W opinii lewicowej rodzinki, ci, którzy mają czelność posiadania własnego zdania w kwestii protestów przelewających się w obecnej chwili w Ameryce, to najgorszy śmieć. Taki osąd podziela globalna lewicowa rodzinka całkowicie internacjonalistycznie, w tym i – na rynku rosyjskim – Aleksiej Sachnin, który pokusił się o wyłożenie wszelkich argumentów na kanale YouTube Station Marx:
Według niego, sytuacja dojrzewała od dłuższego czasu, dając o sobie znać w postaci ruchu Occupy Wall Street, poparciu dla lewicowych kandydatów w krajach, w których tradycyjnie nie cieszyli się oni uwagą elektoratu (jak Bernie Sanders w USA), w podmuchu świeżości w Labour Party wraz z Jeremym Corbynem czy w bezpłodnych sukcesach Syrizy czy Podemos. Wreszcie, jak twierdzi Sachnin, jakimś dziwnym historycznym trafem potwierdzającym historyczną prawidłowość, napięcie rewolucyjne przeniosło się do kraju, który właśnie przestał być numerem 1 światowej geopolityki, czyli do USA.
Znaczenie wydarzeń w Stanach nie polega na dojrzałości ludzi, którzy uczestniczą w owych wydarzeniach, ale w samym fakcie, że one wybuchły i że mają potencjał rozszerzenia się w całym świecie, ponieważ USA wciąż pozostają krajem ważnym w globalnej perspektywie. Postulaty wysunięte przez protestujących również nie są ważne z powodu ich jakiegoś nadzwyczajnego znaczenia dla programu rewolucyjnego, ale dlatego, że odzwierciedlają autentyczne potrzeby owych ludzi, w związku z czym będą się rozwijały w kierunku wyznaczonym przez rozwój sytuacji, nie mającej innego wyjścia, jak radykalizacja. Stąd postulaty te mają potencjał rozwinięcia się w kierunku wypracowania programu, który będzie w stanie przedstawić adekwatne rozwiązanie dręczących społeczeństwo globalne problemów.
Zasadniczym mankamentem listy postulatów jest brak odpowiedzi na pytanie o źródła finansowania decyzji o spełnieniu owych postulatów, czyli brak kwestii ekonomicznych.
Naszym zdaniem, powiedzielibyśmy raczej, że brak jest – nie tylko u protestujących w USA – świadomości istnienia kwestii ekonomicznych. Ten brak byłby pomijalny, tak jak twierdzi Sachnin, gdyby nie drobny fakt, że dotyczy on całości współczesnej lewicy, która programowo nie dostrzega i nie chce dostrzegać tego problemu. W skrócie to ujmując, skoro całość środków zaopatrzenia – od żywności po przemysłowe artykuły pierwszej potrzeby – biorą się z supermarketu, który zaopatrują wielcy i drobni przedsiębiorcy stanowiący część kapitalistycznego systemu wyzysku, zaś klasę robotniczą reprezentują sprzedawcy i inni pracownicy owych supermarketów, to problem ekonomiczny jawi się jako przekalkowanie na współczesność recept sprzed 150 lat – robotnicy supermarketów powinni przejąć jako najemna siła robocza zarządzanie swoimi supermarketami i zająć się redystrybucją znajdujących się w nich towarów. Ot, i cały problem.
W praktyce można sobie wyobrazić różne „socjalistyczne” sposoby redystrybucji tych dóbr, demokratycznie zorganizowane komitety zarządzające ową redystrybucją, tak aby zasadom równości i sprawiedliwości stało się zadość.
Moglibyśmy, zgodnie z rewolucyjnymi poprzednikami i ze stanem faktycznym przewidywać dalej, iż spontaniczna świadomość nie wyjdzie poza granice narzucane jej przez rzeczywistość, w której się ona porusza. A więc, uczestnicy protestów nie bardzo mają podstawy (a tym bardziej interes „klasowy”), aby kiedykolwiek zrozumieć, że towary, które pojawiły się w supermarkecie są owocem wyzysku innej grupy pracowniczej. Dla społeczności zgromadzonej entuzjastycznie w różnych „strefach autonomicznych”, towarów dostarczają kapitaliści (przedsiębiorcy kapitalistyczni), a więc należy całkiem rozsądnie przyjąć hasło: „Grab zagrabione!”, zgodnie z klasyczną, rewolucyjną tradycją.
Problem w tym, że akurat w tej złożonej sytuacji ujawnia się rzeczywistość, której ani protestujący, ani nowoczesna lewica nie chcą widzieć. Dostępność towarów w supermarketach jest wynikiem wyzysku pracy, która tworzy wartości materialne, niezbędne do codziennego funkcjonowania wszystkich razem i każdego z osobna.
Liczenie na to, że świadomość będzie rosła w miarę rozwoju sytuacji miałaby może szanse na urzeczywistnienie się, gdyby nie jeden szkopuł: na przeszkodzie w zrozumieniu mechanizmu ekonomicznego stoi lewica, dla której powyższy problem nie istnieje, albowiem świadomie i z rozmysłem zajmuje się ona kwestią wtórnej redystrybucji, a nie kwestią pracy produkcyjnej i podziałem pierwotnym, wynikającym z relacji społecznych w produkcji.
Hasła protestujących, którzy zgodnie z „podręcznikami do rewolucji”, utopijnie domagają się od kapitału i jego państwa spełnienia swoich żądań, nie przerodzą się same z siebie w hasła świadomych klasowo bojowników. Nawet jeśli ujawni się sprzeczność między oczekiwaniem, że supermarkety będą zawsze pełne i zawsze będzie co dzielić, a faktem, że zapełnianie się półek owych supermarketów zależy od pracy pracowników najemnych całkiem innych niż pracownicy sfery usług, to nie oznacza, że natychmiast zrodzi się solidarność między tymi dwiema grupami społecznymi.
Wręcz przeciwnie, pracownicy sfery produkcyjnej, którzy jako pierwsi odczują skutki genialnej poprawki współczesnej lewicy, wniesionej do teorii Marksowskiej, gdzie stoi jak wół teza o pierwszeństwie podziału w sferze produkcji nad podziałem wtórnym, mają mało powodów, aby przyjąć rozwiązania ekonomiczne godne kwiatów ignorujących korzenie.
Co więcej, już obecnie istnieje przepaść ideowa i kulturowa między tymi obiema grupami. Klasa robotnicza sfery produkcyjnej jest nie bez powodu przedstawiana jako całkowicie obca wartościom lewicowym, takim jak szeroka tolerancja kontra zaściankowy nacjonalizm i patriarchalizm.
A lewica ma od razu wytłumaczenie teoretyczne, które polega na stwierdzeniu, że wszyscy pracownicy najemni stanowią jedną wielką klasę pracowniczą o obiektywnie wspólnych interesach. Różnice między „nowoczesną” klasą pracowniczą (= robotniczą) a tradycyjną klasą robotniczą wynikają z nieprzezwyciężalnych różnic kulturowych, wynikających obiektywnie z historycznie wytworzonego sojuszu między zburżuazyjniałą klasą robotniczą, która swój drobnomieszczański status zdobyła dzięki umocnieniu się kapitalistycznego dobrobytu i nadal jest od niego uzależniona.
Podsumowując: Los i dobrobyt klasy robotniczej jest ściśle związany z losem i prosperity kapitału. Tym samym, klasa ta utraciła swój rewolucyjny potencjał i przestała mieć samoistne znaczenie w teorii powołującej się na idee Marksa.
Sama lewica wypracowała koncepcję odpowiadającą temu stanowi świadomości teoretycznej w postaci postulatu dochodu gwarantowanego, który idealnie odzwierciedla warunki bytu warstwy pracowników najemnych sfery usług. Jeżeli więc oczekujemy rozwoju świadomości dzisiejszych protestujących, to powinniśmy sobie zdać sprawę z tego, że – odwrotnie niż w okresie rewolucyjnego fermentu początku ubiegłego stulecia – świadomość wnoszona przez rewolucyjną inteligencję i działaczy socjalistycznych stanowi dziś przeszkodę w tym rozwoju. Teoretyczna wiedza pretendentów do roli lidera odbija stan żywiołowej świadomości społecznej, a nie jego przezwyciężenie. Z czego owa lewica jest jak najbardziej dumna.
Oczywiście, Sachnin, dostrzegający ułomności listy postulatów z Seattle, wynikające ze zrozumiałego u protestujących braku czasu na czytanie książek (mówi o białych uczniach i studentach koledżów?) i zajmowanie się zdobywaniem doświadczenia w sprawowaniu władzy na różnych szczeblach, przewiduje konieczność mobilizacji lewicowych działaczy do spełnienia obowiązku wniesienia świadomość w szeregi protestujących żywiołowo mas. Nawet nie przychodzi mu do głowy, że część protestujących stoi o poziom wyżej pod względem owej świadomości niż on i jemu podobni zuchwalcy.
Prowadzący audycję zwracają uwagę, m.in. na to, że protestująca czarna społeczność zażądała, aby czarni lekarze zajmowali się czarnymi pacjentami. Jest to jeden z elementów akcentowanego przez przeciwników protestu, niezrozumiałego dla części entuzjastów lewicowych, przejawów „czarnej segregacji”, a nawet „czarnego rasizmu”, podkreślanego przez akty upokarzania białych policjantów.
Sachnin, podobnie jak i inni tolerancyjni z definicji przedstawiciele nowoczesnej lewicy, bierze w obronę „czarnych dzikusów” z ich atawistyczną rezerwą wobec intencji białych współobywateli. Tłumaczy to jako swego rodzaju racjonalne rozumowanie wyrosłe z pogardliwego traktowania przez białych, często bogatych lekarzy czarnych pacjentów. Sachnin rozumie psychologię takiej nieufnej i pełnej resentymentu postawy.
Tymczasem, prawda może być nieco bardziej złożona. Czarna społeczność niekoniecznie musi czuć wspólnotę z białymi protestującymi pochodzącymi z innej niż oni klasy społecznej. Czarna, uboga ludność ma społecznie bliżej do klasy robotniczej, z którą poróżnił ją system kapitalistyczny, narzucający bezwzględną rywalizację o warunki sprzedawania swojej siły roboczej w zawodach, które są im obu dostępne, niekonkurencyjne wobec białego drobnomieszczaństwa i sfery usług w niszach dostępnych białym.
Sytuacja jest więc mocno skomplikowana, zaś wyjaśnienia nie mają nic z perspektywy zdrowego rozsądku, przydatnego wyłącznie w czterech kątach własnego mieszkania, jak mawiał Marks.
Ciekawe, że Sachnin miewa od czasu do czasu przebłyski, które przywracają mu honor uważnego obserwatora rzeczywistości, jakim jawił się, gdy opisywał realia życia w Szwecji. Jednak jego pochwalne peany na cześć Nawalnego, który – szczerze lub nieszczerze, ale „obiektywnie” – zbliża się do pozycji Sergieja Udalcowa i reszty jego politycznej drużyny wystawiają jedynie świadectwo jemu oraz samemu Udalcowowi. Takie rekomendacje nie służą sprawie zwiększenia wiarygodności jego recept dla Ameryki.
Sachnin zauważa bowiem, że wydarzenia nie zachodzą w przypadkowym czasie. Poza wspomnianą wyżej okolicznością utraty przez USA niekwestionowanej hegemonii geopolitycznej, koronawirus spotęgował sytuację, w której tzw. prekariat utracił zdolność włączenia się w gospodarkę. Ludzie pozostali sami ze sobą. Te słowa, jeśli się nad nimi zastanowić, mają znaczenie głębsze niż by się śniło wypowiadającemu je. Utrata zdolności włączenia się w gospodarkę oznacza zwyczajnie separację tego segmentu pracowników od gospodarki w ogóle. Oznacza ich całkowitą zbędność z punktu widzenia kapitału, który stanowi ową gospodarkę, czyli sferę, której funkcjonowanie jest niezbędne dla przetrwania tej części społeczeństwa, która jest dla funkcjonowania systemu klasowego niezbędna: ludzi reprezentujących środki pracy (właścicieli kapitału) oraz ludzi reprezentujących siłę roboczą, niezbędną do zastosowania owych środków pracy. Kapitał musi tolerować konieczność istnienia siły roboczej, jeśli nie chce sam obsługiwać narzędzi pracy, oraz może sobie pozwolić na opłacanie usług przeznaczonych dla niego. Utrzymywanie sfery usług dla ludności, która nie jest niezbędna z punktu widzenia podtrzymania niezbędnego potencjału dla reprodukcji tak zawężonego społeczeństwa, jest nieracjonalne.
Stąd całkiem racjonalne podejrzenia, że pandemia stworzyła klasie panującej wymarzone warunki dla zrzucenia odpowiedzialności za czysto rynkowe dostosowanie podaży siły roboczej do zawężonego popytu efektywnego na „okoliczności naturalne” i skuteczne udawanie niewiniątek. Władze państwowe wszędzie udają (a gdzieniegdzie cynicznie nie udają), że gorliwie pracują nad poprawieniem funkcjonowania służby zdrowia oraz nad środkami zaopatrzenia ludności na czas obniżonego poziomu aktywności gospodarczej. W efekcie, mamy do czynienia z klasyczną sytuacją, w której gorączkowe działania są podejmowane w celu niedopuszczenia do jakiejkolwiek zmiany, jakiejkolwiek poprawy.
Pierwsza czynność, jaką wykonują klasy posiadające, kiedy grozi skuteczny wybuch niezadowolenia społecznego, to sabotowanie gospodarki. O kant d… potrzaskać marzenia o dochodzie gwarantowanym. Niby kto miałby go gwarantować? Państwo jako komitet zarządzający interesami burżuazji? Jedno z nielicznych haseł, jakie kapitaliści pamiętają z Lenina, mówi o sprzedawaniu im sznurka, na którym zostaną powieszeni. Czysto freudowskie przeniesienie – lewicy wydaje się, że przeciwnik jest takim samym idiotą (pojecie kliniczne).
Cała wielka sfera usług publicznych wytworzyła się wraz z wywalczeniem przez ruch robotniczy czasu wolnego od pracy (w tym urlopy i emerytury). Wielka sfera usług publicznych powstała w odpowiedzi na zapotrzebowanie, aby obsłużyć ten segment ludności. Dalej usługi rozrastały się w celu obsługiwania owych usług i tak dalej. Nie mówiąc już o aparacie państwa, który wymagał także poszerzenia wachlarza usług ogólnie dostępnych. Wraz z upadkiem konieczności utrzymywania marketingu mającego na celu wykazanie wyższości kapitalizmu nad „realnym socjalizmem”, straciło rację bytu utrzymywanie tego bezsensownego obciążenia dla kapitału, szczególnie w sytuacji, kiedy wróciło normalne dla systemu zagrożenie kryzysowe. Sachnin, przeciwnie niż polska lewica (jej bardziej hałaśliwa część), zauważa także zbędność drobnych przedsiębiorców, którzy nie mogą nawet liczyć na zapomogi dla osób, które straciły pracę. Status „właściciela” zawiera w sobie ponoszenie ryzyka związanego z biznesem. Naiwnie, bystry skądinąd Sachnin zachodzi w głowę, dlaczego to państwo kapitalistyczne (szczególnie obciążona sankcjami Rosja!) nie robi tego, co wydaje się naturalne, szczególnie jeśli państwo to chce zachować iluzję dbania o interesy wszystkich, nawet gdyby miało to być tylko populizmem. Czyli dlaczego nie rozdaje pieniędzy. Wszak choćby podniesienie wynagrodzenia personelowi medycznemu nie byłoby odczuwalne w skali produktu krajowego brutto.
Wytłumaczenie jest jedno – sytuacja, która stała się dziś faktem, nie jest sytuacją przejściową. Teoretycznie, różni analitycy mówią o tym używając właśnie tego określenia: „Świat nie będzie już nigdy taki, jak przed koronawirusem”. Mało osób jednak zdaje sobie sprawę z tego, co to tak naprawdę oznacza.
A oznacza konieczność przegrupowania i restrukturyzacji gospodarki, tak aby uczynić ją zdolną do bardziej skutecznej konkurencji na globalnym rynku, który przestał być przewidywalny. Gospodarka, która nie pozbędzie się zbędnego balastu, utraci sterowność, czyli przegra jako całość. A to nie musi odpowiadać interesom różnych grup kapitału.
Wydatki na podtrzymanie usług dla szerokiego społeczeństwa, które nie zwrócą się w ruchu (przepływie) strumienia kapitału, prowadzą do przyspieszonego wysychania owego strumienia kapitałowego. Obecny kryzys, inaczej niż poprzednie w ciągu kilku ostatnich dekad, nie dotyczy bowiem finansów, ale dotyka produkcji przemysłowej – jeśli wierzyć analitykom. A to oznacza, że zabraknie nawet tego wąskiego, rachitycznego fundamentu, na jakim opiera się gospodarka wirtualna, zasilająca środki podtrzymujące nieprodukcyjną część gospodarki. Kiedy przestajesz kręcić pedałami, rower się przewraca. To jest istotą obecnego kryzysu, który zmienia reguły gry, a ściślej, przywraca reguły zapomniane przez większość XX wieku (z niejaką pomocą II wojny światowej).
Koncepcje lewicy są dostosowane do minionej epoki i powinny spocząć w lamusie historii.
Tej samej, która lubi się powtarzać. Pamiętamy, że za drugim razem jako farsa. Rok 2020 jako powtórka z 1968 roku może okazać się niezupełnie zabawnym spełnieniem proroctwa.
Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
18 czerwca 2020 r.