Opublikowano 20 października 2017, autor: BB

„Mam takie pytanie, które powstało na skutek pewnej dyskusji mianowicie: kim jest robotnik?

Czy osoby pracujące w transporcie lub branży spożywczej są robotnikami?

Kierowca busa i pracownik masarni na przykład.”

(pytanie zgłoszone do redakcji portalu Władza Rad)

Kusi mnie odpowiedź w stylu dialektycznie myślącego, chińskiego mędrca – „To zależy!”

Właściwa odpowiedź jest bowiem uzależniona od tego, kim jest zadający pytanie…

I jakiej odpowiedzi oczekuje…

Postaram się uzasadnić coś wręcz odwrotnego do oczekiwania.

Byłaby to skądinąd odpowiedź najlepiej pasująca do klasyków marksizmu, wziąwszy pod uwagę to, że ich teoria miała cele praktyczne, a nie wyłącznie ściśle naukowe.

W początkowym okresie rozwoju teorii Marksowskiej, bezwzględność w dociekaniu prawdy była priorytetem – jak zawsze, kiedy jakaś teoria się tworzy. Głównie w oparciu o bezwzględną krytykę poprzedników. Tej bezkompromisowości w dociekaniu prawdy sprzyja także moment powstawania teorii – okres kształtowania się kapitalistycznych stosunków produkcji, głównie na bazie rozwoju produkcji przemysłowej, w której kapitalizm odnalazł swoją zasadniczą siłę napędową.

W okresie późniejszym, kiedy kryzysy kapitalizmu i wyczerpanie zasobów najbliższego otoczenia niekapitalistycznego, które służyło pierwotnej akumulacji i ekspansji kapitału, rozmyły czystość formacji (najlepiej ujawniającej się w pierwotnej, dynamicznej epoce wzrostu), teoria przyjmuje postawę obronną. Musi badać adekwatność dotychczasowych założeń do zmieniających się warunków, uwzględniać „nieczyste” formacyjnie zagrania systemu, który broni się nie zważając na rycerski kodeks honorowy. Za nic mając wygodę teoretyków z ich raz na zawsze ustalonymi tezami.

Ale jednocześnie, musi uwzględniać to, co było racją jej powstania i co przez cały czas nadaje jej sens. Stąd nieustanne powroty do źródeł nie tyle w poszukiwaniu metody, która straciła na świeżości wraz z odejściem bezpowrotnym młodości kapitalizmu, ale w poszukiwaniu celu tego rozwoju, szerszego niż kapitalistyczny, rzekomy kres historii, a który był źródłem świeżości pierwotnego impulsu krytyki rodzącej nową teorię.

Dlatego pytanie o to, jak jest – raz na zawsze – a nie o to, co się staje, jawi się jako nieadekwatny sposób stawiania pytań. Ten brak uwzględniania dynamiki zjawisk, unikany w tzw. poważnej nauce ze względu na pozorną arbitralność myślenia dialektycznego, jest powodem trwania nierozwiązywalnych sporów teoretycznych, które w zadziwiająco łatwy sposób rozwiązują się, … gdy tylko dojrzeje sytuacja polityczna.

Preambuła

Z pojęciem robotnika, w naszej kulturze językowej, łączymy takie cechy, jak wykonywanie pracy fizycznej. W tym sensie oba wymienione przez zadającego pytanie zawody są zajęciami fizycznymi, czyli ich wykonawcy są robotnikami. Jednak wszystkie zajęcia można raczej uszeregować w zależności od zawartości w nich elementu pracy fizycznej i umysłowej, niż przedzielić grubymi kreskami, a więc różnią się między sobą zawartością składowej fizycznej. Ponadto, zajęcia o charakterze fizycznym są uważane za mniej prestiżowe niż zajęcia o charakterze umysłowym, czyli zaszeregowanie do kategorii „robotnik” może być odczuwane, w przypadku, np. kierowcy busa, jako deprecjonujące. Pojęcie „robotnik” zawiera ponadto odczucie niesamodzielności w wykonywaniu pracy, bycia tylko narzędziem, zaś zawody, w których nie ma ciągłego nadzoru (jak w przypadku kierowcy), również oddalają się od kreski oznaczającej czystą kondycję robotniczą.

Nie zawsze tak było, i nie chodzi mi tylko o okres PRL, ponieważ akurat wtedy pojęcie robotnika nie wiązało się jakoś szczególnie z poczuciem szacunku. U progu epoki industrialnej niektóre kategorie robotników natomiast cieszyły się powszechnym szacunkiem i uczestniczyły w ożywieniu kulturalnym swoich społeczeństw. Społeczeństwo burżuazyjne rychło jednak wyczerpało zasoby, które jako rezerwa minionych wieków posłużyły akumulacji kapitału i sprowadziło robotników do poziomu pauprów, określanych przywróconym do życia mianem proletariatu.

Z tego względu, można by powiedzieć, że robotnikiem jest ten, kto spełnia warunek wykonywania pracy fizycznej i podporządkowanej, oraz poczuwa się do bycia robotnikiem. Poczucie bycia robotnikiem wiąże się nie tyle z codziennym samokatowaniem się poczuciem podrzędności, ale na solidarności z podobnymi sobie robotnikami, łącznie tworzącymi klasę robotniczą, która nie jest prostym agregatem składających się na nią ludzi, ale nową jakością społeczno-ekonomiczno-polityczną.

Ponieważ jednak historycznie tak się złożyło, iż klasa robotnicza wiąże się z ideologią ruchu robotniczego i z socjalizmem, poczuwanie się do takiej wspólnoty jawi się współcześnie, w wyniku zmasowanej ofensywy propagandowej ostatnich 30 lat, jako niezbyt atrakcyjne. Przynajmniej w naszym kraju.

Bo już, np., coroczne, brytyjskie badania na temat poczucia przynależności do klasy robotniczej ukazują, że chociaż zaledwie 25% społeczeństwa wykonuje obecnie pracę rutynową i fizyczną, to 60% Brytyjczyków wciąż uważa siebie za przynależnych do klasy pracującej, co jest opisywane jako zjawisko pozostawania „mentalnie robotnikiem”, którego nie odmieniły gwałtowne wszak zmiany na rynku pracy (https://www.theguardian.com/society/2016/jun/29/most-brits-regard-themselves-as-working-class-survey-finds).

Można by twierdzić, że wynika to z faktu, iż working class ma znaczenie szersze niż nasze „klasa robotnicza”, przez co mniej stygmatyzujące, jednak badanie pokazuje, że identyfikacja wynikała właśnie z poczucia zaostrzającej się opozycji między nielicznymi bogatymi a resztą społeczeństwa oraz z poczucia, że obecnie trudniej dokonać przejścia między klasami. Odczucia nie zmieniał diametralnie fakt posiadania pracy kwalifikującej respondenta do tzw. klasy średniej. Odpowiadający utożsamiający się z working class częściej utożsamiali się jednocześnie z wartościami konserwatywnymi.

Wskazuje to na obecne znaczenie czynnika samoidentyfikacji w określaniu przynależności klasowej.

Dzięki czemu robimy tu pętlę i wracamy do naszego sceptycznego nieco podejścia do zadanego pytania, które to podejście okazuje się nie tak bardzo pozbawione podstaw ani dziwaczne, jakby na to wyglądało z pozoru.

Krótkie wprowadzenie

Pytanie o to, kim jest robotnik nabrało dla młodszego pokolenia lewicy sensu dopiero wtedy, kiedy powoli, po niemal 30 latach usilnej propagandy, zaczął ustępować aksjomat o tym, że definicja klasy robotniczej wyczerpuje się na tym, że jest to klasa, która jakoby zdradziła socjalizm. Propaganda ta była wygodnym samousprawiedliwieniem nie tylko dla byłych zarządców i propagandystów ostatnich lat PRL, ale i dla tzw. nowej radykalnej lewicy, która ochoczo przyjmowała kapitalistyczną transformację w imię skalkowanego z Zachodu, implantowanego w kraju poprzez emisariuszy radykalno-lewicowych konkwistadorskich partii-matek, głównie posttrockistowskiego chowu, entuzjazmu dla demokracji bezprzymiotnikowej, czyli… burżuazyjnej. Zachodnia lewica już dawno rozmyła pojęcie klasy robotniczej w szerokim pojęciu klasy pracowniczej, odzwierciedlającym zanik samodzielności ruchu robotniczego wobec pozostałych ruchów społecznej kontestacji, wychodzących od sprzeczności innych niż sprzeczność między społecznym charakterem wytwarzania a prywatnym sposobem zawłaszczania wytworzonego produktu. Zaś rodzima opozycja demokratyczna z trudem ukrywała co najmniej niechęć do klasy robotniczej, wdrażając się w rolę przyszłych filantropów.

Pojęcie historycznie ukształtowane

Problem definiowania pojęcia „robotnik” czy „klasa robotnicza” polega na tym, że to pojęcie kształtowało się historycznie, natomiast współczesne próby definiowania go w ugłaskanej postaci „klasy pracowniczej”, na podstawie wyrwanego kryterium, jakim jest pozostawanie w najemnym stosunku pracy, świadomie abstrahują od szerszego kontekstu, w jakim to pojęcie się ukształtowało. Jest to więc podejście ahistoryczne.

Już w pracy pt. „Położenie klasy robotniczej w Anglii” F. Engels skupiał uwagę na klasie, która kształtowała się w wyniku niczego innego, jak procesu industrializacji. Co więcej, ukazał ewolucję, jakiej ulegali tkacze mieszkający na wsi, na drobnym kawałku ziemi, którzy wraz z rodzinami zajmowali się przędzeniem i tkaniem bawełny w celu sprzedaży swej produkcji pośredniczącemu agentowi organizującemu cały proceder, skupiający wielu podobnych sobie wytwórców przędzy.

Dla F. Engelsa, rzecz nie ulega wątpliwości: „Historia klasy robotniczej Anglii rozpoczyna się w drugiej połowie ubiegłego stulecia wraz z wynalezieniem maszyny parowej i maszyn do przeróbki bawełny. Wynalazki te stały się, jak wiadomo, bodźcem do rewolucji przemysłowej, rewolucji, która przeobraziła zarazem całe społeczeństwo obywatelskie… Przed wprowadzeniem maszyn przędzenie i tkanie surowców odbywało się u ROBOTNIKA w domu. … mógł często tkacz odłożyć nieco grosza i wziąć w dzierżawę mały kawałek gruntu, który uprawiał w wolnych chwilach – a miał ich tyle, ile sam chciał, gdyż tkać mógł, kiedy chciał i jak długo miał ochotę. Niewątpliwie był on marnym rolnikiem, niedbale prowadził swoje gospodarstwo rolne i rzeczywistych dochodów miał z tego niewiele; ale za to NIE BYŁ PRZYNAJMNIEJ PROLETARIUSZEM, … był osiadły i stał w społeczeństwie o stopień wyżej niż dzisiejszy robotnik angielski” (F. Engels, „Położenie klasy robotniczej w Anglii”, MED, t. 2, s. 280-181 – podkr. EB). Nie ma więc wątpliwości, że wedle Engelsa klasa robotnicza RODZI SIĘ właśnie wówczas i że jest to proces związany z rozwojem przemysłu. Charakterystyczne, że Engels nazywa już „protorobotnika”, wiejskiego tkacza, robotnikiem, co wskazuje na swoistą i silnie sprofilowaną genealogię tego pojęcia.

Ani kapitalizm, ani robotnik nie narodzili się więc w II połowie XVIII wieku. Jednak industrializacja miała przełomowe znaczenie dla tego systemu produkcji, rodząc KLASĘ ROBOTNICZĄ, w przeciwieństwie do wcześniej istniejącej, dość marginalnej grupy społecznej zajmującej się tkactwem jako szacownym zajęciem w społeczności wiejskiej. Przywiązany do fabryki robotnik przemysłowy natomiast stał się dodatkowo proletariuszem, podobnie jak proletaryzacji uległy również inne grupy społeczne, nie stające się wszakże, przez to, klasą robotniczą.

Wyróżniona pozycja klasy robotniczej polega na jej swoistym i bezpośrednim związku z klasą kapitalistów przemysłowych, z którą wspólnie stanowią trzon nowej formacji. Powstanie nowej formacji społeczno-ekonomicznej miało wpływ na wszystkie grupy społeczne, przekształcając ich formy egzystencji wedle reguł rynkowych, ale nie włączając ich do mechanizmu napędowego owej formacji.

K. Marks, w „Kapitale”, także prowadzi swój wywód w oparciu o stosunki fabryczne, ukazując już dalszy etap ewolucji opisanej przez Engelsa organizacji pracy. Także i jemu nie przychodzi na myśl, aby zilustrować swój wywód innymi rodzajami prac najemnych. Zdefiniowanie klasy robotniczej wedle „Kapitału” Marksa wymagałoby zacytowania tej pracy niemal in extenso.

„Nowocześni” interpretatorzy Marksa powołują się na jego faktycznie zawarte w Kapitale odniesienie do innych zawodów, które opierają się na pracy najemnej, traktując je jako legitymizację swej opinii, że są to również prace o charakterze produkcyjnym. Abstrahują przy tym od filozoficznej zawartości teorii Marksowskiej, która nie da się sprowadzić do czystego prekursorstwa współczesnej socjologii. W tej sytuacji bowiem traci znaczenie rozróżnienie na pracę produkcyjną i nieprodukcyjną. I faktycznie, na cóż potrzebne jest dziś owo rozróżnienie? Niektórym wydaje się, że służy ono nieuzasadnionemu wywyższaniu jednego rodzaju pracy nad drugi, w ramach bałwochwalczego kultu „robociarstwa” połączonego z niechęcią do wszystkiego, co pachnie „inteligenckością”. Dzisiejsza lewica odsyła te kwestie do lamusa jednym ruchem ręki, które w ogóle pozbawia zagadnienie sensu, stwierdzając, że pracy nadano niezasłużoną wartość kosztem „prawa do lenistwa”, czyli, faktycznie, do swobodnego rozwoju swojej osobowości. Dodajmy – niezależnie od klasowego charakteru społeczeństwa.

Tego typu postawa rozwiązuje na sposób kwietystyczny wszelkie problemy społeczne, a w szczególności nie rozwiązuje żadnego, tylko pozbawia je znaczenia. Można by rzec, że lewica, wyzwolona z presji ruchu robotniczego, ma możliwość niezakłóconego, spontanicznego i w pełni naturalnego rozwoju swego potencjału intelektualnego i organizacyjnego. Efektem jest zniesienie problemu klasowości na rzecz koncepcji jednostkowego rozwoju duchowego.

Waga pytania

Ważne jest więc pytanie o to, dlaczego spór o definicję klasy robotniczej ma znaczenie dla walki lewicy o emancypację społeczną. Młode pokolenie lewicy zostało wychowane w błogim przeświadczeniu, iż w warunkach dezindustrializacji jest to kwestia anachroniczna, przestarzała, nie mająca odniesienia do bieżącej walki klasowej, a zajmowanie się nią jest przejawem ślepego dogmatyzmu, co niebezpiecznie zbliża „dogmatyków” do koncepcji stalinowskich, czyli z definicji wykluczających z „dobrego towarzystwa”.

Spektakularny krach radykalnej lewicy na wszelkich polach reformistycznej gry politycznej spowodował, że krytycznie nastawione, młodsze pokolenie lewicy, zaczęło kwestionować oczywistości (dogmaty?) swych poprzedników. Jako efekt uboczny mamy powrót nurtów neostalinowskich, które nieoczekiwanie zyskały sobie zwolenników wśród młodego pokolenia. Poparcie powracającej klasy robotniczej dla populistycznej prawicy również obudziło popyt na wyjaśnienie tej kwestii drogą zrewidowania dotychczas obowiązujących aksjomatów.

Dwa aspekty zagadnienia

Zagadnienie ma dwa aspekty. Jednym jest zdefiniowanie klasy robotniczej w ujęciu historycznym, o czym była mowa wyżej. Drugim – zróżnicowanie klasy robotniczej według kryterium produkcyjności wykonywanej przez nich pracy.

Wychodząc od definicji robotnika jako kogoś, kto wykonuje pracę materialną i fizyczną, możemy przejść do różnicowania na robotnika sfery produkcyjnej i nieprodukcyjnej. Tutaj kryterium jest stosunek do przyrody. A także rozróżnienie, poczynione przez Marksa za klasykami ekonomii, na bogactwo i wartość.

I tak, Marks w „Kapitale” (MED, t. 23, s. 602-603) pisze: „Z początku … rozpatrywaliśmy proces pracy abstrakcyjnie, niezależnie od jego form historycznych, jako proces zachodzący między człowiekiem a przyrodą. … Jeżeli proces pracy jest czysto indywidualny, to ten sam robotnik łączy w sobie wszystkie funkcje, które potem oddzielają się od siebie. Przywłaszczając sobie indywidualnie przedmioty przyrody dla swych celów życiowych, kontroluje on sam siebie. Później jego kontrolują. … Produkt przekształca się w ogóle z bezpośredniego produktu indywidualnego wytwórcy w społeczny, wspólny produkt robotnika łącznego, tzn. kombinowanego personelu roboczego, którego poszczególni członkowie stoją bliżej lub dalej od bezpośredniego oddziaływania na przedmiot pracy. A zatem wraz z rozwojem kooperacyjnego charakteru procesu pracy rozszerza się siłą rzeczy pojęcie pracy produkcyjnej i jej przedstawiciela, robotnika produkcyjnego. Ażeby pracować produkcyjnie, nie trzeba już teraz samemu przykładać ręki. Wystarczy być organem robotnika łącznego i pełnić którąkolwiek z jego podfunkcji. Przytoczone wyżej początkowe określenie pracy produkcyjnej, wyprowadzone z samej istoty produkcji materialnej, pozostaje nadal słuszne w stosunku do robotnika łącznego, rozpatrywanego jako całość. ALE NIE STOSUJE SIĘ JUŻ DO KAŻDEGO Z JEGO CZŁONKÓW, WZIĘTEGO Z OSOBNA” (s. 602-603 – podkr. EB).

Widać tu wyraźnie, że Marks wiąże pojęcie pracy produkcyjnej ze sferą produkcji materialnej, o czym świadczy odwołanie do relacji między człowiekiem a przyrodą w przypadku prostej produkcji towarowej, która to relacja pozostaje słuszna i po przejściu do bardziej złożonego sposobu produkcji, w którym podkreśla się materialny charakter produkcji. Ponadto, Marks podkreśla, że cecha produkcyjności pracy, odnosząca się do robotnika łącznego, nie przenosi się na poszczególnych członków tej całościowej postaci.

Ale czytajmy dalej:

„Z drugiej jednak strony zwęża się pojęcie pracy produkcyjnej. Produkcja kapitalistyczna jest nie tylko produkcją towaru, jest ona przede wszystkim produkcją wartości dodatkowej. … Produkcyjny jest tylko ten robotnik, który wytwarza wartość dodatkową dla kapitalisty, czyli służy samopomnażaniu kapitału” (s. 603).

Tutaj często szuka się poparcia dla tezy, iż produkcyjna jest wszelka praca, która pomnaża kapitał. Zauważmy jednak, że Marks nie formułuje zdania w ten sposób; nie pisze wszak: produkcyjny jest KAŻDY robotnik, który wytwarza wartość dodatkową dla kapitalisty, ale „TYLKO ten robotnik, który wytwarza wartość dodatkową dla kapitalisty”. Biorąc pod uwagę to, co zostało powiedziane wyżej i to, co przynosi nam drugi cytat z Marksa, mamy warunek pracy produkcyjnej, który głosi, że jest to praca, która spełnia dwa kryteria: jest produkcją materialną (tworzy towar) oraz przynosi wartość dodatkową kapitaliście.

Dziś przypisywanie sobie roli pracownika produkcyjnego nie stanowi ambicji grup nieprodukcyjnych, niemniej, na lewicy, pozostaje pewnym niedostatkiem nobilitacji, niewielkim, acz irytującym dysonansem w uzasadnionym samozadowoleniu. Dlatego trudno jest im odpuścić ten, mało w końcu ważny, przyczółek. W tym dziele powołują się na następujący cytat, z tego samego rozdziału „Kapitału”: „… nauczyciel szkolny jest robotnikiem produkcyjnym wówczas, gdy nie tylko urabia umysły dzieci, lecz również sam się zapracowuje gwoli wzbogacenia przedsiębiorcy. Stosunek ten nie zmienia się wcale przez to, że przedsiębiorca włożył swój kapitał w fabrykę oświaty, a nie w fabrykę kiełbas. Pojęcie robotnika produkcyjnego zawiera więc nie tylko stosunek między działalnością a efektem użytkowym, między robotnikiem a produktem pracy, lecz również swoiście społeczny, historycznie powstały stosunek produkcji, który na robotniku wyciska stempel środka służącego bezpośrednio pomnażaniu wartości kapitału. Tak więc prawdziwy to pech, a nie szczęście, być robotnikiem produkcyjnym.” (s. 603)

No to leżymy i kwiczymy, bo sam Marks explicte napisał, że Filip Ilkowski jest robotnikiem produkcyjnym nieodróżnialnym od, np. Lecha Wałęsy z lat 70-tych. Biedny Ilkowski! Sam Marks uznałby to za przejaw pecha.

Ze stanowiska kapitału, którego punkt widzenia przesłania wszelkie inne możliwe punkty widzenia, jest to prawda. Gdybyśmy osiągnęli stan społeczeństwa bezklasowego, mielibyśmy do czynienia z utożsamieniem pracy z pracą produkcyjną, albowiem mielibyśmy do czynienia z prostą produkcją, choć nietowarową. Dlatego, jak sądzę, Marks dorzucił autoironiczną uwagę o pechu, która narzuca nieco dystansu do zacytowanego stwierdzenia.

Pisze też dalej coś, co ów dystans pogłębia: „ … klasyczna ekonomia polityczna dawno już świadomie uczyniła z wytwarzania wartości dodatkowej istotną cechę wyróżniającą robotnika produkcyjnego. Dlatego też wraz ze zmianą jej poglądu na naturę wartości dodatkowej zmienia się jej określenie robotnika produkcyjnego. Na przykład fizjokraci twierdzą, że tylko praca rolnicza jest produkcyjna, bo tylko ona dostarcza wartości dodatkowej. Ale dla fizjokratów wartość dodatkowa istnieje wyłącznie w postaci renty gruntowej” (s. 603-604).

Wartość dodatkowa musi bowiem mieć dla nich formę bogactwa, materialnego i namacalnego, a nie jego symbolu. W społeczeństwie powinien następować przyrost jakiegoś materialnego bogactwa, które daje możliwość samodzielnego bytowania, niezależnie od zmienności naszych stosunków z zewnętrznym otoczeniem. Wartość jest stosunkiem społecznym, podobnie jak przyrosty lub spadki na giełdzie, czyli przemieszczanie się realnego bogactwa z rąk do rąk pod dyktando symbolicznego pośrednika; natomiast bogactwo jest twardą, materialną podstawą, którą różni gracze usiłują zawładnąć dzięki swoim sztuczkom. Ale, choć symboliczna aż do granic zaprzeczania jej istnieniu przez przeciwników teorii wartości opartej na pracy, kategoria wartości niemniej bezwzględnie wymusza swą wolę niczym instrumenty polityki finansowej, bezwzględnie panujące nad światem realnej produkcji.

Wartość dodatkowa, jaką przynoszą swemu nieprodukcyjnemu kapitaliście pracownicy, z definicji nieprodukcyjni, służy temu ostatniemu do uprawomocnienia zgłaszania swoich pretensji do udziału w podziale realnej wartości dodatkowej, wytworzonej w sferze produkcyjnej. Najlepiej o tym świadczy fakt, że niezależnie od różnorakich losów społeczeństwa polskiego, najpewniej ma się biznes spożywczy, obok medycyny i budownictwa. Fizjokraci wiedzieli, co mówią…

F. Engels, w przywoływanej już pracy o położeniu robotników w Anglii, kładzie nacisk na jakościowo nowy etap rozwoju społeczeństwa, związany z gwałtownym rozwojem przemysłowych stosunków produkcji. Jednocześnie widzi proces pauperyzacji bardzo różnych grup społecznych, które zasilają powstającą klasę robotniczą – samą w sobie mocno zróżnicowaną. Ekstrapolacja tego procesu prowadzi nas do stwierdzenia, że wszystkie grupy społeczne, które nie wejdą do klasy kapitalistów, znajdą się po przeciwnej stronie barykady, w szeregu klasy żyjącej z pracy własnych rąk i, czemu by nie, umysłów. Stąd bierze się ambiwalencja stwierdzeń, jakie na ten temat możemy znaleźć u klasyków. Swój wywód prowadzi K. Marks w „Kapitale” na podstawie najbardziej modelowej klasy społecznej, jaką stanowią robotnicy przemysłowi. Poprowadzenie go na podstawie, np. przywoływanych nauczycieli, natrafiłoby na przeszkody, które zapewne doprowadziłyby do załamania jasnego i przejrzystego rozumowania „Kapitału”„. Albowiem sytuacja pracowników umysłowych może być porównywalna z sytuacją robotników wyłącznie na zasadzie ANALOGII, ale już nie na zasadzie tożsamości, bezproblemowej zastępowalności.

Wyjaśnienie tego faktu zawiera kilka czynników. Po pierwsze, masowość zjawiska. Pozornie beznamiętny opis w kategoriach Malthuzjańskich, zawarty w pracy Engelsa, wzajemnie wyniszczającej konkurencji robotników o proste przetrwanie opiera się właśnie na skali tego zjawiska. Proces proletaryzacji polega na degradacji obywateli do poziomu proletariuszy, wyrwawszy ich z ich pierwotnej grupy społecznej. Nie polega zaś, jak chcieliby to widzieć zwolennicy „koncepcji 99%”, na przeniesieniu całych, nienaruszonych grup społecznych do eklektycznej kategorii „klasy pracowniczej” jako tożsamej z klasą robotniczą, tyle że po uwzględnieniu czynników nowoczesności minionych 150 lat.

Pierwotny impuls kapitalistycznego rozwoju stępił się mocno na dotkliwych dlań kryzysach ekonomicznych, a radykalne niwelowanie walcem całych warstw społecznych dla ich wchłonięcia przez dynamicznie rozwijający się przemysł dawno się skończyło. Podstarzały kapitał musiał zacząć negocjować. Poszedł na ustępstwa wobec klasy robotniczej; nie zdołał też strawić resztek pozostałych grup społecznych, które zaczęły odrastać wraz z osiąganym przez rozwinięte społeczeństwa dobrobytem. I, co najważniejsze, po zniszczeniu swego środowiska naturalnego – społeczeństwa tradycyjnego, zaczął potrzebować innego źródła zasilania z zewnątrz. A to mogło mu zapewnić tylko państwo z jego instytucjami zabezpieczającymi panowanie klasowe burżuazji. Zarządzanie interesami burżuazji przez państwo polega głównie na temperowaniu wzajemnie wyniszczającej konkurencji wewnątrzkapitalistycznej oraz na budowaniu modelu cywilizacyjnego opierającego się na fundamencie gospodarczym formacji kapitalistycznej.

W związku z tym, odbudowa grup społecznych, zajmujących się instytucjami owej cywilizacji, stała się dziełem państwa. Grupy społeczne, obsługujące sferę nadbudowy cywilizacyjnej nad bazą przemysłową, przestały być wysysane na rzecz klasy robotniczej i zaczęły być głównie dotowane z zasobów państwa, tudzież z kas mecenasów. Nie jest tak, iż te „gałęzie biznesu”, jakby to chcieli widzieć nowocześni marksiści, utrzymywały się same, włączając się w grę rynkową. Ich działalność jest finansowana ze środków budżetu państwa (część wartości dodatkowej osiąganej w sektorze produkcyjnym) oraz z kies mecenatu prywatnego (część wartości dodatkowej osiąganej w sektorze produkcyjnym, ewentualnie finansowym, który realne zasoby czerpie z wyzysku sfery produkcji materialnej). Tak więc, interes własny owych grup społecznych, oryginalnie obsługujących klasy panujące (a w warunkach demokracji, w uboższej wersji, obsługa ta zostaje poszerzona na tzw. warstwy ludowe) stoi w opozycji do interesu klasowego klasy robotniczej.

Kapitalizm nie zdołał wykonać swej pracy zrównującej w okresie, kiedy jeszcze mógł to zrobić, czyli na początku. Później, nie miał na to już sił, a i koniunktura nie pozwoliła. Poza tym, stabilizacja systemu pozwoliła na ponowne obudowanie go własnymi instytucjami kultury i oświaty, których pojawienie się nie ma nic wspólnego z takim procesem proletaryzacji, z jakim mieliśmy do czynienia w okresie kapitalistycznej ekspansji.

Warto też skonfrontować przytoczony wyżej cytat z wypowiedzią Marksa z „Wojny domowej we Francji”: „Z chwilą wyzwolenia pracy każdy człowiek staje się robotnikiem i praca produkcyjna przestaje być właściwością klasową” (MED, t. 17, s. 389). Mamy więc coś na kształt powrotu do systemu produkcji prostej, czyli bezpośredniego stosunku do przyrody, na styku z którą rodzi się praca produkcyjna. Relacje międzyludzkie zaś są oparte na zasadach niekomercyjnych, w których nie ma miejsca na porównywanie włożonych nakładów z uzyskanymi wynikami. Wtóruje temu wypowiedź F. Engelsa w liście do Międzynarodowego Kongresu Studentów-Socjalistów z grudnia 1894 r., w którym Engels używa wyrażenia „proletariat pracy umysłowej”, co przytacza się niekiedy jako potwierdzenie tezy o tym, że proletariat fabryczny i umysłowy zlewają się w jedno. Engels pisze: „Oby Wasz wysiłek zdołał obudzić w środowisku studentów świadomość tego, że w ich szeregach powinien zrodzić się ów proletariat pracy umysłowej, który z jego braćmi, robotnikami rąk pracy, powołany jest do odegrania po ich stronie doniosłej roli w zbliżającej się rewolucji” (MED, t. 22, s. 499). Z obu wypowiedzi klasyków wynika, że przemieszczają się oni po całej rozciągłości dynamicznego procesu przekształcania się społeczeństwa, orientując się już to na kwestie bieżące, już to na swoje antycypowanie przyszłości, traktując je jako czynnik nadający sens pewnym zjawiskom, które zauważamy w teraźniejszości. Zasadnicze znaczenie ma jednak zachowanie zdrowego rozsądku w interpretacji ich dzieł oraz niedogmatyczne konfrontowanie ich opinii z rzeczywistymi procesami, czyli trzymanie się ducha, a nie tylko litery tekstu.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Teksty bieżące. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.