Mniejsza o złą wolę tzw. światowej opinii publicznej, kreowanej i sterowanej przez media głównego nurtu „cywilizowanego świata”. Esencją zła pozostaje zjawisko nieustannego mobilizowania owej opinii (propaganda) przeciwko Rosji. Nie chodzi tu bynajmniej o ocenę rosyjskiej klasy rządzącej (oligarchów), ale o jawnie niezgodne z lewicowym sposobem myślenia wrzucanie rosyjskiego społeczeństwa i elity panującej do jednego worka, który nie ma nic wspólnego z analizą choćby minimalnie marksistowską.

Niestety, w samym nurcie lewicy ten relikt myślenia nacjonalistycznego ma swoje precedensy. Już sama ocena narodu niemieckiego jako obarczonego piętnem wyjątkowej w europejskiej cywilizacji i kulturze inklinacji w kierunku autorytaryzmu została namaszczona nazwiskiem Gyorgy Lukacsa. Pozoru prawdy nadał temu przekonaniu okres III Rzeszy. Całość elit rządzących cywilizowanego świata pospieszyła obmyć ręce z ewentualnej winy kolaboracji z nazizmem czy stworzenia warunków dla ideologii narodowosocjalistycznej. Nazizm w perspektywie historycznej jawi się jako ekstremalna forma populizmu prawicowego jako próby przekierowania dynamiki zrewolucjonizowanych mas pracujących, podatnych na idee komunistyczne. Podobnie jak współczesny prawicowy populizm wraz z jego nacjonalistycznymi ciągotami, tak narodowosocjalistyczna idea była atrakcyjna dla wielu ludzi zawiedzionych w nadziejach związanych z socjaldemokratycznym ruchem robotniczym.

W repertuarze burżuazji nie ma wiele narzędzi do wyboru. Ogłupiająca propaganda klasy panującej ogrywa do znudzenia te same chwyty. Czemu nie, skoro są skuteczne? Część lewicy daje się wciągać w pułapkę prawicowego populizmu dodając do niego jego lewicową odnogę, przy okazji odgrzewając ideę narodową jako przeciwwagę dla proletariackiego internacjonalizmu, który w istocie nawiązuje do tego, co było postępowe w klasie burżuazyjnej w jej heroicznym okresie. Kapitalistyczny globalizm stworzył proletariatowi szansę wyjścia poza ograniczone, wąskonarodowe opłotki i spotęgować efekty swej walki. Jednak w sytuacji schyłku kapitalizmu i nasilenia ekonomicznej rywalizacji o dominację na kurczącym się rynku światowym, internacjonalizm jest zbyt dalekosiężną ideą, przesłanianą bieżącym, krótkowzrocznym interesem danej gospodarki narodowej, która musi pozbyć się suwerenności na rzecz silniejszego suwerena zagranicznego, ale nadal ma poczucie własnej podmiotowości dzięki bezpośredniemu zderzeniu z lokalnymi konkurentami. W tej konkurencji realizuje głównie interesy suwerena, ale ograniczone swoje też – przy okazji.

Niechęcią darzy się internacjonalizm, ponieważ z pozoru przypomina kapitalistyczną globalizację. Kontynuacja tradycji ruchu robotniczego ma dlatego znaczenie, bo w przypadku jej zachowania, każdy członek owego wielkiego ruchu ma wiedzę o tych różnicach, o istocie rozróżnienia między ideologią burżuazyjną a robotniczą. Wtedy trudno jest za pomocą prymitywnej propagandy mieszać ludziom w głowach. Jeżeli jednak ciągłość zostaje przerwana, wówczas pojawia się możliwość oddziaływania na umysły różnych zdroworozsądkowych ideologów, którzy udają, że świat zaczyna się od nich. To jest epoka proliferacji różnych sekt, domorosłych proroków, tendencji New Age’owych i innych tego typu ruchów. Wówczas można dzielić i rządzić bez przeszkód.

Faszyzm czy nazizm był ideologią i polityką adekwatną do zagrożenia systemu kapitalistycznego. Burżuazja zawiesza działanie instytucji demokratycznych ze względu na groźbę komunistyczną. Prawicowy populizm jest odpowiedzią adekwatną do czasów, kiedy zagrożenie dla kapitalizmu jest w gruncie rzeczy żadne ze względu na żałosny stan lewicy. Walka między współczesnym „faszyzmem” a lewicą odbywa się na arenie walk obyczajowych, angażujących ludzi o diametralnie rozbieżnych systemach wartości w sferze nadbudowy, chociaż – co interesujące – nierzadko zbieżnych w sferze wartościowania podstaw ekonomicznych społeczeństwa. Obie strony barykady są zgodne w jednym – we wrogości wobec komunistycznego „totalitaryzmu”. W okresie schyłku tzw. realnego socjalizmu, obie strony (radykalna lewica i prorynkowa, antykomunistyczna opozycja, słusznie zmieszana we wspólnym kotle, skoro sami lewicowcy uważali, że rozróżnienie między lewicą a prawicą jest przebrzmiałe) stanęły na fundamencie wartości systemu rynkowego, który okazał się niemożliwy bez odrzucenia listka figowego przyklejonego do „ludzkiej twarzy” kapitalizmu. Po tym zrównaniu się dynamik obu tendencji, oddalają się one od siebie w charakterystyczny sposób: lewica upiera się przy dowolnej kontynuacji kapitalistycznych stosunków produkcji jako gwaranta wolności i demokracji, zaś prawica ewoluuje w kierunku stosunków charakterystycznych dla epoki przedkapitalistycznej.

Należy bowiem zrozumieć tę prostą prawdę, że prawdziwy, efektywny, wolny rynek bez ciągłego zderzania się z konsekwencjami swego własnego rozwoju (koncentracji i monopolizacji) jest możliwy tylko i wyłącznie jako rynek przedkapitalistyczny. Siła robocza jest w tym sposobie produkcji pozbawiona osobistej wolności. Dlatego też tzw. lewica upiera się przy kapitalizmie z jego wolnością osobistą dla najemnej siły roboczej. Problem w tym, że „kreatywna” siła robocza wiąże swe perspektywy awansu z kapitalizmem, natomiast „produkcyjna” siła robocza pozostaje wciąż w podobnej relacji feudalnego podporządkowania, tyle że bez wzajemnego zabezpieczenia, które istniało dla nich w jakimś stopniu w patriarchalnym społeczeństwie przedkapitalistycznym.

Klasa produkcyjna empirycznie pokazuje, że nie czuje wartości społeczeństwa burżuazyjnego. Jest to interpretowane jako tendencja do przejawiania typu osobowości autorytarnej, która obnażyła się w pełni po upadku realsocjalizmu. Nowoczesny feudalizm jest w gruncie rzeczy realizacją idei libertariańskiej, która postuluje rozszerzenie własności prywatnej na każdy centymetr ziemskiego globu, co jest realizacją ideału systemu feudalnego, arystokratycznego. Lewicowy fundament tej koncepcji polega na harmonijnym połączeniu przekonania o wyższej efektywności gospodarki opartej na prywatnej własności z pragnieniem zapewnienia zrównoważonego wzrostu i dbałości o środowisko. Jeżeli rzeki są zatruwane nadal w kapitalizmie, to dlatego, że nie zrealizowano postulatu, który dominował już w PRL, a mianowicie, że nikt nie dba o własność tzw. niczyją. Wspólne, a więc niczyje. Tak jak szanowani obywatele nie czują ujmy na honorze, kiedy wyrzucają śmieci do lasu, póki co jeszcze wspólnego. Gdyby las był prywatny, to by nie wyrzucali. To logiczne.

Nie sposób pogodzić trochę własności prywatnej z powszechną troską o własność wspólną. Tak się składa, że zyski z własności wspólnej przypadają komuś prywatnemu, nawet jeśli prywatną osobą jest również zatrudniony robotnik. Może się on, podobnie jak dyrektor przedsiębiorstwa, poczuwać do odpowiedzialności za „własny” zakład pracy, ale środowisko poza zakładem pozostaje dla niego „niczyje”. Nie da się tego zmienić przy utrzymaniu prywatnej własności środków produkcji w skali całej gospodarki narodowej. Własność powinna też być uspołeczniona, a nie upaństwowiona. W okresie przejściowym „uspołeczniona” oznacza „pozostająca w dyspozycji klasy robotniczej rządzącej dzięki instytucji dyktatury proletariatu”. A to oznacza, że klasa robotnicza w okresie przejściowym jest klasą panującą, elitą, która decyduje arbitralnie o tym, co się dzieje z własnością, z majątkiem, ze środowiskiem. Klasa robotnicza traktuje ziemię ze wszystkim, co się na niej znajduje jako swoją własność i dysponuje nią jak prywatną.

W systemie feudalnym własność prywatna była uregulowana, stosunek własności obejmował prawa i obowiązki. Nie każdy feudał dysponował swoim majątkiem w sposób właściwy. Teoria marksizmu reguluje zasady rządzące systemem socjalistycznym, tj. tym etapem, w którym władzę „dyktatorską” sprawuje klasa robotnicza. Upowszechnienie pracy produkcyjnej sprawia, że klasa panująca rozmywa się w ogóle społeczeństwa. Realny socjalizm był anarchią, w której poddani narzucali klasie panującej swoje decyzje, swoje partykularne interesy poprzez pośrednictwo biurokracji, która na wzór skorumpowanych dworzan dysponowała książęcymi faworami.

W naszej epoce, kapitał produkcyjny staje się coraz bardziej podporządkowany nagromadzonemu bogactwu finansowemu, polegającemu głównie na zgromadzonych tytułach własności na bogactwo, które ma zostać w przyszłości wytworzone. A więc, w praktyce, postępuje organizacja nowego ładu typu „nowoczesnofeudalnego”. W tym ładzie nie ma miejsca na wolność osobistą klas i warstw podporządkowanych. Coraz częstsze i możliwe wszędzie wojny, ale także zanieczyszczenie środowiska, spowodują w praktyce ustanie powszechnego podróżowania. Nie tylko z lęku przed zatruciem, zakażeniem, ale i z powodu tego, że podróżni stanowią potencjalne zagrożenie zakaźne, a także środki komunikacji lądowej, morskiej czy powietrznej stanowią czynnik zagrożenia dla środowiska. Wszystko jest więc bardzo logiczne i przekonujące. Proces oswajania ludzi z taką sytuacją też trochę potrwa. Kolejne pokolenia będą się rodziły w nowej normalności, której nie będą już spontanicznie oprotestowywać.

Chociaż wiele wskazuje na to, że proces ulega obecnie pewnemu przyspieszeniu. Trudno wszystko przeprowadzić wedle planu, zawsze istnieje czynnik nieprzewidywalny. Niemniej, proces podziału ludzkości wedle nowego schematu „feudalnego” idzie pełną parą. Wsparty ideologią ekologicznego katastrofizmu, którą większość przyjmuje za dobrą monetę. Ofensywa propagandowa jest wszechstronna: zagrożenia pandemiczne, ekologiczne, terrorystyczne, populistyczne itd., itp. są wszechobecne. Każdy obywatel ma niemal stuprocentową szansę znalezienia czegoś na tej liście, czego będzie mógł się obawiać w szczególności. A co uczyni z niego bezwolny przedmiot manipulacji propagandowej.

Paradoksem, na który chcemy zwrócić uwagę, jest ten, że fundamenty pod tę nowofeudalną perspektywę położyła wolnościowa idea lewicowa, która nie chciała i nadal nie chce pogodzić się z marksistowską prognozą, że kapitalizm przekształca się w sposób dialektyczny, a nie ewolucyjny. Bazą lewicowego błędu jest antykomunistyczna teza, aksjomat, że kapitalistyczna baza produkcji stwarza demokratyczne instytucje podziału, które harmonijnie współdziałają, bez potrzeby rewolucyjnego zwrotu w sposobie produkcji.

Ewolucyjnie, to kapitalizm może obumrzeć i – jako system wyjątkowy w rozwoju dziejowym ze względu na swą dynamikę, którą chciał wykorzystać Marks dla konstrukcji bezklasowej perspektywy – przekształcić się w zmutowaną formę mniej dynamicznego sposobu produkcji, gwarantującego pożądaną, zrównoważoną gospodarkę. Ale wciąż klasową. Inaczej ani rusz. Szczegóły mogą być różne, ale zasadnicza linia z nieubłaganą logiką prowadzi do akceptacji nowej klasowości, bardziej rygorystycznej ze względu na większe zagrożenia, albo – do ostatecznej katastrofy. Logika formalna, logika dialektyczna i logika katastroficzna są w tym względzie absolutnie zgodne.

Wracając do kwestii Rosji, od której rozpoczęliśmy zanim nie zboczyliśmy w rozbudowaną dygresję, ważne jest, że myślenie społeczne jest nastawione na przyjęcie przedstawionej wyżej ewolucji sytuacji. Dla jednych jako jedyna forma zabezpieczenia w niestabilnych czasach, dla innych jako poświęcenie własnej wolności dla zachowania środowiska z nadzieją, że wolność utracą tylko ci najniżej, a „my” będziemy kontynuowali konsumpcyjny styl życia. Daremny żal, próżny trud, bezsilne złorzeczenia….

Odrzucenie przez lewicę internacjonalizmu, przygotowane już przez dorabianie teorii do hitlerowskiego okresu historii Niemiec, zrzucające winę na Niemców jako naród, jest dziś aplikowane do Rosji i Rosjan. Zaskakująca mogła być łatwość, z jaką większość lewicy opowiedziała się de facto po jednej ze stron konfliktu. Mimo ostentacyjnie agresywnej polityki i retoryki tzw. Zachodu, w szczególności USA, które ma w tej polityce widoczne gołym okiem interesy, dostrzegane wszak przez lewicę w odniesieniu do każdego innego przypadku… poza rosyjskim, lewica nie uznała agresji Rosji za posunięcie wyprzedzające wobec wiszącej agresji ze strony Ukrainy wobec Bogu ducha winnych mieszkańców południowo-wschodniej Ukrainy.

Ogół lewicy przyjął stanowisko części, która wydawała się dość marginalna, choć opiniotwórcza. Skutecznie, jak się okazało. Rzecz w tym, że jeśli nawet nie Zachód, to wciąż lewica tzw. antytotalitarna postrzega zagrożenie dla siebie w rewolucyjnej alternatywie, wieszczącej inne, nie wolnościowe – komunitarne – rozwiązanie dialektycznego przeobrażenia. Podobnie, jak niepowodzeniem była integracja Europy Wschodniej w ramach UE, tak integracja Rosji groziła rozpadem Unii, zaś wasalizacja Rosji (zaakceptowana przez kompradorską biurokrację i jej spadkobiercę – oligarchię z pocałowaniem ręki) okazały się zagrożeniem dla amerykańskiej hegemonii. Stąd nieoczekiwana (?) zbieżność interesów nowoczesnej lewicy z polityką amerykańskich jastrzębi.

Ani w jednym scenariuszu, ani w drugim, Rosja nie miała szansy przekształcenia się w demokrację typu zachodniego. Podobnie jak większość krajów świata stanowiących zaplecze surowcowe dla kapitalistycznego Centrum.

Pragmatyzm elit globalnych nie zawraca sobie głowy nie znaczącymi utarczkami między nurtami lewicowymi. Niemniej, legalność istnienia w Rosji lewicy typu neostalinowskiego, nawet w postaci zwasalizowanej w odniesieniu do nowej, radykalnej lewicy zachodniej, stanowiła jej sól w oku. Wciąż bowiem trwała alternatywna perspektywa lewicowa, której rozwojowi sprzyjał narastający kryzys kapitalizmu w skali globalnej. Neostalinizm stanowi tylko namiastkę samodzielnego ruchu lewicowego, dawno nie mającego nic wspólnego z bolszewicką tradycją. Dla kapitalistów nie stanowi on najmniejszego powodu do troski. Niemniej, dla nowoczesnej lewicy zachodniej i jej wschodnioeuropejskich wasali, zwycięstwo nad ZSRR nie jest pełne, jeśli Rosja w ogóle istnieje.

Zachód rozpada się na nacjonalistycznie nastrojone bloki. W tej konfiguracji Rosja nie ma innego wyboru, jak tylko dostosowywać się do tego nacjonalistycznego trendu. Jest on wspólny nie tylko Zachodowi i Rosji. Obejmuje on cały świat. Już nie idee socjalizmu, ale idee narodowe stanowią natchnienie ludów wzdychających do wolności i suwerenności. Nowoczesna lewica także stoczyła się na pozycje nacjonalistyczne, odnajdując swe korzenie antykomunistyczne.

Rosjanie są poddawani zaszczuciu, wręcz rasistowskiemu odrzuceniu, chociaż pokornie przyjęli wyższość Zachodu. Specyficzne formy negowania rosyjskiej kultury i mszczenie się na jednostkach jest czymś głęboko obcym kulturze lewicowej, a przecież mamy z tym do czynienia na co dzień. W jakiś opętany sposób zwykli ludzie nakręcają się nienawiścią wobec bliźnich, jakby ich wycięli z powieści Orwella. Gdzie się podziała lewicowa tradycja wyjaśniania zjawisk w kategoriach klasowych? Wszystko to świadczy tylko o fakcie, że analizę klasową zastąpił skrajny nacjonalizm, analogiczny do tego, jaki zamroczył umysły w przeddzień I wojny światowej.

Jakie są klasowe przyczyny konfliktu? Lewica się tym nie zajmuje, poza frazesami o tym, że rosyjscy oligarchowie poczuli się tak silni, że chcieli zachować się jak rasowa burżuazja, samodzielna i samowładna, gotowa podporządkować sobie oligarchię ukraińską. Pozory analizy, ponieważ pomija milczeniem fakt, że nawet na tym polu oligarchia rosyjska spotkałaby się z konkurentem amerykańskim. Skąd przypuszczenie, że reżym rosyjski, całkowicie podporządkowany niemieckiemu kompleksowi gospodarczemu, miałby ważyć się na ryzyko samodzielności? Zamiast rozpatrywać sprzeczności interesów wysokorozwiniętych gospodarek kapitalistycznych, lewica udaje analizę przedstawiając koncepcję nigdy nie zarzuconej wizji odbudowy imperium carów. Ten sposób postrzegania Rosji wynika z percepcji Rosji radzieckiej i później ZSRR. O ile dla burżuazji zachodniej wystarczający był upadek „imperium” poststalinowskiego, o tyle dla nowoczesnej, antytotalitarnej lewicy rozliczenia z ZSRR nie było. I faktycznie – nie było. Właśnie w Rosji przetrwała lewica poststalinowska, równie naiwnie łudząca się, że została zaakceptowana przez rodzinę lewicową, jak rosyjscy oligarchowie łudzili się, że zostali przyjęci do rodziny zachodniego kapitału. W obu przypadkach jako mniejsi bracia, ale zawsze. O, święta naiwności!

Zachodnia lewica, wraz z rozpadem ZSRR, zamiast dynamicznego skoku do przodu, zasłużonego autorytetu, przeżyła rozczarowanie. Stała się niczym, skazana na wleczenie się w ogonie drobnomieszczańskich ruchów nowego typu, w których została wykolegowana przez różne, dalekie od prawdziwej lewicowości podejrzane postaci. Jest na czym hodować resentyment.

Ponad 30 lat entuzjastycznie rozpoczętego procesu transformacji demokratycznej, skompromitowane nurty „autorytarnej” lewicy poststalinowskiej (a także tej rzekomo stalinowskiej, etykietkowanej jako taka lewicy rewolucyjnej) zaczęły wykazywać swoją rację, kiedy okazywały sceptycyzm wobec rozpoczętego w latach 90-tych procesu.

Jakby nie był smutny rozwój wypadków, stał on się początkiem łańcucha zdarzeń, które prowadzą nie tyle do wieszczonego przez różnych analityków „nowego ładu”, ale raczej do nowego braku ładu. Od nas tylko zależy, w jakim kierunku nastąpi wyjście z tego „nieładu”. Jeden, „nowofeudalny” scenariusz nakreśliliśmy wyżej, drugi czeka na nakreślenie przez ideową, rewolucyjną lewicę.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
17 sierpnia 2022 r.