Wszystkie współczesne koncepcje dotyczące marksizmu są nieuchronnie w jakiś sposób osadzone w różnych historycznych jego interpretacjach. Nie da się zrozumieć podatności współczesnej rosyjskiej lewicy na wolnościowo-anarchizujące koncepcje, które ze stemplem Zachodu przychodzą w sukurs walki ze stalinizmem, który nagle, w takiej perspektywie, przywdziewa szaty historycznego filara dla idei moralnej odrębności i wyższości rosyjskiego ducha nad wszeteczną cywilizacją europejskiego występku.

Nie chodzi o to, żeby ustanawiano tutaj linie dziedziczenia między skrajnie różnymi tradycjami, niemniej zrozumiałe staje się tło, na którym rozgrywa się walka idei i zrozumiałe stają się punkty odniesienia oraz kryteria ważności poszczególnych kwestii podejmowanych w tych dyskusjach.

Zwłaszcza po prawej stronie politycznej barykady namnożyło się różnych „znawców” i „specjalistów” od marksizmu, szczególnie wśród tych, którzy to za PRL za punkt honoru stawiali sobie za punkt honoru harde nie przyswojenie sobie ani jednego słowa, ani jednej myśli z teorii Marksa. I z tego powodu dziś nauczają publiczność w temacie marksizmu. Oczywistą oczywistością jest więc wtłaczanie marksizmu w prokrustowe łoże tradycyjnych koncepcji filozoficznych, które, m.in. pomijają dorobek Hegla jako ślepą uliczkę myśli i w ten sposób nie są w stanie zrozumieć złożoności przejętego przez Marksa dziedzictwa i jego nieprzystawania do tradycji myślenia pozostałego po takiej kastracji. Analiza tego typu refleksji ma jednak tę zaletę, iż pozwala zrozumieć, co współczesna myśl filozoficzno-społeczna rozumie pod pojęciem marksizmu i z jakich pozycji i w imię jakich wartości z nim walczy.

I tak, np. Sławomir Mazurek w swym artykule pt. „O rzekomym i autentycznym dziedzictwie marksizmu w filozofii rosyjskiego renesansu” („Archiwum Historii Filozofii i Myśli Społecznej”, vol. 55/2010) w następujący sposób charakteryzuje interpretację marksizmu, która służyła za pretekst do jego zwalczania w imię tradycyjnych wartości humanistycznych: „kategoryczne odrzucenie marksizmu łączyło się w ich polemikach i analizach z krytyką redukcjonizmu, który rzeczywiście należy do nieuchronnych kosztów wszelkich ujęć monistycznych. W przypadku krytyki marksizmu było to równoznaczne z wystąpieniem przeciwko ekonomizmowi. W istocie interesujący nas myśliciele religijni, od Sołowjowa przez Bierdiajewa i Franka po Wyszesławcewa i Fiedotowa, w ostrych słowach potępiali ekonomistyczne, redukcyjne ujęcie historii, kultury i człowieka” (s. 9).

Nieuprzedzonemu czytelnikowi nie jest trudno zauważyć, że ekonomistyczny redukcjonizm był dziełem socjaldemokratycznej tendencji do „unaukowienia” marksizmu po Marksie, kontynuowany przez nurt stalinowski, trzymający się kurczowo osiągnięć II Międzynarodówki. Tego typu prosty, by nie rzec – prostacki, odruch, aby przesunąć wajchę w przeciwną stronę, zaowocował kurczowym uczepieniem się przez nawróconych na humanizm i demokrację „rewizjonistów” II fali w łonie marksizmu koncepcji alienacji.

Mazurek dalej ciągnie z wyraźną fascynacją dla wnikliwości rosyjskich myślicieli : „(…) zapożyczenie terminów marksistowskich było zarazem przenoszeniem ich z dyskursu jednowymiarowego i redukcjonistycznego do dyskursu wielowymiarowego i świadomie antyredukcjonistycznego. Bardzo dobrze widać to na przykładzie rozważań na temat eksploatacji i proletaryzacji: kategorie te nie miały wyłącznie sensu ekonomicznego; uprzedmiotowienie zaś miało też i inne wymiary i niekoniecznie dawało się sprowadzić do eksploatacji, choćby i pojętej w sposób zgoła niemarksistowski. Bierdiajew, Wyszesławcew, Hessen, Fiedotow, mówiąc o zjawisku eksploatacji w kapitalizmie, podkreślali, że nie może być ono definiowane w terminach ekonomicznych i że postępując tak, Marks popełnił błąd skłaniający do nadmiernego optymizmu – skoro eksploatacja jest następstwem uwarunkowań ekonomicznych, wystarczy je zmienić, aby położyć jej kres” (s. 15).

Dokładnie takie samo myślenie można odnaleźć wśród współczesnych „marksistów” nie tylko rosyjskich. Kapitalizm – jak dowodzi (wedle nich) doświadczenie historyczne – nie jest przeszkodą dla położenia kresu eksploatacji, zwłaszcza jeśli mamy na myśli eksploatację na polu ekonomicznym. Poczucie eksploatacji u prostych pracowników niekreatywnych można zakończyć przez danie im większego udziału w bogactwie społecznym. Prawdziwym polem eksploatacji jest zniewolenie pracy twórczej, która pozostaje tym obszarem, w którym zachodzi zasadniczy proces alienacji.

Jak pisał Wyszesławcew: „Eksploatacja nie jest wcale pojęciem naukowo-ekonomicznym, ale etycznym czy prawnym. (…) Precyzyjną definicję ‘eksploatacji’ dał w istocie Kant: eksploatacja to traktowanie osoby jakby była środkiem i tylko środkiem i jej przeciwieństwem jest uznanie osoby za cel sam w sobie” (s. 15).

Nic nowego pod słońcem – już socjaldemokraci II Międzynarodówki wskazywali na konieczność uzupełnienia „naukowej” strony teorii Marksa stroną etyczną, zaczerpniętą właśnie z I. Kanta.

A jednak atrakcyjną stroną marksizmu wciąż pozostaje jego pretensja do naukowości. Poszatkowanie nauki współczesnej na różnorodne dziedziny i dyscypliny daje przykre wrażenie wieży Babel, czyli coraz dokładniejszej wiedzy o coraz bardziej niczym. Stąd spójna teoria tłumacząca ogólny mechanizm funkcjonowania (dynamiki) świata jest na wagę złota. Bez dialektyki jednak, taka teoria wydaje się totalitarna, ponieważ skorelowana ze współczesną nauką, odrzucającą dialektykę, może być rozumiana wyłącznie jako teoria tłumacząca wszystko w ujęciu statycznym.

Współczesny (post)marksizm uważa się za naukę, kiedy ów „ekonomiczny redukcjonizm” stosuje do zjawiska alienacji pracy twórczej, a za swój opór przeciwko totalitaryzmowi stąd płynącemu uważa wyłączenie „ekonomicznego redukcjonizmu” z rozważań o kondycji i eksploatacji tej historycznie przemijającej klasy, do której warunków bytu materialnego Marks ograniczał stosowanie owej historycznej i abstrakcyjnej w heglowskim znaczeniu kategorii.

W ten sposób, współcześni marksiści rosyjscy są zrozumiali, w sensie psychologicznym i teoretycznym, w kontekście tradycji myślicieli rosyjskiego renesansu.

Jak dalej pisze Mazurek: „Wzbogaciwszy w ten sposób pojęcie eksploatacji, rosyjscy myśliciele nie mogli, rzecz jasna, pozostać przy marksistowskim rozumieniu proletariatu. Nie przeczyli istnieniu klasy wyzyskiwanych, jednakże wyodrębniali ją za pomocą innych kryteriów; określenie proletariat całkiem często pojawia się w ich języku, lecz przypisuje mu się nowy, niemarksistowski sens. (…) Proletariat stanowili nie tylko robotnicy sprzedający swoją ‘siłę roboczą’ za minimalną stawkę – tych wraz z postępem gospodarczym i wzrostem wpływów socjaldemokracji nawet ubywa – ale najrozmaitsze grupy społeczne i zawodowe, których przedstawiciele padają ofiarą daleko idącej alienacji” (s. 17).

No i jesteśmy w domu!

OGÓLNIE RZECZ BIORĄC – SĄ TO „OFIARY INDUSTRIALIZACJI”.

Ponieważ sama industrializacja okazuje się korzeniem zła, to również klasa robotnicza, specyficznie przypisana procesowi industrializacji, nie stanowi w ogóle żadnego problemu (znika sama z siebie w wyniku naprawienia błędu wejścia w ślepy zaułek ewolucji klasowych systemów społeczno-ekonomicznych), a jeśli nie znika, to nie zasługuje na współczucie, ponieważ jest nieodzowną częścią przeklętej, i być może przypadkowej z punktu widzenia konieczności dziejowej, industrializacji.

„Rosyjscy autorzy uważają na ogół, iż warunkiem emancypacji jest z jednej strony ustanowienie rządów prawa, które chroniłoby jednostkę przed przemocą ekonomiczną, a z drugiej moralno-duchowa ewolucja człowieka” (s. 18).

Współcześni marksiści, opierając się na tradycji socjaldemokratycznej od początku XX wieku aż do schyłku tegoż stulecia, uważają ogólnie dokładnie tak samo, z tym, że „naukowy” aspekt marksizmu daje im uzasadnienie dla świadomej akcji przyspieszającej ową naturalną ewolucję procesów politycznych. To, że konieczność świadomej akcji politycznej wynika z faktu, iż podmiotem i przedmiotem walki klasowej jest w marksizmie klasa robotnicza, której emancypacja nie jest w żaden sposób zagwarantowana pokojową ewolucją klasowego systemu politycznego, nie przychodzi marksistom do głowy. Nietotalitarność koncepcji Marksa wynika z ograniczonej perspektywy owego wyzwolenia (jakże skromny program polityczny z perspektywy klasy kreatywnej, dążącej do dezalienacji swego wysiłku twórczego!)

W efekcie więc, irytacja krytyków marksizmu w pozycji moralizatorko-religijnych jest napędzana jawną niespójnością rewizjonistyczno-postmarksistowskiego odczytania koncepcji Marksa, która faktycznie – fatalnie broni się przed tymi zarzutami.

Taka porozrywana na strzępy teoria prosi się o jej ponowne sklecenie. To, co stanowiło jej spójność (teoria walki klasy robotniczej) jest bowiem z góry świadomie odrzucane. Jak widać – pozostaje „kamieni kupa”, którą każdy usiłuje ułożyć na swój sposób.

Nie dziwi więc, kiedy w odpowiedzi na zarzut … Dawydowa dotyczący niemożności doszukania się, w ponadsześćsetstronicowej książce (o marksizmie i polifonii rozumów), jasno sformułowanego problemu badawczego, wokół którego układałaby się jasna logika wykładu (http://svom.info/…/925-dialektika-otchuzhdeniya-razmyshly…/…), Andriej Korjakowcew pisze z rozbrajającą szczerością: „Przecież o tym problemie (a nawet SUPERproblemie marksizmu) piszemy na s. 35 i 36 – o tym, że trzeba go ZNALEŹĆ! On SAM właśnie jest CELEM POSZUKIWAŃ, badań! ‘Logika poszukiwań’ jest na niego nakierowana, a nie organizuje się wokół niego” (facebook, profil Andrey Koryakovtsev na Facebook lub https://www.facebook.com/dyktaturaproletariatu/posts/1787744837995462?__tn__=K-R).

Na tym właśnie, wedle autorów książki polega bezstronna (czytaj: naukowa) „marksistowska krytyka marksizmu”. Wedle Korjakowcewa, podchodzenie do krytyki marksizmu z problemami jako postulatami jest godne teologii. Zapewne więc nie jest godne nauki. Nauka nie stara się więc rozwiązywać problemów, które mogłyby jej się nasuwać z zewnątrz, prawdziwa nauka wysnuwa problemy z własnego jestestwa.

Jednak taki sposób rozumienia rozważań naukowych wyraźnie harmonizuje z religijnym podejściem myślicieli rosyjskiego renesansu.

Musieliśmy kilkakrotnie przeczytać ten fragment, żeby uwierzyć własnym oczom. Korjakowcew obsobacza Dawydowa za to, że ten śmiał mu wytknąć w swojej recenzji: „Jednym z głównych minusów książki jest brak wyraźnie sformułowanego problemu, wokół rozwiązania którego byłaby zorganizowana jasna logika wywodu”.

Trudno się dziwić, że Dawydowa zatkało z wrażenia i że zapomniał sięgnąć po rewolwer w tym pojedynku samuraja z rewolwerowcem. Korjakowcew okazał się bowiem nie tylko paradnym samurajem, ale i iluzjonistą, któremu udała się sztuczka odwrócenia uwagi przeciwnika.

Wysiłek Korjakowcewa i Wizunowa to, prawdę mówiąc, etap konceptualizacji pomysłu na badania naukowe. Czytając klasyków z perspektywy nieuprzedzonego czytelnika, mającego wszak swoje stereotypy i uwewnętrznione, acz nie skonfrontowane jeszcze z samodzielną refleksją, opinie na temat Marksa, autorzy faktycznie ruszają w podróż w poszukiwaniu – nie, nie tyle zobiektywizowanego obrazu koncepcji klasyka – ale pól konfrontacji swoich przed-sądów z tekstem kanonicznym.

Jednak nawet takie czytanie nie oznacza, że autorzy podchodzą do tekstów z dziecięco czystym umysłem, z tabula rasa. Jako członkowie pewnej społeczności (tu: nowoczesna, lewicująca inteligencja rosyjska) podchodzą oni do lektury Marksa mając z tyłu głowy PROBLEMY, które pojawiły się przed lewicującą inteligencją w Rosji i nie tylko, a nawet nie przede wszystkim w Rosji. Tak więc, Dawydow ma rację domagając się ujawnienia, a przynajmniej uświadomienia sobie przez autorów PROBLEMÓW, z którymi zwrócili się oni w kierunku tekstów klasyków marksizmu. To nie muszą być problemy klasyków, ale na pewno są to problemy nowoczesnej lewicy. Źle świadczy o autorach fakt, że nie mają oni świadomości własnego uwikłania w kontekst poznawczy swego czasu i udają, iż akurat im udaje się sztuczka pełnego nieuprzedzonego podejścia do tematu.

Dawydow całkiem rozsądnie domaga się spełnienia przez autorów elementarnych wymogów badania naukowego, czyli rzetelnego zdania sprawy z założeń i problemów badawczych. W sztuce pisania projektów badawczych, etap konceptualizacji tematu nie wchodzi w skład wniosku grantowego – projekt jest bowiem realizacją koncepcji stawiającej jasną hipotezę i problemy badawcze.

Oczywiście, życie jest bogatsze i bardziej zielone niż szara teoria. Eseistyka może odgrywać ogromną rolę w pobudzaniu żywych soków myślowych, zabijanych niejednokrotnie przez zrutynizowane, sztywne ramy, w jakich prowadzi się badania naukowe, a które stają się karykaturą prawdziwych badań nie sprowadzających się przecież do przykładania wypracowanego przez kogoś schematu do różnych sytuacji w celu uzyskania coraz szczegółowszej wiedzy na temat coraz mniej istotnego problemu czy zjawiska.

Nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie przykładał kryteriów ścisłej naukowości do dzieł F. Nietzschego, niemniej prace oparte na interpretacji jego dzieła mogą już nosić charakter naukowy. A to dlatego, że inspirują się jego twórczością dla zbadania nurtującego społeczeństwo problemu, którego nie daje się nijak satysfakcjonująco wyjaśnić sztywnymi regułami poszczególnych dyscyplin naukowych.

Niemniej, w świecie postnauki eseistyka zyskała status nauki, co jednak odzwierciedla tylko fakt, że sama nauka, jak była dotychczas pojmowana (czyli niedialektycznie), okazuje się bezradna wobec współczesnych problemów społecznych.

Wartością pracy Korjakowcewa i Wiskunowa mógłby być poziom odkrywczy, identyfikujący jakiś problem – nie tyle martwego tekstu, ale rzeczywistości ujrzanej przez pryzmat owego pozornie martwego tekstu. Zamierzenie autorów jest jednak dokładnie odwrotne – odczytują oni tekst klasyków przez pryzmat niesproblematyzowanej rzeczywistości, takiej jaką się ona jawi w wyobrażeniach prostych skądinąd umysłowo adeptów lewicującej inteligencji, nie tylko rosyjskiej. Problemy są dla nich w tekstach, a nie w rzeczywistości, która jest uderzająco prosta. Ba, ewentualne problemy, jakie jednak pojawiają się w rzeczywistości są pochodną błędów i niedociągnięć w tekstach. Albowiem lewica, sprowadzona przez owe błędy na manowce, stanęła w swoim czasie okoniem do rzeczywistości (interpretowanej przez pryzmat błędów i uproszczeń teorii) i przez to wmanewrowała się w sytuację mocno skomplikowaną. To zaś dokładniej wyjaśnia dalszy ciąg odpowiedzi Korjakowcewa na recenzję polemiczną Dawydowa.

*

Sam Dawydow w końcu odkrywa „sławny superproblem marksizmu”, jak go rozumieją Korjakowcew i Wiskunow – na s. 598 monografii: „ten problem bierze się stąd, że bezpośrednia i ogólno(społeczna) produkcja, oparta na uniwersalnej i swobodnej wymianie aktywności i jej wytworów mylnie została związana z mechanizmem fabrycznym, a co za tym idzie – z fabrycznym proletariatem i jego społeczną praktyką z jej znanymi, ograniczonymi formami”.

Jednym słowem, kolejny renesans rosyjskiej myśli filozoficznej i społecznej odkrywający, że korzeniem zła jest industrializm.

Jak słusznie zauważa przy okazji Dawydow: „taka interpretacja Marksa jest stosunkowo mało odkrywcza”.

Jednak, jak ironizuje Korjakowcew, dla Dawydowa ta teza ma szansę pozostać odkrywczą, albowiem Dawydow stawia ją „poza logiką Marksa” i twierdzi, że społeczeństwo komunistyczne „oznacza wzrost możliwości twórczych ludzkości, powstanie podmiotu bezpośrednio ogólnospołecznej działalności (który nie jest proletariuszem, a już prędzej uczonym lub artystą)”. Jakby, dalej ironizuje Korjakowcew, uczony lub artysta nie byli proletariuszami.

Wbrew potocznemu i oczywistemu dla pokolenia tuż po Marksie (o czym świadczą rozważania nie tylko myślicieli rosyjskiego renesansu) rozumieniu proletariatu jako grupy społecznej skupionej wokół klasy robotniczej.

I dalej, mało odkrywczo jak na nowolewicowe środowisko i jego komunały, Korjakowcew powtarza, iż proletariusz to nie rzemiosło, rodzaj wykonywanej pracy, ale – zgodnie z Marksem – najemny pracownik, który produkuje i pomnaża kapitał, a który jest wyrzucany na ulicę, kiedy tylko stanie się zbędnym dla celów kapitału. Marks wszak nie określał, jakie konkretnie zawody wchodzą w skład pojęcia proletariatu.

Korjakowcew chętnie przyznaje zresztą sam, że w tej tezie jest niewiele odkrywczości.
I podkreśla swoją myśl przewodnią: „Krytyka pracy i jej społecznego podmiotu wyrażającego tę tendencję [tj. wzrost potencjału twórczego i podmiot działający bezpośrednio na poziomie ogólnospołecznym w komunizmie] to jedyne stanowisko wiernie odzwierciedlające teorię, pozycja, z której można postrzegać współczesny, zmodernizowany kapitalizm”.

W tej opinii autorzy książki podpierają się dziełami Marksa, Marcusego, Lukacsa, Fromma, Gorza i wielu innych, w przeciwieństwie do innych szkół marksizmu, a mianowicie: trockizm, stalinizm, althusserianizm, z którymi polemizują autorzy książki.

Jak zauważyliśmy na początku, Korjakowcew i Wiskunow bynajmniej nie podchodzą do Marksa z obiektywistycznej pozycji. Dlatego też, na sześciuset stronach książki znajdują oni jako „problem” coś, co było założone już od początku – w ramach szkoły nowolewicowej. Dlaczego nie poprzestać na przekładach prac Gorza? Dlaczego więc znęcać się nad posttrockizmem czy poststalinizmem, które już dawno przeszły „dialektyczny” proces przepoczwarzania się z tezy w antytezę, nie mówiąc już o althusserianizmie, który od początku stanowił próbę religijnego odczytania stalinizmu i wraz z tym ostatnim stracił rację bytu? W zachodnioeuropejskim, ideologicznym Edenie Nowej Lewicy, posttrockizm przestał nawet udawać alternatywę wobec Gorza. Niemniej, na wschód od Edenu, politycznie dycha jeszcze poststalinizm, którego protoplasta – stalinizm – nigdy nie stanowił poważnej alternatywy teoretycznej dla antybolszewizmu i marksizmu rozumianego jako teoria ruchu robotniczego. Dlatego przeflancowywanie drobnomieszczańskich idei nowolewicowych, nawet jeśli niezbyt odkrywcze, będzie jeszcze jakiś czas stanowiło oręż w walce z niedobitkami poststalinizmu, utożsamianymi z ortodoksyjnym marksizmem Starej Lewicy.

Nie problemu poszukują więc autorzy recenzowanego przez Dawydowa dzieła, ale sposobu przyswojenia na grunt rosyjski małoodkrywczych tez zachodniolewicowych. Na co wskazywaliśmy już w naszym rozbiorze poglądów A. Korjakowcewa w artykule pod tytułem „Na wschód od Edenu” (http://www.1917.net.pl/node/23304). Problemem jest co najwyżej taka interpretacja tekstu Marksa, aby pasowała do tez nowolewicowych i uzasadniała odebranie klasie robotniczej statusu podmiotu emancypacji od wyzysku kapitalistycznego. Tym bardziej, że grunt pod ich przyjęcie przygotowała już twórczość „rosyjskiego renesansu”.

Nie sposób ukryć, iż praca Korjakowcewa i Wiskunowa wpisuje się w aktualne dyskusje i polemiki toczone na rosyjskiej lewicy w wymuszenie przyspieszonym tempie związanym z nieuchronnym dokończeniem procesu transformacji zapoczątkowanego w Polsce w 1989 roku i rozlanego na cały obszar poradziecki.

Walka ideologiczna na lewicy rosyjskiej toczy się w maskach stalinizmu i Nowej Lewicy. Stalinizm obejmuje w tym sensie także i antybolszewicki nurt współczesnego szowinizmu rosyjskiego z odwołaniem do tradycji carskich, utożsamianego z „putinizmem”. W obecnym etapie niejawnej, co nie znaczy, że mało agresywnej walki między zwolennikami doszlusowania do zachodnioeuropejskich standardów cywilizacyjnych a sporą częścią społeczeństwa nie spodziewającego się z tej strony niczego dobrego i przez to stanowiącego do niedawna twarde jądro oparcia dla oligarchów Putina, nie ma miejsca na subtelności rozważań teoretycznych, na oddzielanie bolszewizmu od stalinizmu. Nowa Lewica nawiązuje do tych nurtów wolnościowej tradycji, która nigdy nie była specjalnie związana z klasą robotniczą i jej samodzielną rolą historyczną, alternatywną dla walki o prawa demokratyczne. Tak więc, w przeciwieństwie do ideowych stalinistów, którzy rozpaczliwie i nieudacznie usiłują odtworzyć swoje fundamentalne pozycje teoretyczne (jak np. Oleg Dwurieczenski), prozachodni lewicujący inteligenci nie są zainteresowani poszukiwaniem problemów. Rozwiązanie jest podane na tacy w postaci „małoodkrywczej” tezy o proletariacie jako podmiocie walki emancypacyjnej i zastępującym w tej roli klasę robotniczą.

Klasa robotnicza, przyciągana przez prawicowy populizm przerastający w oczach lewicy w faszyzm, nie jest teoretycznym problemem dla owej lewicy, tylko realnym wrogiem. W ostrej walce politycznej, w której do wykorzystania jest koniunktura międzynarodowa, O. Dwurieczenski może czuć się sfrustrowany brakiem zainteresowania dla swych teoretycznych poszukiwań. W sytuacji, w której klasa robotnicza nie przejawia aktywności na miarę ambicji lewicy czującej już w powietrzu powiew europejskiej wolności, ewentualny problem został rozwiązany na gruncie praktyki („rewolucyjnej”). I wystarczy!

Do praktyki można jednak dorobić ideologię, co na gruncie rosyjskim robi Korjakowcew wraz z kolegami, znajdując sobie niszę w sferze nauki.

*

Aprioryczna wiedza o rozwiązaniu bardzo pomaga w poszukiwaniu problemu.

Także sposoby uzasadniania przyjętego rozwiązania nie wydają się zbytnio nowatorskie.

Pomińmy tu już polemikę z Dawydowem na temat dialektyki. Korjakowcew pisze, że w odróżnieniu od rozpatrywania dialektyki jako nauki o rozwoju, autorzy książki rozpatrywali ją jako metodę badawczą, która tylko odbija się w wykładzie naukowym. Skupili się wyłącznie na historycznofilozoficznym, a nie logicznym rysie dialektyki. Bo, jak lekceważąco rzuca Korjakowcew, o rozwoju mówili w czasach nowożytnych wszyscy, od Vico do Kanta.

Jak sądzimy, rewolwerowca Dawydowa po raz kolejny zamurowało.

Nam się tak jakoś wydawało głupio, że w dialektyce nie sposób odróżnić metody od wykładu nie popadając w stalinowski determinizm historyczny…

Ale przejdźmy do wisienki na torcie, czyli do rozważań o alienacji.

I znowu Dawydow marudzi, że niby autorzy książki nie ujawnili dialektycznej natury alienacji. A to dlatego, że autorzy – za Marksem, a jakże – postulują historyczną możliwość „zniesienia” pracy, ergo – „zniesienia” alienacji. Nie wiadomo, dlaczego to się Dawydowowi nie podoba, masochista jakiś, czy co?

Dawydow znajduje w dziurę w całym, twierdząc, że postulat braku alienacji w sytuacji człowieka skutkuje przyjęciem samotożsamości i przyjęciem istnienia absolutnego Ducha. Jednak, jak pisze Korjakowcew, ten zarzut można równie dobrze postawić Marksowi.

W rozważaniach z okresu młodości – zapewne tak. Problem alienacji pojętej w taki abstrakcyjny sposób, gdzie jest to pięknoduchowo-literackie, sentymentalne marudzenie albo obiektywistyczno-idealistyczne przyjęcie istnienia Ducha Absolutnego, został u Marksa zastąpiony konkretyzacją w postaci pojęcia fetyszyzmu (nie mniej kontrowersyjnego), wyjawiając drogę ewolucji tych rozważań poza Hegla, ale wciąż w ramach dialektyki. Dawydow wskazuje na obiektywizację jako na konieczny etap twórczości, czyli jakąś formę alienacji – sytuacji, w której oddane pod osąd publiczności dzieło twórcze usamodzielnia się wobec swego twórcy. Korjakowcew, wyśmiewając Dawydowa, który rzekomo sam w ten sposób naturalizuje alienację i czyni ją niezależną od formy społeczeństwa (klasowe czy bezklasowe), nie bierze pod uwagę, że „dojrzałość” marksizmu Marksa polega na zawężeniu możliwości realnej „dezalienacji” do jej konkretnej postaci wyrażającej się w podstawowym społecznym stosunku wyzysku, który umożliwia przetwarzanie obiektywizacji na każdym poziomie w alienację.

Ale nasi autorzy nie tylko postulują, ale i stwierdzają fakt. Zniesienie pracy i alienacji zawsze przecież zdarzało się w historii, w indywidualnych przypadkach. Inaczej, jak twierdzi Korjakowcew, nie mogłaby się rozwijać kultura ludzka. Cała sprawa polega na tym, aby „zniesienie” pracy upowszechniło się na całe społeczeństwo.

Jeżeli „industrializacja” jest ślepym zaułkiem, to jakie znaczenie ma „zniesienie pracy” w odniesieniu do robotników fabrycznych? Ma się wszak nijak do rozwijania kultury ludzkiej.

Natomiast Dawydow marudzi, że Marks „nie zauważył, iż alienacja jest składową dialektyki tworzenia się osobowości”. I tutaj kończy się pozór kulturalnej polemiki w wykonaniu Korjakowcewa. Widocznie jest to dla naszego autora kwestia zasadnicza, przy rozważaniu której, w polemice, puszczają nerwy. Od tej chwili Dawydow – wedle Korjakowcewa – po prostu bredzi.

Korjakowcew przytacza za Marksem istnienie dwóch stron alienacji: 1) własność prywatna i 2) sama praca. Alienacja polega więc na tym, że robotnik staje się tym biedniejszy, im więcej produkuje bogactwa, natomiast wytworzony przezeń przedmiot przeciwstawia mu się jako coś obcego, jako niezależna od niego siła.

Dawydow śmie twierdzić, że w społeczeństwie postkapitalistycznym alienacja nie znika, co więcej – możliwie przybiera nowe formy.

Korjakowcew łaskawie przyznaje, że jeśli pod mianem postkapitalizmu rozumieć społeczeństwo radzieckie czy nawet współczesne welfare state, to można by się z tezą Dawydowa zgodzić. Ale Dawydow nie poprzestaje na tym – dla niego wyobcowanie i formowanie się osobowości to tylko dwie strony tego samego medalu, to jedność przeciwieństw. A więc, dla Dawydowa wyobcowanie /alienacja samo z siebie ma charakter antropologiczny, czyli wieczny.

Korjakowcew karykaturuje myśl Dawydowa imputując mu, że ten twierdzi, iż im mniej pracujący kontroluje warunki swojej życiowej aktywności, tym bardziej rozwija się jego osobowość. I odsyła Dawydowa do teologii (chrześcijańskiego uniwersalizmu).

Ten wątek dyskusji Korjakowcewa z Dawydowem tylko dobitnie pokazuje, że obaj w tej kwestii nie poruszają się na gruncie marksizmu, choć Dawydow zdaje się pozostawać w logice Marksa. W przeciwieństwie do wytwórcy kreatywnego, praca robotnika nie jest wyrazem jego osobowości, ale osobowości projektanta. Obiektywizacja pracy robotników dokonuje się dopiero na poziomie zagregowanego społeczeństwa, kiedy to suma pracy robotników okazuje się siłą motoryczną dla społeczeństwa ludzkiego. Dopiero suma pracy robotników stwarza warunki dla powstania kultury i staje się zobiektywizowanym tworem, choć jednocześnie całkowicie wyalienowanym. Twórca kreatywny może tworzyć dopiero, gdy warunki istnienia kultury są zabezpieczone. Może się obiektywizować i emancypować indywidualnie w tych ramach. Tu mamy dodatkowy argument za klasą robotniczą jako jedynym podmiotem, którego warunki pracy tworzą zeń jednolity organizm.

Trudno się nie zdziwić, że recenzja Dawydowa ponad 600-stronicowej książki Korjakowcewa i Wiskunowa jest aż tak pobłażliwa wobec rzucającego się w oczy poziomu prymitywizmu w przedstawianiu problemów przez jej autorów.

Dawydow słusznie zauważa, że Marks nie opracował problematyki alienacji, którą podejmował w młodości. Oczywiście, Korjakowcew wyśmiewa koncepcję „młodego” i „starego” Marksa jako althusseriańskie zboczenie. A jednak warto zauważyć, że niektórzy autorzy uważają pojęcie fetyszyzmu, przedstawione w Kapitale, jako to, co pozostało u klasyka po pojęciu alienacji. Marks, faktycznie, nie zajął się drobiazgową analizą zjawiska alienacji, skupiając się na zagadnieniu walki ekonomicznej i położeniu klasy robotniczej. Fetyszyzm ma konkretne i praktyczne odniesienie do świata przedmiotowego i pasuje do analizy ekonomiczno-społecznej bardziej od pojęcia alienacji, która ma znaczenie szersze i implikuje bardziej skomplikowane związki między „ja” i „nie-Ja”. Jest to logiczne postępowanie, jeśli wziąć pod uwagę, że Marks wybrał metodę dialektyczną, tak jak ją zrozumiał i krytycznie przejął od Hegla.

Słuszna jest więc krytyka Dawydowa w odniesieniu do rozumienia alienacji w wykonaniu autorów Marksizmu i polifonii rozumów. Jeżeli Dawydow pisze, że Marks nie przeanalizował pojęcia alienacji i pozostawił tu lukę, to można się z nim zgodzić. Być może ma na myśli to, że w koncepcji Marksa brakuje istotnego ogniwa, ale niekoniecznie. Biorąc pod uwagę stworzenie przez Marksa koncepcji dialektyki – metody nierozłącznej od analizy rozwoju, zniesienie koncepcji alienacji jest założone już w samej teorii Marksa. Ta hipoteza nie była Marksowi potrzebna jako kategoria wyjaśniająca, ponieważ sama została wyjaśniona w toku refleksji nad metodą dialektyczną i w procesie jej zastosowania do analizy ekonomicznej kapitalizmu.

Nie sposób nie zgodzić się z Dawydowem, że autorzy książki potraktowali alienację w sposób niedialektyczny. Zakładając możliwość całkowitego zniesienia alienacji w społeczeństwie komunistycznym, roztaczają oni perspektywę wyzwolenia się Człowieka od „potrzeb brzucha” i innych potrzeb materialnych i niższego rzędu. Wtedy człowiek stanie się jednością ze swą najgłębszą istotą, jaką jest swobodna twórczość. Recenzent zwraca uwagę na to, że w takim przedstawieniu sprawy autorzy są niewolnikami krytykowanej przez nich tożsamości człowieka z jego istotą. Zarzut, którego nie rozumie Korjakowcew obrzucający argumentację Dawydowa epitetem „brednie”, jest jednak dobrze umotywowany. Niezrozumienie Korjakowcewa nie jest zaskoczeniem, ponieważ już wcześniej zauważyliśmy, iż autorzy książki nie rozumieją dialektyki Marksowskiej i faktu, że metoda jest tu nieodłączna od przedstawienia historycznego rozwoju. Każde rozdzielenie tych stron mechanizmu dialektyki jest jej zubożeniem, a nawet wypaczeniem.

I tak samo istota człowieka jako wolnego twórcy, kreatora, jest nieodłączna od drogi, na której ta istota kreatywna powstaje poprzez walkę z przeciwnościami, z materialnymi ograniczeniami. Konkretna forma osobowości powstaje tylko w konkretnej walce z przeszkodami i ograniczeniami. Pozbawiona takich ograniczeń staje się czymś przypadkowym, czymś obcym człowiekowi bardziej niż przeciwstawiający mu się zewnętrzny przedmiot.

Wszystko to wskazuje na szczególną rolę klasy robotniczej, która – podobnie jak chłopstwo (o czym wspomina Dawydow) – ma ten szczególny, nieszczęśliwy, bolesny przywilej brania na siebie ciężaru walki z materialnymi ograniczeniami, która jednak prowadzi do kształtowania się osobowości wyzbytej alienacji, ponieważ jej warunki życiowe są jednym wielkim zmaganiem się z zewnętrznym ograniczeniem i to ograniczeniem egzystencjalnym, poważnym, takim na serio.

Jest to jednak sprawa nie do pojęcia dla modnych na zachodnią modłę, metroseksualnych myślicieli, którzy buntują się przeciwko „ograniczeniom brzucha”. Dla Korjakowcewa dezalienacja polega na możliwości realizacji potencjału tkwiącego w jednostce. Społeczeństwo bezklasowe ma umożliwić takie warunki zabezpieczenia materialnego, które pozwolą jednostce na odsunięcie od siebie troski o materialne przeżycie. Wówczas jednostka zrealizuje swój potencjał bez przeszkód. A ponieważ proletariuszem jest także uczony i artysta, a nie tylko robotnik przy obrabiarce, to zniesienie przeszkód materialnych w przypadku tych pierwszych nie polega na ich działaniach, na ich aktywności, ale na żądaniu aktywności wyalienowanych instytucji, które – o paradoksie! – zapośredniczają ich relację z bezpośrednimi wytwórcami dóbr materialnych, warunku ich dezalienacji. Wbrew poprawce Marksa za pomocą Feuberbacha, Korjakowcew petryfikuje relacje alienacji, ponieważ petryfikuje sytuację robotnika (przy obrabiarce) jako narzędzia, a nie celu. Postulat upowszechnienia wyzwolenia od „przymusu” pracy nie odzwierciedla żadnego dialektycznego (czyli posiadającego wewnętrzną logikę) procesu historycznego i społecznego, jest postulatem oderwanego, absolutnego Rozumu (?), a nie efektem walki klasowej, która tworzy nowy poziom sił dialektycznych wzajemnie na siebie oddziałujących i ustanawiających nową równowagę alienacji i dezalienacji. Życie jest bowiem procesem chwiejnej równowagi z lekką przewagą sił negatywnych, konfliktowych, niosących sprzeczność.

Argumentacja Dawydowa, którą tu nieco ekstrapolowaliśmy i przedłużyliśmy w kontekście oskarżenia go o chrześcijański uniwersalizm, jawi się tu jako bardziej prawidłowe odczytanie myśli Marksa, nawet gdyby uważał on, że „luki” w rozumowaniu klasyka są faktycznie brakami i postulowanymi miejscami problemowymi, poszukiwanymi przez Korjakowcewa i Wiskunowa.

W momencie swego powstawania, myśl nowolewicowa miała pewien walor nowości i nowatorstwa związany z ambiwalencją zrodzoną z historycznym stalinizmem. Jeżeli jednak po kilku (licznych już) dekadach, w trakcie których krystalizuje i uwidacznia się istota treści owej koncepcji, wypalając z siebie elementy przypadkowe i mniej ważne, myśl nowolewicowa utrzymuje się i wciąż oddziałuje, to trudno zamykać oczy na to, co ona ujawnia jako swoją treść. Siła przekonywania tkwiła w tragedii stalinizmu. Uproszczenia teorii Marksa w kierunku jej uzgadniania z indywidualistyczną refleksją burżuazyjną miały swoje usprawiedliwienie w zasadzie kryterium praktyki jako sprawdzianu prawdziwości teorii. Stalinizm był jeszcze słabszy teoretycznie i po „chwalebnym” 25-leciu (1930-1955) wszedł na ścieżkę stałego wycofywania się na niekoniecznie z góry upatrzone pozycje.

Sowietologia zmieniała się wraz z potrzebami wojny ideologicznej – powoli destylując części, które miały charakter przejściowej mody (jak np. udawane oburzenie milionowymi ofiarami stalinizmu) i pozostawiając jedynie to, co stanowiło i do dziś stanowi jądro ideologii panującej epoki nieprzezwyciężonego wciąż kapitalizmu, a mianowicie koncepcję antyrobotniczą. Przejmowanie przez rosyjską lewicę tych tez ujawnia przy okazji prymitywizm i tendencyjność nie mającą nic wspólnego z naukowością takiego podejścia.

Synchronizacja w czasie upadku resztek wypaczonego marksizmu w postaci poststalinizmu i jego opozycji (wygasającej i ustępującej) w obliczu koncepcji nowolewicowych w Rosji z narastaniem zamieszania ideowego i kryzysu teoretycznego marksizmu na Zachodzie i w obszarze postradzieckim ostatecznie obnaża słabość koncepcji teoretycznych, które doprowadziły marksizm jako teorię ruchu robotniczego do jego obecnego stanu kryzysu.

Na tym pobojowisku hasają najbardziej obłędne interpretacje marksizmu uchodzące za jedyne słuszne jego odczytania. Sowietologiczne karykatury marksizmu nie biorą się z powietrza, ale mają swoje zakorzenienie we wcześniejszych, wydawałoby się pomijalnych ze względu na ich egzotyczny, by nie rzec – folklorystyczny, charakter, koncepcjach, jak np. przytoczone tu rozważania myślicieli „rosyjskiego renesansu”.

W przeciwieństwie do potocznej dziś reinterpretacji i objaśnienia marksizmu z perspektywy mniej lub bardziej uświadamianego przejmowania kryteriów sowietologicznych, zakorzenionych w tego typu interpretacjach (od I rewizjonizmu począwszy) i udawaniu, że jest to „marksistowska krytyka marksizmu” postulujemy, aby po marksistowsku przeanalizować krytycznie koncepcje sowietologiczne i ich ideowe źródła.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
13 lipca 2019 r.