tym na kryzys migracyjny i związany z tym brak rąk do pracy, zapewniany właśnie przez imigrantów.

Nie wdając się w omówienie całości niezwykle interesującego wywiadu, w którym problematyka współczesnej gospodarki została przeanalizowana dogłębnie i wszechstronnie, w tym i o zagadnienie przyszłości gospodarki chińskiej, chcielibyśmy się zatrzymać na postawionym wyżej problemie i spróbować jednak rozpatrzeć go w świetle teorii Marksa.

Otóż, w czasach następujących potem, jak Marks snuł swoje rozważania, nastąpiło sporo przemian, w tym także eksperyment radziecki pociągający za sobą zmianę struktury społecznej, której by nie było, gdyby burżuazja nie musiała uwzględnić, w celach propagandowych, wysiłków państwa radzieckiego w kierunku przebudowy modelu społecznego. W tym modelu społeczeństwo stało się celem funkcjonowania gospodarki, a nie odwrotnie. Przynajmniej w teorii, co zresztą było argumentem przeciwko eksperymentowi socjalistycznemu jako charakteryzującemu się wbudowaną weń niższą efektywnością ekonomiczną.

Trwałe wyciągnięcie sporej części społeczeństwa z przypisanego jej miejsca jako rezerwowej armii pracy odbyło się za pomocą ilościowego i znaczeniowego wzrostu grupy ludzi związanych ze sferą usług. Ważne, aby zauważyć, że socjologicznie rzecz ujmując, ta grupa stała się samoistną częścią struktury społecznej i PRZESTAŁA być rezerwową armią pracy. O ile mobilność zawodowa w górę lub poziomo jest uważana za sukces społeczny, o tyle przejście do pracy w sferze produkcyjnej jest uznawane za społeczną degradację. Społeczeństwo nie chce odstąpić od tej zdobyczy krótkiego, rewolucyjnego, ale ogólnie uważanego za impas w procesie ewolucji ludzkości, wieku dopiero co minionego i trzyma się jej równie mocno, jak innej zdobyczy, o której kruchości przekonuje się dziś naocznie, a mianowicie „państwa socjalnego”. Oba te zjawiska są ze sobą ściśle związane.

Wynika z tego, że skoro „państwo socjalne” staje się coraz bardziej społeczną utopią, ten sam los czeka również jego logiczną konsekwencję – utrzymywanie rozdętej sfery usług nieprodukcyjnych. W efekcie, można przypuszczać, że przy jednoczesnym utrzymywaniu się tendencji, o których mówił Oleg Komołow, przywrócenie instytucji rezerwowej armii pracy stanie się nieubłaganą koniecznością kapitalizmu XXI wieku. Jeżeli zaś utrudnienia bądź nawet zamierzona likwidacja mobilności siły roboczej, która w minionym stuleciu zapewniła realizację ambitnego planu realizacji postulatu socjalistycznego zniesienia (w miarę możliwości) społecznego podziału pracy przez sam kapitalizm, staną się cechą trwałą systemu, to konieczne będzie odtworzenie rezerwowej armii pracy na podstawie takiego społeczeństwa, jakim narodowy kapitał dysponuje. W konsekwencji, siłą roboczą i jej rezerwą musi stać się spora część grupy, która dzięki awansowi społecznemu swoich rodziców i dziadków wyrwała się z tradycyjnie pojętego proletariatu.

Jednocześnie, dyscyplinowaniu owej wyrwanej spod kontroli kapitału grupy społecznej służy strategia rozmontowywania instytucji, które w przeszłości usiłowały demokratycznie i w poszanowaniu interesów kapitału przeprowadzić ograniczone reformy społeczne socjaldemokratycznego typu, nie naruszając kapitalistycznej, wolnorynkowej, a więc i ponoć jedynie efektywnej, gospodarki. Poszanowanie było, jak widać, bez wzajemności.

W jakimś stopniu, owe tendencje są odzwierciedlane w świadomości społecznej pod postacią analizowania zjawiska prekariatu, dostrzegania wspólnej pozycji wszystkich ludzi pracy najemnej wobec kapitału czy postulatów różnych form dochodu gwarantowanego. Ten ostatni jest desperacką próbą ocalenia z państwa socjalnego tego, co jeszcze się da. Jednocześnie, ten postulat świadczy także o tym, że niedoszła klasa średnia, której nie udało się przezwyciężyć swego drobnomieszczańskiego etosu, będzie się broniła do ostatniej kropli krwi przed zepchnięciem jej do szeregów proletariatu. Ta grupa społeczna nie ma nic przeciwko komercjalizacji dowolnego rodzaju pracy, ponieważ przynosi jej to potencjalną szansę lepszej negocjacji indywidualnej niż w ramach całej klasy. Jest to przeciwstawny sposób postrzegania rzeczywistości społecznej niż przez robotników, którzy tradycyjnie preferują kolektywną walkę.

To pęknięcie w łonie kształtującego się „nowego proletariatu” działa na niekorzyść świata pracy, podobnie jak na początku XIX wieku trzeba było walczyć o przezwyciężenie stereotypów i niechęci proletaryzujących się rzemieślników do wcześniej wciągniętych w machinę produkcji kapitalistycznej spauperyzowanych dużych grup społecznych znajdujących się na marginesie „przyzwoitego społeczeństwa”.

Charakterystyczne dla analityków naszej doby jest całkowite niezauważanie tego procesu, który wręcz bije po oczach. Dla kapitalisty korzystne jest jak najdłuższe utrzymywanie tego zjawiska poza badaniem i naświetlaniem. Aż do momentu, kiedy proces stanie się nieodwracalny i w jakimś stopniu zaawansowany.

Ale jako marksiści niekoniecznie musimy dostosowywać się do tego, co jest wygodne dla kapitału.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
19 grudnia 2021 r.