Białoruski karnawał wydaje się posiadać w zarodku wszystkie możliwości. Niedemokratyczne metody rządzenia Łukaszenki, chociaż utrzymują gospodarkę kraju z dala od kryzysu specyficznego dla kapitalizmu, nie odpowiadają aspiracjom społeczeństwa. Ponadto, nie jest możliwe kontynuowanie gospodarki zachowującej pewną autarkię gwarantowaną przez produkcję na rynek rosyjski i we współpracy z gospodarką chińską. Poprzez obie te gospodarki, gospodarka białoruska wchodzi tak czy inaczej w obieg kapitalistyczny.

Społeczeństwo nie widzi w tym zagrożenia. Zagrożenie widzi w siermiężnym poziomie gospodarki i w niedemokratycznym stylu władzy. System nieuchronnie zmierza w kierunku włączenia w międzynarodowy kapitalistyczny podział pracy, czyli w kierunku podporządkowania gospodarki kraju interesom krajów wysokorozwiniętych, pragnących zachować swą przewagę, niezbędną dla zdobycia najkorzystniejszej niszy w nadciągającym przetasowaniu globalnego porządku w wyniku strukturalnego kryzysu kapitalizmu. Nie tyle kraje co grupy społeczne są podmiotem tego przetasowania. Część z nich dostrzega swoją szansę, aby dołączyć do warstw uprzywilejowanych, żyjących z wyzysku pracy produkcyjnej, materialnej.

Wydawać by się mogło, że w białoruskim buncie możliwe są wszelkie scenariusze, w tym i scenariusz „uspołecznienia” środków produkcji, co jest rozumiane jako dysponowanie wykorzystaniem tych środków oraz dystrybuowanie wynikających z tego użytku korzyści między wszystkich członków społeczeństwa – sprawiedliwie i demokratycznie.

Takie przekonanie jest fundamentem poparcia lewicy „antytotalitarnej” dla opozycji antyłukaszenkowskiej. Wyegzekwowanie autentycznie demokratycznych instytucji jest w oczach owej lewicy gwarantem prosocjalistycznego kierunku rozwoju sytuacji.

Jeżeli jednak wziąć pod uwagę fakt, że w łonie samego społeczeństwa białoruskiego następuje rozwarstwienie wynikające z faktu zaszłości odziedziczonych po starym reżymie plus tendencje różnicowania społecznego, które miały miejsce przez ostatnie 30 lat od upadku ZSRR, to nadzieje te są oderwane od rzeczywistości.

Skąd lewica, pretendująca do miana marksistowskiej, bierze przekonanie, że instytucje demokratyczne są w stanie przeciwstawić się tendencjom wynikającym z różnicowania się bardzo konkretnych interesów materialnych? Tacy to marksiści…

Bezradność lewicy w tym względzie obrazują żałosne ruchy na całym świecie – od Białorusi po USA. Niezróżnicowane klasowo nasiadówki imitujące niby instytucje komuny czy rad fabrycznych bardzo szybko obnażają swój charakter teatru cieni, a nie żywych, krwistych instytucji mających szansę odegrać jakąś pozytywną rolę w konkretnej sytuacji politycznej.

W wyniku takich „lewicowych” posunięć możemy później obserwować, jak scena możliwej aktywności politycznej lewicy sprowadza się powoli do szansy walki o prawa LGBT, która zastępuje powyższe ambicje w ramach pragmatyzmu i realizmu politycznego.

Lewica może i powinna określać się (krytycznie) w odniesieniu do ruchów społecznych, ale nie może się z nimi identyfikować, a jeszcze mniej – do nich ograniczać. Tymczasem tak wygląda lewicowy aktywizm w praktyce.

GRUPA SAMORZĄDNOŚCI ROBOTNICZEJ
18 sierpnia 2020 r.